Murray Gold i jego dzieło – muzyka w odcinkach specjalnych serii 4
Przede mną kolejne wielkie wyzwanie – ta muzyka bardzo często zyskuje status Waszej ulubionej. Panie i Panowie – Murray Gold w odcinkach specjalnych z czwartej serii.
Rok 2010 był dla naszego ulubionego serialu czasem ogromnych przemian. Żeby jednak mogły one nastąpić, musiała zakończyć się era Dziesiątego Doktora. Stało się to ostatecznie wraz z emisją drugiej części Końca czasu („The End of Time”) 1 stycznia 2010 roku. Album zawierający ścieżki dźwiękowe z tego odcinka, a także trzech poprzednich: Drugiego Doktora („The Next Doctor”), Planety umarłych („Planet of the Dead”) i Wód Marsa („The Waters of Mars“) został jednak wydany dziesięć miesięcy później, 4 października, gdy widzowie już od pół roku oglądali przygody jedenastego wcielenia Władcy Czasu. To ogromny kontrast dla tych, którzy kupili album od razu po premierze – w końcu między Dziesiątym a Jedenastym są ogromne różnice i to pod każdym względem, nie wyłączając z tego muzyki. Nie zmieniają się jednak jej twórcy: dyrygent i autor instrumentacji Ben Foster, wspaniała BBC National Orchestra of Wales i sam kompozytor: Murray Gold. Wytwórnia również pozostaje bez zmian – pozostaje nią Silva Screen Records.
Kojarzycie te charakterystyczne dla nowej ery Doktora Who chóry, które niezmiennie mają w sobie coś z chórów średniowiecznych? Takim wstępem wita nas kolejna płyta. Trzeba przyznać, że to miłe powitanie. Złapała się na nie nawet moja mama, która słysząc Vale skomentowała je słowami „jakie to piękne”. Burdon i chór są jednym z tych duetów, które – jak mała czarna albo czarne szpilki – zawsze będą dobrym wyborem. Po nim powraca disneyowski charakter Golda, chwilę później ustępujący miejsca klimatowi z pierwszych trzech serii. W A Victorian Christmas i Not the Doctor odzywa się też muzyka klasyczna różnych epok i kryje się to zarówno w harmonii, jak i instrumentacji. Zastanawialiście się czasem, jakiej muzyki słuchał kompozytor, pisząc swoje własne utwory? Wydaje mi się nieuniknione zamknięcie echa owej muzyki w powstającej twórczości. W The Greats of Past Time na przykład słyszę wyraźnie romantyzm, czasem prowadzenie linii melodycznej silnie kojarzące się z Felixem Mendelssohnem-Bartholdym, z kolei początek A Victorian Christmas zdaje się pozostawać w nastroju epoki klasycyzmu, jak wczesny Mozart albo Haydn, póki nie zostaną zastąpieni żwawym walcem w stylu Straussa. Czym innym jednak pozostanie muzyka klasyczna i muzyka filmowa, jakkolwiek blisko byłyby ze sobą.
Muzyka w odcinkach specjalnych bardzo często różni się mocno od tej, którą podkłada się do pozostałych epizodów. Pomimo niewątpliwej stylistycznej łączności z twórczością na poprzednich płytach, dostajemy w nich więcej liryki. Bo i same odcinki specjalne zawsze łączą z rozstaniami albo magią Świąt, a w tym przypadku – jednym i drugim, spotęgowanym przez sposób pisania postaci Dziesiątego Doktora. Jego pożegnanie z widzem, towarzyszami i światem musiało być rzewne. Kreuje to niepowtarzalny charakter kompozycji. Bywa jednak i tak, że przesycenie liryki powoduje wrażenie słuchania ścieżki dźwiękowej romansów, których akcja rozgrywa się w XIX stuleciu.
Skrajna mieszanka stylów (w końcu Murray Gold zawsze nam ją funduje) wypiera romanse Różową Panterą i Bondem (The Cat Burglar), zapowiedzią kolejnych serii w klimacie Bartosza Chajdeckiego i filmów katastroficznych (A Special Sort of Bus), typowym dreszczowcem (Stirring in the Sands) i Disneyem (Lithuania). Znów. Tęskniliście za muzyką współczesną pokroju Midnight z poprzedniego zestawienia? Tutaj macie genialne By Water Bourne. Z kolei The Fate of Little Adelaide znajdzie potem odzwierciedlenie w motywie małej Amelii Pond. Czy to nie jest niesamowite, ile barw może się mieścić na jednej płycie? To muzyka z zaledwie trzech (!) odcinków. Aż zaczynam się zastanawiać, czy nie wpadłam w pułapkę Golda, być może krytykując niektóre z jego utworów, krytykuję zamierzone i świetne imitacje tego, co chce osiągnąć? Skoro stać go na tak wiele naraz, być może tak właśnie się stało.
Pierwsza część albumu to muzyka z Drugiego Doktora („The Next Doctor”), Planety umarłych („Planet of the Dead”) i Wód Marsa („The Waters of Mars“), dopiero kolejne 26 utworów powraca do ostatecznego, dwuodcinkowego finału serii. Podział na dwie płyty jest mocnym podziałem materiału. Muzyka z Końca czasu („The End of Time”) stanowi oddzielną, zamkniętą całość. Rozpoczyna ją nieistniejąca kolęda, skomponowana przez Golda dla chóru chłopięcego, który wykonuje ją na początku odcinka. W Końcu czasu większość ścieżek nosi ślady katastrofizmu, to jeden z bardzo ważnych dla tego odcinka środków budowania napięcia odczuwalnego od samego początku oglądania odcinka. Niewiele jest takich historii w New Who, gdy nawet widz, który nie wie, w którym odcinku odchodzi jakaś postać, od pierwszych minut przeczuwa już, że stanie się coś wielkiego. Nie mówiąc już o samym Dziesiątym, wspominającym na każdym kroku o swojej nadchodzącej śmierci… ale to temat na inną historię. Wiele jest tu nawiązań do wszelkich motywów związanych z tym wcieleniem: znaną nam z This is Gallifrey: Our Childhood. Our Home melodię usłyszymy w Gallifrey i The Council of the Time Lords, w wielu ścieżkach ukryty mniej lub bardziej jest sam motyw Dziesiątego, niezwykle starannie zakamuflowane Song for Ten znajdziecie w Song for Ten (Reprise). Final Days opiera się na All The Strange, Strange Creatures i The Future Kind oraz YANA, The Master Suite z kolei nawiązuje do The Master’s Vainglorious. Nie ma sensu wymieniać wszystkich tych powiązań, jest ich stanowczo zbyt wiele. Niewiele tu z kolei nowości, ale nie taka jest rola tego zestawienia. Nie dałoby się chyba zrobić lepszego muzycznego podsumowania dziesiątego wcielenia Władcy Czasu. To kolejny sposób na powiedzenie „żegnaj”, taki sam, jak później w przypadku Doktora Matta Smitha, którego odejściu towarzyszyło mnóstwo motywów muzycznych z jego ery, a sama regeneracja została okraszona Infinite Potential.
W Waszej pamięci pozostaje zawsze finał tego albumu, finał Dziesiątego Doktora: Vale Decem, rozbite tu na dwa utwory, z których drugi nosi tytuł Vale. Wykonywany przez kontratenora Marka Chambersa i Crouch End Festival Chorus (to właśnie debiut owego zespołu wokalnego w serialu, będzie on jednak obecny kilka razy w kolejnych seriach) jest dosłownym pożegnaniem, pełnym wzniosłości potęgowanej przez łaciński tekst¹:
Vale Decem (Pożegnanie Dziesiątego)
Vale decem Żegnaj, Dziesiąty
Ad aeternam Na wieczność
Di meliora Na lepszy czas
Ad aeternam Na wieczność
Vale decem Żegnaj, Dziesiąty
Di meliora Na lepszy czas
Beati Błogosławiony
Pacifici Obdarzony pokojem
Vale decem Żegnaj
Alis grave Złóż swe brzemię
Ad perpetuam Na zawsze
Memoriam Pamiętamy
Vale decem Żegnaj, Dziesiąty
Gratis tibi ago Dzięki ci składamy
Ad aeternam Na wieczność
Numquam singularis Nie jesteś sam (You Are Not Alone)
Numquam Nigdy
Dum spiro fido Ufaj do ostatniego tchu
Vale vale vale vale… Żegnaj
To prawie modlitwa prowadzona przez kapłana (partia kontratenora) i zgromadzenie wiernych (chór); modlitwa pożegnalna, żałobna, chociaż przecież nie smutna ani rozpaczliwa, to nie jest do końca requiem; przecież ta przemiana przynosi lepsze czasy i ulgę po wszystkich cierpieniach i tak długiej samotności – co prawda z wyboru – Dziesiątego. Samonapędzająca się orkiestra, będąca podporą chóru, którego śpiew także mógłby się nigdy nie kończyć, na wieczność. Wstępem dla tej orkiestry są już te uporczywe, choć delikatne, w pierwszej części liryczne, w drugiej rytmiczne smyczki w tle solowego śpiewu wokalisty. A każdy głos i każdy instrument jest tu pożegnaniem, Vale (druga część) muzycznie bardzo mocno opiera się zresztą na motywie dziesiątego wcielenia. Pożegnanie w każdym calu, obecne właśnie przy regeneracji. Nic dziwnego, że porusza i zapada w pamięć.
A potem każdy ślad po Dziesiątym zanika, mamy nowego Doktora (The New Doctor).
¹ W przypadku błędu w wersji łacińskiej lub tłumaczeniu proszę o poprawienie w komentarzu – ubolewam nad nieznajomością łaciny (dlaczego nie jest już obowiązkowym przedmiotem w szkole?), dlatego pracowałam na podstawie znajomości języków romańskich.
Album do odsłuchania na Spotify
Przeczytaj poprzedni artykuł z serii
I to ja rozumiem (zwłaszcza zachwyty nad Pożegnaniem Dziesiątki), tylko linki zamiast do spotify’a mogłybyście rzucić na YT?
Taki system nie narusza praw autorskich, opcja z YT już niestety tak. ;)
Cieszę się, że artykuł się podobał.