Mój rozwód z Doktorem
Od dłuższego czasu nie układało nam się w związku. Oboje się nieco z Doktorem postarzeliśmy i chociaż po nim było to bardziej widać, to właśnie ja czułam się z nim staro.
Brzmi jak wyznania na kozetce u psychologa, lecz mowa o… no sami wiecie. Zakładam, że obecni tu czytelnicy nie boją się drobnych spoilerów (bo są na bieżąco), które mogą mi się wypsnąć, ale mimo wszystko postaram się ograniczyć ich liczbę do niezbędnego minimum. ;) Zaznaczam, że mimo kilku podejść do oglądania klasycznych serii Doktora Who, próby te zakończyły się fiaskiem, więc nie wyrażam o nich żadnych opinii. Poniższy tekst jest zupełnie subiektywny.
Wszystko zaczęło się cztery lata temu, na pierwszym roku licencjatu. O Doktorze Who dowiedziałam się od jednej z koleżanek na okienku między zajęciami, bo czy istnieje lepsza metoda na wstępne poznawanie się niż rozmowa o zainteresowaniach? Obie oglądałyśmy i uwielbiamy Sherlocka BBC (teraz już nieco mniej, ale o tym innym razem), a także kilka innych seriali, więc uznałam, że warto zaufać rekomendacji i któregoś dnia na początku sesji wlazłam pod koc i zaczęłam seans Rose.
Mordercze manekiny łażące jak mumie z zespołem Tourette’a wcale nie wydawały mi się wtedy przerażające. Tytułową bohaterkę natychmiast przezwałam „typową Bożeną” (ach, ta nienawiść od pierwszego wejrzenia), a ten cały Doktor… No dobra, kurtkę miał fajną, ale poza tym to o co chodzi z tą głupią budką policyjną? Pierwszy odcinek nie nastawił mnie jakoś super przyjaźnie, ale mam taką niepisaną zasadę, że każdemu nowemu serialowi daję szansę na jeden sezon. Jeśli po jednym sezonie mnie do siebie nie przekona, to mogiła, schluss i koniec z nami, ślubu nie będzie. W wypadku Doktora nie ukrywam, że gdzieś w połowie pierwszego sezonu miałam poważny kryzys, ale podtrzymywała mnie nadzieja na kolejne wcielenia Doktora i oczekiwaną poprawę jakości efektów specjalnych (przewinął mi się gdzieś w międzyczasie odcinek Vincent i Doktor („Vincent and the Doctor”)). Możecie sobie usprawiedliwiać kiczowate efekty stylistyką kampu, że to miało być zamierzone i w ogóle – jeśli kogoś to pociesza (albo to lubi), to spoko, ale przez te wczesne niskobudżetowe rozwiązania BBC straciło niejednego widza i zniechęciło wielu więcej.
W każdym razie moim ulubionym Doktorem jest Dziesiąty. Kiedy Tennant wkroczył na plan, nagle przestały mi przeszkadzać słabe efekty, wtórne plany zdjęciowe i Bożena (bo, spoiler alert!, wreszcie ją zastąpiono). Co tu kryć, nie dość, że to kawał dobrego aktora, to jeszcze miły dla oka. Może jestem płytka, ale nie zainteresuje mnie produkcja, w której nie ma ciekawej wizualnie obsady; Tennant nie jest wszak ideałem klasycznego piękna, nie jest super przystojny, powiedziałabym raczej, że jest… ciekawie brzydki, a przez to – interesujący. Dobra, ale wracając, nie tylko wygląd miał na to zauroczenie wpływ, bo przede wszystkim zupełnie inny styl i rozegranie danej mu roli (jeśli chcecie poczytać na ten temat więcej, polecam zbiorowy redakcyjny wpis: Za co kochamy Dziesiątego Doktora?). Nie widziałam świata poza Dziesiątym i moment, w którym pożegnał się z serialem jako odtwórca głównej roli, bolał mnie bardzo, bo jak to: Donny nie ma, Doktor został sam… To był koniec pewnej ery. Nie wiedziałam, czy chcę oglądać serial dalej, ale mając w pamięci wspomniany odcinek z van Goghiem – przemogłam się.
Przynajmniej zaczęła się era dobrze dofinansowanego BBC bez nonsensownych manekinów. Taka z tego pociecha, o. Nie spodziewałam się, że przygody Jedenastego Doktora poruszą mnie niemal tak jak te przeżywane przez jego poprzednie wcielenie. Jak tak teraz myślę, to w sezonach 5-7 najbardziej podobał mi się ten lekki klimat baśniowości i domieszka surrealizmu wprowadzone już od pierwszego odcinka. Duet Amy & Rory był też moją drugą po Donnie Noble pozycją wśród towarzyszy w New Who. Jednak żeby nie rozwodzić się zanadto, te kilkanaście odcinków obejrzałam bardzo szybko, jednym tchem, i nie mogłam doczekać się następnej regeneracji. Pamiętam te spekulacje, to gorączkowe przeglądanie Tumblra i śledzenie wszystkich strzępków informacji, które mogłyby zdradzić tożsamość nowego aktora. Kiedy dowiedziałam się, że rolę przejmuje Peter Capaldi, nie przejęłam się, ba, nawet nieco się ucieszyłam – w końcu przez długi czas oglądaliśmy wszyscy młodych aktorów, ale Doktor wreszcie musiał zmęczyć się życiem, prawda? Kiedy w dniu premiery pierwszego odcinka ósmej serii, pełna optymizmu, zasiadłam przed ekranem komputera nie spodziewałam się zawodu, jaki mnie czeka. Odcinki zaczęły mnie n u d z i ć. Tego się nie spodziewałam i wmawiałam sobie, że to po prostu słabsze historie i szok po diametralnej zmianie charakteru Doktora. Muszę dodać, że w międzyczasie znalazłam się w redakcji największego polskiego serwisu na temat Doctora Who. Ale nie. Z odcinka na odcinek przyjemność z oglądania stopniowo malała. Grabię sobie teraz, ale denerwowała mnie Clara, denerwował mnie Doktor i denerwowała mnie Missy. Nie chciało mi się oglądać na bieżąco, nie chciało mi się nadrabiać zaległych odcinków, newsy ze świata Doktora przestały być interesujące. Wszystko wydawało się jakieś takie bezbarwne i wtórne, jak źle odgrzewane kotlety w podrzędnej restauracji. Straciłam motywację, więc odeszłam z redakcji, no i do tej pory nie obejrzałam najnowszego – już dziewiątego – sezonu. O śmierci Clary i wyborze nowego towarzysza wiem od znajomych i przyjaciół z redakcji.
Wtedy nie zastanawiałam się specjalnie nad powodem tego nagłego zniechęcenia. Czyżbym… doroślała? Poważniała? W końcu Doktor Who to serial (w zamyśle) dla dzieci. No dobra, familijny, ale znam wiele starszych ode mnie fanów, których zapał nie gaśnie, a wręcz rośnie z każdym newsem. Ja wcale nie czuję się bardziej dorosła niż wtedy, gdy miałam 17 lat, bo wciąż lubię kreskówki, komiksy, Disneya, gram na wykładach w Candy Crusha i miewam durne pomysły. Nie twierdzę jednak, że fani Doctora Who są infantylni. Temu serialowi nie można odmówić poruszania też kwestii moralnych, odpowiednich bardziej dla dorosłego widza niż dzieciarni, nie można też zarzucić braku powagi czy nagłych zwrotów akcji.
Więc skąd ten mój rozwód? Po dłuższym namyśle postanowiłam przytoczyć najważniejsze z możliwych powodów, które razem złożyły się na moją decyzję o porzuceniu serialu:
- Powtarzalność – Moffat, pan się powtarza! Motywy się powtarzają, na przykład ten z kosmicznym środkiem transportu, na którym nagle znajduje się Doktor i przypadkiem ratuje go przed zagładą, jak było z Orient Expressem i Titanikiem, a jestem pewna, że gdyby pogrzebać w tym głębiej, to jeszcze kilka by się znalazło. Ziew.
- Domknięte (na pozór) wątki otwierają się na nowo i niczym nie zaskakują – mieliśmy na przykład wątek Mistrza. Niby rozprawiliśmy się z nim na dobre, a tu nagle wyskakuje taka Missy po genderswapie. O, albo postać River Song – już się z nią pożegnaliśmy i okazuje się, że guzik, wcale nie. Podobnie z planetą Gallifrey.
- Wkurzający towarzysze – dodam, że o powtarzalnych cechach. Czy była w ogóle ostatnio jakaś różnorodność w tym zakresie poza Pondami (para vs. jednostki)? Chciałoby się jakiegoś powiewu świeżości, jakiegoś kosmity w towarzystwie Doktora, ale nie ma szans. Okej, ale skoro o kosmicie nie ma co marzyć, to może ktoś z przeszłości? Jakiś facet? Małżeństwo? Rodzeństwo? Cokolwiek? Twórcom New Who bardzo trudno wybić się ze schematu ludzkiego towarzysza z czasów współczesnych widzom, co według mnie działa na minus, bo urozmaicenia to dobra sprawa. Ech. W świetle wyboru najnowszego kompana Doktora muszę przyznać, że dla mnie idealnym wyborem byłby dojrzały mężczyzna, najlepiej z wyższej klasy społecznej, z przeszłości, a jego przeniesienie do czasów współczesnych wymusiłoby odwrócenie ról – w końcu ostatnimi czasy to towarzysze bardziej funkcjonowali jako „przewodnicy” Doktora, miło by było, gdyby sytuacja się odwróciła. Wyobraźcie sobie Doktora ubierającego siedemnastowiecznego arystokratę we współczesne ciuchy, które są według niego o d p o w i e d n i e. :D Koniecznie dajcie znać w komentarzach, czy wy macie jakieś cechy wymarzonego towarzysza.
- Fandom – różnice opinii były zawsze i wszędzie, ale o ile dawniej środowisko fanowskie mi nie przeszkadzało, o tyle teraz stało się dla mnie drażniące. Przykład – wybrano nową towarzyszkę, ogłoszono tożsamość aktorki, a ludzie zamiast się cieszyć ze zmiany na coś świeższego niż Clara wyobracana w serialu już z każdej możliwej strony, to narzekają. Że jest straszna, że brzydka, że co to jest w ogóle imię „Bill” dla kobiety, i – mój osobisty faworyt – przecież jest za mało kobieca! A stuknijcie wy się w głowy, nie słyszeliście nigdy powiedzonka „nie oceniaj książki po okładce”? Wstrzymajcie się z krytyką do obejrzenia nowych odcinków.
Ale wiecie co? Już podpisałam papiery rozwodowe i nie czuję żalu. Kto wie, może kiedyś Doktor razem z Bill mnie przekonają, bym wróciła, może wydarzy się coś, co sprawi, że rzucę Fargo, Archiwum X i inne „doroślejsze” (ehe) seriale i przybiegnę błagać o wybaczenie pod drzwiami TARDIS. Może to nie rozwód, może to tylko separacja i pozostaliśmy przyjaciółmi, ale póki co – nie brakuje mi Doktora.
A wam? Może też przeżyliście kryzys w związku z Doktorem?
Mam podobnie – obejrzałam pierwszy odcinek 9 sezonu i uświadomiłam sobie boleśnie, że nie podoba mi się, co się stało z tym serialem. 12 to nie jest mój Doctor, Clara, którą kiedyś lubiłam, zaczęła mnie irytować. A najbardziej wkurzać zaczął mnie Moffat. Ale powiem szczerze, że krótka zajawka z mową towarzyszką poruszyła jakąś strunę w moim sercu. Może nie wszystko stracone?
Pewnie nie, wydaje mi się, że serial potrzebuje powiewu świeżości, między innymi też za sprawą zmiany, na początek towarzysza, ale też i showrunnera. Nowy showrunner = nowe pomysły i podejście do DW jako całości :D Zobaczymy co to będzie
Z Mistrzem na dobre? Wiadomo było, że kiedyś wróci, zawsze wraca ;)
Też osobiście miałem kiedyś ochotę rzucić oglądanie DW w diabły, w okolicach czwartej serii. Ale po pierwszym odcinku piątej mi przeszło :)
„Ciekawie brzydki”, oj, grabisz sobie ;)
Mój kryzys nastąpił w szóstym sezonie. Po odejściu Dziesiątego Doktora wiedziałam, że już nic nie będzie takie samo, ale piąty sezon przeleciałam szybko, może mnie bardzo nie poruszał, ale ciekawił. Natomiast szósty był takim potwornym zawodem, że po finale chciałam tylko obejrzeć odcinek z powrotem Tennanta i dać sobie spokój, ale ktoś mi powiedział, że nie zrozumiem fabuły bez znajomości siódmego sezonu (do tej pory nie wiem, dlaczego ten ktoś tak sądził). Włączyłam więc siódmy sezon i nagle okazało się, że jest lepiej, a w drugiej części sezonu nawet lubię Jedenastego, no a jak już nadchodzi nowy Doktor, to czemu nie obejrzeć i jego, i w tym momencie oglądałam już na bieżąco, nawet jeśli narzekając co drugi odcinek. Bo „mój” Doktor Who się skończył 1 stycznia 2010. A potem zaczęłam czytać, co piszą inni ludzie, zaglądać w klasyki, natknęłam się na odcinek z Jedenastym w tv i nie przełączyłam… No i okazało się, że inne spojrzenia na Doktora Who też mogą być ciekawe, że pomysły Moffata wcale nie były wszystkie takie złe, a mimo krytycznych uwag dalej mogę czerpać przyjemność z oglądania. Tylko potrzeba do tego trochę wysiłku. Teraz wierzę, że z Doktorem przetrwamy wszystko, nawet soniczne okulary, nawet „hybrid meme”.
Moja rada dla ciebie co do punktow ktore wymienilas:
1. Classic Who
2. Classic Who
3. Classic Who
4. Brak fejsa?
Serio, polecam ci Classic Who, tak, efekty specjalne sa jeszcze gorsze, ale ciekawsi kompanie (byl 17 wieczny Jaimie, czy Zoe z przyszlosci, jak i kosmici).
Mniej powtarzalnosci, a watki najczesciej zamkniete sa w historii (Klasyczne odcinki skladaja sie na historie, i te mozna ogladac randomowo.)
Tak wiec wszystkim marudzacym na to jak dzisiaj wyglada Dr Who, polecam Classic Who, jesli nie macie nic przeciwko gorszym efektom lub w pewnych przypadkach czerni i beli oraz znacie w miare angielski.
albo expanded universe (: szczerze, mnie się nowa seria już dawno znudziła, ale całą resztą uniwersum ekscytuję się równo od lat…
Próbowałam Classic Who kilkakrotnie i, jak już napisałam wyżej, nie przemówiło do mnie. Oglądam sporadycznie w czasie tłumaczenia napisów, ostatnio historie z udziałem Siódmego Doktora, ale też mnie specjalnie nie porywa. Jedni lubią pieski, drudzy kotki po prostu.
Cóż, każdemu pewne rzeczy mogą się znudzić, ale powody, które wymieniłaś wydają mi się ad hoc i próbą wytłumaczenia samej sobie czegoś co pewnie trudno zwerbalizować, ale te powody naprawdę nie brzmią jak coś co naprawdę w Tobie siedzi, choć pewnie mogę się mylić.
No bo serio, powtarzalność, bo Doktor trafia na pokład pojazdu, który ratuje i to jest powtarzalne? Em… bardzo ogólna ta powtarzalność, ale pójdźmy kawałek dalej (ale nie aż tak daleko): otóż mamy jak byk praktycznie w każdym odcinku – Doktor ląduje w nowym miejscu, jest jakieś sci-fi zagrożenie, Doktor zwycięża – ergo, powtarzalność ;) Taka formuła – to tak jakby zarzucać Sherlockowi Holmesowi powtarzalność, bo główny bohater rozwiązuje zagadki kryminalne, a Grze o Tron, że zabija głównych bohaterów.
A tak swoją drogą – trochę nie rozumiem decyzji umieszczenia tego artykułu przez redakcję, bo jak dla mnie ten artykuł mocno prowokuje i wręcz zachęca do pesymistycznych komentarzy, jak jeszcze przed chwilą mieliśmy artykuł o hejcie i w komentarzach mieliśmy wnioski, żeby jednak bardziej rozsiewać pozytywne nastawienie.
Właśnie ta schematyczność zaczęła mnie też męczyć, w tym problem. Nie mówię, że wszystkie odcinki takie są, ale z czasem zaczęło mnie to bardzo kłuć w oczy.
Co do decyzji zamieszczania artykułu, cóż, warto spojrzeć na to jak postrzeganie ukochanego niegdyś serialu (jak się wkręciłam w DW to tak, był przez dość długi czas jednym z ulubionych) zmienia się z upływem czasu. Nie wszystkich fanów to dotyka, ale to nie znaczy, że nie wolno o tym wspominać i dzielić się wrażeniami. :)
W sensie, nie ogarniam, schematyczne jest to, że dziwne rzeczy się dzieją i wkracza Doktor, żeby coś poradzić? A Sherlock Holmes jest schematyczny, bo za każdym razem mamy jakieś przestępstwo, a Sherlock je rozwiązuje?
Raczej to, że Doktor musi być dobry i działać zgodnie z sumieniem i moralnością (am I a good person?), ciągle kogoś ratować, podróżować i czegoś szukać, a tak rzadko (z paroma wyjątkami, jak gdy schował się w średniowieczu w 8 serii) ktoś ratuje jego i prawie nigdy nie widać w nim gorszych cech. Ale za wiele bym chciała :P
Kurcze, jedni krytykowali 8 serię za to, że własnie Doktor mało doktorowy, bo jest taki zły, a Tobie tego za mało. Jedni krytykowali za to, że Clara miała zbyt dużo kompetencji, a dla Ciebie sam Doktor ma zbyt dużo wszystkiego w swoich rękach.
W sumie rozumiem, może się dla kogoś nie podobać nowy kierunek czy formuła wyczerpać, ale w sumie z tego co widzę jakikolwiek kierunek twórcy by nie obrali to znajdą się tacy, którzy będą zawiedzeni, że inny kierunek nie został obrany. W sumie z góry przegrana sytuacja dla twórców.
Kiedy pisałam mój artykuł o hejcie, ten już wisiał gotowy na zapleczu. ;) Kat była jednym z najcenniejszych członków redakcji – poniekąd chcieliśmy dać jej możliwość pożegnania się, poniekąd mieliśmy nadzieję, że jak się wypisze, to jej przejdzie. :)))
A ja tak z innej beczki. Piszesz, że oglądasz kreskówki? Jakie lubisz?
Pewnie nie odkryję tu Ameryki, ale na przykład Adventure Time, Over the Garden Wall, Futuramę, Simpsonów, Muminki… anime. Pewnie by się tego nazbierało więcej jakby tak solidnie przysiąść
To dobra wiadomość. Ja jestem także fanem kreskówek i lubię kilka tych które podałaś. :) Moglibyśmy kiedyś podyskutować o nich oraz o doktorze na jakimś prywatnym komunikatorze. Masz może GG albo Skypa?
To i koleżeństwo z Redakcji namawia mnie na dziewiątą, ale póki co jeszcze mnie nie przekonali ;)
Oglądaj oglądaj oglądaj!
tak. książki są różne, ale pogrzebać polecam. słuchowiska oczywiście, też są różne, ale w większości trzymają naprawdę wysoki poziom, często wyższy od serialu czy jakiegokolwiek innego medium w całym uniwersum, więc zdecydowanie polecam. szczególnie spin-offy (Gallifrey, Jago&Litefoot, Iris Wildthyme), jeśli chcesz trochę odpocząć od samego Doktora i dostać coś nowego :)
Ludzie: Czy będziesz trwał przy produkcji telewizyjnej Doctor Who na dobre i złe, nawet w jej gorszych momentach?
Ja: https://www.youtube.com/watch?v=5IApl75kv68
Ja pamiętam kiedy 10 się zregenerował i nagle był 11 Doctor. Myślałam, że w życiu się do niego nie przekonam i jeszcze długo płakałam (w głębi duszy) że nie ma Tennanta. Potem było coraz lepiej, bo paluszki rybne i te sprawy… A potem znowu regeneracja i… miałam takie WTF?! kiedy zobaczyłam 12 Doctora, ale on też mnie przekonał (nie lubi przytulania – to zabawne). Tak więc reasumując: Whovian For Ever! :)
Wcale nie trzeba się „rozwodzić” z Doktorem, jest inny sposób – po prostu wrócić do odcinków, które Ci się podobały. Niech będzie tak jak za starych, dobrych czasów :) Ostatnio też miałam trochę taki doktorowy kryzys, od zakończenia sezonu przestałam się w ogóle interesować Doktorem i nawet nie śledziłam newsów na tej stronie. I byłoby pewnie tak dalej, jakbym przypadkowo nie wpadła na odcinki z Dziesiątym i Marthą, widziałam je wcześniej, ale zaczęłam oglądać i po paru minutach wciągnęłam się nie tylko w te epizody, ale z powrotem do świata Doktora (chociaż akurat moją ulubioną regeneracją jest Jedenasty; najmniej przypadł mi do gustu sezon ósmy, w dziewiątym jest IMHO dużo lepiej, więc warto dać mu szansę). Zresztą, przecież nie trzeba lubić wszystkich odcinków i wcieleń Doktora, aby być jego fanem, można mieć swoją ulubioną epokę w dziejach serialu i tylko do niej wracać, ignorując to, co jest potem. Sama nie wiem, czy będę śledzić nowy sezon, ale do starych odcinków wracam z radością, czego i Tobie życzę :)