Środki owadobójcze są złe! – oglądamy „Planet of Giants”
W kolejnym odcinku klasycznego „Doctor Who” załodze TARDIS w końcu udaje się dotrzeć na współczesną Ziemię. Ale nie do końca…
Internet przekonuje, że w życiu intymnym istnieje taka tendencja jak makrofilia. Oględnie mówiąc, przejawia się to potrzebą obecności w łóżku partnerów, którzy w osi Y są więksi niż zakłada średnia. Jako miłośnik wysokich kobiet pomyślałem, że to coś o mnie, jednak po zapoznaniu się z tematem zdałem sobie sprawę, że o ile w przypadku mojego rozumowania wysokie kobiety to przedział 175-180 cm, to u makrofili jest to w najlepszym przypadku dolna granica. Biorąc pod uwagę, że jedno z popularnych marzeń makrofili to bycie zdeptanym przez olbrzyma, można założyć, że granica górna wykracza daleko poza skalę, do której przyzwyczaiły nas standardowe relacje damsko-męskie. W takiej sytuacji tym, którzy bez entuzjazmu patrzą nawet na drużynę koszykarek, pozostaje wymuszony celibat lub nadmierna fantazja. I o to drugie podejrzewam Louisa Marksa, spod którego pióra wyszedł scenariusz klasycznego odcinka „Doktora Who” pt. Planet of Giants.
Niestety, o ile w USA takie podejście zaowocowałoby filmem o ładnej 50-metrowej pani demolującej miasto, to w przypadku „Doktora Who” obejrzeć będziemy mogli olbrzymią dżdżownicę, olbrzymie zwłoki, olbrzymie pudełko zapałek i średnio-olbrzymią mrówkę. Łatwo się domyślić, że tak naprawdę nie jest to odcinek o planecie gigantów, tylko o przygodach kurdupli. Nietypowy pomysł chyba nie spodobał się w BBC, bo nakręcone 4 odcinki skrócono tak, by zamknąć historię w zaledwie trzech. A może ktoś już wtedy podejrzewał autorów o nieprzyzwoite nagromadzenie perwersji, na trop których po wielu latach wpadłem ja!
Wątpliwości, czy uciekająca przed olbrzymim kotem miniaturowa drużyna wystarczy na ciekawy odcinek „Doktora Who”, musiał mieć także sam scenarzysta, dlatego do kłopotów z rozmiarami dodał intrygę związaną z niecnymi planami biznesmena, który chce wepchnąć na rynek niebezpieczne pestycydy. Jak biznesmen, to wiadomo, że łotr, który przed oczami ma tylko migające symbole dolara. A jak lepiej zarobić, niż sprzedając trutkę na owady tak silną, że zabija nie tylko szkodniki, ale absolutnie wszystko, co do niej podfrunie? Ba! Jak dowiadujemy się na przykładzie Barbary, środek jest szkodliwy także dla ludzi. No po prostu inwestycja tysiąclecia. Ogrodnicy będą walić drzwiami i oknami, żeby produkt kupić i spryskać każdą roślinę na świecie. I na pewno nikt nie będzie niczego podejrzewać, kiedy wszystkie uprawy przygniotą miliony trupów.
Możliwe też, że Marks potrzebował po prostu pretekstu, żeby bohaterowie mogli wzywać pomoc przez gigantyczny telefon…
Ale duże rzeczy można wymieniać w kółko i jest to w zasadzie jedyna rzecz, którą się pamięta po obejrzeniu tego odcinka. To dobrze, bo inaczej widz musiałby zastanawiać się dlaczego, do diabła, bohaterowie łażą po tym gargantuicznym świecie jak dzieci na wycieczce, zamiast szukać sposobu na powrót do normalnego rozmiaru, albo dlaczego antagoniści z tej historii są tak rozpaczliwie głupi. Albo dlaczego Ian i Barbara ani razu nie zająknęli się, że wreszcie udało im się wrócić do domu.
Planet of Giants
(Sezon 2, odcinki 1-3)
Czas akcji: lata 60 XX wieku (TAK! I nikogo w tym odcinku to nie obchodzi!)
O czym?: Mali ludzie psują biznes producentowi środków owadobójczych.
Czego nauczyłem się z tego odcinka: Jeżeli chcesz zarobić duże pieniądze, wypuść na rynek środek, który zabije twoich klientów. Tak rodzą się prawdziwe fortuny!
W poprzednim odcinku: Nędznicy z kosmosu – oglądamy „The Reign of Terror”
To jest recenzja na poziomie geniuszu!
Hm, mi się akurat ta historia podobała ;) Choć zgadzam się z zarzutami zawartymi w recenzji – co brał twórca?! XD Szkoda, że ostatnio nie pojawiają się już recenzje klasycznych historii, chętnie porównałabym swoje wrażenia…