Morderstwo? Nie, eksterminacja! – oglądamy „The Daleks”
Kanon Doktora Who powstawał błyskawicznie. Już w drugiej historii tytułowy bohater, razem z widzami, poznał swoich najbardziej zajadłych wrogów – Daleków.
Po wydarzeniach w epoce paleolitu Doktor z towarzyszami (przypominam, że od pierwszego odcinka za Doktorem pałęta się ich aż trójka!) usiłuje wrócić na Ziemię. Niestety pechowy splot wydarzeń prowadzi do błędu systemu nawigacyjnego i ekipa zamiast Londynu, za drzwiami policyjnej budki widzi jałową, obcą planetę. I tak zaczyna się kolejna przygoda! Droga na skróty w postaci odwróconego deus ex machina najwyraźniej spodobała się już pierwszym scenarzystom, by potem, jak dobrze wiemy, stać się wizytówką serii.
Miałem cichą nadzieję na to, że nieco zbyt rozbudowana obsada z pierwszego odcinka szybko się skurczy. Niestety, jeżeli w ogóle do tego dojdzie, to jeszcze nie w tym odcinku. Razem z Doktorem i Susan wraca nadgorliwa kadra pedagogiczna, czyli Barbara i Ian. W tym odcinku jednak pierwsze skrzypce gra postać, która w An Unearthly Child była zaledwie wzmiankowanym cameo – czyli PROMIENIOWANIE ATOMOWE!
O ile w pierwszym odcinku sporadycznie mogliśmy usłyszeć niewinne pomrukiwanie licznika Geigera i uroczy pseudonaukowy bełkot o odczytach, to razem z Dalekami zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Powierzchnia Skaro okazuje się być radioaktywna, bohaterowie muszą ratować życie specjalnymi lekami neutralizującymi promieniowanie, które z kolei są zabójcze dla Daleków, więc ci w finale urządzają prawdziwy atomowy holocaust. Cudo! Poważnie, prawdziwy symbol lat 60. to nie żaden hipisowski Woodstock, tylko krzyczenie „exterminate” i zrzucanie głowic nuklearnych.
To wszystko nie pozostaje bez wpływu na załogę TARDIS, a jeden z wątków będzie szokiem dla fanów nowego Doktora. Podróżnicy spotykają na Skaro drugą, rodzimą dla planety rasę – Thalów. Są to chorobliwi pacyfiści, spędzający swoje życia na miłowaniu bliźniego i obrywaniu od Daleków. Doktor Tennanta zapewne ucieszyłby się, że na krańcu kosmosu odnalazł bratnie dusze. Doktor Hartnella tłumaczy im, że zamiast nadstawiać drugi policzek, lepiej oddać, a najlepiej to dać po gębie jako pierwszy.
W przeciwieństwie do pierwszej, czteroodcinkowej serii, tym razem ekipa zaszalała i The Daleks podzielono aż na siedem epizodów. Razem daje to 175 minut nieprzerwanej reklamami opowieści, ale łatwo domyślić się, że doświadczymy rozmachu na miarę „Bena Hura”. Podobnie jak w An Unearthly Child, akcję napędzają dialogi i, o ile nie uczestniczy w nich Hartnell, wytrzymanie bez przewijania wymaga kosmicznej cierpliwości.
Swoją drogą nie mam pojęcia, czy to kwestia niskiego budżetu, czy celowy zabieg, ale ascetyczna scenografia wąskich korytarzy na Skaro świetnie pasuje do Daleków (na pewno bardziej niż rozległy gmach dalekowego parlamentu z przygód Jedenastego Doktora… A propos, w tym odcinku nic nie wskazuje na to, aby na Skaro panowała demokracja) i tworzy duszną, klaustrofobiczną atmosferę.
Na szczęście autorzy wiedzieli, kiedy ciąć historię, dzięki czemu w chwilach, kiedy nuda sięga zenitu, cliffhangery odpowiednio podnoszą ciśnienie i motywują do dalszego seansu. Pierwsze pojawienie się Daleków wciska w fotel… przynajmniej te osoby, które nie pytają z zażenowaniem „dlaczego oglądasz film o jakichś pieprzniczkach?”. Bezwzględnie dotrwać należy przynajmniej do czwartego odcinka, gdzie po raz pierwszy pada kultowa kwestia „exterminate!”.
A skoro już o nazistowskich pieprzniczkach z kosmosu mowa, kluczowa dla fabuły jest trochę już zapomniana rasa Thalów, która dzieli z nimi powierzchnię Skaro i, jak się później dowiemy, drzewo genealogiczne. Ten temat w Doctorze Who wróci jeszcze w kilku klasycznych historiach oraz spin-offach (w tym w jednej powieści o Ósmym Doktorze), ale w nowym serialu nie pojawi się wcale. Ciężko powiedzieć, dlaczego ten ciekawy wątek przykryła warstwa kurzu, ale trzymam kciuki, aby scenarzyści przypomnieli sobie o nim jak najszybciej, tym bardziej, że wałkowany na każdy sposób wątek Daleków wraca co kilka odcinków. (Spoiler: wcale ich nie zniszczyli w tej historii, wiedzieliście o tym?)
The Daleks (Sezon 1, odcinki 5-11)
Czas akcji: Nieokreślony. Możliwe, że lata 60.
O czym?: Załoga TARDIS po przygodzie w paleolicie zamiast do domu trafia na Skaro, gdzie spotyka Daleków. Jedni próbują zrobić krzywdę drugim, ale pierwsze skrzypce gra złowrogie PROMIENIOWANIE!
Czego nauczyłem się z tego odcinka: Jeżeli jesteś atakowany przez pozbawionego wyższych uczuć kosmicznego mordercę zamkniętego w pancerzu, powstrzymaj go, wskakując mu na plecy.
W poprzednim odcinku: Kosmiczna przygoda z jaskiniowcami – oglądamy „An Unearthly Child”
Najbardziej spodobała mi się Twoja nauka wyciągnięta z odcinka (-:
Nie jestem pewien, ale tak mi się wydaję, gdyż była to rzecz, która zwróciła moją uwagę podczas oglądania tej historii(chociaż było to z 2 miesiące temu), a mianowicie kultowa kwestia „Exterminate” nie pada. Jedynie podczas rozmowy dwóch Dalek’ów jeden pyta się drugiego „Are you sugesting extermination?”(coś w ten deseń). Ale oglądałem to tylko raz i może mi się tylko wydawać.
Nie musisz dodawać apostrofa przy odmianie słowa „Dalek” :)
I masz rację, że kwestia „Exterminate” w takiej postaci, jaką znamy z nowych odcinków, nie pada. Bardziej to słowo jest wplecione w dialogi.
A w jakim odcinku w końcu pojawia się exterminate?
W którymś z odcinków The Chase, jeśli chodzi o formę „exterminate”.
A chyba właśnie wczesniej, nie wiem, czy już nie w drugiej historii z nimi, The Dalek Invasion of Earth…
Mi w tym odcinku bardzo spodobały się początki Daleków. Widzieliśmy tutaj istoty żyjące w bunkrach a nie kosmiczne imperium. Nie było parlamentu, a jedynie 2-4 Daleków wymieniających się zdaniami. Do Daleka można było wejść, przesuwać go po podłożu, zalepić wizjer błotem (Wilfred w tych czasach byłby w siódmym niebie), a one same były zasilane, jak samochodziki w wesołych miasteczkach (o latających pieprzniczkach nie było mowy).