“Legenda Morskich Diabłów” – wrażenia redakcyjne
W oczekiwaniu na nadchodzący odcinek The Power of the Doctor, kończący erę Trzynastej, nastrójmy się nieco na oglądanie. Najwyższy czas bowiem na małe podsumowanie poprzedniego odcinka, “Legenda Morskich Diabłów”. Jak w naszej opinii wypadł ten dodatkowy, jak mówił Chibnall, odcinek?
Mandalkor: Na sam początek zaznaczę, że moja opinia nie jest nawet odrobinkę obiektywna (tak wynika choćby z definicji), a poza tym będzie pisana przez różowe okulary. Przede wszystkim dlatego, że uwielbiam wątki Sylurian / Diabłów Morskich w “Doctor Who”, jak również historie o piratach. Także same moje ulubione motywy i wątki. Nie żeby moje wrażenia kiedykolwiek były negatywne, bo to jednak mój ukochany serial i wiele mu wybaczam (spokojniej śpię dzięki temu, polecam serdecznie!), ale wolałem to od razu zaznaczyć. Dobra, do rzeczy!
Diabły Morskie. Bardzo się ucieszyłem z informacji o ich powrocie, a i efekt końcowy mnie nie zawiódł. Dość oryginalnie, że wrzucono ich na statek, bo to morskie stworzenia, więc owszem pływają, ale nie do końca w oczywisty sposób. Doceniłem za to ich wygląd, który się znacząco względem Classic Who nie zmienił. Bardzo pozytywnie to odebrałem, gdyż nie do końca mi się spodobało to, co zrobili z Sylurianami za czasów Jedenastego. Zbytnio ich tam uczłowieczyli. Również motywacja dla ich czynów nie została zapomniana, bo faktycznie próbują odzyskać Ziemię, tym razem zalewając ją w ogromnej powodzi. Co prawda obie rasy, które żyły na Ziemi ponad 400 mln lat temu były czasem skłonne do negocjacji pod okiem Doktor(a), ale tutaj osobista uraza do ludzi przekreśliła na to szanse.
Po drugie, postaci z epoki. Zatem przede wszystkim kapitanowie piratów: Ji-Hun i Madame Ching (a właściwie Zheng Yi Sao, która, ciekawostka, pojawiła się też w Piratach z Karaibów: Na krańcu świata). Nie mam pojęcia, czy piratom zdarzało się być tak honorowymi, bohaterskimi i z gruntu dobrymi osobami (nie zapominajmy, że to nadal przestępcy), ale przyjemnie się oglądało te postaci i ich wyczyny na ekranie. Zwłaszcza, że lubię silne postaci kobiece, a Królowa Piratów zdecydowanie nią jest. Polubiłem też postać młodego Ying Ki. Niby taki lekkoduch, a jednak było w nim coś z bohatera. Choć nieco dziwne, że tak szybko się pozbierał po śmierci ojca i odnalazł w Madame Ching coś na wzór matki.
I wreszcie, po trzecie, team TARDIS (choć w tej erze raczej ,,fam’’). Dan jak zwykle błyszczy i komediowo i na poważnie. Każda scena z nim jest świetna. Wygrywa dla mnie ta, w której Ying wyzywa go od starców. Kurde, jakby został choć jeszcze następny sezon… Odnośnie Yaz, to widzę że nadal mamy niezręczną atmosferę crusha na Doktor, która bez zdziwienia kończy się tym, że Doktor stwierdza, że nie chce się wiązać z Yaz. Wiemy jednak, jak to się do tej pory kończyło, aczkolwiek zwykle mamy więcej niż jeden odcinek na rozwój sytuacji. Trochę późno panie Chibnall, trochę późno… Jest cały czas bardzo niezręcznie i mam wrażenie, jakby trochę na siłę. A zapowiadało się dość ciekawie po odcinku noworocznym.
Na koniec takie jeszcze dwie luźne drobnostki. Cudowna była ta scena z TARDIS pod wodą. Głębia oceanów, to taki trochę mini kosmos, mega ciekawy i przepiękny świat. Szkoda tylko, że przerwali tę scenę, z potencjałem na romantyczną, tak szybko. Aha no i genialne ze strony pisarzy, że zawarli w scenariuszu rzucane przez obie strony obelgi szczurów lądowych i diabłów (choć częściej się mówi ,,wilków’’) morskich. Szanuję.
Dominek: Niewątpliwie nie był to dobry odcinek, postaci zarysowano słabo a i dużo było dziur w rodzaju postać coś mówi, brak jest jakiegokolwiek cięcia czy czegoś, a potem ta sama postać stoi w innym miejscu. Mamy sporo głupotek w postaci Dana doskonale (na tyle by pokonać kilka Diabłów) posługującego się bronią białą, choć robi to pierwszy raz. O autentycznej piratce też nie poznaliśmy żadnych faktów, a po to miały historyczne postaci w DW się pojawiać. A jednak wszystko to było jakoś mniej irytujące niż zazwyczaj. Może ze względu na nieco lepsze dialogi? Uśmiechnąłem się nawet parę razy, na “No ship, Sherlock” i “Hey, fins off!”. Za to jednak irytujące było to, że Trzynasta Doktor po raz kolejny zostawiła kogoś na śmierć i dała dyla, no ileż można? Co poza tym… Thasmin. Zaskakująco zgrabnie napisane jak na wątek który wziął się znikąd i takaż też jego rola.
W sumie “Legenda Morskich Diabłów” to odcinek słaby, ale nie tragicznie słaby, do obejrzenia i zapomnienia, nie obejrzenia i zgrzytania zębami jak reszta twórczości Dziecka Beztalentu.
Alternauta: Mimo wiedzy o tym, kto ten odcinek stworzył (Chibnall do spółki z wezwaną na pomoc Ellą Road) byłem nastawiony do tego odcinka bardziej pozytywnie niż się spodziewałem – zapewne pomogła chyba najlepsza obok #FindTheDoctor promocja odcinka w tej erze – szanta Wellerman w wykonaniu Nathana Evansa. Niestety sam odcinek uwypuklił największe problemy tej ery i pokazał inne
Zaczynając więc od tego, co nie podobało mi się w tym odcinku – dziwne efekty. O ile sama mimika Morskich Diabłów została całkiem fajnie zrobiona, to gdy lider Morskich Diabłów wskoczył na ten statek wyglądało mi to strasznie dziwnie i sztucznie. Szczególnie, że później pokazano, że potrafi się teleportować – czemu więc nie skorzystał z tego od razu? Kolejne dziwne zachowanie z początku odcinka, na które zwróciłem uwagę, to gdy łańcuszek w uchu Doktor jest przez coś przyciągany i wyraźnie krzyczy i wyraźnie widać, że coś jest nie tak to towarzysze są tak tym przejęci, że idą sobie dalej normalnie i nawet nie zapytają, co się dzieje.
Nieco sztucznie i komputerowo wyglądało także przebudzenie posągu, ale można na to jeszcze przymknąć oko – w końcu to nie Rings of Power z półmiliardowym budżetem na sezon. Poważniejszy jednak problem z posągiem, to mapa, która do niego prowadziła. Jak ona się znalazła po wewnętrznej stronie posągu? Pomijam już to, że ona między ujęciami zmienił się jej kształt – sami spójrzcie. Raz ścianka ma kształt prostokątny, raz trójkątny. Takich rzeczy wypada pilnować.
Według scenariusza mapa ta wskazywała współrzędne morskie, ale… nie bardzo pasuje mi to, że zostało to napisane po chińsku (a przypomnijmy, że w tym momencie nie było w pobliżu TARDIS, by tłumaczyć). Skoro o skarbie mowa (do którego mapa była ewidentnie bardziej po to, by Madame Ching się pojawiła), to warto zaznaczyć parę rzeczy, które nie pasowały mi w tamtym wątku. Po pierwsze – ja wiem, że Madame Ching mogła być zdolną piratką, ale pełnowymiarowy żaglowiec to nie motorówka, obsługiwanie statku w pojedynkę przez nią wypadało mi niezbyt wiarygodnie. Niby używała tych lin, ale nieprzypadkowo załogi tak dużych statków liczą zdecydowanie więcej niż jedną osobę. I więcej niż trzy, skoro już przy tym jesteśmy. Ja wiem, że COVID, ale już “Sylwester Daleków” znacznie lepiej sobie poradził z tematem ograniczeń covidowych, czyli obudował fabułę właśnie tak, by były one naturalną częścią odcinka. Kolejna sprawa to obsługa armat przez Madame Ching i resztę. Ewidentnie wystrzelili więcej kul niż było widać później. Ponadto kule nie wybuchają w taki sposób – nie dość, że ten efekt wyglądał dość tanio, to o ile mi wiadomo, kule nie zachowują się jak granaty, ale tu mogę się mylić. Kolejna sprawa tego wątku – ponieważ plan Diabłów polegał na zmianie biegunów ziemskich, dziwnie było obserwować przestawianie się gwiazd. No tak zmiana biegunów nie działa, bo nie wpływa na atmosferę (zakrzywianie światła), ani na samą pozycję gwiazd, dlatego mi się to gryzie. Wreszcie docieramy do samej Ching. Ying Ki, tak jak pisze Mandalkor, coś podejrzanie szybko chciał dołączyć do, kto przed chwilą zabił jego ojca. Mamy też poruszony wątek synów. Problem w tym, że ponieważ w odcinku podano konkretny rok akcji, można sprawdzić czy pewne fakty zgadzają się z tym, co było faktycznie. Bo jak pisze Dominek, postacie historyczne powinny służyć w DW temu, że jednak czegoś się o nich dowiadujemy poza tym, że istniały. Faktycznie królowa piratów miała dwóch synów, jednak jeden urodził się w 1803 roku, drugi w 1807, czyli… w roku akcji odcinka. Nie mogli mieć zatem odpowiednio 6 i 3 lata, jak podaje nam odcinek. Ponadto mówi ona, że Guo Podai i Flota Czarnej Flagi ich porwały. Tylko, że ta Flota była częścią jej własnych sił, którymi dowodziła. Wprawdzie faktycznie później nastąpił konflikt między Flotami Czarnej i Czerwonej Flagi (ta druga również należała do Madame Ching), ale stało się to 3 lata po wydarzeniach odcinka, a nie ma dowodów, że w 1807 roku nastąpił bunt. Więcej ciekawostek o niej możecie przeczytać tutaj. Wiem, że to może szczegóły, ale uważam że wypadało zrobić minimum researchu. Niemniej efekt gwiazd w jej oczach, gdy próbowała odczytać położenie statku był nawet fajny (choć niezbyt naturalny) i trochę pasował mi w pewien motyw “she’s the universe” – stąd też chętniej coś takiego zobaczyłbym też u Trzynastej.
A skoro o postaciach historycznych mowa – wiecie, że nie tylko Madame Ching była w tym odcinku postacią historyczną? Niektórzy być może pamiętają, że na Discordzie pisałem, że według naszego źródła był pewien problem z możliwym odbiorem odcinka w Chinach i prawdopodobnie było to związane z postacią, która nie została nam tu przedstawiona jako historyczna. Mianowicie Ji-Hun, ten XVI-wieczny żeglarz, który poświęcił się dla Doktor miał oryginalnie być Zheng He. Był on związany z zajmowaniem przez Chiny wysp na Morzu Południowochińskim i zorientowano się, że temat ten może być w Chinach kontrowersyjny już po nakręceniu odcinka (Madame z kolei problemów takich nie sprawiała, bo jest stosunkowo nieistotna dla historii Chin jako państwa). Zheng He żył 100 lat wcześniej, niż podaje odcinek – i to zapewne tłumaczy inny błąd. Doktor mianowicie mówi, że w 1807 roku jest o cztery wieki za wcześnie, jednak później trafia do 1533 roku… Zheng He zmarł w 1433 roku, co by mogło pasować do tego, że w odcinku zginął. Co jeszcze wskazuje na to, że to miał być on, a nie fikcyjna postać? Kostium – zobaczcie sami niżej. Pierwsze zdjęcie to Zheng He. Na drugim widzimy Ji Huna. Podobieństwo tak duże, że nie może być przypadkowe (na innych grafikach widać, że nawet buty mieli podobne – to wcale nie były adidasy, jak mogło się niektórym wydawać ;) ).
Problemem tego odcinka jest też strasznie dziwny momentami montaż – wspomniane przez Dominka teleportacje postaci (co widać w scenie pułapki na Diabła – kiedy oni zdążyli to przygotować?) czy Yaz, która w podwodnej scenie nie dostrzega, że coś dzieje się z morskim dnem, podczas gdy widz ma wyraźny efekt wizualny i dźwiękowy. Nie mogła czegoś takiego nie dostrzec, tymczasem Yaz dalej patrzy gdzieś w przestrzeń. Zauważa to dopiero, gdy Doktor zwraca jej na to uwagę. Albo to zostało dziwnie zagrane przez Mandip, albo coś poszło nie tak na etapie montażu. Inaczej dziwnie wypada “najlepsza osoba”, którą zna Doktor. Nie mówiąc o tym, że Yaz chwilkę wcześniej zapomina też o bańce powietrznej, którą powinna już dobrze znać, szczególnie po serii 13. Podobnie np. scena w której Doktor mówi, że szybko, trzeba się dostać na statek, bo bez tego będzie problem. Po czym… następuje sus na statek, cięcie i Doktor jest na statku – to jest problem z tempem, czy tym, że dla tempa poświęca się możliwość, by Doktor mogła wymyśleć jakieś sprytne rozwiązanie problemu. Problem ten uwidacznia się szczególnie, gdy PO RAZ DRUGI w tej erze dostaliśmy moment, w którym ktoś postronny jest gotów ot tak poświęcić swoje życie dla Doktor, a ta bez problemu się zgadza. I oczywiście po raz drugi w krótkim czasie (praktycznie bezpośrednio po serii 13) dostaliśmy Doktor, która poucza innych, że przecież nie rozwiązuje się problemów zabijaniem przeciwnika. Po czym bez wahania wręcza Danowi miecz chwilę potem. Miecze służą właśnie do tego, by robić przeciwnikowi krzywdę, Doktor. Typowa moralność Trzynastej… Jakoś nienaturalnie też wyglądała mi podwójna przewrotka, którą w trakcie walki zrobiła Trzynasta, ale to nie pierwszy raz, gdy prawa fizyki są dla tego wcielenia naginane (pamiętacie sztuczkę ze śrubokrętem w “Czy mnie słyszysz?” w 12 serii?). Przynajmniej jednak dzięki temu odcinek ten sprawiał wrażenie nie aż tak przegadanego, jak większość odcinków Chibnalla.
To czym u mnie “Legenda Morskich Diabłów” u mnie plusuje, to humor – i tutaj główną rolę pełni Dan, również chciałbym, żeby został na więcej serii, a także mój ulubiony tekst odcinka “No ship, Sherlock”. Lubię takie żarty słowne. To był także niezły foreshadowing tego, że przynajmniej na razie Thasmin zostało potwierdzone jedynie w teorii, bo Doktor nie chce wchodzić w żadne relacje (tak jak Dziesiąty, Trzynasta dostała swoją scenę na plaży). Największym minusem tego wątku jest to, że w efekcie pozostał dokładnie jeden odcinek. Panie Chibnall, tak się nie pisze wiarygodnych związków, choć zgodzę się z Dominkiem, że jak na wątek wzięty znikąd to dość zgrabnie wyszedł – prawdopodobnie pomogła tutaj Ella Road. Nieźle wyglądał też sam statek, który zrobił na mnie wrażenie Latającego Holendra. To miało swój klimat. Cieszy też, że Dan dostał swoją szansę od Di – tego cameo chyba nikt się nie spodziewał. Podobał mi się też strój Trzynastej stylizowany na te konkretne czasy. Inni Doktorzy potrafili dostawać różne warianty swojego stroju, Trzynasta niestety się tego zbytnio nie doczekała – poza kostiumem w wersji Czasu/Ruth i nieco inną kolorystyką bluzki, jeśli dobrze pamiętam. Dlatego taka zmiana jest ewidentnie na plus.
Ogólnie “Legenda Morskich Diabłów” nie jest tragiczna, da się to oglądać, ale jest tu dużo problemów, które sprawiają, że zdecydowanie nie jest to zbyt udany odcinek. Tym razem do fabularnych dochodzi jeszcze momentami dziwny montaż i tańsze niż zwykle efekty. Oby pożegnanie Doktor w niedzielę wypadło znacznie lepiej.