Recenzje Time Lord Victorious: Genetics of the Daleks
Kolejna odsłona zmierzającej powoli do końca sagi Time Lord Victorious oficjalnie za nami – Genetics of the Daleks. Opowiadanie o niej chciałbym jednakże zacząć nieco nietypowo, od pewnego bowiem pytania…
Czy słyszałeś, drogi Czytelniku, o Januszu A. Zajdlu[1]Na jego cześć nazwano chyba najważniejszą nagrodę polskiej fantastyki, wręczaną podczas Polconu.? Kilka powieści tego wybitnego polskiego twórcy opowiada o statku-kolonii pełnym zahibernowanych ludzi, którzy po przebudzeniu odkrywają, że na pokładzie coś mocno nie gra, a wśród nich znajdują się odpowiedzialni za to zdrajcy. Dlaczego tutaj o tym wspominam? Nie tylko dlatego, że pan Zajdel to mój mistrz, ale też dlatego, że omawiana tu historia toczy się według podobnego, wypróbowanego i doskonałego schematu. Jeden z członków załogi statku o dźwięcznej, aż wyświechtanej nazwie „Przyszłość” budzi się z kriogenicznego zawieszenia i, chociaż nic nie zwiastuje katastrofy, szybko odkrywa, że coś nie gra. Choćby i dlatego, że jego „sąsiadka” z komory obok to najwyraźniej ktoś inny, niż pamięta. A gdzieś tam w tle majaczy większe, niż by przypuszczał zagrożenie…
Ogólnie jest gracko, do tego dania a’la Zajdel dodać trzeba jeszcze szczyptę przyprawy wołającej „EKSTERMINOWAĆ” oraz pozytywnego wariata w szaliku i voila. Doskonała fabuła gotowa. Może wydaje się być trochę sztampowa, ale wrażenie to znika, gdy zauważymy, ile frakcji konkuruje ze sobą na pokładzie „Przyszłości”: jest ekipa prawowitych pracowników, są buntownicy, są oczywiście też Dalekowie w jednej, ale groźnej sztuce. Doktor pojawia się na miejscu dopiero po pewnym czasie, i musi rozegrać te wszystkie frakcje (a i frakcje wewnątrz frakcji – w grę wchodzi też i szantaż…) i robi to z fasonem. W ogóle to jego zachowanie w tej przygodzie można określić jako wszystko, co w tym wcieleniu najlepsze. Jego ekscentryczność jest tak powalająca, że potencjalni ludzcy adwersarze poważnie zastanawiają się, czy to nie jakiś podstęp, bo przecież „Nikt nie może być tak głupi, na jakiego on pozuje.”. A i inne postaci mu nie ustępują: fałszywy medyk, surowa i nieco agresywna kapitan, chcący dobrze gość będący wcześniej wspomnianą ofiarą szantażu, mentalny niewolnik Daleka… Aż miło posłuchać, jak wszyscy oni i kilkoro innych knują i walczą ze sobą. Dalek niczym szczególnym wprawdzie nie zaskakuje, ale i na dobrą sprawę i nie musi, tych puszek nie kochamy za zwroty fabularne.
Jak jest natomiast z głównym wątkiem TLV? Z oczywistych przyczyn nie ma tu tego aż tak wiele, to w końcu Czwarty Doktor, a głównymi bohaterami sagi są wcielenia 8-10, ale ogromnie sprytnie wykorzystano całą tę czaso-maso kołomyję, żeby wyjaśnić czemu… Dalek nie zabije Doktora, chociaż może! Oklaski dla autora. Z wad nie wyłapałem niczego bardzo poważnego, no może z uwagi na ogólną krótkość tej przygody ostateczna konfrontacja z Dalekami była nieco zbyt szybka. Jest też nieco zbyt oczywiste otwarte zakończenie, ale nie traktowałbym go jak wady sensu stricto, gdyż ta oczywistość wynika z faktu, iż fabularną kontynuacją Genetics… jest doktorowy escape room. Jeśli nie wiesz, że tak jest, zakończenie nie będzie ci się zdawać aż tak przewidywalne.
No i to chyba będzie na tyle. Genetics of the Daleks to kolejna bardzo udana odsłona Time Lord Victorious. Ode mnie dostaje dziewięć z małym minusikiem na dziesięć, polecam.