Czy John Nathan-Turner zabił, czy też utrzymywał „Doctor Who” przy życiu? – cz.1

Świat Doktora przechodzi od paru lat pewien kryzys. Sprawa jest złożona i wiele czynników złożyło się na obniżenie popularności serialu w ostatnich latach, wnikliwi fani widzieli, że zaczął się on jeszcze za czasów Dwunastego Doktora; niemniej, kontrowersje, jakie wywołał finał 12 serii, niekoniecznie w tym pomagają. Niedawno BBC ogłosiło, że obecny showrunner, Chris Chibnall, pożegna się ze stanowiskiem kierowniczym w przyszłym roku, co lwia część fanów przyjęła z wielką ulgą, wieszając na nim psy za spadek jakości i popularności serialu. Krytykują jego decyzje PR-owe (brak kontaktu z fanami), castingowe (nadal nie wszyscy chyba pogodzili się z kobiecą inkarnacją Doktor(a)), nade wszystkim zaś – krytykują jego scenariusze (płaskie, bezosobowe, niewzbudzające zainteresowania postacie). No i tak – z duszą na ramieniu czekamy na rozwinięcie rewelacji jakie ukazano nam w finale serii 12.

Kiedy wszyscy wciąż zastanawiają się nad tym, co będzie dalej, ja dla ochłody postanowiłem poszperać w archiwach i zobaczyć, jak to było kiedyś. W końcu to nie pierwszy poważny kryzys – chyba każdy fan Doktora wie, że serial zaliczył 16-letnią przerwę w emisji. Były to tzw. Dzikie Lata (Wilderness Years): 1989-2005. Ale dlaczego doszło do tej przerwy – to już, podobnie jak dzisiejsze problemy, sprawa złożona. I podobnie jak dziś, w centrum tamtych wydarzeń znajduje się jeden człowiek: John Nathan-Turner (JNT) – rozpoczął on pracę przy Doctor Who jako asystent produkcyjny już w 1969 roku (miał wtedy 22 lata), zaś w 1980 roku objął stanowisko producenta i pozostał nim aż do końca Classic Who w 1989 roku.

Uważał on, że twórcy serialu (łącznie z grającym Czwartego Doktora Tomem Bakerem) przestali traktować serial poważnie i że należy przeprowadzić pewne zmiany w całej produkcji. Tu właśnie zaczynają się związane z jego postacią kontrowersje, ponieważ JNT: ograniczył wpływ Toma Bakera na serial, zrezygnował ze śrubokrętu sonicznego (przyrząd w jego mniemaniu zbyt często kusił rozwiązaniami fabularnymi w stylu Deus ex Machina), podobno nalegał na to, by wprowadzić amerykańską towarzyszkę, aby zainteresować amerykańskich widzów (Nicola Bryant jest Brytyjką, lecz jej postać, Peri Brown, była przedstawiana jako Amerykanka), to samo dotyczyło Tegan Jovanki (Australia), mocno eksperymentował z konwencją, w jakiej utrzymywane były odcinki za jego czasów, zrezygnował z postaci robotycznego psa K9, przywrócił postać Mistrza, za jego kadencji Doktorem został Peter Davison (najmłodszy aktor grający Doktora, do czasu Matta Smitha) – to tylko niektóre z jego decyzji. Czy te decyzje wyszły serialowi na dobre – ciężko orzec. Z jednej strony wydaje się, że jednak nie bardzo, skoro serial nie przetrwał lat 80. Z drugiej strony, czasy dla serialu i tak nie były łatwe – szefem BBC1 w latach 80. był Michael Grade, który wprost mówił o tym, że z Doctor Who trzeba skończyć.

John Nathan-Turner odszedł w 2002 roku, w wieku 54 lat (nie dożył decyzji o powrocie serialu na anteny, która zapadła rok później), lecz dyskusjom na temat jego wpływu na serial i jego anulowanie nie ma końca do dziś. Niektórzy chwalą go za odważne, samodzielne decyzje i nowatorskie podejście do tematu, inni krytykują za to, że serial pod jego pieczą stał się zbyt dziecinny i ekstrawagancki, a jego decyzje castingowe były klapą. W roku 2012 na łamach Doctor Who Magazine kilka osób zaangażowanych w świat Doctor Who przeprowadziło długą dyskusję na ten temat, którą przekornie zatytułowano The Trial of John Nathan-Turner. W charakterze świadków powołani zostali: Steven Moffat (showrunner w latach 2010-2017), Phill Collinson (producent w latach 2005-2008), Nicola Bryant (występowała jako Peri, towarzyszka Doktora, w latach 1984-1986), Andrew Cartmel (redaktor scenariuszy w latach 1986-1989), Edward Russell (menedżer serialu do 2017 roku), Gary Russell (redaktor Doctor Who Magazine w latach 1992-1995, pisarz i scenarzysta), David Richardson (producent słuchowisk o Doktorze w Big Finish), Paul Cornell (pisarz i scenarzysta związany z Doctor Who), zaś całą rozprawę poprowadził Graham Kibble-White. Poniżej znajdziecie tłumaczenie tego rozległego i wnikliwego śledztwa, jakie przeprowadzili wyżej wymienieni. A pytanie brzmi: Czy JNT zabił Doctor Who, czy może właśnie utrzymywał go przy życiu?

Żeby pomóc [reżyserowi] Alanowi [Wareingowi] nadgonić [po tym jak „Najwspanialszy Występ w Galaktyce” (The Greatest Show in the Galaxy)[1]Historia z 25 sezonu Classic Who, z Siódmym Doktorem, do której polskie napisy znajdziecie na DrWhoNapisy.pl nie dotrzymał terminu], zorganizowałem drugą ekipę, nagrywaliśmy puszczanie latawców, sceny z klaunami oraz uroczą scenę pomiędzy Gońcem i Kwiecistą. Mieliśmy czas na eksperymenty… a końcowy rezultat był taki, że jeszcze bardziej zrozumiałem, w jakich nadzwyczajnych warunkach przyszło nam pracować, żeby zrealizować serial na czas i zmieścić się w budżecie. Jaka szkoda, że nie mogliśmy każdej scenie poświęcić tyle czasu, co tej. – John Nathan-Turner, DWM 247

Patrząc na Doctor Who w dowolnym momencie jego ekranowego życia, można zauważyć, że serial jest produkowany wbrew różnym wyzwaniom produkcyjnym. Na czym polegały te, z którymi mierzył się JNT?

David Richardson (DR): Zmagał się z malejącym budżetem z jednej strony oraz widownią oczekującą szybszej akcji i większej ilości efektów wizualnych z drugiej. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie gorszego dylematu dla producenta telewizyjnego, jeśli mam być szczery. Jednakże, z własnego ograniczonego doświadczenia, on sprostał temu wyzwaniu dzięki samej sile woli. Pamiętajmy, że mówimy o człowieku, który ukończył „Najwspanialszy Występ w Galaktyce” w trakcie strajku w BBC – dokończył nagrania w namiocie na parkingu w Elstree!

Gary Russell (GR): Największa walka Johna była taka sama jak każdego producenta Doctor Who w historii – to jedyny serial w telewizji bez określonej na sztywno formuły. Dlatego co 4 tygodnie zaczynamy tak jakby nowy serial, musisz wybudować nową scenę, stworzyć zaprojektować kostiumy, makijaż… wszystko od nowa. Niczego nie da się użyć ponownie, co jest wyjątkowe w telewizji. Jego kreatywność w planowaniu budżetu była fenomenalna!

Szczególnie w jednym przypadku musiał polegać ściśle na dobrej woli swojej obsady, żeby produkcja pozostała finansowo wykonalna…

Nicola Bryant (NB): Kiedy pojechaliśmy do Hiszpanii na nagrania do The Two Doctors, nie mogli nam właściwie wypłacać dniówki. Powiedzieli tylko: „Budżet, jaki mamy na wyjazd oznacza, że nie będzie nas stać na żadne wydatki – ale będziecie mieli wyżywienie. Więc wszystko zależy od was, ludzie. Jeżeli uznacie, że nie powinniśmy tego robić, to nie pojedziemy”. Ale wszyscy zagłosowaliśmy za tym, żeby jechać. Dziś nie jestem w stanie sobie czegoś takiego wyobrazić. Nasi agenci od razu rzuciliby słuchawką, co nie?

Phil Collinson (PC)Doctor Who to serial, który wymaga ogromnej ilości kreatywnej energii. Przechodzisz rano przez drzwi, podejmujesz decyzje i planujesz cały dzień – myślisz o różnych bzdurach, o kolorach, o tym jak coś zostanie odebrane. Ale również trzeba myśleć o podstawach, „Czy to zadziała? Co się wydarzy?”. Wtedy też próbujesz dobrze zrealizować scenariusz, a ten serial jest wyjątkowo skomplikowany do pisania. Jakby tego było mało, JNT stale podnosił wszystkich na duchu. Darzę go ogromnym szacunkiem…

Steven Moffat (SM): Słowa nie opiszą jak wielkim uznaniem powinniśmy darzyć tych wszystkich ludzi, którzy tworzyli Doctor Who dawniej, kiedy pomyśli się o tym, jakie środki twórcy mają dzisiaj. Nie powiedziałbym, że mamy więcej pieniędzy. Nawet nie powiedziałbym, że mamy dość pieniędzy, biorąc pod uwagę, co chcemy robić. Ale mamy pieniądze, mamy technologię i mamy post-produkcję! Szef naszego działu bezpieczeństwa jest ciągle w studio, przez całą noc! Wyobrażacie sobie? Mniejsza, że popełniano błędy i czasami coś poszło nie tak – cudem było, jeśli wszystko było w porządku.

Można się zastanawiać, czy pod koniec ery JNT proces produkcji Doctor Who nie stał się przestarzały, ale w pozytywny sposób.

SM: Najwięcej mówi o tym to, że to cały czas był serial kręcony przez wiele kamer. Żaden inny serial fabularny nie był nawet zbliżony do tego, jak produkowano Doctor Who. Można zrobić sitcom w ten sposób, ale nie serial akcji – a co dopiero fantastycznonaukowy serial akcji! Doctor Who po prostu musiał być kręcony z jednej kamery i potrzebował poważnego budżetu. Fakt, że BBC odmawiało dokonania zmian wskazuje, jak nikłym szacunkiem cieszył się serial od środka.

NB: To, czym dysponowaliśmy zwyczajnie nie nadawało się do serialu fabularnego, szczególnie gdy serial ten wymaga wyobraźni, której manifestacją są wszelkiego rodzaju potwory lub scenerie. Pewne rzeczy muszą się zdarzyć. Musiałeś mieć Daleka, musiałeś mieć eksplozję, musiałeś mieć statek kosmiczny. Ludzie robili sobie żarty o opakowaniach płynu do naczyń Fairy, ale właśnie tak mały mieliśmy budżet. A jednak było to o tyle dobre, że wiedziałeś, że każdy kto pracuje nad Doctor Who robi to z miłości.

Nie mniej jednak, produkcja zaliczyła kilka wzlotów…

SM: Cóż, były takie rzeczy jak lądowanie statku kosmicznego w „Upamiętnieniu Daleków” (Remembrance of the Daleks)[2]Historia z Siódmym Doktorem z 25 sezonu Classic Who, do której polskie napisy znajdziecie na DrWhoNapisy.pl.. To było fantastyczne! Genialne! Pełnowymiarowa makieta zwyczajnie opuszczona dźwigiem. Genialny pomysł! Cóż za błyskotliwe i odważne podejście do telewizji. W dzisiejszych czasach pomyślelibyśmy 'Hmmm, zrobimy to w CGI…’. A oni zwyczajnie wybudowali statek kosmiczny i wylądowali nim na placu zabaw.

DR: To było na planie „Upamiętnienia”, pamiętam ten zdumiewający widok pełnowymiarowego statku Daleków opadającego z nieba. Niezwykle śmiałe!

SM: Kiedy JNT wrzucał piąty bieg przy produkcji jakiejś historii – a robił tak średnio raz do roku – to tworzył coś naprawdę epickiego, jak „Szok dla Ziemi” (Earthshock). Wiem dość dużo o wielokamerowym studio z powodu sitcomów i tym podobnych rzeczy – sama ilość ujęć… po prostu było ich dużo. No dobra, może nie przechodzi to próby czasu, ale to było takie kręcenie „Obcego” w ciągu kilku nocy w studio i część z tego jest niesamowita.

DR: Myślę, że serial poczynił duże kroki naprzód, jeśli chodzi o poprawę wizerunku, za czasów JNT. Widać zgrabność w „Ośrodku Wypoczynkowym” (The Leisure Hive), mrok w „Jaskiniach Androzani” (The Caves of Androzani), nowatorskie efekty w „Rozprawie Władcy Czasu” (The Trial of the Time Lord) oraz iście epicki rozmach w „Upamiętnieniu Daleków”. Pewnie, było wiele historii, w których kasy zabrakło (pamiętam nagrania do Timelash, to było w grudniu, scenografia miała sporo łańcuchów choinkowych), ale były też historie, które wyglądały wręcz wystawnie, jak The Two Doctors, czy Snakedance.

GR: Były przypadki, za kadencji JNT, że podupadały scenariusze, szczególnie pod koniec ery Petera [Davisona, Piątego Doktora – przyp. tłum.] i w erze Colina [Bakera, Szóstego Doktora – przyp. tłum.]. Ale w kwestii produkcji i tego, co JNT osiągnął, sądzę, że spisał się fantastycznie.

Tak teraz, jak i wtedy, gdy było jeszcze względnie spokojnie, spędzałem dzień lub dwa na spotkaniach z reżyserami, których nie znałem – gawędziłem z nimi, przeglądałem ich portfolia – i układałem listę z nowymi reżyserami, którzy w moim odczuciu byli w stanie zarówno sprostać zadaniu, jak i dać programowi swój własny osobisty wkład. – John Nathan-Turner, DWM 248

Pomijając wszystkie wewnętrzne trudności przy produkcji Doctor Who, zdaje się, że JNT usiłował dodatkowo komplikować sprawy, stale zatrudniając nowe talenty. W tej akurat kwestii, on sam się zreflektował: „Często dawałem debiutanckim reżyserom okazję wyreżyserowania Doctor Who i kiedy tylko było to możliwe, próbowałem pomagać reżyserowi z dwuczęściowymi lub co łatwiejszymi 4-częściowymi historiami.” (DWM 235). To niespotykana filozofia, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że prawie wszyscy jego poprzednicy pracowali, by jak najprędzej utworzyć stały zespół wiarygodnych scenarzystów i reżyserów, których można by raz za razem wykorzystywać. 

GR: To dlatego, że John wierzył w nowych ludzi. Chciał widzieć napływ nowych talentów. Większość produkcji BBC była wciąż prowadzona przez ludzi po pięćdziesiątce, więc wiedział, że nigdzie indziej się to nie stanie. Nawet w latach 80. BBC było pełne starszych chłopców. Ci sami podstarzali scenarzyści, reżyserzy i producenci – przy czym wszyscy bardzo utalentowani. W dzisiejszych czasach serial taki jak „Na sygnale” (Casualty) jest placem treningowym nowych talentów. Ale popatrzcie na jego pierwsze 3 lata [serial pojawił się w 1986 roku], spójrzcie na producentów, na reżyserów i scenarzystów – to wszystko ludzie, którzy pracowali w telewizji od lat 70. Krótko mówiąc, nie było innego miejsca w telewizji, w którym świeże talenty mogły się wybić w telewizji, a John bardzo chętnie im to umożliwiał. Sam przeszedł przez ten proces, dostał tego typu okazje, więc zasadniczo chciał być dla tych ludzi mentorem.

Jednym z beneficjentów tego podejścia był Andrew Cartmel, który, w chwili gdy podszedł do rozmowy kwalifikacyjnej na redaktora scenariuszy, pracował dla firmy programistycznej i nie miał znaczącego doświadczenia w pracy w telewizji. A jednak JNT go zatrudnił. 

Andrew Cartmel: Wspaniałą cechą Johna, co będę powtarzał na okrągło, była chęć dawania szansy nowym talentom.

Czemu? Czy to nie utrudniało mu pracy? 

AC: Nie jestem pewien. Powiedziałbym, że miał otwarty i dalekosiężny umysł. I to nie są tylko próżne komplementy. John miał swoje wady i popełniał błędy, jednakże miał też kilka niezwykłych cnót i to było jedną z nich. Choć czasem obracało się to przeciw niemu! Kiedy pracowałem nad serialem, była taka osoba, która wciąż pisała listy o treści: „Jestem następnym Doctorem Who, musicie się ze mną zobaczyć!”. Każda inna osoba na świecie kazałaby gościowi się wypchać. Ale John? On myślał: „Może coś w tym jest, dajmy mu szansę”. No więc ten gość zjawił się ubrany jak kawalerzysta w biurze BBC w Threshold House. Każdy patrzył, jak dumnie wkraczał on do środka. Chyba nawet przyprowadził ze sobą mamę! Oczywiście był egoistycznym świrem, ale John dał mu szansę – nikt inny by tego nie zrobił!

Odpowiedzialność naprawdę kończy się na producencie… Stąd czułem, że jeśli mam być dobry w tym, co robię, serial musiał być taki, jak chciałem (w pewnym przybliżeniu, rzecz jasna), żebym był w stanie usprawiedliwić każdy detal, jeżeli zajdzie taka potrzeba. – John Nathan-Turner, DWM 234

NB: John naprawdę trzymał rękę na pulsie, tak jak powinien to robić każdy producent. Nie był obecny na przesłuchaniach, ale zawsze był na pokazach dla producenta. Zawsze miał jakieś pomocne uwagi i naprawdę panował nad wszystkim podczas filmowania.

Mając informacje z pierwszej ręki, Nicola wyraźnie odpiera zarzuty podnoszone przez wiele lat, że John był nieobecny, gdy przychodziło do codziennej pracy nad Doctor Who. Jest to punkt widzenia osoby z poziomu studia nagraniowego, jednak inny – z biura produkcji – jest z nim zgodny.

AC: W żadnym razie JNT nie był słaby. Jeżeli coś mu się nie podobało, na pewno się o tym dowiadywałeś. On miał ostatnie zdanie. Nie było go na etapach przygotowawczych, nie angażował się w opracowywanie fabuły, ale kiedy pomysły i scenariusze już trafiały do niego, miał prawo veta i bardzo solidne przekonanie, czego chce. Ale szukał również konsensusu. Chciał znaleźć rozwiązanie, które zadowoli zarówno redaktora scenariuszy, jak i jego jako producenta, bo wiedział, że najwięcej dadzą ci ludzie, którzy są zmotywowani i entuzjastyczni w tym, co robią.

W czasie gdy pisał dla Doctor Who Appreciation Society oraz dla DWM, Gary Russell uczestniczył przy nagrywaniu wielu produkcji JNT. 

GR: Patrząc z perspektywy czasu, żal mi reżyserów, ponieważ menedżer w studio w 9 przypadkach na 10 nie przejmował się tym, co reżyser myśli, raczej mówił: „John, chcą wiedzieć, co ty o tym myślisz”. W przeciwieństwie do większości producentów telewizyjnych tamtych czasów, on zawsze był na galerii. Niczego nie wolno było nagrać bez obecności Johna. Nawet w innych erach Doctor Who tak nie było. Słyszy się historie, że coś się stało i „Och, szybko, musimy znaleźć Grahama [Williamsa, producent serialu za czasów Czwartego Doktora – przyp. tłum.]”, czy kogokolwiek. Zaś John nigdy nie opuszczał galerii – on wszystkim dowodził. Myślę, że to bardzo dobra cecha.

Podobne podejście miał Phil Collinson, kiedy zajmował się produkcją w pierwszych latach New Who.  

PC: W przypadku takich seriali musisz mieć takie podejście. Pracując przy Doctor Who starałem się być na miejscu tak często jak to możliwe. Cała produkcja była nastawiona na mobilność, dlatego mieliśmy mobilne biura, które były cały czas w ruchu, co oznaczało mogłem być na planie. Siedziałem za reżyserem, dużo ze wszystkimi rozmawiałem i robiłem to, bo Russell [T Davies, showrunner w latach 2005-2010 – przyp. tłum.] i Julie [Gardner, pierwsza producentka wykonawcza New Who – przyp. tłum.] naprawdę nie mogli tego robić – nie mieli na to czasu. To serial, przy którym mnóstwo rzeczy może pójść nie tak; zawsze taki był, tego jestem pewien. Więc jedną z najbardziej wartościowych rzeczy, jakie mogłem zrobić, w kwestii przekuwania w rzeczywistość wizji, jaką wszyscy mieliśmy dla Doctor Who, było po prostu bycie tam jak najwięcej. Bo jak już coś zostanie złapane przez kamerę, niewielkie masz szanse, by to odkręcić.

A jednak, jak wspomina Andrew Cartmel, podczas swojej pracy nad serialem, nie zawsze zgadzał się z wizją Johna co do Doctor Who

AC: W pewnych kwestiach, jego spojrzenie na serial było przeciwstawne do mojego. Nie miał nic przeciwko temu, by od czasu do czasu serial pozwalał sobie na przekoloryzowaną ekstrawagancję. Innym razem skręcał w kierunku czegoś, co było zbyt okrutne. Venegeance on Varos – czy to jeden z tych nieprzyzwoitych filmów[3]ang. Video nasties– termin ukuty w Wielkiej Brytanii w latach 80. minionego stulecia, odnoszący się do dystrybuowanych na wideokasetach filmów, krytykowanych przez prasę i organizacje … Kontynuuj czytanie? Phillip Martin jest fantastycznym pisarzem, ale sądzę, że to była historia. Była zła, bo miała w sobie ten rodzaj mroku i brutalności, który nie pasował do Doctor Who, choć świetnie sprawdziłby się w innej produkcji SF.

Choć Andrew i JNT nie zawsze się zgadzali, Andrew bez wahania wskazuje, że gdy chodziło o główną postać serialu, podejście Johna nie budziło wątpliwości.

AC: On naprawdę znał się na kaprysach i dziwnej ekscentryczności Doktora. Zawsze mawiał: „Słuchaj, potrzebujemy, żeby Doktor zrobił coś doktorowego. Ten scenariusz nie jest dość doktorowy”’. Doskonale rozumiał, co jest doktorowe i to było bezcenne. Przypuszczam więc, że miał dobre wyczucie postaci, choć nie w analityczny, szczegółowo uzasadniony sposób i być może bardziej serio nie miał jasnego pomysłu na nadanie kształtu i tonu serialowi jako całości.

NB: Znał się na ekscentryzmie i wiedział, że można napisać historię przygodową, ale musi to być doktorowa historia przygodowa. Bo Doktor musi robić rzeczy, które sprawią, że co tydzień podczas oglądania krzykniesz: „Nie! Po co to robisz?!”. Musi być jakieś zagrożenie dla towarzyszy albo nie ma historii. A na koniec musi się czegoś nauczyć, a my musimy się czegoś nauczyć od niego. Musi być coś w stylu katharsis. To wszystko jest częścią serialu. Ale przede wszystkim, musi być w tym widać ekscentryczną i elokwentną naturę Doktora.

GR: Myślę, że Johnowi dobrze wychodziły pomysły w stylu: „To naprawdę dobry scenariusz, ale ten scenarzysta zakochał się we wszystkich swoich postaciach, a to nie o to chodzi w tym serialu. Pochylmy się and tym i spójrzmy na to inaczej”. John był frustratem wśród scenarzystów, naprawdę. Tak samo jak i wśród aktorów czy reżyserów.

AC: Pomimo swego silnego wkładu w Doctor Who, John był rozsądny. Pozwalał mi i moim scenarzystom robić rzeczy, których on nie chciał widzieć. Sądzę, że pokładał wiarę we mnie i widział, że niektóre z rzeczy, które zrobiliśmy były naprawdę dobre. Kiedyś powiedział mi coś w stylu: 'Pozwoliłem ci się zapuścić dalej, niż w mojej opinii powinieneś był’. Także odczuwał wewnętrzny konflikt, co było akurat świetne, ponieważ większość ludzi nigdy nie dałaby ci szansy robić rzeczy po swojemu, szczególnie jeśli stało to w sprzeczności z ich instynktem.

Rezultatem eksperymentów Andrew były historie niesławnie określane jako dziwaczne [oryg. oddball – przyp. tłum.] (choć z tego, co Andrew mi mówił, to określenie wcale nie pochodzi z biura produkcji). W tamtym czasie coraz dziwniejsze produkcje – wliczając „Rajskie Wieże” (Paradise Towers) i „Kontrola Szczęśliwości” (The Happiness Patrol) – przyczyniły się do rozłamu w fandomie. Niemniej były one częścią trendu, który JNT sam sobie narzucił. Trendu, aby „zrobić użytek z płynności i rozległości konceptu Doctor Who jako sceny dla najróżniejszych stylistyk fabularnych, scenariuszowych i wizualnych” (DWM 236). 

Zatem jak te dziwaczne opowieści zestarzały się na przestrzeni lat w porównaniu do tych bardziej prostolinijnych? 

PC: O wiele lepiej, w tym sensie, że sporo tych bardziej „tradycyjnych” rzeczy zwyczajnie kopiuje i tak wyżej stojące oryginały. Nie nazwałbym wytworów Chrisa Baileya 'dziwacznymi’, chyba że dla nas ma to oznaczać po prostu „faktyczną telewizyjną produkcję fabularną”, ale tytuły takie jak „Delta i Sztandarowcy” (Delta and the Bannermen), The Happiness Patrol i „Brama Wojowników” (Warrior’s Gate) pozostają tak samo uderzające i oryginalne, jak były wtedy, gdy je wypuszczono.

Widzieliśmy, że JNT jako producent był zaangażowany w pracę w studio, lecz był znacznie bardziej skłonny, aby kwestie koncepcyjne zostawić swojej grupie scenariuszowej. Czy to oznacza, że dystansował się od serca serialu? W dzisiejszych czasach, Russell T Davies i Steven Moffat są bardzo dobrzy w rozmowach o rozwiązaniach fabularnych i o samej istocie Doctor Who – o tym, co moglibyśmy określić jego „nieokreśloną magią”. Czy John również był skłonny w taki sposób wygłaszać jego etos? 

PC: Nie podoba mi się takie zawieranie opinii w pytaniu, nieważne czy się z nią zgadzam czy nie. Myślę, że John nie obnosił się zbytnio z tym, jaka jest jego opinia w kwestii tego, jaki Doctor Who powinien być, bo zawsze pozwalał, by kierunek artystyczny nadawali serialowi jego redaktorzy scenariuszy. To zupełnie rozsądne, ale to oznacza, że jego czas w serialu obejmuje różne epoki oparte na tej zasadzie. Nie wierzę w „nieokreśloną magię”. Sądzę, że jej przyczyną jest coś, co można konkretnie wskazać i powiedziałbym, że Christopher H Bidmead[4]Zajmował się redakcją scenariuszy w sezonie 18, napisał scenariusze do trzech historii dokotorowych i jest to obecnie najwcześniejszy żyjący redaktor scenariuszy w serialu. i Andrew Cartmel wiedzieli, gdzie jej szukać.

DR: Ciężko tu w ogóle postawić znak równości, ponieważ rola producenta kompletnie się zmieniła od tamtej pory. Teraz mamy wiodących scenarzystów z wizją, którzy piszą połowę scenariusza samemu i wskazują kierunek pozostałym. W tamtych czasach, producent miał własne zdanie co do scenariusza, to jasne, ale jego rola ograniczała się do zadań kierowniczych i finansowych – rozwojem scenariusza zajmował się redaktor scenariuszy. Także ciężko jest porównać osoby, które mają zupełnie inne zajęcia, choć tak samo się nazywają.

GR: Ja myślę, że byłby on skłonny, ponieważ jedna rzecz wspólna dla Johna, Russella i Stevena jest taka, że on również był fanem serialu. Tak mocno jak są oni, tak był i on. Uwielbiał ten program, żył nim, oddychał nim, czcił go, był on dla niego całym światem. I dlatego tak, byłby skłonny do opowiadania o tej nieokreślonej magii, bo rozumiał lepiej niż jakikolwiek producent przed nim, co czyni Doctor Who tak wyjątkowym.

Eric Saward [redaktor scenariuszy] napisał te wszystkie rzeczy o planecie Raaga, by wyjaśnić jak Malus pojawił się w Lisstle Hodcome. To znaczy, że historia nie skupia się zbytnio na aspekcie sługi Diabła, ale patrząc na nią ostatnio, myślę, że działałaby znacznie lepiej bez sawardowych kamieni Zegary- John Nathan-Turner, DWM 238.

Eric Saward [script editor] wrote all that stuff about the planet Raaga to explain how the Malus had arrived in Little Hodcombe. It does mean the story doesn’t dwell too much on the Devil’s agent aspect but looking at it recently I think it would have worked far better without Saward’s ’ Zegar squidgy’ stones – John Nathan-Turner, DWM 238

Mitotworzenie w Doctor Who to niełatwa sprawa, jak pokazuje powyższy cytat. Dodawanie nowych elementów do legendy serialu jest jeszcze trudniejsze. (nie wspomijajmy więcej o półludzkim pochodzeniu naszego bohatera) Czy zatem lata JNT były udane jeśli chodzi o rozwój opowieści? Bo kto taki powiedział, że wszystko co musisz wiedzieć o Doctor Who zostało ugruntowane przed 1970? Ach, no jasne… 

SM: Cóż, był Dzwon Arkadowy. To pochodzi z czasów Johna. No i zaczęliśmy używać określenia „pomieszczenie kontrolne”, dlatego, że on zaczął…

PC: Jest też ta otoczka z czasów Cartmela, że Doktor to znaczący gracz na kosmicznej arenie.

GR: To za czasów Johna ta suwająca się w górę i w dół rzecz w TARDIS została nazwana wirnikiem czasu. No i tak, było też to pomieszczenie kontrolne. Tak naprawdę wszystko to istniało w fandomie przez wiele lat, ale nigdy wcześniej nie były wspominane na ekranie. John był dobry w tworzeniu mitologii i rozbudowywaniu detali, które wcześniej zostały wprowadzone. Czasem to działało, czasem nie. Dlatego przez pierwsze lata był „producentem fandomu”, bo bawił się ciągłością serialu i ją wykorzystywał. Ale po jakimś czasie przestał. Po The Five Doctors wszystko już czerpał tylko z czasów własnej kadencji. I to też nic złego. Szybko przestał ulegać fanom i w pewnym sensie sądzę, że przestał też ulegać samemu sobie.

Ale ku przestrodze: 

SM: Sam nigdy nie jestem pewien, czy odwoływanie się do jakichś rzeczy jest mądre. Uważam, że każda era serialu generuje coś przydatnego na przyszłość. Russell stworzył papier psychiczny, za co jestem mu wdzięczny za każdym razem, gdy go używam.

Za pośrednictwem jego masztalerza, zasugerowałem księciu Edwardowi, aby wystąpił osobiście [w „Srebrnej Nemezis” (Silver Nemesis)] i powiedział z pół tuzina linijek. – John Nathan Turner, DWM 247

AC: Casting – to dawało Johnowi wielką radość.

Niepodważalne jest to, że John Nathan-Turner mocno angażował się w castingi do Doctor Who. On sam kiedyś ujawnił: „Zawsze nalegam, aby reżyser angażował aktorów, którzy przyniosą najwięcej korzyści serialowi” (DWM 239). Zastanówmy się, czy było to odpowiednie podejście przy zatrudnianiu aktorów gościnnych? Czy zadziałało to na korzyść, czy na szkodę serialowi? 

DR: Bez wątpienia na korzyść. Mówisz o tym, jakby tylko Doctor Who zatrudniał aktorów gościnnych, ale telewizja się zmieniała i każdy to robił (a teraz to już zupełnie powszechne). On był jedynie odrobinę przed wszystkimi. W Big Finish też mamy swoją politykę do występów gościnnych.

NB: Pomaga to sprowadzać ludzi, którzy dawali serialowi wiele dobrego, to wspaniałe.

DR: Najważniejsze jest to, czy aktor jest odpowiedni do roli. Ale jeśli ów aktor może przy okazji ściągnąć swoją osobą więcej publiki, to czemu nie? John był dość sprytny by wiedzieć, że nagłówki w gazetach generują widzów, a widzowie są przyszłością serialu.

ER: To odpowiednie podejście. Nie wierzę, aby to był przypadek, że w odcinku współczesnego Doctor Who, „Rejsie Potępieńców” (Voyage of the Damned) – ten odcinek z Kylie Minogue – był najwyżej oceniany w całym serialu. Posiadanie takiego gospodarskiego nazwiska w obsadzie nie tylko pomaga dotrzeć do nowej widowni, ale także rozpala na nowo zainteresowanie ze strony aktualnych widzów. To, w czym JNT zawiódł w moim odczuciu – i co będzie miało kluczowy efekt na przyszłe „castingi celebryckie”, jest obsadzanie ludzi w niewłaściwych rolach. Spójrzmy prawdzie w oczy, „Kinda” (Kinda) jest lepszą historią dzięki Nerys Hughs i Richardowi Toddowi na pokładzie, ale doprawdy… Beryl Reid jako kapitan frachtowca kosmicznego? To bardzo dobra aktorka, ale tutaj kompletnie nietrafiona. Również mam wrażenie, że zatrudniał ludzi, którzy przyciągali nagłówki ze złych powodów. Byłem już późnym nastolatkiem, kiedy tacy jak Ken Dodd Hale i Pace, czy nawet Bonnie Langford dołączyli do serialu. Przyprawiali mnie o zażenowanie i sprawiali, że sam siebie pytałem, czy nadal chcę to oglądać.

GR: Myślę, że pomijając jeden czy dwa wyjątki, jego „casting marketingowy” nigdy nie był kluczowy dla całego programu. Był kluczowy w oczach fanów, ponieważ fanom wydawało się, że to jest kluczowe. John zrozumiał to na bardzo bardzo wczesnym etapie – będąc w serialu od czasów Grahama Williamsa i widząc jak mało publika z tego rozumie – zrozumiał, że jeśli jesteś w serialu telewizyjnym przez 20 lat, to gazety nie są zainteresowane. One chcą lśniących nowin. W latach 80. jedyne co ich interesowało, to „No dobra, mamy tu historię z Doctor Who, czy jest ona seksi? Czy to coś wartego uwagi? Czy ma w sobie coś nowego?”.

AC: To odpowiednie podejście, pod warunkiem, że działa. Problem zaczyna się wtedy, kiedy to nie działa. Richard Briers w „Rajskich Wieżach” – świetny aktor, ale czy pod koniec nie za bardzo odlatuje? To nawet nie byłoby problemem, gdyby Nick Mallett, reżyser, powiedział mu”Nie, na miłość boską, nie w ten sposób, zagraj to chłodniej, dosadniej, bardziej realistycznie”. Z pewnością to nie był nietrafiony angaż, chodzi raczej o to, że skoro był taką gwiazdą, Nickowi trudno było cokolwiek mu powiedzieć.

PC: W naszym przypadku, mieliśmy dwie lśniące gwiazdy w centrum serialu, kiedy zaczęliśmy – mieliśmy Chrisa [Ecclestona, jako Dziewiątego Doktora – przyp. tłum.] i Billie [Piper, jako Rose – przyp. tłum.], oboje byli dobrze znanymi aktorami. Samo to dawało wiele ekscytacji. Dlatego nie siedzieliśmy i nie zastanawialiśmy się „Jaką gwiazdę by w to wsadzić?”. Już mieliśmy najlepszych aktorów. Jednakże działaliśmy w zupełnie innych czasach. Ludzie pisali o nas, czegokolwiek byśmy nie zrobili. W przypadku JNT było inaczej. Trzeba było sprawić, by ludzie chcieli oglądać serial. Musiał sprawić, aby serial wyglądał na coś wartego opisania w prasie.

Często wysuwana opinia jest taka, że czerpiąc z branży rozrywkowej, gościnne gwiazdy Johna wysyłały niewłaściwą wiadomość na temat tego, jakiego rodzaju programem był Doktor Who.

AC: Cóż, tak było z Kenem Doddem! Był idealny do tej drobnej, szalonej roli [w „Delcie i Sztandarowcach”], ale ludzie natychmiast wyciągnęli z tego wniosek, że będzie z tego teatralna ekstrawagancja. Jednakże mieliśmy też Dona Hendersona jako Gavroka, który był doskonały i ostudzający, czyż nie?.

SM: Zatrudnił Kena Dodda do roli w tylu Kena Dodda. Co w tym złego? Sam zatrudniłbym Kena Dodda do roli w stylu Kena Dodda. Nie zatrudniłbym go do roli Mistrza czy Doktora, ale jeśli to odpowiednia rola, to czemu nie? Ludzie bardzo boją się tego, że Doctor Who może wyglądać głupio. Ale Doctor Who jest w najgorętszej części ramówki, w sobotnim wieczorze, otoczony przez ogromne gwiazdy wśród programów nagrywanych w studiu. Musimy wychodzić im naprzeciw. To nie jest niszowa telewizja, to nie kultowa telewizja. Bóg wie, że tak się na to mówi – ale nią nie jest! To odjazdowy hit BBC 1. Zawsze mówiłem, że stoi jedną nogą w horrorach wytwórni Hammer, a drugą nogą w The Generation Game [brytyjski teleturniej – przyp. tłum]. Tak musi być.

GR: Właściwie, w kwestii ogólnej publiczności, myśleli że to doskonały pomysł zaangażować do serialu Kena Dodda, czy Nicholasa Parsonsa, ponieważ publika rozpoznaje tych aktorów i chce ich oglądać. Od tego jest publika. Jedynymi ludźmi, którzy znów widzieli w tym problem, byli fani. A w razie jakiejkolwiek różnicy zdań między nimi a producentem, prasa mówiła „Ach! Tu się coś dzieje”. Wcześniej nawet by się o tym nie zająknęli. Ale teraz prasa mówi „Tak! Doctor Who jest teraz pantomimą! Wszyscy mówią, że jest pantomimą!”. W życiu by nie wpadli na to by użyć takiego określenia, dopóki fani tego nie zrobili.

SM: Ale JNT zatrudniał też naprawdę dużych aktorów. Właściwie zatrudnił ich chyba więcej niż ktokolwiek. Myślę, że pilnował, by mówiono o serialu w gazetach, o którym normalnie by się nie pisało. I on to wykorzystywał. Dalej mamy tego typu rozterki. Dalej się zastanawiamy: „Czy mamy wsystarczająco dużą rolę w tym tygodniu, by o tym mówiono w mediach?”. My tego po prostu potrzebujemy…

Czasem polityka występów gościnnych może przysporzyć komplikacji.

AC: Okazjonalne zatrudnianie gwiazdy obracało się przeciwko nam. Nicholas Parsons wystąpił w „Klątwie Fenrica” (The Curse of Fenric). Był niesamowity, tak jak i jego postać, Rev Wainwright. Powinienem dodać, że uwielbiam Nicholasa, uwielbiam Just a Minute [komedia radiowa BBC – przyp. tłum.], więc nigdy nie powiedziałbym nic przeciwko niemu! Ale kiedy „Fenric” był za długi, mądrym rozwiązaniem było bezlitośnie wyciąć Wainwrighta całkowicie. Zamiast tego, John nie usunął niczego z serialu, opowieść przetrwała w całości, ale wszystko odrobinę przyciął. W rezultacie ucierpiała dynamika. Wraz z dynamiką, uciekł nastrój, atmosfera i przekaz. Więc, patrząc z perspektywy czasu, mądrzej byłoby stracić całkowicie Wainwrighta i jego wątek poboczny. To byłaby tragedia, ale rdzeń historii pozostałby nietknięty. Jednakże na to nie mogliśmy pozwolić, bo zatrudniliśmy duże nazwisko – nie mogliśmy wyciąć go z serialu.

Nasze śledztwo stawia szczególny dylemat dwóm z naszych świadków. Co wy byście zrobili na miejscu JNT? 

PC: Chyba zawsze trzeba dbać o to, by scenariusz zadziałał. Trzeba zawsze się upewnić, że ma on sens i przekazuje opowieść tak, by ludzie ją zrozumieli. To po pierwsze. Zmiany jakie nanosimy zawsze muszą być wynikać z opowieści. Ale widzę tok myślenia Johna – po co nam Nicholas Parsons, skoro musimy go wyciąć? Ale nie, myślę, że mój instynkt podpowiedziałby mi „Czy mamy najlepszy serial, czy mamy najlepszy scenariusz?”

SM: Tak jak JNT, pewnie bym powiedział „Nie, mamy gwiazdę gościnną, więc pojawi się ona w odcinku”. Ale naprawdę brutalna odpowiedź brzmiałaby, że sprawimy, aby zadziałało to w obie strony. Nie albo-albo. Obie. Mogę dać na to konkretny przykład. Kiedy napisałem „Doktor tańczy” (The Doctor Dances), nie wiedziałem, że Richard Wilson będzie grał doktora Constantine’a. W oryginalnej wersji drugiego odcinka, mieliśmy widzieć, jak wraca on do zdrowia wraz z resztą ludzi w maskach gazowych, ale nie ma już żadnych kwestii do powiedzenia. Wtedy przyszedł do mnie Russell i powiedział „Słuchaj, nie możemy mieć przed kamerą Richarda Wilsona, jeżeli nie ma nic do powiedzenia! Masz pomysł, co możemy zrobić?”. Więc napisałem drobną sekwencję o nodze i cały ten absurd, o ile w ogóle to pamiętasz. To była tylko taka wstawka. Znaczyło to tyle, że nasza gwiazda dostała nieco przestrzeni, bo w tych sprawach nie można nabałaganić.

Ale najczęściej dyskutowaną decyzją castingową czasów JNT była Bonnie Langford jako Mel. John sam był świadom kontrowersji, jakie pociągnęła ta decyzja i zreflektował się: „Celowo chciałem zatrudnić wysoko cenioną artystkę, taką jak Bonnie w roli Mel – postaci, którą wymyśliłem – nie tylko po to by skapitalizować jej ogromny talent, lecz również po to, by przyciągnąć publikę do obejrzenia długo wyczekiwanego powrotu serialu [po 18-miesięcznej przerwie]. Będę bronił tej decyzji. Zadziałało” (DWM 245). 

GR: Prawda jest taka, że John zawsze się wykłócał o to, że ma rację. Bonnie była aktorką, zanim została piosenkarką i tancerką. Problem z Mel nie leżał w Bonnie. Bonnie dała z siebie wszystko na 110%. Nie ma takiej chwili w serialu, którą mógłbyś wskazać, mówiąc 'Nie dała rady, nie podołała’. Problem w tym, że to nie była najlepiej zaprojektowana postać na świecie i za to już można obarczać odpowiedzialnością Johna.

John Nathan-Turner? Wyłącznie odpowiedzialny za postać Melanie Bush? To wszystko zmienia! Ta obrada rozpoczęła się jako zwykłe dochodzenie, co do działalności Johna Nathan-Turnera. Teraz DWM sugeruje, żeby zmienić ją w rozprawę. I jeśli okaże się on winny…
Żartujemy![5]Parafraza słów Valeyarda z historii „Rozprawa Władcy Czasu” (The Trial of the Time Lord) z Szóstym Doktorem.

Źródło: Doctor Who Magazine #451

Przypisy

Przypisy
1Historia z 25 sezonu Classic Who, z Siódmym Doktorem, do której polskie napisy znajdziecie na DrWhoNapisy.pl
2Historia z Siódmym Doktorem z 25 sezonu Classic Who, do której polskie napisy znajdziecie na DrWhoNapisy.pl.
3ang. Video nasties– termin ukuty w Wielkiej Brytanii w latach 80. minionego stulecia, odnoszący się do dystrybuowanych na wideokasetach filmów, krytykowanych przez prasę i organizacje religijne za brutalność oraz epatowanie seksem.
4Zajmował się redakcją scenariuszy w sezonie 18, napisał scenariusze do trzech historii dokotorowych i jest to obecnie najwcześniejszy żyjący redaktor scenariuszy w serialu.
5Parafraza słów Valeyarda z historii „Rozprawa Władcy Czasu” (The Trial of the Time Lord) z Szóstym Doktorem.


Pasjonat fantastyki naukowej oraz brytyjskiej literatury i popkultury. Poza samym serialem (włącznie z tzw. Classic Who) jest też obeznany z innymi mediami współtworzącymi uniwersum (książkami, słuchowiskami, komiksami), związany z Gallifrey.pl od roku 2017. Regularnie pojawia się na konwentach jako prelegent z wykładami nt. „Doktora Who”. Okazyjnie łączy siły z Dominikiem, tworząc filmy na jego kanał na YouTubie. Zawodowo realizuje doktorat z nanotechnologii oraz prowadzi program „Kanapa Fizyków” na YouTubie.

Gallifrey.pl  wszystko o serialu Doctor Who

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *