Steven Moffat o współpracy z innymi scenarzystami
Czy na pewno wiemy, jak to jest z autorstwem poszczególnych odcinków?
Steven Moffat porównywał ostatnio pisanie Doktora Who i Sherlocka – drugi serial jest wynikiem połączenia sił z innym znanym nam scenarzystą, Markiem Gatissem. Czy Moffat kiedykolwiek byłby skłonny podjąć się takiej współpracy przy Doktorze?
W rzeczywistości piszę ten serial z innymi ludźmi. Z Brianem [Minchinem, producentem wykonawczym]. Z zespołem odpowiedzialnym za scenariusze, z producentami, z reżyserami. Doktor Who w dużej mierze opiera się na współpracy wielu twórców. Moja praca z Markiem nad Sherlockiem to trochę inna sytuacja: właściwie równocześnie wyszliśmy z pomysłem na ten serial. Sherlock to po prostu ja i Mark. Zawsze tak było. To jest to, czego byś oczekiwał po mnie i Marku pracujących razem. Możesz wyraźnie rozróżnić nasze głosy, tak myślę. Doktor Who to całkiem inny przypadek. Chcesz, żeby należał do wszystkich, którzy go piszą. Żeby był to serial Sarah Dollard, Jamiego Mathiesona i Petera Harnessa. W idealnym przypadku chcesz, żeby pisała go wspólnie grupa geniuszy. I czasami to działa. Ale Doktor Who to nie jest też serial, który pozwoliłbyś zepsuć, ponieważ to nigdy nie zostanie ci zapomniane.
Czy oznacza to w takim razie „naprawianie” scenariuszy innych autorów, do czego przyznał się kilka lat temu Russell T Davies (zaznaczając, że nie śmiałby ingerować w scenariusze między innymi Moffata i Chrisa Chibnalla)?
Przypuszczam, że ponieważ nie mówię wiele na ten temat, ludzie zakładają, że tego nie robię. Ale wręcz przeciwnie, nad niektórymi naprawdę sporo pracowałem. Zwłaszcza nowy Doktor tego wymaga. Napisałem sporo pierwszej serii Matta Smitha i nie mniej pierwszej serii Petera Capaldiego. Właściwie również niemałą część drugiej serii Petera. Na tym polega moja praca. Widziałeś zresztą, że tak jak Russell pod koniec swojej drogi, doszedłem już do miejsca, w którym przypisuję sobie współautorstwo, gdy napisałem od nowa naprawdę sporo. To chyba nie takie straszne, jeśli dam swoje nazwisko na drugim miejscu?
Russell zrobił to dopiero przy dwóch odcinkach specjalnych z 2009 roku, Planecie umarłych („Planet of the Dead”) napisanej wspólnie z Garethem Robertsem i Wodach Marsa („The Waters of Mars”) współtworzonych z Philem Collinsem.
Tak, bez sensu, że nie zrobił tego wcześniej, bo tylko dlatego kontynuowałem tę tradycję przez moje pierwsze trzy serie – ponieważ Russell nie dodawał w napisach swojego nazwiska przez trzy ze swoich czterech serii. Nie chciałem nigdy stawiać się ponad nim, a tak by to wyglądało.
Scenarzysta dodał:
Naprawdę nie chcę przepisywać scenariuszy innych osób. Chcę widywać moje dzieci i wracać do domu i chcę, aby wszystkie moje żarty były w moich historiach. Ale, jak by powiedział Russell, to dla dobra serialu. To wymaga poświęcenia.
Czasem jednak model „grupy geniuszy” naprawdę się sprawdza, prawda?
[Pamiętam] błaganie Marka Gattisa: „Karmazynowa groza („The Crimson Horror”) musi być wspaniała. Mark, proszę, możesz sprawić, żeby była wspaniała?”. I dzięki Bogu, była. To był Mark w swojej najlepszej formie, uratował mi życie. Moja rola przy Karmazynowej grozie była naprawdę niewielka. Pamiętam, że pomyślałem wtedy: „Na tym w teorii powinno polegać bycie showrunnerem: masz tych wszystkich genialnych pisarzy i trochę im pomagasz, ale to wszystko, a potem piszesz swoje historie”. Dałem Markowi trochę uwag, zasugerowałem kilka dowcipów, ale oprócz tego zrobiłem naprawdę niewiele. To było cudowne i dało mi czas na napisanie Imienia Doktora („The Name of the Doctor”), które też wyszło dobre. Nie mógłbym tego zrobić bez Marka.
Jakiś czas temu pisaliśmy, że Chris Chibnall rozważa wprowadzenie innego modelu pisania serialu, tak zwanego „pokoju scenarzystów”, przy którym niektóre odcinki byłby współtworzone przez wielu autorów. Jak myślicie, czy w świetle tego, co ujawnia Moffat, taki model naprawdę mógłby zadziałać? Dajcie nam znać w komentarzach!
Źródło: Doctor Who Magazine