Patrick Ness o pisaniu i miejscu Class w świecie Doktora Who (cz. 1)
Producent i scenarzysta nowego spin-offu Doktora, Class, opowiada o procesie powstawania serialu.
Patrick Ness, wielokrotnie nagradzany pisarz i scenarzysta, kojarzony jest przede wszystkim z książek dedykowanych młodym dorosłym i z ich filmowych adaptacji. Obecnie na ekranach zobaczyć możemy dwa projekty scenarzysty – powszechnie chwaloną kinową adaptację książki Siedem minut po północy („A Monster Calls”) oraz jego autorskie Class. O powstawaniu serialu z Patrickiem Nessem rozmawiał Paul Simpson.
Czy Ness od razu miał pomysł na taką, a nie inną ośmioodcinkową historię?
Producenci Doktora Who skontaktowali się ze mną i zapytali, co myślę o pisaniu do Doktora. Powiedziałem, że to fantastyczna propozycja, ale właśnie skończyłem kilka projektów, które pisałem dla innych ludzi – zajmowałem się adaptacjami – i wyjaśniłem, że korci mnie, aby zrobić coś własnego… więc proszę, wróćcie później, bo to naprawdę wspaniała możliwość. A oni odparli: Wiesz, myślimy też o możliwym spin-offie dziejącym się w Coal Hill.
I wtedy stało się coś, co pomysły czasem robią, ale nie zdarza im się to za często: zawsze wiesz, że to dobry pomysł, jeśli od razu zaczyna ci podsuwać kolejne. Nagle miałem całą masę pomysłów – wiedziałem, jak chcę to rozpocząć, wiedziałem kim są ci uczniowie i dlaczego. Nagle widziałem, jak mogłoby to zadziałać. Mam takie swoje pisarskie dziwactwo, że nie zaczynam pisać powieści, dopóki nie znam ostatniej linijki. Nie chodzi o samą kulminację, nazywam to uczuciem wyjścia – z czym pozostawiasz czytelnika? – i przy tych konkretnych ośmiu odcinkach od razu wiedziałem, jak chcę je zakończyć.
Kiedy mam już taki pomysł to, wedle mojej najgłębszej filozofii, najważniejszą rzeczą jaką mogę zrobić jako pisarz jest nie być snobem. Jeśli pomysł jest dobry, gonisz go, po prostu za tym idziesz. To znaczy, nie jesteś snobem, myśląc o grupie, dla której piszesz, nie jesteś snobem jeśli chodzi o medium, o pisanie obyczajowego serialu. Dobry pomysł, to dobry pomysł, a takie są rzadkie i drogocenne.
Choć scenarzyście zależało na oryginalnej historii, musiał się jednak odnaleźć w Whoniwersum… Jak dobrze znał wcześniej świat Doktora Who?
To problematyczna kwestia, ponieważ jestem Amerykaninem – wychowałem się w Ameryce i przeniosłem się do Anglii w 1999 roku, a we wczesnych latach Doktora Who nie istniała międzynarodowa transmisja seriali. Było tylko kilka pomniejszych stacji kablowych. Więc oczywiście o nim słyszałem, ale w Ameryce oglądaliśmy wszyscy Star Treka – wiem całkiem sporo o Star Treku! Ale zacząłem oglądać Doktora natychmiast, gdy został reaktywowany, ponieważ bardzo lubię Russella T Daviesa. Oczywiście słyszałem też dużo o samym serialu, wiedziałem co to było i uznałem, że musi być naprawdę dobre. Widziałem wszystko, co powstało od 2005 roku.
Zostałem też poproszony o napisanie opowiadania na 50. rocznicę serialu, do kolekcji wydawnictwa Penguin i dostał mi się Piąty Doktor. Cofnąłem się więc w czasie i obejrzałem masę rzeczy z Piątym – przysłali mi okropnie dużo płyt DVD, to było fantastyczne.
Więc znam Doktora na tyle dobrze, na ile jest to możliwe dla osoby wychowanej w Ameryce.
Czy trzymanie się istniejącego już uniwersum utrudniało pracę, czy też obchodzenie związanych z tym restrykcji przynosiło Nessowi satysfakcję?
O wiele bardziej to drugie. Wszystko co będziesz kiedykolwiek robił, będzie mieć jakieś ograniczenia. Czasem będą nieomijalne – jak forma, długość odcinka – więc ograniczenie do wymyślonego już świata jest tylko kolejnym z nich. Uważam, że to naprawdę ekscytujące, ograniczenia to ogromny impuls dla kreatywności. Jak obejść te obostrzenia? Jak je wykorzystać?
Takie wyzwania są naprawdę ekscytujące dla mnie jako pisarza – naprawdę! Często, gdy piszę opowiadanie, stawiam sobie jakieś absolutnie nieprzekraczalne ograniczenie, aby zobaczyć, czy wciąż jestem w stanie opowiedzieć historię na jakiej mi zależy. Uwielbiam tego typu zadania: Musisz zrobić to i to, myślę wtedy: Świetnie, zobaczmy czy umiem sprawić, żeby to nadal działało.
Czy w takim razie musiał wprowadzać jakieś zmiany do oryginalnego konceptu, aby uwzględnić to, co już działo się w Doktorze Who?
Niebardzo, ponieważ punktem wyjściowym byli bohaterowie, którzy zawsze mieli być takimi bohaterami. To było moje pierwsze, naprawdę świeże uczucie: to są ludzie, o których chcę wiedzieć więcej, chcę za nimi podążać. I wtedy sprawdziłem wszystko, co związane z Coal Hill, aby mieć pewność, że sceneria też się zgadza.
Wiedziałem też od początku, częścią czego zgodziłem się być.
Czy ciągle pisałeś, gdy zaczynaliście kręcić, czy osiem odcinków było już wtedy właściwie gotowych?
Och, nie, ciągle pisałem, gdy już kręciliśmy. Przy filmach też tak to wygląda. A Monster Calls pisałem do ostatniego dnia planu zdjęciowego: na wierzch wychodzą pewne rzeczy, masz nowy dobry pomysł, aktor podjął ciekawą decyzję i chcesz coś z tego zrobić… Jest takie powiedzenie w telewizji, że ty nigdy nie kończysz, jedynie emitujesz. Ostateczną wersję muszą wydrzeć ci z rąk.
Chodzi o to, aby ciągle być otwartym. Znów, to jedna z najwspanialszych rzeczy z czasu, gdy pracowałem nad A Monster Calls: reżyser [Juan Antonio Bayona] był bardzo przywiązany do wizji, że pomysły same w sobie nie mają ego. Są dobre albo złe i mogą przyjść znikąd i zewsząd, a otwarcie się na nie daje ci szansę odnalezienia czegoś zaskakującego w naprawdę wspaniałych miejscach.
Ale czy Ness ukończył chociaż ten scenariusz, gdy zaczynał pracę nad Class?
Tak. Pisałem w tamtym czasie kilka scenariuszy, ale A Monster Calls, jako pierwsze trafiło do produkcji. Zdjęcia skończyły się przed rozpoczęciem Class.
Czy było cokolwiek, czego scenarzysta nauczył się przy filmie i co wykorzystał przy tworzeniu serialu – w końcu ten jest oryginalnym pomysłem, a film był adaptacją…
Tak. Oczywiście te projekty się różnią, to jeden z powodów, dla których chciałem to zrobić. Samozadowolenie to pisarska śmierć. Nie chcę nigdy czuć się zbyt komfortowo. Zawsze chcę odczuwać nerwowość. Próbować nowych mięśni, opowiadać historie na różne sposoby.
Książki i scenariusze są kompletnie inne, różnią się choćby długością. Odcinek serialu to najwyżej dłuższe opowiadanie. Jak opowiedzieć wszystko, co chcesz w tak krótkim czasie? Oczywiście w zamian otrzymujesz całą stronę wizualną…
Więc mogłem nauczyć się wielu rzeczy, jak popychać akację do przodu, jak opowiadać z najmniejszą możliwą liczbą dialogów, jak znaleźć naprawdę dobry moment na chwilę ciszy, ale również, gdzie zatrzymać się i rozmawiać i powiedzieć zabawne rzeczy. Nauczyłem się wielu rzeczy i mam nadzieję, że wciąż będę się uczył.
Kolejne odcinki Class pojawiają się obecnie co sobotę na platformie BBC Three (wyszło już pięć z ośmiu), tymczasem A Monster Calls pojawi się w polskich kinach pod koniec grudnia. Będziecie czekać? Oglądacie Class? Zaintrygowało was, jak pisarz przedstawia swój proces tworzenia? Na odpowiedzi jak zwykle czekamy w komentarzach.
Źródło: Sci-Fi Bulletin