Sylvester McCoy o swoim życiu, karierze i „Doktorze Who”
Dzisiaj Sylvester McCoy, czyli Siódmy Doktor, skończył równe 80 lat! Życzymy wszystkiego doktorowego, a z tej okazji mamy dla Was wywiad z nim, którego udzielił dla Radio Times.
O swoim wieku aktor mówi tak:
Jestem naprawdę zdumiony. Zdezorientowany. Dlatego, że nie czuję się w środku 80-latkiem. Obudziłem się pewnego ranka tego roku i byłem w ciele jakiegoś staruszka. Pomyślałem sobie: „Co robię w tym starym ciele?” Jestem też pod wrażeniem i zachwycony, że dotarłem tak daleko. Nie mam pojęcia, gdzie ten cały czas przeleciał.
Przez te wszystkie lata Sylvester McCoy miał co robić. Od swoich komediowych początków, przez występ na deskach teatru aż po więcej niż kilka podróży TARDIS jako siódme wcielenie naszego ulubionego Władcy Czasu. Zrobił prawie wszystko i nie ma żadnego zamiaru przechodzić na emeryturę!
Skoro o tym mowa – jak to się w ogóle stało, że McCoy wybrał taką ścieżkę kariery?
Zostałem aktorem przez przypadek – ktoś wziął mnie za aktora i zaoferował mi pracę. Zgodziłem się, bo zawsze miałem tę filozofię mówienia „tak”.
Wylądowałem w czymś, co nazywało się The Ken Campbell Roadshow [była to grupa teatralna – przyp. red.]. Stworzyliśmy skecz nazwany An Evening With Sylveste McCoy, the Human Bomb, w którym byłem kaskaderem. Miałem łamane cegły na klatce piersiowej, wbijałem gwoździe w nos, uciekałem z worków pocztowych i łańcuchów. Podpalałem sobie głowę, połykałem ogień, detonowałem bombę na piersi, spróbowałem pobić rekord świata w trzymaniu fretek w spodniach. Czy to było coś, co robi się na co dzień? Nie, nie było!
Byłem małym kaskaderem w tym szalonym komediowym show napisanym dzięki geniuszowi Kena Cambpella, który odniósł wielki sukces w całej Europie i tak jakby zaczął moją karierę.
To właśnie ze wspomnianego skeczu pochodzi pseudonim aktora – bo tak się składa, że tak naprawdę nazywa się on Percy James Patrick Kent-Smith. Jako żart w napisach końcowych napisano, że w tytułowego kaskadera wciela się… Sylveste McCoy. Po tym, gdy pewien recenzent nie załapał żartu i myślał, że to prawdziwa osoba, aktor przyjął ten pseudonim dodając do imienia literę „r” i w ten sposób powstało znane nam nazwisko Sylvester McCoy.
Sylvester McCoy kontynuował karierę na scenie. To główna rola w The Pied Piper, gdzie aktor wcielał się w flecistę z Hameln, przykuła uwagę osób decyzyjnych w BBC, a szczególności ówczesnego producenta Doktora Who, którym był John Nathan Turner. Jak wspomina McCoy:
Przez lata ludzie mówili mi, że mógłbym być Doktorem Who. Myślę, że to częściowo dlatego, że nosiłem przez cały czas szalik.. Kiedy Peter Davison odchodził, zanim przyszedł Colin [Baker], skontaktowałem się z moim agentem i zapytałem: „Peter Davison odchodzi, powinniśmy spróbować i zobaczyć [co z rolą] Doktora?” Colin dostał już rolę, więc się poddałem.
A potem dwa lata później Colin odchodził, więc znowu skontaktowałem się z moim agentem i powiedziałem: „Próbujemy kolejny raz”. Więc mój agent zadzwonił do Johna Nathana Turnera i powiedział: „Myślę, że powinieneś zobaczyć Sylvestra McCoya”. A John na to: „Kogo?”.
John Nathan Turner przyjechał zobaczyć The Pied Piper i wrócił z powrotem. Jak dowiedziałem się wiele lat później, powiedział: „Znalazłem mojego nowego Doktora”.
Oczywiście dostałem tę rolę. Byłem trochę ignorantem w zakresie Doktora Who, bo pracowałem w teatrze od lat. Więc nie oglądałem go, miałem tylko odległe wspomnienie. Patrick Troughton był moim Doktorem, ale to było dużo dużo wcześniej i nie miałem pojęcia, jaką rolę mi przydzielono. A później odkryłem, że to jedna z najlepszych ról w telewizji, w której możesz zrobić wszystko. Płótno było ogromne i można było zrobić różne rzeczy. Więc to było błogosławieństwo.
Ale pierwsze dni na planie Doktora Who, nie poszły tak gładko. Colin Baker, gdy został zastąpiony, odmówił powrotu na scenę regeneracji (czego ostatecznie żałował, jak później przyznał). Co oznaczało, że Sylvester nie miał innego wyboru jak założyć perukę i zrobić z tej sceny najlepsze, co się dało. Jak żartuje w rozmowie z dziennikarką Radio Times:
Tak, zauważyłaś to? Jestem zaskoczony, bo mnie przebrano. Ubrano mnie w kostium Colina. Włożyli mi perukę i wyglądałem jak Harpo Marx [amerykański aktor komediowy – przyp. red].
Oczywiście, aktor zauważył też dobre strony tej sytuacji:
Jestem aktorem, który zagrał dwóch Doktorów! Byłem jedyny, ale pojawił się jeszcze inny, niech go diabli! David! David [Tennant] grał Doktorów numer Dziesięć i Czternaście. Ja byłem Szóstym i Siódmym – byłem pierwszy!
Ponieważ jestem aktorem komediowym, przybyłem z szeregiem sztuczek. Właśnie to wniosłem początkowo do serialu. A potem zacząłem zdawać sobie sprawę, że to niesamowita rola, że można zrobić z nią wszystko. Pomyślałem też, że zbyt wiele wiadomo o Doktorze. Tajemniczość przepadła i chciałem to przywrócić. Chciałem przywrócić tajemnicę.
Szczęśliwy los chciał, że edytor scenariuszy, Andrew Cartmel, był Kanadyjczykiem i również nie wiedział zbyt wiele o Doktorze Who. Więc obaj nie wiedzieliśmy o serialu zbyt wiele i sądzę, że to było dla nas w pewien sposób błogosławieństwo. Nie mieliśmy całego tego bagażu, nie byliśmy ograniczeni. Początkowo było bardziej kreskówkowo w pewnym sensie; genialnie, pięknie, cudownie, rozrywkowo. Ale przenieśliśmy do tego więcej głębi.
Steven Moffat – jadłem z nim z nim kiedyś kolację i na początku pojawił się jako producent, a w miarę upływu wieczoru zmieniał się w fanboya. I wtedy powiedział mi coś, z czego nie zdawałem sobie sprawę, że robiliśmy. Zrobiliśmy to, bo byliśmy ignorantami. Nadaliśmy serialowi głębi i skierowaliśmy go na bardziej trójwymiarową ścieżkę, która została ostatecznie przeniesiona na Dziewiątego Doktora i resztę z nich, co mnie zachwyciło. Nie miałem pojęcia, że to zrobiliśmy. Zinterpretowaliśmy po prostu Doktora po swojemu – a on stał się mroczniejszy.
Kontynuując temat swojej ery, Sylvester McCoy dodaje:
W tym samym czasie, moja babcia skończyła 100 lat. To było w latach 80. i nie było to bardzo częste. Poszedłem do niej i zdałem sobie sprawę, że mój Doktor miał 970 lat, był naprawdę stary…
[Moja babcia] miała dość, urodziła się w czasie wojny krymskiej. Wszystkie wojny, które widziała – i oczywiście wszystkie wojny, które widział Doktor. Żyła i straciła znajome osoby – i wszystkie osoby, które Doktor stracił. To również do mnie dotarło. Straciła osoby, które bardzo kochała, przeżyła przyjaciół i stała się w pewnym sensie samotna. Pomyślałem sobie: „Muszę to wnieść do Doktora”. Chciałem przywrócić tajemniczość, długowieczność, powagę i także smutek, ale zachować też komedię.
[Było] nieco smutno, gdy Bonnie odeszła. Kiedy powiedziano, że Bonnie odchodzi, Sophie [Aldred] miała szczęście, bo była ona w tamtym odcinku i z jakiegoś powodu [Bonnie] stwierdziła, że już nie może tego więcej znieść; musicie o to zapytać Bonnie.
Zdecydowała się odejść. I powiedziano: „To by było na tyle”. A ja na to: „Nie, nie możecie pozwolić jej odejść bez [pożegnalnej] sceny! Potrzebujemy sceny! Byłem Doktorem… Była towarzyszką Colina, była ze mną. On i ja jesteśmy tym samym. Nie można tak po prostu pożegnać się i zamknąć drzwi.
Znaleziono więc scenę, w której zagrałem na potrzeby testu ekranowego. Wzięli ją i wpisali ją w scenariusz. Pamiętam, że była to emocjonalna chwila i bardzo się ucieszyłem, że wykłóciłem się, by włączyć tę scenę [do odcinka], więc mogliśmy się pożegnać.
Podróż Siódmego trwała w najlepsze wraz z przedstawieniem w roli nowej towarzyszki Sophie Aldred, która również dzisiaj świętuje swoje urodziny – co za doktorowy dzień! McCoy wspomina:
Bardzo się polubiliśmy – miała tę samą filozofię, poglądy polityczne, to samo poczucie humoru.
Niestety wraz z końcem dekady, zmieniło się to. Doktor Who został najpierw zawieszony („okropne słowo!”), a potem stało się jasne, że serial został anulowany.
Było to naprawdę rozczarowujące, ponieważ serial przeszedł przez kryzys. Osoby decyzyjne na wyższych stanowiskach przestały go kochać.
Było ku temu wiele powodów, ale jednym z nich było ło to, że w BBC wyrabiasz sobie nazwisko zostając producentem czegoś nowego. Doktor Who był emitowany przez prawie 30 lat i Verity Lambert wyrobiła sobie nazwisko, ale nikt inny nie zdołał wyrobić sobie marki na takim programie – więc jedną z rzeczy, które chciano zrobić, było pozbycie się go, żeby można było wprowadzić coś nowego i wyrobić sobie nazwisko.
Co więcej – przed anulowaniem BBC przekonało McCoya, by został na czwarty sezon (i tym samym złamał niepisaną zasadę trzyletniej ery):
Kiedy dostałem tę rolę, Peter Davison powiedział mi na początku, że Patrick Troughton powiedział mu: „Graj tylko przez trzy lata”. Patrick Trouhgton był moim Doktorem, bardzo, bardzo odległe wspomnienie. Ale to utkwiło mi w pamięci. Dlatego miałem kontrakt na trzy lata.
Ale gdy nadszedł drugi rok, John Nathan Turner przeszedł do mnie i powiedział: „Chcemy, żebyś kontynuował i zrobił czwarty sezon”, bo podobało im się to, co robiłem. A ja powiedziałem: „No cóż…” A on na to: „Jeśli nie zagrasz w czwartym sezonie, my nie zrobimy trzeciego.” A ja na to: „No dobra, zagram w czwartym sezonie!”. W pewnym sensie zmusili mnie więc, żeby zrobić czwarty sezon. Powstały plany [na czwarty sezon]. Chcieliśmy kontynuować kwestię tajemnicy, zostawiać wskazówki, że Doktor był więcej niż tylko Doktorem, że był potężniejszą istotą – nie będąc tak naprawdę kosmitą, czymkolwiek on jest! Takiego typu był to pomysł. Nigdy tego nie zrealizowaliśmy, z powodu tego, co się stało.
Ale dla McCoya większość magii nadeszła później – kiedy fani Doktora Who po prostu nie pozwolili, by serial zniknął bez śladu. Big Finish zaczęło wypuszczać słuchowiska i w 1996 roku Paul McGann pojawił się w filmie telewizyjnym jako Ósmy Doktor. Doktor Who wrócił, i McCoy był zachwycony, odpowiadając głośnym „tak”, gdy został poproszony o powrót na scenę regeneracji, częściowo ze względu na własne doświadczenia.
Ponieważ musiałem przejąć rolę Colina – i zagrałem ją wspaniale – i potem przeobrazić się we mnie, myślałem sobie wówczas: „Nieważne, co się stanie. Pojawię się na tym przekazaniu pałeczki”. Przysiągłem sobie, że to zrobię.Byłem także zachwycony, że mnie poproszono o zrobienie tego, żeby przywrócić Doktora Who. Bo wiedziałem wtedy, że robiliśmy słuchowiska Big Finish – Doktor Who nie umarł. Nagrywaliśmy słuchowiska z naprawdę dobrymi aktorami i świetnymi scenarzystami.Wszyscy wiedzieliśmy, że Doktor Who nie może umrzeć, bo fani na to nie pozwolą. I rzeczywiście, fani go przywrócili – Russell T Davies był fanem. Rozmawiałem z nim pewnego dnia i powiedział mi, że miał wówczas 16 albo 17 lat, był ogromnym fanem i był załamany [przez anulowanie serialu]. Więc tym, co zrobili fani, było wkraść się do BBC i przywrócić serial.

Teraz zbliża się 60 już rocznica. Nie jest tajemnicą, że Sylvester McCoy był „zachwycony” obsadzeniem Ncutiego Gatwy w roli Doktora, przypominając sobie, że od razu chwalił się McGannowi, że szkoccy Doktorzy wyprzedzili liverpoolskich w liczbie inkarnacji.
Cóż, żeby działał dalej, tak jak przez ostatnie kilka lat – z wyobraźnią. Chciałbym także szerzyć przesłanie miłości Doktora do ludzkości. On kocha ludzkość i to jest bardzo ważne, bo ludzkość, szczególnie teraz, potrzebuje całej miłości, jaką może otrzymać.Kto by pomyślał [, że serial zajdzie tak daleko]? Oto następne 60 lat.
Jakie są Wasza ulubiona historia z Siódmym i ulubiona rola Sylvestra McCoya (niekoniecznie Doktorowa)? Dajcie nam znać w komentarzach. Tymczasem przypominamy, że już w najbliższy piątek, 25 sierpnia o godzinie 16:00 w Zamku w Leśnicy pod Wrocławiem zobaczymy się na Dniach Fantastyki na prelekcji właśnie o przygodach i matactwach Siódmego Doktora. Wpadajcie śmiało – pozostało jeszcze 8 biletów na tę prelekcję, a bilety mają pierwszeństwo przed karnetami w razie braku miejsc! Bilety kupicie TUTAJ, a trzydniowe karnety – TUTAJ.
źródło: Radio Times