Murray Gold i jego dzieło – muzyka w serii 4

Nadszedł trzydziesty dzień miesiąca, a Murray Gold zaskoczył autorkę! Kolejny artykuł z cyklu przyniesie i Wam – mam taką nadzieję – kilka niespodzianek.

Po seriach 1 i 2 oraz po serii trzeciej – do której soundtrack został opublikowany wcześniej na prośbę fanów (serie trzecia i czwarta miały bowiem być wydane razem) – gotowa na nowe wyzwania i rozpoczęcie od nowa procesu, którego zwieńczeniem jest kolejny artykuł na Gallifrey.pl, usiadłam wygodnie przy pociągowym oknie i kliknęłam play na ukochanym odtwarzaczu. Album z muzyką z czwartej serii teoretycznie nie był mi obcy – przesłuchałam go z pewnością już wcześniej, jednak niezbyt często do niego powracałam. Dlatego też jego kolejne przesłuchanie było dla mnie prawie jak odkrycie go na nowo. I choć zaczyna się całkiem przeciętnie, w pewnym momencie ludzie zaczęli na mnie dziwnie patrzeć, a ja dopiero po kilku chwilach zorientowałam się, że to przez ogromny uśmiech na mojej twarzy, spowodowany tylko i wyłącznie tym, co słyszałam we włożonych do uszu słuchawkach.

Wydana przez Silva Screen Records 17 listopada 2008 roku płyta to tradycyjnie nagrania BBC National Orchestra of Wales pod dyrekcją Bena Fostera. Jeśli o chodzi o partie wokalne, spotkamy się tu z głosem Melanie Pappenheim, jednak przede wszystkim usłyszymy wspaniałego brytyjskiego kontratenora Marka Chambersa. Uwierzcie mi lub nie, ale odkąd usłyszałam ten głos, nie mogłam oprzeć się odszukaniu jego nagrań utworów barokowych. Gdy odnalazłam wspaniałe wykonanie Pasji wg św. Mateusza Jana Sebastiana Bacha, zapiałam z zachwytu – każdy, kogo kręci muzyka klasyczna powinien tego posłuchać.

Okładka albumu

Soundtrack zaczyna się bez większych niespodzianek – to po prostu kolejna wersja openingu, aranżacja kultowego motywu, który wyszedł spod ręki Rona Grainera pięćdziesiąt lat temu. Nie jest to szczególnie nowa jego odsłona, to raczej odświeżenie, wzmocnienie charakteru, podkreślenie basów – w porównaniu do poprzedniej, ta czołówka ma nieco bardziej rockowy klimat. Podobnie jak większość fanów, także i ja uważam to za pozytywną zmianę. Zaraz po niej słyszymy wpadający w ucho temat, ciekawie obudowany harmonicznie i wspaniale zinstrumentowany. chambers-30-09-2014To A Noble Girl About Town. Następujące po tym utworze ścieżki to utwory zdecydowanie świeże, a te motywy, które powracają jak dla przykładu UNIT Rocks zostały wyraźnie odświeżone w swojej konwencji.

Songs of Captivity and Freedom to właśnie ta świątynia wspomnianego genialnego kontratenora, której się nie zapomina. Bo czy komukolwiek z Was, kto obejrzał Planetę Oodów („Planet of the Ood”) ta melodia nie zapadła w pamięci? Minimalistyczna – choć nie skrajnie – smyczkowa oprawa to piękne, liryczne tło dla partii śpiewanej. Mark Chambers pasuje tu idealnie ze swoją barwą, która nieodparcie przywodzi mi na myśl masło (czy nie jest to totalnie brytyjskie?) i wykorzystuje ją w pełni zarówno w elementach pieśni, jak i wokalizach.

W branym przez nas obecnie pod lupę albumie najbardziej jednak zaskakująca jest druga część. Ta partia utworów, w skład w której wchodzą ścieżki od UNIT Rocks do The Greatest Story Never Told ma w sobie wiele wartościowych cech, nie wybija się jednak na tle poprzednich płyt. The Source to kolejna ścieżka, która zapadła mi w pamięć dzięki samemu odcinkowi, większą uwagę warto też poświęcić The Doctor’s Theme Series 4 – to świetne muzyczne podsumowanie Dziesiątego Doktora, którego żegnamy przecież już w tej serii. Co prawda czeka na nas jeszcze album świąteczny, ale zapowiedzi końca to przecież już pieśń Oodów. A motyw Dziesiątego towarzyszy mu już do ostatnich scen ze swoją płynną frazą i zaangażowaniem chóru. W tej części więcej jest ilustracji muzycznych do scen i akcji (co jest w jak największym porządku, taka jest w końcu ich główna rola) niż autonomicznych utworów, które poza podkreślaniem fabuły zawierają elementy muzyki absolutnej. Jak już wspomniałam, partię tę zamyka The Greatest Story Never Told spełniając swoją rolę znakomicie, bowiem jednocześnie błyszczy i podsyca u słuchacza głód coraz większych muzycznych przeżyć. I daje je.

Współczesna muzyka klasyczna (nie cierpię tego oksymoronu (!), ale nie da się chyba jednak inaczej Murray Gold i jego dzieło - muzyka w serii 4jednoznacznie określić tego, o czym mówię) jest chyba jedną z najtrudniejszych do odbioru. Mimo skomplikowanej warstwy muzycznej jeszcze bardziej złożony jest jej przekaz i wymowa. Poznawanie tej literatury wymaga czasu i dojrzałości, przynosi jednak nieporównywalne ze starszą muzyką odkrycia. W ten sposób poznaje się zarówno George’a Crumba z jego wieloaspektowo niepowtarzalną twórczością, jak i polską legendę – Krzysztofa Pendereckiego, a pomiędzy nimi całe rzesze nadzwyczaj interesujących osób, nurtów i utworów. W dygresji, którą właśnie popełniłam mam swój cel. Czekająca na nas po The Greatest Story… kolejna pozycja z płyty to Midnight z odcinka Północ („Midnight”). Coś, co niezwykle mocno uderzyło mnie od pierwszych sekund. Na pewno wielu widzów zanotowało, że muzyka podkładana do tego odcinka różni się znacznie od typowej muzyki w serialu, jednak dopiero niedawno uświadomiłam sobie, jak bardzo. To po prostu rasowe dzieło zaliczające się do muzyki współczesnej. Po chwili namysłu zorientowałam się, z czym kojarzy mi się Midnight  – właśnie z jednym z utworów Pendereckiego, Trenem dla ofiar Hiroszimy wywołującym dreszcze i ogromne poruszenie wśród słuchaczy. Nie potrafię wyzbyć się tego skojarzenia ani ukryć ogromnego wrażenia, które wywarły na mnie te trzy minuty muzycznego zaskoczeniaTo na pewno jeden z najlepszych odcinków ale także jeden z najlepszych utworów Murraya Golda, które napisał dla Doctora Who. Do końca albumu, poza kilkoma utworami, utrzymana jest w miarę jednolita jakość ścieżek. Posłuchajcie Turn Left, A Dazzling End, The Rueful Fate of Donna Noble, Davros – mimo zupełnie odmiennych stylów wszystkie te utwory dość wyraźnie oddzielają się od poprzednich płyt (a nawet początku płyty z czwartej serii). Większość z nich to znów jedynie podkłady pod sceny, choć Davros powraca do charakteru Midnight. The Dark and Endless Dalek Night nie wnosi zbyt wiele nowości do opisów muzycznych wątku Daleków, a jednak w jego trakcie pojawiają się przebłyski stylu, który Gold wykorzystuje w siódmej i ósmej serii serialu. W tę późniejszą konwencję wpisze się także A Pressing Need to Save the World, które zaskoczy nas także w 1:30 powrotem motywu z All the Strange, Strange Creatures w nieco delikatniejszej oprawie instrumentalnej, do której w drugiej minucie dołączają skrzypce z rytmem silnie kojarzącym się z This is Gallifrey: Our Childhood. Our Home. Po imponującym chromatycznym podjeździe dostajemy długi ciąg progresji i powrót do duetu wspomnianych wcześniej motywów. Słysząc dalszy ciąg tej ścieżki chwalę Golda za to, że nie poszedł dalej w ogromny, ciężki patos, co nader często mu się zdarza. Za to chwilę później dostajemy totalne sprowadzenie na ziemię w postaci Hanging on the Tablaphone. Nikt, z kim rozmawiałam na temat tego albumu nie potrafi wytłumaczyć, skąd coś takiego pojawiło się nagle wśród tak dobrych kompozycji, przemilczę więc to zjawisko. Song of Freedom zalicza się do waszych ulubionych ścieżek, chociaż mnie niezbyt porywa. Nawiązanie do lirycznego popisu Marka Chambersa przemieniło się w nie do końca dla mnie zjadliwe połączenie niebiańskiego chóru z ciągiem banalnych funkcji harmonicznych, powtarzanych z uporem przez instrument elektroniczny. Nieco dobiło mnie przy tym sielankowe zamknięcie tej syntezy przez flet poprzeczny. Wspomnienie to zostaje na szczęście szybko rozwiane przez muzykę do Closing Credits, a więc niewiele dłuższą wersję pierwszej pozycji albumu.

Nie powiem nic nowego, podsumowując soundtrack do serii czwartej słowami, przed którymi od początku Was ostrzegałam: Murray Gold zalicza wzloty i upadki. Grzechem byłoby pominięcie kwestii niezwykłego rozwoju, który ma miejsce i tym razem – nieliczne już słabsze momenty nie powinny przyćmiewać blasku Midnight i wielu innych świetnych fragmentów z tej płyty. Na zakończenie chciałabym tylko podzielić się z wami myślą, która napawa mnie bezkresnym entuzjazmem: już wkrótce możemy spodziewać się wydania albumu do serii ósmej. Czeka mnie jeszcze sporo materiału, zanim do niej dotrę, ale sama wizja sprawia, że moje wewnętrzne dziecko podskakuje z radości. Podzielcie się ze mną koniecznie nie tylko opiniami na temat zestawu, który właśnie omówiłam, ale także tym, co myślicie o warstwie muzycznej w premierowych odcinkach! Żegnam Was oodowym wymownym spojrzeniem, kierowanym specjalnie do tych, którym nie podobała się poprzednia recenzja.


Murray Gold i jego dzieło - muzyka w serii 4

Album do odsłuchania na Spotify

Przeczytaj kolejny artykuł z serii



Śpiewaczka operowa, baristka pracująca z kawą speciality, wielka fanka jogi i Murraya Golda. Za Peterem Capaldim wyemigrowała do Szkocji - to coś mówi o poziomie fangirlowania. Gdyby miała drugie życie, zostałaby astronomem. Albo astronautką. Albo obiema, bo w sumie czemu nie?

Gallifrey.pl  wszystko o serialu Doctor Who

4 thoughts on “Murray Gold i jego dzieło – muzyka w serii 4

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *