Mickey Smith – Pan Nieciekawy na pokładzie TARDIS

Krótkie studium postaci Mickeya Smitha.

Mickey Smith otwiera w New Who erę postaci szczególnych, których poczet nie jest długi, jednak wart specjalnego wyróżnienia. Towarzysze towarzyszy pełnią bowiem drugoplanowe, jednak istotne role: jednocześnie tworzą tło wydarzeń i wpływają na ich przebieg, pozwalając przy tym definiować głównych towarzyszy Doktora. Jak dotąd mieliśmy jedynie trzech przedstawicieli tej kategorii postaci – o najbardziej kontrowersyjnym z nich, Dannym Pinku, możecie poczytać w krótkim studium postaci oraz niedawnej redakcyjnej dyskusji (aż trzy części!).

W pewien zasadniczy sposób (choć nie bezpośredni) wszyscy towarzysze towarzyszy są do siebie bardzo podobni, a szczególnie widać to na przykładzie Mickeya i Rory’ego. Danny’emu częściowo udało się wymknąć konwencji, choć podejrzewam, że tylko dzięki, szeroko omówionemu już przez redakcję, szybkiemu i gwałtownemu zakończeniu jego historii.

Towarzysze towarzyszy to postaci, najkrócej mówiąc, zakochane w towarzyszach Doktora, które na pokład TARDIS trafiają tylnym wejściem – nie dzięki znajomości z Doktorem, ale właśnie z jego towarzyszem. Zazwyczaj zależy im bardziej na sercu ukochanej osoby niż międzygwiezdnych podróżach w czasie i przestrzeni, a ich największym zmartwieniem jest to, że nie są w stanie rywalizować o podziw i miłość ukochanych z Władcą Czasu oraz cudami, jakie ten przed nimi odkrywa. Osobowość towarzyszy towarzyszy pozostaje na zawsze w cieniu przygód pierwszoplanowej dwójki. Po raz pierwszy w towarzysza towarzysza wcielił się czarnoskóry aktor, co jest o tyle charakterystyczne, że był on w ogóle pierwszym czarnoskórym towarzyszem w Doktorze Who – to Noel Clarke grający Mickeya Smitha.

Mickey-Rose-09-17-2016

Nawet jeśli kolor jego skóry był rewolucyjny dla serialu, sam charakter bohatera już zgoła nie. Samo nazwisko „Smith” narzuca zwyczajność i przeciętność postaci, które to cechy są bardzo spójne z charakterem Mickeya. To zwyczajny chłopak z podwórka; mieszka w klatce obok, codziennie widuje Rose, z którą znają się od dziecka. Każde z nich jest w jakiś sposób osierocone, każde zna historię drugiego. W momencie, kiedy poznajemy tę parę, wyglądają na zwyczajnego chłopaka i przeciętną dziewczynę – i dokładnie tacy są. Oboje poddają się narzuconemu im przez życie losowi i nie próbują zmieniać swojego przeznaczenia, walcząc o lepsze wykształcenie, pieniądze czy sławę. Jednak pewnego dnia coś się zmieni.

Pewnego dnia Rose zostanie bowiem bohaterką. Może nieco przypadkową, ale za to z prawdziwego zdarzenia.

Rose uratuje świat przed żywym plastikiem. Stanie naprzeciwko niebezpieczeństwu i wykorzysta swoją, wynikającą z młodości, elastyczność oraz otwarty umysł. Okaże się twórcza, odważna i korzystając (z mizernych, wydawało by się) osiągnięć sportowych (zaledwie szkolnych), uratuje świat. Po czym zostanie zaproszona przez najbardziej niezwykłego we wszechświecie podróżnika do zwiedzania gwiazd, czasów i planet razem z nim. Na pokładzie niebieskiej TARDIS.

A co w tym czasie będzie robił Mickey?

Mickey będzie klęczał przerażony na chodniku, łapał się nogawek spodni Rose i błagał, żeby nie zostawiała go samego. Upokorzy się, ale nie tym, że będzie się bał, bo bać może się każdy. Mickey zachowa się po prostu niegodnie – będzie siał defetyzm, hamował pracę ratowników, absorbował ich swoją osobą, biernie drżał w kąciku oraz mówiąc brzydko, odstawiał sceny, kiedy niebezpieczeństwo zostanie już zażegnane. Stanie się nieomal antybohaterem, który choć trzęsie się ze strachu, ma jeszcze siłę, żeby ograniczać działanie osób odważniejszych od siebie. Nic zatem dziwnego, że szybciutko stanie się na TARDIS persona non grata, a Doktor jasno wyrazi swoją niechęć do jego osoby.

Podczas gdy Rose zostanie bohaterką, Mickey okaże się zaściankowym tchórzem. Straci zainteresowanie dziewczyny oraz sympatię widzów (przynajmniej moją), nie wspominając o samym Doktorze (który i tak nie zawracał na niego większej uwagi). Po obecności w całym pilotażowym odcinku pierwszej serii zostanie usunięty z historii i odtąd spotykać będziemy go raczej z rzadka. A kiedy już się pojawi, to po to, by dalej wzorowo peMickey-11-09-216łnić rolę ofiary losu. I trzeba mu to przyznać – rozbrajając swoją naturalnością i swobodą.

Mickey jest bohaterem, którego nie tylko my nie zauważylibyśmy w tłumie, ale nie zauważają go także jego bliscy. Kiedy w odcinku Kosmici z Londynu („Aliens of London”) Rose wraca do domu i wywołuje tym wielką sensację wśród rodziny i znajomych (ponieważ, przypomnijmy, Doktor pomylił się w datach i dostarczył ją z powrotem do domu nie 12 godzin, a 12 miesięcy później), jej chłopak Mickey (wydawało by się, dość istotna osoba) jest ostatnim, który dowiaduje się o powrocie dziewczyny. Ponieważ nikt nie pomyślał o tym, żeby poinformować go o odnalezieniu zaginionej (o której morderstwo był zresztą podejrzewany) albo chociaż zaprosić na rodzinną imprezę powitalną.

Jednak jego proste i bezpretensjonalne obejście oraz stała, powracająca obecność w toku akcji 1 serii zaczyna wkrótce powodować, że staje się on osobą, do której przywykamy, i do której mimo wszystko się przywiązujemy. Jest jak dobrze znany rekwizyt, stale obecny w tle, który powoduje, że lubimy powracać do miejsca, które określamy mianem „domu”. Przemykamy po Mickeyu wzorkiem i w końcu zapominamy o dawnej antypatii.

Tym bardziej, że w kolejnych, niebezpiecznych sytuacjach, począwszy od najazdu rodziny Slitheenów na Downing Street w odcinkach Kosmici z Londynu/Trzecia wojna światowa („Aliens of London”/„World War Three”), Mickey powoli zaczyna dojrzewać – na dobry początek, stając w obronie Jackie przed wielkim, niebezpiecznym, zielonym kosmitą, uzbrojony jedynie w kij baseballowy.

Jak to mówią, z kim przestajesz, takim się stajesz; Rose podniosła poprzeczkę wartości, do jakich dąży się w jej rodzinie. Pierwszym i najlepszym tego przykładem jest postać Mickeya. Podejrzewam, a nawet jestem przekonana o tym, że gdyby nie przemiana jego dziewczyny z prostej nastolatki w międzygwiezdną podróżniczkę, Mickey-11-09-2016-2 Mickey do końca swoich dni pozostałby swojskim chłopakiem z podwórka, unikającym brania odpowiedzialności i chowającym się na spódnicą babci/żony/kochanki we wszystkich  trudnych życiowych sytuacjach.

Tymczasem jednak chłopak krok po kroku stał się członkiem nieoficjalnego zespołu ds. ratowania świata, „technicznym wsparciem na Ziemi” dla Doktora i Rose. Członkiem rezerwowym, ale dumnym. A przede wszystkim zadowolonym ze stabilności i bezpieczeństwa swojej pozycji. Bo dzięki temu, że potrafi okazać się pomocny, jest blisko Rose, ale nie ryzykuje przy tym zbyt często życiem. Status ten Mickey zachowałby pewnie na dłuższy czas, gdyby nie pewna niewinna (?) uwaga nowo poznanej Sarah Jane Smith w odcinku Zjazd absolwentów („School Reunion”) oraz pojawienie się słynnego K-9.

SARAH: The Doctor likes travelling with an entourage. Sometimes they’re humans, sometimes they’re aliens, and sometimes they’re tin dogs. What about you? Where do you fit in the picture? 

MICKEY: Me? I’m their Man in Havana. I’m the technical support. I’m. Oh, my God. I’m the tin dog.

Sarah: Doktor podróżuje w towarzystwie ludzi, kosmitów. Czasami takich psów. A ty jesteś z której grupy?

Mickey: Ich człowiek w Hawanie, wsparcie techniczne. O mój Boże. Jestem blaszanym psem.

Dzięki tej krótkiej wymianie zdań do Mickeya dotarła bardzo prosta, znana wszystkim poza nim samym prawda. Jego umiłowanie bezpieczeństwa i domowych pieleszy powoduje, że dla TARDIS-owego teamu nie jest prawdziwym partnerem. Jest owszem, lubiany i przydatny, ale blaszany i bez głosu.

Ponieważ od ery Dziewiątego do Dziesiątego Doktora Mickey zdążył już przejść od boi-dudka do towarzysza towarzysza uczestniczącego okazyjnie w akcjach specjalnych, przy najbliższej nadarzającej się okazji wziął (chyba po raz pierwszy?) los w swoje ręce; postarał się pozbyć przysługującego mu statusu blaszanego psa. Sprawa poszła wyjątkowo gładko, kip00szrf7edy sama Sarah Jane Smith wstawiła się za nim, stwierdzając, że ona nie zajmie miejsca na TARDIS, skoro jednak Doktor chce przyjąć jakiegoś Smitha, niech to będzie Mickey. Było to wsparcie ważne, najistotniejsze jednak było to, że przez ten cały czas Doktor zdążył przywyknąć do Mickeya i polubić go. Tak samo jak my, widzowie.

Mickey jest dotąd niczym satelita krążący wokół swojej dziewczyny, wciąż trochę w niej zakochany, ale świadomy, że nie ma zbyt wielkich szans – i zgodnie ze swoją naturą ofiary (a może po prostu ugodowego człowieka) – spokojnie godzi się na ten stan rzeczy. Tęskni za Rose, ponieważ wprowadza ona powiew życia i świeżości do jego codziennych dni, otwiera nowe przestrzenie wokół niego, a w atmosferze bezpieczeństwa i ciepła. Układ Doktor-Rose-Mickey wygląda dokładnie jak przyciągające się Słońce i Ziemia oraz Księżyc krążący wokół planety. Mickey jest satelitą, towarzyszem towarzysza, który na TARDIS trafia dzięki temu, że trzymał z pupilką Doktora.

Chłopak, który przechodzi w serialu bardzo zasadniczą przemianę, pełni także razem z matką Rose, inną, charakterystyczną rolę. On i Jackie stanowią silną i wiarygodną dla widza kotwicę, która łączy Rose z ojczystą planetą. Jest to dosyć oczywiste dla wszystkich, w tym przypadku ważniejsze jest jednak, że owa kotwica jest od początku do końca bardzo spójna z kreacją postaci Rose; od jej stylu bycia począwszy, przez styl mówienia, ubierania się (dziewczyna z blokowiska), po niewystudiowaną naturalność, prostoduszność i bezpośredniość w kontaktach z innymi. Te dwie osoby – Mickey i Jackie – pojawiające się w pobliżu towarzyszki Doktora przy każdej wizycie na Ziemi, cały czas przypominają nam, z jak zwyczajnego, przeciętnego i właściwie ograniczonego środowiska pochodzi nasza bohaterka. Przypominają nam o tym, na wypadek gdybyśmy zapomnieli, że Rose to naprawdę dziewczyna taka jak my. Orbitujący wokół niej Mickey jest zaś niczym papierek lakmusowy, wzmacniający to wrażenie przez kontrast, jaki stanowi dla dziewczyny.

Odwagi i przedsiębiorczości, jaką Rose odkryła u siebie w jednej chwili, Mickey musiał się nauczyć. Myślę, że posiadał te cechy od zawsze, jednak przyzwyczajenie do wygodnej bierności będące efektem trybu życia, jaki prowadził, nie pozwalało mu przez długi czas stanąć na wysokości zadania. W tym kontekście ważnymi odcinkami są zatem Bunt Cybermenów i Wiek stali („Rise of the Cybermen”/„The Age of Steel”).

To zaledwie druga podróż Mickeya z DoktorMickey-18-09-2016em. TARDIS trafia do równoległego Londynu w równoległym świecie. Pozornie wszystko wygląda tak samo. Szybko okazuje się jednak, że to, co było nieosiągalne w tamtym wymiarze, jest osiągalne w tym. Na przykład spotkanie zmarłego w swoim świecie ojca, nieżyjącej od dawna w tamtym Londynie babci czy przemiana z tchórza w bohatera. Mickey powoli, małymi krokami, zaczyna robić kroki ku samodzielności. Na początek odłącza się od Rose i Doktora – a wydarzenia nie każą na siebie długo czekać. W ciągu niecałej godziny staje się najbardziej poszukiwanym człowiekiem w Londynie i przymusowym członkiem podziemnej organizacji. Punkt zwrotny w jego karierze następuje jednak jeszcze później, podczas odprawy zespołu przez Doktora przed akcją w fabryce Lumica, gdzie ludzie są zamieni w Cybermenów. Odprawy, podczas której Mickey nie dostał żadnego zadania.

Jest to scena doskonale odmalowująca jego pozycję w zespole. Mickeya nie widać w kadrze. Wiemy, że tam jest, jednak wokoło znajduje się tylu innych, dużo bardziej przedsiębiorczych bohaterów, że wszyscy, łącznie z samym widzem, na dobre o nim zapominają. I gdyby w ostatniej chwili nie odezwał się on z oburzeniem, że nie dostał żadnego przydziału, wszyscy prawdopodobnie rozeszliby się i być może dopiero na koniec odcinka Rose zapytałaby: „Gdzie jest Mickey?”.  Bo nikt nie zauważyłbym, że kogoś brakuje.

W tym niepozornym momencie Smith podejmuje jedną z najważniejszych decyzji życia. O tyle ważniejszą od poprzednich decyzji, że tym razem nie powodowaną urażoną dumą, czy biegiem za wielkimi oczami Rose, a czystą chęcią działania. Podejmuje decyzję, wykazuje inicjatywę i automatycznie otrzymuje swoje miejsce w grupie. A ponieważ wybiera dobrze, wydarzenia wkrótce same doprowadzają go do momentu, w którym nie będzie miał innego wyboru jak zostać bohaterem. Miejsca, z którego na szczęście się nie wycofa.

Doctor: You just don’t get it, do you? An army’s nothing. Because those ordinary people, they’re the key. The most ordinary person could change the world. Some ordinary man or woman, some idiot. All it takes is for him to find, say, the right numbers. Say the right codes. Say, for example, the code behind the emotional inhibitor.

Doktor: Nic nie rozumiesz. Wasza armia nic nie znaczy. Świat zmieniają najzwyklejsi ludzie, ktokolwiek, nawet jakiś kretyn może znaleźć ciąg liczb, tajny kod, który wyłącza inhibitor emocji.

tumblr_inline_nq2r3h4qrs1tufqno_400Mickey stanie na wysokości zadania. Podążając za instrukcjami Doktora (a w międzyczasie, dzięki sprytowi bezkrwawo pokonawszy Cybermena – brawo dla tego pana) znajdzie klucz i uratuje równoległą Ziemię.

A co potem? Potem odmieniony, samodzielny i bohaterski Mickey przestanie pasować do doktorowego teamu i scenarzyści się z nim pożegnają,  gładko i zgrabnie usuwając ze sceny wydarzeń. Mickey pozostanie na zawsze w równoległym wszechświecie, by do końca życia brawurowo walczyć z systemem i naprawiać szkody wyrządzone przez Cybus Industries, ramię w ramię z ojcem Rose, Peterem. (Oczywiście wcale nie na zawsze. Ale to spoiler, więc na razie ciii).

Zatem scenarzyści, którzy najpierw uczynili Mickeya bezwolną postacią pozbawioną charakteru, usuną go z historii, kiedy tylko zmieni się na tyle, żeby zrehabilitować się w naszych oczach i naprawić swój wizerunek. Mickey przestał być potrzebny, ponieważ przestał pełnić rolę kotwicy i swoją nierozgarniętą miną tworzyć bliską, domową atmosferę. Wyszedł z roli nadawania Rose swojskiego wizerunku i szybciutko został zgarnięty z planszy do pudełka. Od tego czasu TARDIS rzadziej zaczęła odwiedzać też Ziemię, a wkrótce nawet Jackie miała doświadczyć podróży przez wymiary. I chociaż Mickey resztę swojego życia spędził z pewnością w interesujący sposób, stawiając czoła licznym niebezpieczeństwom, widzom nie dane było mu w nich towarzyszyć.

Zobaczymy go jeszcze tylko dwa razy. W odcinku Armia duchów („Army of Ghosts”) napotkamy Mickeya-szpiega, podszywającego się pod pracownika Torchwood. Jest już zupełnie inną osobą: zdecyMickey-11-09-2016-3dowanym, śmiałym przywódcą rebelii przeciwko Cybermenom. Nawet Rose jakby zeszła dla niego na dalszy plan. Oczywiście wcale nie, jednak w jego życiu wyraźnie pojawiły się inne priorytety niż ciągłe wypatrywanie oczu za ukochaną. Po zdekonspirowaniu Mickey przedstawia się pracownikowi Torchwood swoim prawdziwym nazwiskiem, do którego na jednym wydechu dorzuca „obrońca Ziemi”. To takie słodkie, że z tamtego samolubnego, przerażonego chłopca po Wieku stali została już tylko nieszkodliwa chęć imponowania innym, echo dawnej zarozumiałości z pierwszego odcinka Rose.

Po dramatycznym zakończeniu 2 serii Mickeya spotkamy drugi raz podczas finału serii 4, kiedy na pokładzie TARDIS zbierają się wszystkie Dzieci Czasu Doktora. Finał ten należeć będzie jednak do innych bohaterów, a nie do Mickeya, który na dobrą sprawę nigdy nie zajął jakoś wybitnie honorowego miejsca w serialu. Nie dlatego, że nie miał potencjału. Raczej dlatego, że nie lubili go nawet sami scenarzyści. To oczywiście stwierdzenie bardzo kontrowersyjne, na którego poparcie nie mam niczego poza powyżej wymienionymi argumentami. Jak jednak można nazwać podobny obrót spraw?

Mickey przez większą część swojego dorosłego życia był odważnym specjalistą od tropienia i zabijania wrogich kosmitów. Jako takiego znała go jego żona i jego dzieci (dzieci to naturalnie kwestia mojego domniemania, ponieważ nigdzie nie powiedziano nam, by takowe były; sądzę jednak, że były). My natomiast znaliśmy go niemal tylko jako przerażonego, pozbawionego inicjatywy i wyobraźni chłopca. Co prawda widzieliśmy, że w końcu Mickey się zmienił, jednak niespecjalnie długo towarzyszył nam po tym, jak już stał się interesującą postacią. Czyli – poznaliśmy Mickeya od najgorszej strony, a o istnieniu najlepszej dowiedzieliśmy się z nielicznych zajawek pod koniec opowieści.Mickey-11-09-2016-4 W taki sposób opowiada się zazwyczaj innym o osobach, których się nie lubi. Czyli tak, jak zrobili to scenarzyści Doctora Who.

Na koniec odniosę się jeszcze krótko do ostatniej, znamiennej sceny z udziałem państwa Smithów – Mickeya i Marthy Jones. To kolejny dowód dla mnie, że zostaliśmy okpieni przez twórców tej postaci. Dostaliśmy do powąchania jej najbardziej gnuśną stronę, a kiedy już przeszliśmy długą i męczącą drogę obserwowania nieudaczności Mickeya i w końcu dotarliśmy do punktu zwrotnego, w nagrodę pomachano nam przed oczyma bardzo interesującą alternatywą tej postaci, a potem pokazano figę z makiem. Mickey odszedł w niepamięć, zabierając ze sobą szczęśliwą i spełnioną (w końcu!) Marthę. Dlatego Mickey już na zawsze pozostanie dla widzów Doktora Who (a na pewno dla mnie) przede wszystkim fajtłapowatym towarzyszem towarzysza, budzącym litość i wzruszenie ramion. Choć nie musiało tak być.

A co wy o nim sądzicie?



Od niedawna mieszkanka uroczego, szkockiego miasteczka. Posiadaczka rudego kota, wiecznie poza domem i zajęta. Dzielnie stara się wyrabiać normy w redakcji, ale zazwyczaj jej nie wychodzi. Wdzięczna, że jeszcze jej nie wyrzucili.

Gallifrey.pl  wszystko o serialu Doctor Who

8 thoughts on “Mickey Smith – Pan Nieciekawy na pokładzie TARDIS

  1. Polecam przeczytać dwa ostatnie zeszyty Dziewiątego Doktora z Titana, gdzie pięknie przedstawiono przypadkowe spotkanie Uszatka z Mickeyem post-End of Time. ;)

  2. Ja tam Mickeya lubiłem. Trochę za nim tęsknię (w sumie jak za większością). Faktycznie ta postać miała nie wykorzystany potencjał, ale był fajny.

    1. Jest towarzyszem w takim samym znaczeniu jak Mickey – dostał się na TARDIS dzięki związkowi z Amy i z jej powodu podróżował (szczególnie widać to w odcinku Amy’s Choise – wymarzone życie Rory’ego to wieś, spokój i domowe ognisko, nie szalone podróże). Później polubił podróże z Doktorem, ale nigdy nie podróżował bez Amy i to ona zawsze miała silniejszą relacją z Władcą Czasu. Jest zatem towarzyszem towarzysza w takim samym stopniu jak był nim Mickey.

      1. Nie był w takim samym stopniu co Mickey, bo w pewnym momencie stał się pełnoprawnym towarzyszem, a Mickey został do końca tylko chłopakiem (?) Rose. Punkt wyjścia podobny, ale punkt końcowy inny.

        No i jego relacja z Doktorem nie była tak silna jak Doktora z Amy, ale i tak stała w pewnym momencie na własnych nogach, a nie tylko pośrednio przez Amy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *