A-Z niedocenianych odcinków (część 2)
Kontynuujemy wyliczenie najbardziej niedocenianych odcinków Doctora Who. Część pierwszą znajdziecie tutaj.
The Lazarus Experiment
Przyznam szczerze, że oglądając ten odcinek po raz pierwszy, byłam pod tak ogromnym (złym) wrażeniem efektów specjalnych, że jakiekolwiek jego zalety kompletnie mi umknęły. Wciąż żywię urazę za tego potwora (bo przecież ta scena, w której Lazarus przemienia się po raz pierwszy i widzimy tylko cień na ścianie i twarz krzyczącej ofiary wygląda tak dobrze, ale oczywiście bez kiepskiego CGI się nie obeszło), ale nie zmienia to faktu, że odcinek ma swoje zalety. Na przykład Marka Gatissa w tytułowej roli, który prezentuje się jako, w mojej opinii, zdecydowanie lepszy aktor niż scenarzysta; genialny foreshadowing zakończenia sezonu (punkt szczytowy: logo firmy Lazarusa będące uproszczoną wersją symbolu na sygnecie Saxona); Letitia Jones, którą absolutnie uwielbiam; świetne dialogi… jakoś przeboleję tego potwora.
The Macra Terror
Odcinek tragicznie utracony wraz z innymi zaginionymi klasykami, ale będę namawiać na obejrzenie rekonstrukcji. Historia jest taka: pamiętacie potwory z odcinka Korek („Gridlock”)? Otóż w innym miejscu i czasie ich bardziej zaawansowana wersja przejmuje władzę nad ludzką kolonią na obcej planecie, wykorzystując ludzi jako robotników-niewolników. Ale poczekajcie, robi się jeszcze lepiej: odcinek pełnymi garściami zżyna czerpie z Roku 1984 i Nowego wspaniałego świata i konia z rzędem temu, kto stwierdzi, czy oni to robili tak na poważnie, czy byli świadomi wyżyn absurdu, na które się wspięli z pomysłem „za znaną z plakatów twarzą Wielkiego Brata tak naprawdę stoi… gigantyczny krab”. Może mam naprawdę dziwny gust, ale szczerze polecam.
Paradise Towers
…Czyli, jak zwykłam to określać, Wieżowiec J.G. Ballarda w wersji familijnej (Ballard prawdopodobnie właśnie przewrócił się w grobie, ale cóż). Jest jeszcze dziwniej, niż myślicie; ale uważam, że paskudna opinia tego odcinka jest niezasłużona. Wszyscy zdają się pamiętać z niego tylko tę beznadziejną scenę z Mel na basenie czy hitleropodobnego woźnego i jego zabójcze śmieciarki, a nie pamiętają o innych, świetnych postaciach: parze zwodniczo dobrotliwych staruszek-kanibalek, tchórzliwym, ale starającym się pretendencie do roli superbohatera czy tworzących własną plemienną kulturę gangach nastoletnich dziewczynek szabrujących opuszczone blokowisko. Ja tam nigdy nie mam dość szalonych doktorowych dystopii, a wy?
Revelation of the Daleks
Generalnie jak Szóstego Doktora uwielbiam w każdym innym medium, tak w serialu go zazwyczaj nie trawię; ale w tym odcinku był nawet w porządku. I podobnie jak na tym etapie miałam już trochę dość Daleków, to ten odcinek był ciekawy. Podobały mi się interakcje pomiędzy Doktorem a Peri, ich relacja rozwijająca się we wciąż pełną wzajemnych złośliwości, ale mimo wszystko przyjaźń. Podobał mi się całkiem oryginalny koncept planety słynącej z zakładów pogrzebowych. Podobała mi się przedstawiona tam nowa wersja Daleków oraz wewnętrzne konflikty pomiędzy różnymi frakcjami morderczych pieprzniczek. W ogólnym rozrachunku, dobry odcinek, zwłaszcza jak na tamte, nie oszukujmy się, raczej kiepskie dla serialu czasy.
Snakedance
Powrót Mary nie cieszył się ogromną popularnością, trochę pominięty i zapomniany, zagubiony pomiędzy słynnymi Arc of Infinity i Mawdryn Undead. Ale wciąż był to dobry odcinek; teatralny na sposób podobny do niektórych wczesnych historii, takich jak The Celestial Toymaker czy The Mind Robber, świadomie grający na ograniczeniach technicznych czy konwencji serialu, z kukłą potwora, który sam oryginalnie był nienaturalnie wyglądającą kukłą, z karykaturalnymi postaciami które, jak im się przyjrzeć, są właściwie całkiem dobrze napisane i zagrane; z fabułą zacierającą granicę między fikcją a rzeczywistością, może nie burzącą, ale znacząco pukającą w czwartą ścianę. Szczerze mówiąc, podobało mi się bardziej niż Kinda.
Turn Left
Niezależnie od tego, co sądzicie o Donnie (którą osobiście kocham, ale wiem, że spora część fandomu moich uczuć nie podziela), uważam, że to świetny odcinek, który zdecydowanie zasługuje na więcej uznania. Jest to historia opowiedziana z dwóch drastycznie odmiennych perspektyw: z jednej strony skupia się na Donnie, w mgnieniu oka rzuconej z powrotem w szarą codzienność, by następnie przeżyć serię katastrofalnych wydarzeń, których tym razem nie rozumie i z którymi nie potrafi sobie poradzić; ten wątek jest interesujący i poruszający sam w sobie. Ale z drugiej, mniej przyziemnej perspektywy śledzimy powtórkę dobrze nam znanych wydarzeń, zmienionych w tragiczne co by było, gdyby i mówcie co chcecie, ta wizja Ziemi pozbawionej swojego etatowego obrońcy robi wrażenie.
Under the Lake
Kiedy po napisach końcowych w Pupilku wiedźmy („The Witch’s Familiar”) zobaczyłam zajawkę następnego odcinka, westchnęłam ciężko, bo jak pokazali unoszącą się w powietrzu zjawę faceta w czarnym cylindrze, pomyślałam: no nie, kolejna „paranormalna” wiktoriańska historia, ile można? A tu zaskoczenie, bo przecież dzieje się tu coś zupełnie innego; i nagle odkryłam, że w sumie całkiem mi się podoba. Z wszystkich odcinków 9 serii o tym słyszy się zazwyczaj najmniej i w sumie się nie dziwię, w końcu nie porusza żadnych szczególnie istotnych wątków; ale wciąż jest dobrze napisaną i zrealizowaną historią, opartą na paradoksie, ale nie tracącą sensu i przypomniał mi, jak bardzo kocham Dwunastego. W oczekiwaniu na 10 serię obejrzyjcie sobie jeszcze raz.
The War Machines
Wróćmy na chwilę do starych dobrych czasów. W dzisiejszym Doktorze Who inwazja na Ziemię to codzienność, ale pamiętajmy, że tak nie było od początku: większość najwcześniejszych odcinków ściśle trzymała się podziału na historyczne dziejące się na Ziemi i „twarde” sci-fi z akcją osadzoną na obcej planecie, statku kosmicznym lub ewentualnie dalekiej przyszłości. Dopiero w tym ostatnim odcinku 3 sezonu scenarzyści nasłali zabójcze roboty na współczesną Anglię – dziś to standardowa praktyka, ale wtedy to było naprawdę coś i warto zobaczyć, od czego to wszystko się zaczęło. Ponadto The War Machines dobrze posłuży wszystkim, którzy twierdzą, że Pierwszy Doktor jest za mało „doktorowy” – spójrzcie tylko.
The Zygon Invasion
I znów mam taki problem, że istnieje tylko jeden odcinek na Z, więc nie mam wyboru – a przecież nie do końca pasuje on do tej listy, bo ciężko go uznać za niedoceniany, przyjęty został raczej bardzo dobrze; przypomnijmy sobie zatem tylko szybciutko, za co. Przede wszystkim wydaje mi się, że za fenomenalną zresztą antywojenną przemowę Petera Capaldiego w drugiej części, która przebiła moją poprzednią ulubioną w tym serialu przemowę antywojenną Harry’ego Lloyda jako Jeremy’ego Bainesa/Syna w Rodzinie krwi („The Family of Blood”). Po drugie za wyczekiwany powrót naszych ukochanych pań z UNIT-u. Po trzecie za to, że kiedy już myśleliśmy, że Moffat i spółka totalnie zapomnieli o tych pozostawionych na Ziemi Zygonach z 50 rocznicy, okazało się, że jednak nie. Coś jeszcze? Ach. No tak. Doktor Disco.
Dołożylibyście coś do tej listy?
Gdyby nie Lazarus, nie byłoby mnie tu dzisiaj – mój pierwszy odcinek ;) Natomiast czy „Turn Left” jest niedoceniany? Gros ludzi go lubi.
wydaje mi się, że większość ludzi jest w stosunku do niego raczej obojętna, a uważam, że zasługuje na więcej miłości (;
Dla mnie pod L zdecydowanie trafia Love & Monsters. Uwielbiam kampowość, uwielbiam Marka Warrena, uwielbiam to jak przedstawiony jest fandom.
Natomiast nie przemogę się w stosunku do Under the Lake. Za mało widzowi daje ten odcinek.
Moim zdaniem najwięcej niedocenianych odcinków ma seria 8. Mówi się o niej jaka to ona nierówna, że Dwunasty nie ma charakteru, a tymczasem żaden inny sezon nie ma tylu tak dobrych odcinków – Deep Breath, Robot of Sherwood, Caretaker, Mummy on the Orient Express, Flatline, Death in Heaven, Last Christmas…