„Święta wszędzie naraz“ – Steven Moffat o „Raduj się świecie“
25 grudnia o godzinie 18:10 polskiego czasu nastąpi premiera najnowszego odcinka świątecznego, w którym u boku Ncutiego Gatwy wystąpi Nicola Coughlan w roli Joy, kobiety, której życie wywróci się do góry nogami, gdy pozna naszego ulubionego Władcę Czasu. Po raz drugi w tym roku będzie nam dane obejrzeć historię, której autorem jest Steven Moffat. Będzie to dziewiąty odcinek świąteczny z jego scenariuszem. Jak autor podsumowuje swój epizod:
Mamy Orient Express i dinozaura (śmiech). Czego chcieć więcej na Święta?
Odcinek jest całkiem duży. Odwiedzamy wiele miejsc w krótkim czasie. Ale tak naprawdę jest dość emocjonalny, zawiera też fajny element w kontekście szerszej serii – Doktor właśnie stracił jedną ze swoich przyjaciółek. Stracił Ruby. To stawia Doktora w szczególnym miejscu, a we współczesnej wersji serialu zawsze to szanowaliśmy. Doktor jest więc sam, co brzmi ponuro, ale takie nie jest.
Epizod jest dziwaczny, radujący serce i emocjonalny. To nie jest Blink. Właśnie tak ludzie recenzują wszystkie moje odcinki – to nie jest Blink!
Jak to jest znowu pisać odcinek świąteczny Doktora Who?
To nie tak, że wręcz tryskałem pomysłami na kolejną świąteczną historię! Russell się ze mną skontaktował i zapytał: „Czy możesz zrobić za mnie Święta? Muszę już zaczynać drugą serię!” (śmiech), a ja z przyjemnością się zgodziłem, bo zawsze uwielbiałem pisać świąteczne odcinki.
Od lat mówiłem o napisaniu czegoś w stylu francuskiej farsy z trzaskaniem drzwiami w doktorowym stylu, ale nigdy tego nie zrobiłem. Russell powiedział: „Czemu by nie zrobić tego na Święta?” i w odcinku jest tego pewien pierwiastek. Element drzwi, biegania i zamieszania.
Ale nie jest go zbyt dużo, bo sądzę, że gdyby zrobić tak na Święta, ludzie by mówili: „Och, a liczyłem na prawdziwy świąteczny odcinek!”. Jeśli to jedyny epizod, jaki dostaniesz przez najbliższe miesiące, to powinien być większy, mieć większą skalę. Nie obiecuję, że nie zrobię tego kiedyś w przyszłości, rzecz jasna. Ale ta historia tym nie jest.
To co zatem dostaniemy?
Oto pitch, dzięki któremu dostałem tę robotę. W prawie każdym pokoju hotelowym, w którym byliście, były zamknięte drzwi, prawda? To dziwne, ale zawsze jakieś się znajdą. Okej. No to teraz rozkminimy, jak jest naprawdę. W dalekiej przyszłości jest miejsce zwane Hotelem Czasu i ten Hotel Czasu zdał sobie sprawę z czegoś genialnego. Mianowicie po odkryciu podróży w czasie uzyskano możliwość sprzedania wszystkich pokoi, których nie udało się sprzedać wcześniej. Dlatego dobudowano pomieszczenia do praktycznie każdego pokoju hotelowego w historii, a okazjonalnie można uzyskać do nich dostęp.
Kiedy dany pokój jest niezarezerwowany w tym, co nazywamy teraźniejszą rezerwacją, ktoś z przyszłości może się się w nim zatrzymać. Dlatego można sprzedawać wycieczki na czas Blitzu[1]Seria nalotów niemieckich na Wielką Brytanię w czasie II wojny światowej z podręczną mapą. I, jak mówi Doktor, to wreszcie wyjaśnia, dlaczego nie było miejsca w gospodzie…
Doktor ląduje więc w Hotelu Czasu i zostaje tam wplątany w przygodę, bo złe siły chcą wykorzystać hotel do niecnych celów. Miałem taką obsesję na tym punkcie, że napisałem połowę scenariusza i dopiero zdałem sobie sprawę, że są tam same żarty o Hotelu Czasu. Myślę, że to fajny, duży, efektowny i świąteczny pomysł. I sprawi, że dzieci będą walić w zamknięte drzwi w pokojach hotelowych!
Te drzwi są przerażające, szczególnie o trzeciej nad ranem, gdy człowiek się budzi i zastanawia się, czy ktoś faktycznie mógłby wejść do pokoju o tej porze.
Tak! Dlaczego ich zamknięcie jest czyjąś decyzją? Czemu nie moja? To mój cholerny pokój i nawet nie mam do nich klucza! A to z powodu Hotelu Czasu…
Ta historia przeskakuje między czasami i miejscami w sposób, w jaki może to zrobić tylko Doktor Who. Czy brakowało ci tego typu snucia opowieści podczas wieloletniej przerwy od serialu?
Z pewnością – ale w Bum wpakowałem Doktora do krateru, na minę, więc nie było żadnego skakania! Opowiedziałem tę historię linearnie i praktycznie w czasie rzeczywistym. Ale tak, [skakanie w czasie i przestrzeni – przyp. red.] to coś, co można zrobić, a gdy tworzysz Doktora Who jako wielkie, efektowne widowisko bożonarodzeniowe, dobrze jest to zrealizować.
W takich przypadkach – w pierwszych odcinkach, finałach i świątecznych historiach – chce się trochę poszaleć. Właściwie straciliśmy całą lokację – starożytny Egipt i piramidy – dla jednej sceny. Ale przywróciliśmy Everest. Ludzie nie angażują się w Doktora Who na poziomie produkcji, żeby nakręcić coś kameralnego. Chcą stawiać czoła wyzwaniom. Dlatego w pierwszym szkicu zawsze popychałem odcinek tak daleko, jak mogłem i zawsze byłem nieźle zaskoczony, jak ostatecznie blisko byliśmy tego, co początkowo wymyśliłem.
Jak Joy napędza tę opowieść?
Joy to osoba, która nie jest w dobrym miejscu w życiu, ale jest tym typem osoby, o której smutku wiesz właśnie dlatego, że tak dużo się uśmiecha. Stara się być dzielna, ale tak naprawdę jest nieszczęśliwa z powodów, które wychodzą na jaw w trakcie historii – to dobrze, bo Doktor może wkroczyć i wpłynąć na jej życie.
Co do roli wnosi Nicola Coughlan?
Cóż, poza wszystkim innym wnosi ten uśmiech! Potrafi się świetnie uśmiechać, co jest niezwykle urocze, a poza tym ma ogromny urok i jest niesamowicie sympatyczna.
Czy jest jakaś szczególna przyjemność płynąca z pisania jednoodcinkowych towarzyszy? Z jakiegoś powodu zawsze miałem poczucie, że delikatnie szpiegujemy Doktora, kiedy widzimy go pomiędzy przygodami z regularnymi towarzyszami…
Sądzę, że to dziwne wrażenie wynika stąd, że serial nie jest tak naprawdę o Doktorze. Jest o tym, kogo spotyka. Doktor Who nie zaczyna się od tego, że kradnie TARDIS i ucieka. Zaczyna się od dwojga nauczycieli, którzy idą za Susan do domu i go spotykają.
Kiedy serial rozpoczął się znowu [w 2005 roku], zaczął się od Rose, która próbowała rozpracować, kim on jest. Doświadcza się go więc ozami towarzyszy. Gdy nie ma stałego towarzysza, człowiek myśli sobie: „Oto jest, sam w swojej TARDIS…”
W odcinku zagłębiamy się nieco w to, co właściwie dzieje się w głowie tego szalonego mężczyzny, gdy nie ma dla kogo być Doktorem.
Czy piszesz dla Doktora Ncutiego, czy raczej po prostu dla Doktora z przekonaniem, że Ncuti to udźwignie?
90% tego to pisanie Doktora. Jeśli napiszesz Doktora inaczej w zbyt wielkim stopniu, ludzie pomyślą, że to nie jest Doktor.
Dlatego okropnie duża część post postaci pozostaje zasadniczo taka sama i tak było przez bardzo długi czas, ale trzeba dostosować się do faktu, że [Doktor – przyp. red.] jest czasem starszy, czasem młodszy, raz jest zrzędliwy, a innym razem bardziej radosny. Zazwyczaj ma wszystkie te cechy. Nie uważam więc, że pisanie Doktora ogromnie się różni. Są wyrażenia, których nagle można użyć, bo wypływają z innych ust, z innym akcentem. Jednak w większości pisze się Doktora, a on [Ncuti – przyp. red.] to gra.
Jednak czy w tych pozostałych 10% są elementy, które Ncuti wnosi do roli, a które wcześniej chciałeś eksplorować? Czy może wypchnąć go na nowe obszary?
Chciałem zobaczyć, jak jest złośliwy. Tym razem staje się taki i to na całkiem długi czas. Myślę, że w pewnym momencie starożytna bestia musi dać o sobie znać, inaczej nie uwierzysz, że to Doktor.
Pod wszystkim, co widać na zewnątrz, to dalej ten sam gość. Jest dość niebezpieczny i może być pozbawiony skrupułów, kiedy tego chce.
Kiedy byłeś showrunnerem, zdawałeś sobie świetnie sprawę z tego, że Doktor Who mierzy się z wielkimi zmianami związanymi ze sposobem, w jaki ludzie oglądają telewizję. Przyszłość nadeszła – a te zmiany tylko przyspieszyły. Jakie wyzwania stoją teraz przed przyszłością Doktora?
Tak jak to bez końca próbowałem kiedyś robić, trzeba wyjaśnić ludziom, że nie można oceniać [oglądalności] tak, jak to się robiło kiedyś.
To nie ma sensu. Fakt, że ludzie zbingewatchują cały sezon być może trzy lub cztery miesiące później oznacza, że nie dostaje się tych cudownych liczb, które można trzymać i mówić: „patrzcie, jaki to sukces!”. To nadal jest sukces, ale trzeba przebrnąć przez te wszystkie bzdety, co uważam za męczące. Nie muszę tego robić osobiście, Russell musi się tym zajmować, ale to głupota, szczególnie gdy program z mniejszą oglądalnością niż Doktor Who jest uznawany za hit. To mnie naprawdę wkurza.
Kolejnym wyzwaniem jest serializacja współczesnej telewizji. Nawet kiedy to ja zajmowałem się Doktorem Who, większość seriali miało ciągle format „historii tygodnia”. Ale wszystko jest teraz narracją złożoną. Cała kariera Jeda Mercucio [m.in. Line of Duty – wydział wewnętrzny i Bodyguard – przyp. red.] opiera się o złożone seriale, które nie robią sobie nic z tego, że nie widziało się poprzedniego odcinka. Te produkcje oczekują od widza bycia na bieżąco i robienia notatek, co jest czymś nowym. Seriale traktują siebie niczym wielkie powieści, co wychodzi im na dobre.
Ale nawet tak uroczy nonsens jak Rywale jest opowieścią seryjną. Doktor Who też był kiedyś serialem. Dobra, to była seria seriali, ale w każdym razie niemal każdy odcinek kończył się cliffhangerem. Kiedy przywróciliśmy Doktora Who, przesunęliśmy go w stronę ówcześnie popularnej koncepcji innej historii co tydzień.
A teraz? Czy powinien powrócić do serialowej natury? To jest to, o czym myślę najwięcej. To nie moja sprawa i powinienem trzymać gębę na kłódkę, ale myślę sobie, że ten serial robi cliffhangery lepiej niż jakikolwiek inny. Czy coś tu tracimy? Nie znam odpowiedzi na to pytanie.
Jesteś pewien, że Doktor Who przystosuje się do tych wyzwań?
To perfekcyjnie rozwinięty drapieżnik, a nie jest jeszcze w swojej finalnej formie. Istnieje dalej i ponownie staje się nowoczesnym programem telewizyjnym. Tak, oczywiście, że się przystosuje. Mam absolutną pewność, że będzie trwać dalej. New Who jest antyczne. Nazywamy je nowym, ale za rok będzie mieć 20 lat i mamy już 19 lat „współczesnego” Doktora Who na iPlayerze. To kolejne wyzwanie przed Doktorem Who, z którym rzecz jasna wcześniej się nie mierzył. Serial w całej swej okazałości jest dostępny na iPhonie, kiedy tylko tego chcesz. Wygląda to absurdalnie, kiedy współczesny Doktor Who jest tam dostępny z tymi wszystkimi produkcjami i wydaje się, jakby występowało w nim pełno megagwiazd. Człowiek zapomina, że Matt Smith nie był megagwiazdą, kiedy został Doktorem!
Na pewien dziwny sposób Doktor Who rywalizuje teraz sam ze sobą. Nie tylko z całą resztą telewizji, ale z 19 latami, nieskromnie mówiąc, doskonałego Doktora Who. A jeśli to cię nie znudzi, na półce masz jeszcze 26 lat [klasycznych sezonów]. Jednak jeśli narzekasz na to, że jesteś ofiarą własnego ogromnego sukcesu, możesz podkreślić słowa „ogromny sukces”. Inne seriale nie mają takiego problemu!
Steven Moffat jest także znany jako współtwórca serialu o Sherlocku Holmesie. Na koniec więc parę słów o Sherlocku. Czy Moffat byłby gotów wrócić do tego serialu?
Chciałbym znowu to zrobić. To nie jest format, który się wyczerpuje. Ma ponad sto lat i trzyma się mocno, więc czemu by nie nakręcić więcej?
Plotki o możliwym powrocie Sherlocka nabrały ostatnio na intensywności, gdy Sue Vertue, producentka Sherlocka i prywatnie żona Moffata, powiedziała w wywiadzie dla Deadline, że ta produkcja ma jeszcze przed sobą przyszłość.
Sue powiedziała to tylko dlatego, że została o to zapytana i nagle stało się to ogłoszeniem filmu! Nie ma tu żadnych nowych wieści. Po prostu odpowiadamy na to pytanie jak zawsze. Z chęcią nakręcilibyśmy więcej i mam nadzieję, że pewnego dnia tak się stanie. Wydaje się niewłaściwe, gdyby było inaczej. Robisz w życiu tyle seriali, które nikogo nie obchodzą, dlatego to miłe, że jest jakiś, który budzi pasję u ludzi. To prawie bezczelne, prawie aroganckie, żeby nie zrobić nic więcej. Nie ma jednak żadnych konkretnych planów, żadnych.
Czyli to kwestia korzystnego ułożenia gwiazd?
Aż wszystko się ułoży. W zasadzie to mamy pewien pomysł – chodzi o to, żeby wrócić i nakręcić Sherlocka ponownie – ale nieco bardziej konkretny niż to, co powiedziałem…
Co najbardziej ekscytowałoby Moffata w powrocie do chłopaków z Baker Street?
Byłoby fajnie zobaczyć ich nieco w nieco starszym wieku, bo na pierwszym planie zawsze było to, że w naszej wersji byli młodzi, nie wspominając już o tym, że zostali unowocześnieni. Byłoby miło zobaczyć ich nieco bardziej w wieku Jeremy’ego Bretta i Edwarda Hardwicke’a [aktorzy najlepiej znani jako Sherlock Holmes i doktor Watson z lat 80.-90. – przyp. red.], albo zbliżonym bardziej do Rathbone’a i Bruce’a [Sherlock i Watson z serii filmów z lat 1939-1946 – przyp. red]. Myślę, że to byłoby cudowne. Teraz możemy zobaczyć ich bardziej znaną wersję w średnim wieku.
Widownia na to czeka. To szaleństwo tego nie zrobić.
Czekacie na odcinek świąteczny? Chcielibyście zobaczyć więcej Sherlocka od Moffata?
źródło: SFX, świąteczne wydanie specjalne 2025
Doktor Who powróci z odcinkiem Raduj się świecie już 25 grudnia o godzinie 18:10 polskiego czasu – w Polsce już tradycyjnie na Disney+. Zapraszamy do dzielenia się opiniami o dotychczasowych zapowiedziach (oraz dyskutowania w nadchodzących wątkach spoilerowych!) na TARDISawce i naszym serwerze Discorda.
Przypisy
↑1 | Seria nalotów niemieckich na Wielką Brytanię w czasie II wojny światowej |
---|