Murray Gold i jego dzieło – muzyka w serii 3

Murray Gold powraca w kolejnym artykule z serii felietonów poświęconych muzyce w Doktorze Who. Ostatnio pisałam o seriach pierwszej i drugiej, tym razem skoncentruję się na serii trzeciej. 

Odnoszę wrażenie, że trzecią i czwartą serię serialu Gold wykorzystał jako okres prób i eksperymentów. W tym czasie powstają ścieżki skrajnie różne – tak pod względem struktury czy budowy, jak i celności oraz stylu. Niewątpliwie jednak był to okres potrzebny, by zostały później stworzone wyrównane i spójne albumy; w dodatku obfitował w wiele bardzo dobrych tworów.

Nagrania z tej płyty to oczywiście wykonania BBC National Orchestra of Wales, prowadzonej przez Bena Fostera. Tym razem wśród wokalistów główną rolę odegrała Yamit Mamo, której głos słyszymy w piosenkach My Angel Put the Devil in Me (w odcinku śpiewana przez Mirandę Raison) oraz The Stowaway (będącej zapowiedzią odcinka Rejs potępieńców („Voyage of the Damned”), wyemitowanego już po premierze albumu 5 listopada 2007 roku). Płyta, wydana przez Silva Screen Records, obejmuje muzykę z całej serii trzeciej, wraz z odcinkiem specjalnym Uciekająca panna młoda („The Runaway Bride”). Jedyną ścieżką, której nie skomponował Murray Gold, jest ta zamykająca album – Abide With Me, pochodząca z odcinka Korek („Gridlock”) i będąca chrześcijańskim hymnem z XIX wieku.

Okładka albumu

All the Strange, Strange Creatures (którego nazwa, swoją drogą, jest cytatem z piosenki Love Don’t Roam znajdującej się na poprzednim dysku) to utwór charakterystyczny, wręcz wzorcowy dla tego etapu muzyki w Doktorze Who. To właśnie ten klimat, w którym Murray Gold pozostawi nas aż do ostatecznego końca czwartego sezonu. Patetyczne do skraju możliwości smyczki, sekcja dęta, w której wreszcie coś się dzieje, choć nie jest to na razie nic skomplikowanego i zbliżające się wrażenie, że wreszcie cała orkiestra jest dość wyrównana pod względem powierzonych jej zadań, że pierwszych skrzypiec nie grają już… skrzypce, a dęte naprawdę Ben Foster i BBC National Orchestra of Wales podczas koncertu „Doktora Who” na BBC Proms w 2013 roku.istnieją, a nie tylko wydają się niewyraźnie gdzieś tam być. To wciąż nie jest rewolucyjna harmonia ani wybijająca się na tle innych kompozycja, a już na pewno nie jest to wyjątkowa instrumentalizacja. Mimo wszystko jednak odnosi się wrażenie, że to pewien krok naprzód, w interesującą stronę. W tym stylu pozostaje także w dużej części The Carrionites Swarm. Poza tym jednak pierwsza część albumu nie ma nam zbyt wiele do zaproponowania. Jedyne, co pozostawia, to kilka pytań; między innymi: dlaczego Gridlocked Cassinis dziwnie przypomina Donna’s Theme, skoro nie ma nic wspólnego z postacią Donny Noble? Utwór pochodzi z odcinka Korek, w którym Donna nie zostaje nawet wspomniana. Kolejną osobliwością jest Drowning Dry – chociaż z początku niepozorne, już po 25 sekundach zaczyna bardzo mocno przypominać późniejszą muzykę Golda, pisaną do serii z Jedenastym Doktorem. Do tego stopnia, że nieraz łapałam się na podświetlaniu ekranu odtwarzacza, aby zweryfikować, czy przypadkiem nie włączyło mi się losowe odtwarzanie utworów. Posłuchajcie – to bardzo ciekawa rzecz, wyłapywanie we wcześniejszej twórczości kompozytora zapowiedzi tego, co rozwinie się w jego późniejszej pracy.

Murray Gold napisał także, w związku z ponownym pojawieniem się Twarzy Boe, rozwinięcie jego muzycznego tematu. Zjawisko to z pewnością zasługuje na wzmiankę.

Poza wymienionymi powyżej utworami, pierwsza część materiału jest nieco irytująco sielankowa, ewentYamit Mamoualnie łzawa i niezbyt pasująca do klimatu serialu. Oprócz tego pojawiają się tam raczej przeciętne Evolution of the Daleks, Smith’s Choice… i ewenement w postaci My Angel Put the Devil in Me, która to piosenka, jak zresztą niemal wszystkie inne, które Gold napisał do Doktora Who, jest zaskakująca i naprawdę dobra. Świetnie nawiązująca do klimatu i „położenia czasowego” odcinka, a także bardzo dobrze wykonana przez Yamit Mamo. Oryginalnie w odcinku śpiewa ją Miranda Raison, co czyni ją pierwszą piosenką, która nie została skomponowana do odcinka świątecznego, a także pierwszą w serialu faktycznie wykonywaną na ekranie. Później pojawiła się także w scenie pożegnania Dziesiątego  z Jackiem Harknessem w odcinku Do końca wszechświata („The End of Time”).

Naprawdę ciekawie zaczyna być od Blink – Suite. Poprzedzający ten utwór The Doctor Forever od drugiej części naprawdę zaczyna błyszczeć, jednak suita z Mrugnięcia („Blink”) wyróżnia się na tle albumu równie mocno, co sam odcinek w odniesieniu do całego serialu. Jest to faktycznie wyjątkowy epizod, odstający stylistycznie, w którym niewiele jest tytułowego bohatera, a mimo to wielu fanów poleca go znajomym, gdy chce ich „wkręcić” w oglądanie Doktora Who. Podobnie jest z muzyką, która się w nim pojawia. Kojarzycie ten charakterystyczny dźwięk skrzypiących, nienaoliwionych, metalowych części? Niezwykle często podkładany pod sceny filmów grozy, znalazł też zastosowanie w tym odcinku i choć nie jest niczym nowym, jego pojawienie się i tak zaskakuje. Choć bawi mnie nazywanie tego utworu suitą – jeśli już, jest to raczej mała suita – ta trzyczęściowa pozycja pod wieloma względami bardzo dobrze koresponduje z historią, do której została stworzona.

W klimacie pierwszej ścieżki pozostaje następujące po suicie The Runaway Bride (sprytnie i niemal Ben Foster, dyrygentniezauważalnie wplatające w swoją melodię małe motywy charakterystyczne dla postaci Donny), by wkrótce ustąpić dwóm utworom, w których Murray Gold zastosował naprawdę interesujący zabieg.

The Futurekind YANA to utwory z tych, w których dzieje się więcej, niż na pierwszy „rzut ucha” słychać. Ci, którzy nie mają zwyczaju wsłuchiwać się dogłębnie w słuchaną muzykę i oddzielić partię każdego instrumentu z osobna, stracą około 30% z całego utworu, pominą bowiem takie elementy, jak wręcz diaboliczne glissando pojawiające się na krótko wręcz w tle tła w pierwszych 14 sekundach drugiego z utworów. Futurekind także zawiera coś podobnego, choć zdecydowanie lepiej słyszalnego – dłuższe dźwięki, pojawiające się w 1:07, w 1:18 zahaczające o ćwierćtony i lekko idące w górę, by w 1:24 zmienić się w typowe glissando, podjazd – jeszcze łatwiej słyszalny tym bardziej, że wychodzi ponad pozostałe głosy w utworze. Jednak to nie to stanowi o ich wyjątkowości. Prawdziwą zabawą jest to, że jeśli się wsłuchacie, z łatwością usłyszycie, że rytm z końca The Futurekind (1:32) staje się główną melodią (oczywiście jednocześnie także rytmem), graną przez trąbki w YANA. Co ciekawe, w pewien sposób dzieje się też na odwrót: rytm realizowany przez perkusję w YANA pokrywa się z melodią z pierwszej części The Futurekind. Jest to zjawisko naprawdę trudne do wysłyszenia – nie martwcie się, jeśli nie potraficie go wychwycić. Wierzę jednak, że znajdzie się wśród czytelników także parę osób, którym się to uda. Tego typu zabawa buduje jednak duży respekt wobec kompozytora. Murray Gold potrafi wśród niewyszukanej harmonii i niepozornych melodii zaskoczyć czymś naprawdę nietuzinkowym.

Na uwagę na pewno zasługuje Master Vainglorious – zabawy z elementami elektronicznymi, kolorystyka i psychodeliczny klimat utworu, napięcie budowane przykładowo przez dobrze wykorzystane tremolo wiolonczeli od 0:47 – wszystko to składa się w całość, budując bardzo ciekawą, choć momentami powracającą do bajkowości (2:18-2:26) ścieżkę. Pod koniec Gold wykonuje świetną robotę ze zmianami dynamiki.

Martha’s Quest to chyba najbardziej złożony „w poziomie” (nie harmonicznie, ale w sposobie budowy), jednocześnie niezbyt płynny utwór, składający się z kilku pociętych elementów. Pomimo pojawiającego się znikąd Ben Fostermotywu Cybermenów (0:43), i dość topornych, płytkich dętych blaszanych pod koniec I części, II część okazuje się dużo lepsza. Mamy tu powrót wspomnianych przeze mnie w poprzednim artykule „disneyowskich” fletów (1:44), ale także ciekawszą kompozycję. Klasyczne, a jednak działające na emocje operowanie smyczkami tworzy wspaniałe tło dla oboju, który otrzymał tu liryczną linię melodyczną. Chwilę później (2:39) przekazuje ten motyw waltorni, czego efekt jest naprawdę czarujący. Następnie ów motyw zostaje rozbudowany na całą orkiestrę, budując ogromny klimat. Tak szybkie ucięcie w tym przypadku wręcz boli, Martha’s Quest zdaje się być jednak jedynie wstępem do kolejnej, uwielbianej przez niemal wszystkich ścieżki.

This is Gallifrey: Our Childhood. Our Home. To coś zupełnie innego. Gold umieścił tu coś świeżego, nowego. Początkowa gitara z towarzyszeniem falujących skrzypiec buduje napięcie. Dęte wyłaniają się niezauważalnie, od waltorni, które ponownie oddają skrzypcom pierwszeństwo w swojej linii melodycznej. Kiedy pojawiają się talerze, nie nadają ścieżce typowo marszowego charakteru, jak to się dzieje zazwyczaj. Miękkie brzmienie klarnetu – tu ukłon w stronę wykonawców – i kolejne rozbudowanie. I nagle, znikąd, wyciszenie dla fletu poprzecznego, dzwonków i harfy (2:19). To niezwykłe, ile delikatności zawarł Gold w czymś, co wcale charakterem nie wydaje się być aż tak delikatne. Przed oczami mimowolnie staje planeta Władców Czasu.

Także Martha Triumphant wpisuje się w tę bardzo dobrą fazę albumu. Moją uwagę przykuwa ciekawy sposób prowadzenia frazy; utrzymywana przez flet poprzeczny (1:35) jednym pasażem zostaje przejęta przez skrzypce (1:45), które chwilę wcześniej były jedynie falującym tłem – to one dopiero ją kończą. Następuje ciągła wymiana między instrumentami dętymi a smyczkowymi. Kończąc delikatnym wyciszeniem, Murray Gold momentalnie ściąga nasze emocje w dół, proponując nam Donna’s Theme.

The Stowaway jest kolejną piosenką do odcinka świątecznego. W odcinku grana jest przez zespół na Titanicu. Wokalistka Yamit Mamo pojawia się na ekranie właśnie w owym zespole, zaś sam Murray Gold wciela się w jednego z akompaniujących jej muzyków. Podobnie do Abigail’s Song z odcinka świątecznego po piątej serii czy My Angel Put the Devil in Me – ale w przeciwieństwie do Song for Ten czy Vale Decem – była słyszana przez bohaterów historii. To, z czyjej perspektywy przedstawiony jest jej tekst, może być podmiotem dyskusji, jednak sam Gold twierdzi, że dotyczy on Dziesiątego Doktora i Rose Tyler, co jest bardzo logiczne. Chociaż słowa potrafią wzruszyć, muzyka nie powala na kolana. Podobnie jak The Master Tape, w którym nie dzieje się nic oprócz stopniowego zwiększania tempa.

Podsumowując album, trzeba przyznać, że Murray Gold wykonał świetną robotę, komponując wiele ze znajdujących się na nim utworów. Udawało mu się poruszyć, czasem także zachwycić. Nad zabiegiem w Futurekind YANA trzeba było się pochylić i poświęcić nieco czasu, by dogłębnie go zbadać. A jednak Gold nie byłby sobą, gdyby powoli porzucając swój styl z poprzedniej płyty, nie popełnił kilku ścieżek będących totalnym przeciwieństwem tych przed chwilą wspomnianych. Nie przestanie mnie jednak fascynować jego ustawiczne dążenie do przodu. Wielką zagadką jest też w tym momencie muzyka do serii z Dwunastym Doktorem – w jaki sposób Gold odda jego charakter i czy znów nieco zmieni styl komponowanych soundtracków?

BBC Proms 2013

Album do odsłuchania: Spotify

Przeczytaj kolejny artykuł z serii



Śpiewaczka operowa, baristka pracująca z kawą speciality, wielka fanka jogi i Murraya Golda. Za Peterem Capaldim wyemigrowała do Szkocji - to coś mówi o poziomie fangirlowania. Gdyby miała drugie życie, zostałaby astronomem. Albo astronautką. Albo obiema, bo w sumie czemu nie?

Gallifrey.pl  wszystko o serialu Doctor Who

19 thoughts on “Murray Gold i jego dzieło – muzyka w serii 3

        1. Jeśli chcesz krytykować czyjś język, panuj nad własnym, poza tym, używanie znaków polskich nie boli. Znawstwo, nie „znastwo”, jeśli już miałabym czepiać się niuansów jak Ty to robisz. Jak dla mnie artykuł jest jak najbardziej w porządku i jakoś nie mogę znaleźć nigdzie tego wspomnianego przez Ciebie „zarozumialstwa”. Artykuł jest zwyczajnie napisany z subiektywnego punktu widzenia, nie musisz się zgadzać z jego treścią. ; )

          1. Może i jest napisany subiektywnie, ale w takim stylu, jakby autorka należała do jakiejś elity muzycznej, co raczej nie wpływa korzystnie na formę artykułu. Poza tym jak to czytałam to momentami miałam wrażenie, że jestem na jakimś wykładzie z muzyki prowadzonym przez zarozumiałego profesorka, który bardzo lubi lać wodę.

            1. Elity muzycznej? Gdyby połowa teksu była terminami muzycznymi, jeszcze bym nawet zrozumiała, ale Lady Skaro starała się napisać tak, by w czasie odsłuchiwania wyłapać to, co osobie słuchającej muzyki bez większego przygotowania mogłoby umknąć.
              Zarozumialstwo? Można prosić o wskazanie momentów „zarozumialstwa”? Bo jeśli użycie niektórych terminów i wyrażeń opisowych jest tym zarozumialstwem, to nie wiem…. Zawsze można napisać prośbę o wytłumaczenie tych terminów, bądź opis mniej dokładny, ale taki, który bardziej wprost mówi o utworach.

            2. Nie no, rozumiem, że możesz mieć takie odczucia [choć spodziewałabym się odpowiedzi od SexiDalek, bo ja napisałam komentarz do jej komentarza :P ], ale nie wskazanie, na czym to zarozumialstwo polega jest trochę… dziwne. Brzmi jakby napisanie komentarza dla samego napisania komentarza na nie.

            3. Tutaj nawet nie trzeba wskazywać tych „momentów zarozumialstwa”. Cały tekst jest napisany tak, jakby tylko jej opis był tym jedynym najlepszym. Jeśli tego nie rozumiesz, to już nie jest mój problem.

            4. Nie, problemem jest to, że widocznie nie potrafisz patrzeć na całokształt danej wypowiedzi by określić jej charakter. W tym już nie mogę Ci pomóc.

              Już samo nadmierne zachwycanie się w tekście np. tym, że artysta starał się ukazać to, siamto itd., zbyt szczegółowe opisywanie instrumentów muzycznych użytych w albumie wygląda tak, jakby autorka chciała się popisać swoją wiedzą, jaka to ona nie jest obyta w muzyce. To właśnie wygląda zarozumiale.

          2. Z mila checia uzywalbym polskich znakow gdybym mial polska klawiature. Nie kazdy odwiedzajacy ten portal mieszka w Polsce i ma system operacyjny z polskimi znakami. :) Tyle ze ja w mniejszym lub wiekszym stopniu zgadzam sie z jego trescia, ale nie odpowiada mi forma. Jak ponizej napisala SexiDalek, napisany w stylu arcynudnego wykladu. Dluga forma autorce, ktora bezsprzecznie ma wiedze, po prostu nie sluzy. :)

  1. Osobiście artykuł podobał mi się, a nie mam wykształcenia muzycznego, ale podobało mi się takie szczegółowe omówienie muzyki. Polecam tym, którym taki styl się nie podoba, aby po prostu nie czytali dalszych artykułów z tej serii.

    1. Zawsze można też trochę się douczyć, prawda? :)) Też się nie znam na muzyce. Po tym artykule znam się trochę lepiej i w jakimś momencie sprawdzę, czy potrafię usłyszeć to, o czym pisała autorka. Chyba o to chodzi. :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *