Książka: „The Murder Game” (z serii „Przygody Przeszłych Doktorów”)
Bal przebierańców, LARPy, cosplaye… Czy zauważyłeś może, Drogi Czytelniku, jak często w popkulturze zabawy, do których wymagany jest kostium, bardzo szybko przeradzają się w machinę napędową dla kryminalnej intrygi? Tak było i tym razem w powieści The Murder Game…
Muszę przyznać, że początkowo nie byłem zachwycony The Murder Game, drugim tomem serii Przygód Przeszłych Doktorów (Past Doctor Adventures). Moje wrażenia z lektury pierwszego tomu znajdziecie tutaj. Gdy tylko przeczytałem, jak Drugi Doktor i jego towarzysze, Polly oraz Ben, ściągnięci tajemniczym sygnałem SOS do kosmicznego hotelu, w którym odbywa się LARP, postanawiają wziąć w nim udział, od razu pomyślałem: „Oho, ktoś zostanie zabity!”. (Spoiler: tak było, nie zmyślam, cytując wielkouchego klasyka.) Moją drugą myślą było: „No nieee no, taka sztampa?” Jednak okazało się, że mimo pewnego, przyznam, braku oryginalności, historia ta mnie do pewnego stopnia urzekła. Jak nietrudno się domyślić mamy tu do czynienia z typowym kosmicznym kryminałem, który pozytywnie wyróżnia to, jak mocno skupia się na odczuciach bohaterów i ich relacjach. Niestety, jak bardzo taki pomysł uwielbiam, tak rzeczone skupienie się stanowi trochę miecz obosieczny. Momentami autor zdaje się zapominać bowiem o innych aspektach. Dziwić na przykład może, że nikt nie zwraca jakiejś szczególnej uwagi na to, jak jeszcze przed morderstwem dwie osoby zostają ogłuszone przez tajemniczego napastnika. Tak to może pisać Chris Chibnall, ale dobry twórca zdecydowanie nie powinien.
Jednej rzeczy nie można za to tej książce odmówić: natłok postaci nie stanowi tu wady. Tak, mamy niezły tłum: jest małżeństwo pisarzy, para trzpiotkowatych przyjaciółek, zamknięty w sobie gbur, lokaj… Ten ostatni akurat stanowi hologram, ale i tak go lubię. I, chociaż jedni mają więcej czasu w fabule a inni mniej, to wyrazistości tej całej menażerii nie brak i trudno ich ze sobą pomylić, a to plaga powieści o tej konstrukcji, niestety. Do tego oczywiście Doktor, Polly i Ben. Wprawdzie w pierwszych rozdziałach ich wzajemne docinki zdają się być jak na nich nieco zbyt ostre i głębokie, ale na szczęście to wrażenie szybko mija. Potem stają się trochę damami w opałach (tak, Ben też), trochę postaciami z noir… Ogólnie mają dużo do roboty. Jeśli chodzi o udział samego Doktora to jest on, na szczęście, odpowiednio aktywny przez cały czas. Aczkolwiek dopiero bliżej końca, kiedy kryminalna zagadka ustępuje miejsca bardziej typowej dla uniwersum intrydze (ale wciąż z kryminalnym zacięciem!) ma szansę naprawdę, tak w stu procentach, zabłysnąć i robi to z fasonem. Brawo.
Jak zauważyłeś, Drogi Czytelniku, nie napisałem zbyt dużo o antagoniście czy antagonistach. No cóż, w końcu to kryminał, nie chcę zdradzać za dużo. Najpierw jest to oczywiście osoba odpowiedzialna za morderstwo, a potem… wrogowie już bardziej w stylu Doktora. Fajni, dziwaczni i groźni. Z recenzenckiego obowiązku dodam jeszcze, że język powieści nie należy do jakichś szczególnie trudnych, od czasu pojawia się w nim jakieś slangowe określenie używane przez Bena, ale rzadko. Nie powinien sprawić trudności czytelnikom nie aż tak biegłym w języku Szekspira.
I to byłoby na tyle, The Murder Game to nie jest książka zła, raczej przeciętna. Świetna w jednym aspekcie, niestety nie aż tak bardzo w drugim. Traci trochę przez sztampowość, tym niemniej czyta się ją nawet przyzwoicie. Myślę, że 7/10 z małym minusem stanowi dobre odzwierciedlenie jej poziomu. A w następnym tomie serii Piąty Doktor oraz Peri będą szukać skarbów!