Enlightenment, czyli galery w kosmosie

Czasy klasycznych Doktorów powoli odchodzą w niepamięć. Kolejne regeneracje, nowe, bardziej aktualne społecznie i jakościowo historie z powodzeniem dystansują widza od rozterek z kartonu i gumy. Nie jest jednak prawdą, że fani zupełnie o nich zapomną, bo o wielu dziwnych, pełnych fantazji ideach nie da się po prostu zapomnieć. Można je znaleźć nawet w okresach mniej popularnych. Te migoczące gwiazdki potencjału da się wyłuskać choćby z ciasnych splotów przeciętnych opowieści ery Piątego Doktora. Za taką właśnie gwiazdkę można uznać odcinek Enlightenment.

Piąty Doktor i Kapitan

Nie jest to najbardziej popularny wybór spośród telewizyjnych przygód Piątego ani też jedyny przebłysk oryginalności w omawianym okresie. Co więcej, historia ta nie jest wcale doskonała, a jednak jest w niej coś, co urzeka. Pozwólcie, że zabiorę was daleko w przeszłość, niemalże w zupełnie inny wymiar telewizji, by wspomnieć odcinek, o którym wcale często się nie mówi.

Enlightenment to historia wieńcząca luźno powiązaną ze sobą trylogię opowieści. Owym łączącym je motywem jest Turlough i jego dylemat: zabić czy nie zabijać Doktora? Odłóżmy jednak tę sprawę na bok i przejdźmy do samego odcinka.

TARDIS, na skutek ingerencji Białego Strażnika (ang. The White Guardian), materializuje się w naprawdę dziwnym miejscu; Doktor, Tegan i Turlough trafiają na edwardiański statek! I mam tu na myśli taki statek z drewna, z żaglami i innymi sprytnymi dyngsami, które zwykle mają statki. Jest tam przedziwna załoga, która nie wie, jak trafiła na pokład. Jest też kapitan, który twierdzi, że właśnie odbywa się wyścig, w którym jego łajba bierze udział. Może to wszystko nie brzmi jeszcze specjalnie zaskakująco… Pozwólcie więc, że wam zdradzę, iż wspomniany wyścig odbywa się w jakimś układzie słonecznym, hen, w kosmosie!

Statki w kosmosie

Ten głęboko romantyczny, niesamowity pomysł morskich, klasycznych statków ścigających się wśród gwiazd, motyw wszechświata jako oceanu, musicie przyznać, choć zupełnie fantastyczny, jest też naprawdę piękny! I nic nie szkodzi, że efekty w tamtych czasach nie wytrzymywały krytyki, bo galery, sunące przez bezmiar kosmosu, wyglądały całkiem świetnie.

Statków było kilka, a każdy z nich wzorowany był na stylu z innej ziemskiej epoki. Członkowie załogi byli ludźmi porwanymi z właściwych czasów. Kapitanowie i oficerowie zaś byli, jak twierdzili, Wiecznymi (ang. Eternals), czyli istotami, które żyły poza czasem, dryfowały w wieczności. Nagrodą w wyścigu było tytułowe Oświecenie (ang. Enlightenment), czyli pełna wiedza, pełne zrozumienie, umożliwiające zwycięzcy spełnienie pragnień.

Poza samym wyścigiem, dość ciekawym aspektem fabularnym byli sami Wieczni – istoty mogące dowolnie kształtować materię, zdolne odczytywać myśli, emocje, posiadające niesamowitą moc, a jednocześnie znudzone i ograniczone. To istoty śmiertelne, tak zwani Ulotni czy też Efemeryczni (ang. The Ephemerals), dawali im cel życia, nadawali ich nudnej egzystencji sensu. Ulotni dysponują wyobraźnią, odczuwają. Wieczni – nie. Kopiują więc ludzkie statki, odtwarzają ich otoczenie, porywają ludzi, wzorują się na nich… Wszystko po to, by zaznać poczucia sensu.

Wieczni z odcinka Enlightenment

Najjaskrawszym chyba przykładem desperackiej potrzeby tych istot, by zaznać ulotnego życia, był Wieczny przedstawiany jako pan Marriner, pierwszy oficer na statku, na który trafił Doktor wraz z towarzyszami. Marriner był wyraźnie zainteresowany Tegan. Początkowo jego fascynacja dotyczyła jej ludzkich emocji, myśli, wszystkiego tego, co różniło ją od Wiecznych. Jednak jego zainteresowanie zmieniło się w potrzebę uzupełnienia tego, czego mu brakowało, czyli emocji, ulotności. W którymś momencie bohater mówi:

Jestem pusty. Ty dajesz mi istnienie. Zaglądam w twój umysł i widzę życie, energię, ekscytację. Pragnę ich. Pragnę ciebie. Moje myśli powinny być twoimi. Twoje uczucia – moimi.

Jednak na pytanie Tegan, czy jest w niej zakochany, Marriner odpowiada:

Miłość? Co to jest miłość? Ja chcę istnienia!

Wieczni są zatem znudzeni, puści, od niechcenia porywają ludzi, traktują ich jako rozrywkę, nie czują miłości czy empatii. Rozpaczliwie starają się pojąć, czym jest żal, miłość, potrzebują ich, ale są do nich niezdolni.

Pan Marriner z odcinka Enlightenment

Dziwna relacja między Marrinerem a Tegan jest też z innego powodu godna wzmianki – w klasycznych seriach relacje romantyczne nie zdarzają się często. Ta wprawdzie nie zalicza się wcale do kategorii szczególnie romantycznych, choćby dlatego, że Tegan jest wyraźnie niezainteresowana Marrinerem. Wskazuje jednak na możliwość zaistnienia relacji innej niż przyjaźń, innej niż czysty romans, specyficznej, międzygatunkowej i nacechowanej kulturowym nieporozumieniem. Po prostu: kosmicznej.

Enlightenment oferuje widzowi fantastyczną wizję, nieoczywiste relacje, ale także przygodę! Nie chcę zdradzać zbyt wiele na temat fabuły odcinka. Ach, i tak już napisałam za dużo! Warto jednak jeszcze wspomnieć o tym, że w wyścigu Wiecznych uczestniczy złowroga piratka, która bezlitośnie eliminuje konkurencję, że Turlough, walcząc z własnymi demonami, wyskakuje za burtę, i że konkluzja odcinka jest prosta, ale w swej prostocie dość urocza, łączy bowiem siły entropii z siłami harmonii. Historia ta decyduje też ostatecznie o czyjejś lojalności… Cóż… Wiele by pisać!

Wieczna z Enlightenment

Muzyka zasługuje na osobną pochwałę. Jak w wielu filmach czy serialach z dawnych lat, muzyka w klasycznych seriach Doctor Who jest na ogół zbitką dźwięków akcentujących tempo akcji. Zbitka ta jest zwykle nieznośna, mało chwytliwa i niegodna specjalnej wzmianki. W przypadku odcinka Enlightenment bywa jednak inaczej. Przewija się w nim bowiem naprawdę fascynujący motyw muzyczny; operowy, odległy chór, symfonia próżni. Temat niepokojący, dziwny, ale i hipnotyczny, podkreślający surrealistyczny widok galer, sunących przez czarny ocean pełen srebrzystych gwiazd.

Tegan i Marriner obserwują statki

Być może klasyczne serie odpływają w dal w czasie, oddalają się, zatracają się w ludzkiej pamięci, nie uważam jednak, że Enlightenment zasługuje na ten los. Takie właśnie odcinki przypominają mi o tym, jak zaskakujące idea i obrazy generować potrafiły twory popkulturowe z dawnych lat. Czasem przerażały widza zbyt sztywnym lub sztucznie dramatycznym aktorstwem, czasem maltretowały jego uszy koszmarną muzyką czy straszyły nierealistycznymi efektami, ale bywało i tak, że oferowały coś więcej. Historie o zaskakującej głębi, dialogi godne zapamiętanie i wizje, które nigdy nie odejdą w zapomnienie. Zupełnie jak te statki. Nie potrafię o nich zapomnieć.

Dajcie kiedyś szansę odcinkowi Enlightenment. Pod wieloma względami godny jest waszej uwagi.



Popkulturowy nerd, ekstrawertyczny introwertyk, rysownik-amator i pisarz-hobbysta z dalekiej północy. Dla przyjaciół: Tai.

Gallifrey.pl  wszystko o serialu Doctor Who

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *