Joel Collins o efektach specjalnych w „Doktorze Who”

Jako producent wykonawczy Mrocznych Materii Joel Collins pomógł wyreżyserować doceniany na świecie serial fantasy dla BBC. W Doktorze Who również pełni tę rolę i jest częścią zespołu, który ma zabrać ten serial na nowe światowe szczyty. Był nominowany do wielu nagród i jest zdobywcą BAFT, pracował też nad takimi produkcjami jak Czarne Lustro (czyżby stąd porównanie Millie dotyczące kolejnego sezonu?), Dzień Tryfidów, Autostopem przez galaktykę, a nawet Muppety na Wyspie Skarbów. Współpracował też przy teledyskach m.in. dla Madonny czy Pet Shop Boys.

Teraz natomiast zajmuje się osobnikami pokroju Janis Goblin i całkiem nową serią przygód Doktora, które, według jego słów, zachwycą widzów.

Joel Collins

Jak wygląda dla ciebie życie w świecie Doktora Who?

Tworzenie tak wielu odcinków jednocześnie jest nadzwyczaj skomplikowane. Z naszej perspektywy, czyli Phila [Collinsona, producenta wykonawczego], mojej, Jane [Tranter] i Julie [Gardner, producentów] oraz Russella jest tak, że oczywiście jesteśmy obecni od pierwszych dni ich powstawania w formie scenariuszy Russella, które są zawsze niesamowite i niezwykle płynne. W pewnym sensie postrzegam je jako sprężyste piłeczki. Obserwujesz odbijanie się piłeczki, bo nigdy się nie waha. Po prostu patrzysz jak to wszystko wygląda od początku do końca i to robi wrażenie. Ale potem rzecz jasna musimy wymyślić jak to nakręcić i tym podobne sprawy. Potem znajdujemy ekipę, reżysera i projektanta – tu mamy Phila [Simsa], który jest niesamowity. Biorąc to wszystko pod uwagę, zajmuje to czas. Potem oczywiście spotykamy się, zbierając to wszystko razem w postprodukcji. W tej chwili jesteśmy w środku dostarczania odcinków do sezonu pierwszego, podczas gdy my kręcimy i przygotowujemy, a Russell pisze odcinki do sezonu drugiego.

Wiele osób, które robią serial, po prostu go robią, wiecie? To serial, który cały czas powstaje, jeśli to stwierdzenie ma jakiś sens. Kiedy masz chwilę – dostarczyłeś, co trzeba – jest z tysiąc kolejny rzeczy do zrobienia. Dlatego jest dość intensywnie, ale to frajda.

To cudowna praca. Wspaniałe, że dostajemy to wszystko.

Russell, jak wiecie, jest po prostu olbrzymim fanem Doktora Who. Wszyscy na nim dorastaliśmy jako dzieciaki – wpłynął na Russella w tak, że ukształtował to, kim i gdzie teraz jest. On naprawdę rozumie Doktora Who, naprawdę rozumie kanon. Jest twórcą, a praca z nim jest niesamowita i imponująca. Nie przypomina niczego innego. Sądzę, że naprawdę chciał upewnić się, że fani dostaną to, czego on chce, czyli tę spójną warstwę produkcji, które mogą pojawiać się na różne sposoby o różnych porach roku, emitowane rokrocznie i spróbować spojrzeć na to, jak możemy to dostarczyć. A mimo to jest jeszcze czas na stylowe wyluzowanie.

Wyemitowaliście cztery niesamowite odcinki specjalne w 2023 roku, więc już ustawiliście sobie poprzeczkę dość wysoko.

Myślę, że interesujące w tworzeniu serialu, który podnosi poziom, a potem doprowadzeniu go do wzorca, który jest większy niż poprzedni, jest to, że oczywiście pokonujesz znacznie większe przeszkody i nie możesz działać szybciej. Czy to ma sens? Po prostu się nie da. Nie da się dostarczyć szybciej efektów specjalnych, a często idzie to wolniej niż byśmy chcieli, bo jest to bardzo, bardzo skomplikowane. Efekty same w sobie to jedna z tych rzeczy, których 95%, może nawet więcej, jakieś 97% może wystąpić w określonym tempie. Ale najtrudniejszą częścią efektów specjalnych są te końcowe trzy do pięciu procent, ta ostatnia rzecz, która jest takim końcowym szlifem, niczym edycja magii i to wszystko zajmuje po prostu czas. Dlatego gdy zwiększa się skalę, oczywiście zwiększa się złożoność i szansę, że to wszystko zajmie więcej czasu. Albo odpuszcza się jakość, ale nie sądzę, by którekolwiek z nas chciało to zrobić. Sądzę, że szansa, by nadać pisarstwu Russella jakość, na jaką zasługiwało, była najbardziej ekscytującym wyzwaniem. Chodzi mi o to, że jest on geniuszem pisarskim i człowiek po prostu chce się upewnić, że zostanie to jak najlepiej wcielone w życie. Nakładamy na siebie ogromną presję, by to dostarczyć.

Czy uważasz, że odcinek świąteczny był idealnym punktem do wskoczenia do nowej ery?

Sądzę, że każdy zdaje się zadawać to pytanie o Disneya. I oczywiście mam na nie prostą odpowiedź. Ale myślę, że nowa era Doktora Who, ignorując to, kto ją tworzy, nie potrzebuje żadnego progu wejścia. Russell chciał wnieść do serialu frajdę. Po prostu chciał wnieść radość do serialu i rzucić ludziom wyzwanie na wszystkie właściwe sposoby, w jakie on to zwykle robi. A także uczynić go fajnym we właściwych miejscach. Zrobić z niego prawdziwą zabawę, zabrać was na przejażdżkę. Myślę więc, że to tutaj próg wejścia jest usunięty, bo podoba się zarówno dzieciom, jak i dorosłym.

To nie jest odcinek z kategorii tylko dla dzieci albo tylko dla dorosłych, albo jakiejś podobnej. [RTD] właściwie od zawsze przyglądał się filmom Pixara, pod kątem tego, jak to miało wyglądać. Jeśli popatrzycie na ten odcinek świąteczny, to [Russell] chciał, żeby miał w sobie frajdę pixarowego filmu, a także jego poziom złożoności. Nieważne jak dobrze te filmy są zanimowane, esencja leży w scenariuszu. Po prostu. Robią szkolenia w zakresie żartów, humoru i niuansów.

W Pixarze pracują nad każdym kawałkiem tego scenopisarstwa, by upewnić się, że gdy dotrą do etapu animacji, odda ona każdy dialog. U Russella jest to wrodzone. Ale patrząc przez pryzmat Disneya, po prostu mamy większą widownię. Dlatego serial to po prostu serial, który jest większy. Ale jest też taki sam? Ciężko to wyjaśnić, nie? Jesteś fanem Doktora Who: to jest dalej Doktor Who, prawda?

Tak, na 100%.

Właśnie. Dlatego wszystkie obawy, które wszyscy mieli odnośnie „disneyizacji” czy jak to nazwać, urzeczywistniłyby się tylko, gdyby serial nie był tworzony przez Russella. Albo kogoś, kto nie jest tak wielkim fanem jak Russell.

To zabawne, że przyszło to komuś do głowy, patrząc na zespół kreatywny.

No, ale ty wiesz, kim jest ten zespół, a ludzie nie. Oni patrzą z zewnętrznej perspektywy albo patrzą na wiadomości i się zastanawiają: „Czy ta brytyjska instytucja się zmieni?”. No nie. Russell wyraził się jasno dwa lata temu. Zapytałem go: „Co nowego? Jest bardziej dojrzale? Jest mroczniej? Co zamierzasz zrobić?”. Spojrzał na mnie jak na wariata. Odpowiedział: „O czym ty mówisz?”. Na to ja: „No, co jest nowego?”. A on odparł: „Nic, to będzie Doktor Who. I sprawisz, że będzie niesamowity. A ja wprowadzę do niego radość”. Nie powiedział, że on uczyni serial niesamowitym. Chyba dlatego tam byłem… Ale w zasadzie właśnie o to chodzi, takie było jego podejście: „wy [Bad Wolf] przychodzicie ze mną, by pracować z nami wszystkimi”. To wielka rodzina. Dużo ludzi z BBC. Są zaangażowani ludzie z BBC Studios. Z perspektywy studia pracowało nad tym mnóstwo osób. Jest wiele osób z Bad Wolf. Pracowaliśmy nad Mrocznymi materiami i innymi produkcjami Bad Wolf. To prawdziwe połączenie umiejętności, pasji, technicznej wiedzy i właśnie to sprawia, że jest to ekscytujące. To nie nowy zespół, jak widzieliście wcześniej. To nie jest też stary zespół. To prawdziwa mieszanka pasjonatów.

Pracowałeś z muppetami i Madonną. Jak w porównaniu z nimi wypada Meep?

No, podejrzewam, że łączy się ich ze sobą…! Zasadniczo pracowałem z wieloma postaciami. Robiliśmy to trochę jako żart z przyjacielem, dla zabawy – surykatka sprzedająca ubezpieczenia. I oczywiście to chwyciło… Pracowałem nad wieloma rzeczami, takimi jak oryginalna małpka PG Tips[1]Chodzi tu o reklamy herbaty. na kanale ITV Digital, zanim został zamknięty. Dlatego postaci wszelkiego rodzaju nie są mi obce – jak wspomniane muppety sprzed 32 lat aż po… nikt nigdy tak naprawdę nie kojarzył Marvina.

Oczywiście pracowałem przy Autostopem przez galaktykę. A jeśli przyjrzycie się drugiemu odcinkowi specjalnemu, możecie pomyśleć… (śmiech). Ktoś powiedział, że ten robot przypomina nieco Marvina.

No nie było to jakoś przesadnie celowe. Ale właściwie każdy wnosi ze sobą pewien poziom własnego stylu lub swój rodzaj kreatywności. A część zespołu, jak Phil Sims, pracowała ze mną nad Autostopem. Nikt nie wchodzi do internetu, zagląda na IMDb i mówi: „Chwila. To ten gość, który zaprojektował Marvina”. Ale w gruncie rzeczy to Garth Jennings był reżyserem, jest osobą kreatywną stojącą za dużą częścią filmu, więc nie mogę przypisać sobie wszystkich zasług. Razem zebraliśmy to do kupy, ale jest to szalony twórca, tak jak Russel. Nie ma wielu takich osób, za którymi po prostu chcesz podążać, bo są tak niesamowite.

Co interesujące, ten zespół jest bardzo zróżnicowany. Te osoby przyszły z filmów, Doktora Who, Mrocznych materii, dla których wyzwaniem było dostarczenie brytyjskiej produkcji na poziomie dramatu telewizyjnego, który nie mógł kreatywnie polec. Po prostu nie mogliśmy. Nie mogliśmy. Nie mogliśmy postawić tych trzech sezonów [Mrocznych materii] w trudnej sytuacji, bo stało się tak wcześniej z filmem.

To nie była porażka, ale nie był to sukces, który przekuł się w drugi i trzeci film. Nie mogliśmy sobie pozwolić na zrobienie błędu z tamtym sezonem. To była wówczas największa rzecz dla BBC. A teraz wydaje się, że to następny największy projekt dla BBC. Dlatego robienie tego wszystkiego jest dość ekscytujące.

Doświadczenia ze stworami musiały być użyteczne przy goblinach…

Prawie wszystko z twarzy, uszu i oczu goblinów to komputerowe efekty. Większość szerokich planów jest całkowicie komputerowa. Całe to latanie i tłumy są całkowicie generowane komputerowo. Król goblinów jest w połowie zastąpiony cyfrowo. Ostatecznie chcieliśmy, żeby twarz króla goblinów miała więcej mimiki.

Seb Barber ze studia Automatik, który współpracował z nami bardzo blisko – stworzył efekty specjalne do trzeciego odcinka specjalnego, wieżę UNIT-u, helikoptery i tym podobne. To był pasjonat. W tym momencie jest już tak bardzo zaangażowany i udaliśmy się z nim w podróże, o których prawdopodobnie nie mogę jeszcze rozmawiać, ale chciałbym, żebyście zobaczyli w sezonie… Mamy różnych wykonawców [niezależne firmy zajmujące się efektami] dla różnych odcinków, ale to jest człowiek, który naprawdę radzi sobie ze stworzeniami. Nigdy nie ma wystarczająco pieniędzy, dlatego zawsze wszyscy mówią „nie” i dlatego też większość rzeczy robi się przed kamerą.

Ale on podchodził do tego tak, że jeśli [gobliny] nie mrugają, nie ruszają się, nie chwieją czy coś – po prostu nie mogliśmy tego zrobić. Dlatego potrzebowaliśmy pewnego poziomu występu. Oczywiście to pomniejszeni dorośli i chcieliśmy także całkiem dużo mimiki. Gdy ekspresje zwiodły, a dotyczyło to większości twarzy – oczy były nieruchome, uszy się trzęsły – musieliśmy naśladować. Dlatego jeśli spojrzycie na śpiewającą Janis Goblin, zatrzymacie odcinek i popatrzycie na te ujęcia, to właśnie komputerowo animowana twarz. Czasami dolna szczęka jest jedynym, co zostawało z goblina.

Potem nagle stwierdziliśmy: „dobra, zróbmy więcej. A potem niech latają”. Jeśli naprawdę przyjrzycie się statkowi na niebie, zobaczycie małe cyfrowe gobliny na planach szerokich. Skoro już je mieliśmy, stwierdziliśmy, że ich użyjemy.

Jednak najbardziej interesujące jest, tu wracamy do Meepa i Russella, że Russell uwielbia ten tekstualny wydźwięk Doktora Who. Nie chce, żeby iść w CGI, które wygląda jak CGI, dlatego że czuje, że widownia nie pokocha tego tak bardzo jak wtedy, jeśli zobaczy i poczuje tę rzecz. Jeśli nie uderza cię dolina niesamowitości i naprawdę to czujesz, naprawdę ci się to podoba – i możesz zobaczyć ten efekt w tych odcinkach.

Natrafiliśmy na wiele przeszkód w efektach specjalnych. Patrzcie tylko na te wszystkie ścieżki, które mieliśmy do przejścia, a część z nich była naprawdę szalona. Drugi odcinek specjalny! Jednak zasadniczo tak jak przy Goblinach, z Meepem było bardzo podobnie. Prawie cała twarz Meepa była podmieniona. Jeśli patrzycie, jak Meep chodzi, to jest efekt komputerowy.

Większość Meepa, gdy staje się zły, to w pełni komputerowe efekty, prawie nic z tego nie zostało nagrane przed kamerą. A to dlatego, że robi i mówi pewne rzeczy, których kukiełka nie byłaby w stanie. Chyba zawsze można wyglądać niewinnie jako kukła, więc udało nam się przemycić tak parę ujęć. Zmieniliśmy jednak oczy, mruganie i tego typu rzeczy, a potem wzmocniliśmy to komputerowo generowanymi ustami.

Jeśli chodzi o rozwój tej postaci przez pierwszy odcinek specjalny… wiedzieliśmy jeszcze zanim to nakręciliśmy. Wiedzieliśmy zanim nawet stworzyliśmy kukłę. Wyjaśniłem, z moich doświadczeń w roli projektanta stworzeń tyle lat temu, że można wyglądać naprawdę niewinnie jako marionetka, taka pacynka może wyglądać niewinnie. Ale kiedy się złościsz, stajesz się skomplikowaną postacią. Zniuansowaną. Złość jest skomplikowana!

Co było największym wyzwaniem albo najbardziej wymagającym elementem w tych czterech odcinkach specjalnych?

Myślę, że dostarczenie odcinka, który tak bardzo wykorzystywał efekty specjalne, a więc drugiego odcinka, było największym wyzwaniem, jakiego się podjęliśmy, bo zajęło ponad rok przeglądania efektów specjalnych, konsekwentnego i stałego przyglądania się czemuś, co być może jest tą samą rzeczą powoli zmieniającą się na przestrzeni roku – jeśli to określenie ma jakiś sens. Co tydzień albo kilka dni następowała kolejna mała zmiana, więc prawie chciało się krzyczeć. To nie jest coś negatywnego, bardziej chodzi o to jak trudne to było. Trzeba było się stale skupiać przy tym całym szumie wokół nas, a robimy inne seriale, utrzymać precyzyjne skupienie na indywidualnych wyzwaniach odcinka z tak wielką złożonością.

Była taka bardzo zabawna rzecz. Myśleliśmy, że wreszcie skończyliśmy z korytarzem i byliśmy bardzo podekscytowani i mówiliśmy: „To jest to. Korytarz wygląda na gotowy. Jest dobrze”. A potem nagle w trakcie oglądania każdy tłok zmieniał kolor i zrozumieliśmy, że ktoś nie do końca rozpracował ciągłość. Dlatego, że robiliśmy to ujęcie po ujęciu i dopiero gdy złożyło się je razem, człowiek zdawał sobie sprawę, że tłok zmieniał się od różowego, przez żółty i zielony do niebieskiego. O rany. Więc taki jest poziom złożoności: robić wszystko na stałej klatce poprzez małe sekwencje aż po małe, jak my to nazywamy, minicięcia. Gdzie jest to seria ujęć, będąca nieco większą serią sekwencji, a później większą sekwencją.

Problem polega na tym, że gdy wreszcie widzisz tę większą, to widzisz mnóstwo dziur. Ale jesteś 10 miesięcy w plecy. W końcu nam się udało, ale to było dla nas bardzo dużym wyzwaniem w sensie prawdopodobnie bardziej skomplikowanej rzeczy, którą próbowaliśmy osiągnąć. Mogę opowiedzieć o innym wyzwaniu, ale musiałbym wydłubać ci oczy, moje uszy, twoje uszy i w ogóle wszystko. Więc nie mogę.

Reżyser Mark Tonderai z Anitą Dobson na planie Kościoła na Ruby Road

Czy jest coś, co możesz nam zapowiedzieć odnośnie nadchodzącego sezonu?

No, oczywiście udamy się na Abbey Road – Russell już to zdradził – by zobaczyć Beatlesów. Naprawdę chciałbym opowiedzieć wszystko. Co mogę powiedzieć bez spoilerów?

Chyba to, że widownia powinna uważnie wypatrywać fajnych easter eggów i rzeczy, które będą nakładać się na siebie przez cały sezon. I to zakończenie. Co mogę powiedzieć? Jest ono niesamowite.

Każdy odcinek pierwszego sezonu jest jak jazda na kolejce górskiej. Są one same w sobie genialne i świetnie się je tworzyło. Niesamowite dla nas było udać się w konkretne podróże w ramach odcinków, a ich kulminacja jest czymś fantastycznym. To będzie naprawdę świetna zabawa dla widzów.

Jesteśmy już na etapie opiniowania efektów specjalnych. Zaczęliśmy je przeglądać dla finałowego odcinka. I jest cholernie ekscytująco!

źródło: SFX Magazine, styczeń 2024

Przypisy

Przypisy
1Chodzi tu o reklamy herbaty.


Fan Dwunastego, Dziesiątego i Jedenastego. Planuje pewnego dnia obejrzeć całe Classic Who. Do redakcji Gallifrey.pl dołączył w 2019 roku, a od 2020 jest redaktorem naczelnym. Nałogowy czytelnik (do tego stanu doprowadził go m.in. Harry Potter), chętnie ogląda seriale i filmy fantasy oraz sci-fi. Filmy Marvela są mu nieobce, komiksowo woli jednak DC. Chętnie zagra w gry (zarówno planszowe jak i komputerowe) i ucieknie z pokoju zagadek. Z wykształcenia robotyk, z zawodu programista baz danych.

Gallifrey.pl  wszystko o serialu Doctor Who

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *