10 lat minęło – The Christmas Invasion

Debiut Davida Tennanta, straszni Mikołajowie i premier Harriet Jones, czyli oglądamy pierwszą świąteczną historię New Who.

The Christmas Invasion rozpoczęło tradycyjne w czasach New Who cykliczne budowanie strachu przed świętami. Bo przecież na każdym kroku czyhają na nas morderczy Mikołajowie, zabójcze choinki czy „krwiożercze bałwany”, a na niebie może pojawić się olbrzymi statek kosmiczny. Jednak ten odcinek ogląda się przyjemnie z kilku powodów – David Tennant, David Tennant i David Tennant. Choć trzeba przyznać, że scenariusz jest interesujący i niesie ze sobą nieco świeżości. Poprzez odcinek Born Again została zachowana ciągłość akcji z poprzednią serią – minęło zaledwie kilka minut, więc oglądamy dosłownie pierwsze minuty/godziny nowej inkarnacji, co dla fana New Who jest absolutną nowością. I jest na co popatrzeć.

Doktor rozbija się na Ziemi w Boże Narodzenie i pod wpływem energii regeneracyjnej zapada w coś na kształt śpiączki. Tymczasem na ulicach pojawiają się morderczy Mikołajowie (jak się okazuje – jedynie zwiadowcy), a z kosmosu ludzkości grożą śmiercią tajemniczy kosmici. A Doktor śpi. To jest moment, kiedy możemy zobaczyć rozterki Rose, czy ten Doktor jest prawdziwy, czy to jest jej Doktor. Z jednej strony to zrozumiałe, regeneracja i dziwne zachowanie bezpośrednio po niej z pewnością nie jest codziennością dla przeciętnej Ziemianki, nawet jeśli już trochę z Doktorem podróżowała.The Christmas Invasion - 25-12-2015-2 Nie poprawia sytuacji fakt, że pomoc Doktora jest akurat niezwykle potrzebna. Wiele można zrozumieć, ale lamenty przez pół odcinka, że to nie jest jej Doktor, że może to wcale nie jest Doktor, że jej Doktor by jej tak nie zostawił? Litości! Nie do końca wiem, czy to jej głupota, czy egoizm, w każdym razie zostało to mocno przekoloryzowane. Wyraźnie widać system wartości – na pierwszym miejscu „niech wróci mój Doktor i mnie uratuje”, co tam Ziemia i najeżdżający ją kosmici. A do tego wszystkiego z przykrością stwierdzam, że Billie Piper ani trochę nie potrafi zagrać płaczu. Niestety, bo mimo (moim zdaniem) totalnej absurdalności tej postaci od początku nowych serii, nadal bardzo lubię Rose.

Na szczęście ta większa część odcinka, gdy Doktor spał, to nie tylko Rose, bo to także posłanka… przepraszam, premier Harriet Jones. Wciąż ze swoim kompleksem niższości pozostałym po czasach, gdy była prowincjonalną, nic nieznaczącą posłanką – nadal się wszystkim przedstawia i pokazuje identyfikator, ale tym razem wszyscy (łącznie z Sycoraxami) wiedzą, kim jest. The Christmas Invasion - 25-12-2015-4I bez względu na wszystko, jest to postać piękna – szlachetna, oddana Ziemi, jej obronie i swoim ideałom… która ostatecznie zgodnie z tymi ideałami postępuje wbrew Doktorowi, co kosztuje ją stanowisko. A sam powód jej dymisji pokazuje inny, niezwykły mechanizm – potężną siłę plotki i mediów we współczesnym świecie (a to było 10 lat temu!). Jak niewinnie przekazywana sugestywna uwaga, licząca zaledwie s z e ś ć słów, może w krótkim czasie doprowadzić do spadku zaufania wobec rządu i jego upadku. I takie zakończenie tego odcinka jest dla jego odbioru niezwykle ważne.

Ten świąteczny specjal moim zdaniem jest pod wieloma względami przełomowy dla Russella T Daviesa. Zmiana Doktora, odkrycie tajników regeneracji są niezwykle ważne, ale ja zwróciłem uwagę na przeciwnika. Sycorax. The Christmas Invasion - 25-12-2015-3Przeciwieństwo tego wszystkiego, co autorsko wymyślił w pierwszej serii RTD. Nic pierdzącego, trzeszczącego, przelewającego się i wydającego jakieś inne dziwne odgłosy. Nagle zobaczyliśmy (i Russell także), że bez dziwacznych kostiumów, rekwizytów i śmiesznych (bo wtedy jeszcze niskobudżetowych) efektów specjalnych, a za pomocą zmyślnej, choć prostej charakteryzacji można stworzyć naprawdę genialnego wroga. Takimi są Sycoraxowie, którzy poza dobrym wyglądem także są dobrze napisani. Zorganizowana, przemyślana struktura, z określonymi zwyczajami (pojedynek). Widać, że był to element dopracowany.

No i wisienka na torcie – David Tennant. Człowiek, który nawet śpiąc przez większość odcinka może go skraść. Zaprezentował nam tutaj (podobnie zresztą jak we wcześniejszym miniodcinku) całą gamę swoich możliwości. Spokój i opanowanie. Cierpienie i determinację. Złość i zaangażowanie. I ostatecznie dziecięcą radość. The Christmas Invasion - 25-12-2015-1Dostajemy sceny, w których nowe wcielenie z dziką uciechą odkrywa siebie, swoje umiejętności, cechy charakteru, podejście do różnych spraw – i robi to naprawdę genialnie. Śmieszno-poważnie. Po obejrzeniu wielu kolejnych odcinków z Davidem Tennantem nie jestem obiektywny, ale wydaje mi się, że już ten odcinek, ze stosunkowo niewielkim jego udziałem (choć spał też wyśmienicie!) pokazał, że w następnych latach whovianie mogą oczekiwać czegoś wspaniałego.

Warto sobie przypomnieć ten świąteczny odcinek. Nie tylko z tego względu, że dowiadujemy się kilku przydatnych rzeczy o regeneracji, widzimy dobrze napisanego i przygotowanego wizualnie przeciwnika oraz debiut Davida Tennanta. Ale w moim odczuciu to jeden z najlepszych odcinków świątecznych w New Who. Utrzymana jest świąteczna atmosfera, ale jednocześnie nie jesteśmy atakowani apokalipsą, armagedonem, paradoksem, sceną regeneracji czy inną wiekopomną tragedią. Oglądamy naprawdę dobry odcinek z nowym Doktorem, który sam się dopiero odkrywa. I warto sobie zrobić takie świąteczne przypomnienie, bez względu na to, czy dzisiejsza historia okaże się hitem, czy nie.



Mateusz K. - sympatyczny student geografii, miłośnik literatury przygodowej i takiego też kina. Dziwny człowiek, który uwielbia psychologię i amatorsko się nią zajmuje (obserwuje ludzi). Poza tym bardzo lubi pisać.

Gallifrey.pl  wszystko o serialu Doctor Who

2 thoughts on “10 lat minęło – The Christmas Invasion

  1. W tym odcinku widzę przede wszystkim odwagę Russella T Daviesa, który postanowił na większość odcinka wyeliminować nowego Doktora z akcji – w jego pierwszym odcinku! – bez obaw, że pozostali bohaterowie nie dadzą rady utrzymać widza przed telewizorem. I to mu się oczywiście udaje. Davies prawie zawsze opowiada o Doktorze za pomocą innych postaci i poprzez ich z nim interakcje, a także nigdy nie robi tego kosztem tych postaci, dając nam szersze spojrzenie na świat niż tylko z jednych oczu i opowiadając więcej historii oraz poruszając więcej kwestii niż czasem Moffat w całych sezonach. Ten odcinek jest o Doktorze, ale jest również o całej ludzkości i jej reakcji na jeden z pierwszych kontaktów z obcymi rasami; Rose, Jackie, Mickey, Harriet Jones, Daniel Llewelyn, major z UNITu, wszyscy mają mocno zarysowane charaktery i prezentują różne postawy, z których wszystkie można zrozumieć, a trudno wybrać tę jedną słuszną. Scena konfrontacji Doktora z Harriet jest taka dobra właśnie dlatego, że doskonale rozumiemy zarówno powody Harriet, jak i wściekłość Doktora. W ogóle jeśli chodzi o Doktora, to chociaż Dziesiąty spędza tu stosunkowo niewiele czasu ekranowego będąc przytomnym, to Daviesowi udaje się powiedzieć o nim naprawdę wiele, moim zdaniem o wiele więcej niż Moffatowi o Jedenastym w Eleventh Hour, chociaż Jedenasty prawie nie znika z ekranu przez cały odcinek. W The Christmas Invasion widzimy różne oblicza Doktora i obserwujemy, jak David Tennant od początku „czuje” swoją postać i płynnie przechodzi od beztroski do gniewu, od powagi do żartów, od słów do czynów. Jedną z perełek jest dla mnie fragment z cytowaniem Króla Lwa jako perełka i scenariuszowa (tak cudownie obniża patos sceny, nie przechodząc w żadną parodię), i aktorska (mina Doktora pod tytułem „skąd mi się akurat teraz wziął w głowie Król Lew?” jest bezcenna).

    Jeśli chodzi o Rose i jej „żałobę” po rzekomej utracie Doktora, uznaję to zachowanie za bardzo in character. Rose wszystko odbiera personalnie: „-wszechświat by uległ zniszczeniu. -Co z tego?” w Doomsday, „Nikt nie może smucić mojej mamy!” w Love and Monsters, jej zachowanie w „Father’s Day” i później zabieganie o miłość Pete’a w świecie alternatywnym, nawet w 4 sezonie skacze po wszechświatach po to, żeby znów być z Doktorem, a to ostrzeżenie, że gwiazdy gasną wychodzi tak w sumie przy okazji (tzn prace nad przeniesieniem jej zaczęły się dużo wcześniej). Także ja tutaj doskonale rozumiem, że w tej sytuacji też myśli o sobie i o tym, że „Doktor ją zostawił”, zwłaszcza, że i w pierwszym, i później w drugim sezonie widzimy, jak Rose coraz bardziej traci więzy z Ziemią i jestem sobie w stanie wyobrazić, że wyróżnia jakoś na niej swoją rodzinę i przyjaciół, ale reszta planety pozostaje dla niej stosunkowo obca, jako że praktycznie wcale jej nie zna. Zupełnie inaczej reaguje tu choćby Harriet, która raz, jest starsza, a dwa, wie, że reprezentuje naród.

    Podoba mi się również fakt, że za pomocą „żałoby” Rose Davies dał w tym odcinku widzom odpowiednio długą chwilę na „żałobę” po Dziewiątym Doktorze; w Eleventh Hour bardzo mi tego brakuje, za to Deep Breath robi to przejście między Doktorami IMO w niewłaściwy sposób.

    Ciekawa i trafna uwaga z Sycoraxami jako pierwszą rasą, która nie jest parodią (jak Cassandra) ani wypełniona campem, jak właśnie Slitheen.

    Po Voyage of the Damned to chyba mój ulubiony odcinek świąteczny :)

  2. A ja się nie zgodzę z tobą. Rose wcale nie użalała się nad sobą przez cały odcinek i nie było to jak dla mnie przerysowane. W jednej chwili człowiek, którego darzyła uczuciem po prostu zniknął i jego miejsce zajął ktoś zupełnie inny. To naturalne, że czuła się wystraszona i zdezorientowana, błagam, kto by się nie czuł? Ale robienie z niej histeryczki to spora przesada. Rose wcale nie skupiała się wyłącznie na tym, by Doktor ocalił tylko ją, bo z całą pewnością zależało jej na planecie i wszystkich innych ludziach. Tylko co sama mogła zrobić? Pobiec na statek z drabiną, grzecznie zapukać i powiedzieć, że mają zjeżdżać z Ziemi? Coś mi mówi, że to by nie przeszło… To całkiem normalne, iż chciała, by Doktor się obudził i im pomógł. I postać w tym odcinku ani trochę nie wydaje mi się przerysowana, bo jej wątpliwości i końcowe uświadomienie sobie, że to wciąż człowiek, którego tak uwielbia było niesamowite. Oczywiście to tylko moja opinia i możesz się z nią nie zgadzać, ale mam serdecznie dość najeżdżania na Rose, którą szczerze uwielbiam, więc musiałam to napisać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *