Książka: „The Devil Goblins from Neptune” (z serii „Przygody Przeszłych Doktorów”)
Goblin jaki jest, każdy widzi. Mały, szpiczasty, ze skłonnością do niepotrzebnej przemocy, lubiący mieć liczebną przewagę… Jeśli jesteś, Drogi Czytelniku, miłośnikiem fantastyki, to z pewnością wiesz, o czym mówię. W przygodach Doktora te sympatyczne stworzenia dosyć rzadko wprawdzie występują, ale jak już się pojawią… Czas na parę słów o The Devil Goblins from Neptune…
The Devil Goblins from Neptune to pierwsza z masywnej serii siedemdziesięciu czterech książek Przygody Przeszłych Doktorów (BBC Past Doctor Adventures), w odróżnieniu od dwóch poprzednich cyklów, czyli Zupełnie Nowych Przygód oraz Przygód Ósmego Doktora (Virgin New Adventures i Eighth Doctor Adventures) składająca się z przygód nie jednego, a różnych wcieleń Doktora. Na pierwszy ogień idzie Trzeci w towarzystwie Liz Shaw. Plus naturalnie cała ferajna z tamtych czasów: brygadier, Benton, Yates itd.
Sama fabuła jest początkowo tak prosta, że nawet Chris Chibnall nie umiałby jej zepsuć: w atmosferę Ziemi wkracza meteoryt, na którym chcą położyć łapę specsłużby zarówno Stanów Zjednoczonych jak i Rosji. Rzeczone służby wiedzą jednak, że niewiele im z tego przyjdzie jeżeli nie będą mieć pod ręką kogoś, kto by choć trochę znał się na rzeczy. Postanawiają więc porwać taką osobę. Przychodzi im do głowy jeden konkretny kandydat, aktualnie uwięziony na Ziemi przez rodaków i pracujący dla UNITu. Ale, ale, zwróciłeś może, Drogi Czytelniku, uwagę, na użyte przeze mnie słowo „początkowo”? Sprawy bowiem zaczynają się z czasem bardzo fajnie komplikować: cokolwiek wybrało się na Ziemię tym meteorem (nietrudno zgadnąć, co/kto to, ale nie szkodzi) nie należy do łagodnych, o czym dobitnie świadczą znalezione w pobliżu zwłoki; a dodatkowo w szeregach UNITu czai się zdrajca.
Całość czyta się naprawdę wartko – jak na erę uwięzienia Trzeciego Doktora na Ziemi przystało jest dużo strzelania, pościgów, porwań… Jest nawet Strefa 51! No miodzio, po prostu miodzio. Chociaż akurat tytułowe gobliny pojawiają się dosyć późno, gdzieś w połowie książki, i jak to na te stworzenia przystało, stanowią średnio wymagające zagrożenie. Na całe szczęście rekompensują to dwa fakty: po pierwsze gobsy te zaprojektowane są tu w fajny sposób (przywodzący na myśl świetną grę Arcanum: Of Steamworks and Magick Obscura) a po drugie ich… nazwijmy to fizyczny aspekt jako wrogów uzupełniany jest przez drugiego „złola” opowieści, wspomnianego już zdrajcę w szeregach UNITu. Jest sprytny, wyrachowany, działa subtelnie… Generalnie doskonale się uzupełnia z goblinami. Aż żal tego, co się z nim dzieje na końcu, ale bez spoilerów. Co ciekawe, chociaż jest to jego jedyny występ w uniwersum, to jego szef kilka jeszcze razy wystąpi. Konkretniej pojawi się w książkowych przygodach Ósmego Doktora.
Czy są jakieś wady w tejże powieści? Ano są. Mam wrażenie, że klimat Wielkiej Brytanii lat sześćdziesiątych nie do końca udał się autorom. Niby wszystko jest na swoim miejscu: hipisi, muzyka, brytyjski snobizm arystokratycznych bogaczy z tamtych lat reprezentowany przez kluby dla tych ostatnich i w ogóle, ale jakieś to takie powierzchowne. No i umiejscowienie owo ma niewielki wpływ na fabułę. Toczy się ona w tych czasach, w których musi się toczyć, bo serial, ale nic poza tym. Problem stanowi też właściwie zerowy udział Liz Shaw w fabule. Nie jestem miłośnikiem tej postaci, ale w serialu przynajmniej wykonywała jakieś działania. Tutaj autorom nie chciało się nawet zrobić z niej damę w opałach, a co dopiero dać jej wpływ na cokolwiek. Początkowo zawiązują się jakieś wątki romansowe z osobami z jej przeszłości, ale donikąd to nie prowadzi. Słabo. Dla kontrastu lepiej jest z postaciami bardziej pobocznymi, jak Benton, Yates czy ekskluzywne dla powieści persony. Ci pierwsi (plus, rzecz jasna, brygadier) szczególnie dużo działają… i szczególnie dużo obrywają. Cóż, taki los żołnierza, jak sądzę. Na plus też jest Doktor – w początkowych rozdziałach zdaje się być nieco mniej… ogarnięty, niż to wcielenie być powinno, ale wrażenie to szybko mija, kiedy przystępuje do bezpośredniego działania. I ma w zanadrzu ciekawą, parapsychiczną sztuczkę, która mi osobiście kojarzy się nieco z dyskiem konfesyjnym ze współczesnej serii dziewiątej.
Trochę o stronie technicznej powieści. Fiu, fiu, Drogi Czytelniku, rada: zaopatrz się w dobry słownik idiomów i czasowników frazowych – będzie Ci do lektury tej książki przydatny. Szczególnie brygadier rzuca tu często ciekawymi powiedzonkami, co jakoś do niego pasuje. Podoba mi się też niestandardowy podział na części – z kilkoma prologami i epilogami prezentującymi różne frakcje w działaniu. Ciekawe rozwiązanie.
No i to chyba z mojej strony będzie na tyle. The Devil Goblins From Neptune oceniam na 8/10, może z całym minusikiem. Przygody Przeszłych Doktorów rozpoczęły się naprawdę nieźle, kolejnym punktem na ich mapie będzie The Murder Game z Drugim.
Źródło zdjęcia: TARDIS Wiki