Oglądamy klasyki: Ghost Light
Ghost Light to jedna z ostatnich historii Siódmego Doktora – została zresztą nakręcona jako ostatnia z jego ery (choć nie była jako taka transmitowana). Jest dość kontrowersyjna, a wielu uważa ją za zbyt trudną do interpretacji, chociaż sama porównałabym ją do wybrakowanych puzzli. Niektórzy są je w stanie z grubsza ułożyć, domyślić się, jak wyglądają brakujące fragmenty i docenić całość, ale są też inni, którzy narzekają, że zbyt wielu elementów brakuje, by powstał zrozumiały dla nich obraz. Nie dziwię się – widzowie oczekują opowieści o nawiedzonym domu, a dostają tutaj historię opowiedzianą w bardzo skomplikowany sposób i to z domem nawiedzanym przez coś dziwniejszego niż duchy. Nawet na stronie Doctor Who polecają obejrzeć ten odcinek co najmniej dwa-trzy razy, by go zrozumieć.
Mimo że obejrzałam już sporą część serialu, jest to dla mnie pierwszy raz, kiedy scenarzyści próbują mnie przestraszyć ziemską ewolucją – choć gumowe potwory też tu są. Jednak wizja nawiedzonego domu pełnego biologicznych okazów, które pod wpływem obcej siły budzą się z powrotem do życia robi wrażenie.
Akcja Ghost Light rozgrywa się w 1883 roku, w wiktoriańskim domu Gabriel Chase, który nocą zamienia się w miejsce nadprzyrodzonych zdarzeń. Gospodarzem domu jest Josiah Smith, a wśród jego mieszkańców znajdują się między innymi: podopieczna gospodarza Gwendoline, gospodyni Pritchard i lokaj Nimrod. Wszystko byłoby normalne, gdyby nie fakt, że gospodarz jest tak naprawdę czymś w rodzaju szybko ewoluującego, człowiekopodobnego stwora, który zrzuca wylinki, lokaj – Neandertalczykiem, a gospodyni i podopieczna zachowują się, jakby ktoś nimi zdalnie sterował. Tymczasem pokojówki kręcą się po domu niczym zsynchronizowane nakręcane lalki oraz dziwny podróżnik, który biega ze strzelbą, jakby był na łowach w Afryce. W dodatku w piwnicy siedzi wydający dziwne dźwięki i mówiący o sobie w trzeciej osobie stwór, a cały dom jest pełen okazów owadów i wypchanych zwierząt, które wysyłają oczami świetlne sygnały.
Po takim niezwykłym wstępie, czas na pytanie: o co tu w ogóle chodzi? Odpowiedź nie jest łatwa, bo od pierwszej sekundy zostajemy wrzuceni w wir dziwnych wydarzeń, których niestety nie mamy czasu przetrawić, bo dialogi między bohaterami są dość szybkie. Sytuacji nie poprawia też fakt, że część postaci zachowuje się niedorzecznie i może zdarzyć się, że podczas oglądania trzeba będzie jakiś fragment powtórzyć. Jak pisałam, dopiero po obejrzeniu wszystkich trzech części zaczynamy rozumieć fabułę (przynajmniej w jakimś stopniu).
Fabuła po rozplątaniu przedstawia się tak: tysiące lat przed czasami wiktoriańskimi, na Ziemi wylądował statek kosmiczny z trzyosobową załogą obdarzoną niezwykłymi umiejętnościami. Jej celem było skatalogowanie wszystkich żyjących na planecie organizmów. Po ukończeniu zadania i pobraniu próbek (m.in. od późniejszego lokaja Nimroda), lider zespołu, postać o imieniu Light, czyli Światło, zapadł w sen. Po wiekach, statek powrócił na Ziemię do czasów wiktoriańskich, lecz główny badacz Josiah zbuntował się przeciwko dawnemu liderowi i nie wybudził go z hibernacji. Zamiast kontynuować badania naukowe, Smith postanowił wyewoluować do dominującej formy życia na Ziemi (czyli wiktoriańskiego dżentelmena), doprowadzić do zabójstwa Królowej Wiktorii i przejąć kontrolę nad Imperium Brytyjskim. W tym celu przejął dom Gabriel Chase i zmanipulował jego mieszkańców, by pomagali mu w tym przedsięwzięciu.
Sam odcinek można nazwać mrocznym, nie tylko ze względu na postaci, które zachowują się bardzo dziwnie i trochę nieludzko, ale też z powodu niepokojącej muzyki i słabego oświetlenia – w końcu akcja dzieje się w domu, w którym przez większość czasu panuje półmrok. Ma to swoje zalety – przynajmniej tani wystrój nie rzuca się tak bardzo w oczy. Dom wydaje się też być niepokojący także przez, wspomnianą wcześniej, bardzo dużą liczbę różnych okazów przyrodniczych. To uczucie się pogłębia, gdy zaczynają ożywać. Co do postaci, to muszę przyznać, że aktorzy poradzili sobie całkiem przyzwoicie. Niełatwo jest odegrać role w niskobudżetowym odcinku, w którym trzeba zachowywać się nieracjonalnie, jednocześnie nie popadając w zbytnią przesadę. Moim zdaniem (z którym nie trzeba się przecież zgadzać), główne postaci są tu zresztą nie najgorzej napisane, o prawie każdym wiemy co nieco i każdy ma do odegrania swoją rolę.
Zacznę od Josiaha – gospodarza domu i drugiego członka załogi, który budzi respekt i niepokój mimo swojego pozornego opanowania. Nie jest człowiekiem, lecz dziwnym wytworem szybkiej ewolucji – z dużego owada w wiktoriańskiego dżentelmena – w wyniku której zrzuca wylinki, potrafiące się samodzielnie poruszać. Wiem, że brzmi trochę groteskowo, ale naprawdę ciekawie się to ogląda. Choć plany przejęcia monarchii brytyjskiej są niezbyt demokratyczne, sam Doktor sarkastycznie zauważa, że przynajmniej celem Josiaha jest podbicie imperium, a nie zniszczenie świata. Poza tym, mimo tego, że pozostaje czarnym charakterem, Smith próbuje się dostosować do otoczenia, a nie – podporządkować je sobie.
Zabawnym wątkiem są też dysputy Josiaha na temat ewolucji ze środowiskiem religijnym, które sprzeciwia się jego darwinowskim teoriom. Jedna z takich rozmów kończy się dość nieprzyjemnie – odwiedzającego dom księdza Josiah zamienia w małpę i umieszcza w gablocie. Inna postać za swoje wścibstwo zostaje zredukowana do pierwotnej zupy, którą gospodarz podaje do obiadu. Twórcom odcinka nie można odmówić czarnego humoru. Poza tymi zabawnymi momentami, Josiah cały czas obsesyjnie unika światła i drży przed nieznanym wrogiem, prosząc Doktora o pomoc w rozprawieniu się z nim.
Kim zatem jest ten wróg, nazywany Światłem? To lider zespołu badawczego. Wspominany ze strachem przez mieszkańców domu i Josiaha przez większość odcinka, zalicza swoje wielkie wejście dopiero w ostatniej części, gdy wreszcie zostaje obudzony. Nie do końca wiadomo, kim naprawdę jest; przypomina bóstwo o potężnej sile, choć jednocześnie wygląda jak człowiek. Oglądając odcinek pierwszy raz, myślałam, że może ma przedstawiać Stwórcę, ale ostatecznie Light wydaje się być raczej kimś w rodzaju bezdusznego naukowca z nadprzyrodzonymi umiejętnościami (no chyba, że ktoś tak widzi Stwórcę). Jego celem jest przeprowadzenie spisu wszystkich istot żywych. Takiego katalogu materii organicznej. Nie mamy pojęcia, po co lub dla kogo to robi – może ma takie hobby? Odpowiadając na to pytanie, można się zacząć zastanawiać, po co istnieją naukowcy.
Po przebudzeniu, Light zdaje sobie sprawę, że świat ewoluował i jego pracowicie wykonany katalog nie ma już zastosowania. Zdenerwowany, zaczyna analizować formy życia przebywające w domu; w tym celu rozczłonkowuje jedną z pokojówek, by dowiedzieć się, jak ona „działa”. Neandertalczyk Nimrod, będący okazem z jego poprzedniego katalogu, z początku otacza Lighta wielkim szacunkiem – tak, jakby był bóstwem. Później jednak, obserwując poczynania, zaczyna je kwestionować. Light, niezrażony tym i mocno już zdenerwowany zmianami, których nie znosi, a które się dokonały w czasie jego nieobecności, postanawia zatrzymać ewolucję raz na zawsze. Jednymi z jego pierwszych ofiar zostają pani Pritchard i Gwendoline, które zamienia w kamień – i nie zamierza na tym poprzestać.
Muszę przyznać, że pomysł na takiego przeciwnika dla Doktora był naprawdę ciekawy. Czy można nazwać Lighta złym charakterem? Myślę, że tak, ale spójrzmy na to z jego perspektywy. Dla niego inne istoty są tylko materiałem do badań, jak dla nas myszy laboratoryjne czy rośliny. Jest ich wiele, więc można je wykorzystywać do woli, jak plastikowe pipetki. Nie obawia się buntu z ich strony – w końcu który naukowiec boi się, że jego materiał badawczy się zorganizuje i go zaatakuje? To oczywiście zależy od tego, z czym się pracuje, ale Light wydaje się być dużo silniejszy niż którakolwiek ziemska forma życia. Potrafi się teleportować, rozdzielać organizmy na atomy. Potencjalny bunt nie stanowi dla niego raczej problemu. Zatem nie ma co się dziwić, że, zdenerwowany porażką swoich badań, jak zwykły naukowiec, postanawia pozbyć się nieudanego eksperymentu z laboratorium.
Jak powstrzymać istotę, dla której jesteś tylko bakterią na szkiełku, zdaną całkowicie na jej łaskę? Która mogłaby cię w jednej sekundzie zamienić w pył? Siódmy, znany ze swojej mrocznej strony i talentu aktorskiego, postanowił przekonać Lighta do samozniszczenia, udowadniając mu w rozmowie, że sam badacz również ewoluował, cały czas się zmienia i nie powstrzyma tego procesu. Przyznaję, że dość łatwo Doktorowi poszło, choć nie mogę odmówić mu sprytu; przypominało to trochę starcie Dawida z Goliatem. Doktor miał ogromne szczęście, że Light potrafił słuchać i w ogóle go dostrzegał, ale i że posiadał jakikolwiek emocje, nawet jeśli wydawał się trochę dziecinny.
Nie był to też pierwszy raz, gdy Siódmy z powodzeniem przekonał kogoś do samozagłady. O jego ciemnej stronie można by się rozpisywać, co zresztą zrobiłam w innym artykule (możecie go przeczytać tutaj). Przyznam jednak, że brakuje mi trochę wyjaśnienia, kim właściwie był Light. Trochę też szkoda, że pojawił się dopiero na samym końcu, ale rozumiem, że to element tajemniczej strony tego serialu. Zastanawiam się też czemu tak sprzeciwiał się ewolucji, jakby nigdy o niej nie słyszał. Może pochodził z planety, na której organizmy się nie zmieniały? Myślę, że każdy po obejrzeniu tego odcinka, tak jak ja będzie miał dużo pytań, ale raczej nie doczeka się na nie odpowiedzi.
Inne drugoplanowe postaci zasługujące na wzmiankę to: Control, pani Pritchard i Gwendoline. Control, będąca trzecia członkini załogi i dosłownie próba kontrolna dla badań, jest na początku więziona w piwnicy przez Josiaha, ale w końcu ucieka i torpeduje jego plany. Sama jednocześnie zaczyna ewoluować z przerażającego stwora, którego wszyscy się boją. Tę wiktoriańską damę i jej zabawną przemianę możemy obserwować w trakcie odcinka, co zalicza się do jego „mniej mrocznych” momentów. Rola Gwendoline i Pritchard przez większość odcinka sprowadza się do przeszkadzania Ace i Doktorowi w ich działaniach i choć później wracają im wspomnienia i zdają sobie sprawę z tego kim rzeczywiście są, spotyka je tragiczny koniec z rąk Światła – ta scena też jest jedną z tych, które się zapamiętuje.
Na koniec wspomnę o Ace, jako że Ghost Light jest silnie powiązany z jej historią – jak wiemy, sto lat później podpaliła dom Gabriel Chase w ataku wściekłości po śmierci przyjaciółki. Zrobiła to też dlatego, że wyczuwała w nim jakieś zło, którym później okazał się być Światło, a raczej powidok po nim. Muszę przyznać, że Ace w tym odcinku jest świetna, a Aldred gra ją bardzo emocjonalnie. Obserwowanie jej zmagań z własnymi lękami, poczuciem winy i przeszłością bardzo angażuje widza. Podobało mi się, że mimo strachu Ace pozostała sobą i choć miała wybór, postanowiła stawić czoła temu, co znajdowało się w tym domu (a było tego niemało). Jej starcie z Doktorem było według mnie najlepszym momentem, bo rzadko można zobaczyć naszego Władcę Czasu w takiej relacji z towarzyszką. Zwłaszcza, gdy jest takim manipulatorem jak Siódmy.
Podsumowując, nie jest to łatwy odcinek do oglądania, wymaga sporo cierpliwości. Jednak bardzo go polecam każdemu – przynajmniej dla scen z Doktorem i Ace, ale też dlatego, że uważam go za jeden z ciekawszych z ostatniego sezonu klasyków i myślę, że niektóre aktualne odcinki mogłyby się przy nim schować. Poza tym to jedna z niewielu okazji, by dać się przestraszyć ewolucją.