Cardiff: śladami Doktora

Wycieczka śladami Doktora Who i Torchwood.

ROSE: “But it’s 1869. How can I die now?”

DOCTOR: “Time isn’t a straight line. It can twist into any shape. You can be born in the twentieth century and die in the nineteenth and it’s all my fault. I brought you here.”
ROSE: “It’s not your fault. I wanted to come.”
DOCTOR: 
“What about me? I saw the fall of Troy, World War Five. I pushed boxes at the Boston Tea Party. Now I’m going to die in a dungeon. In Cardiff!”

Ta krótka scenka z Niespokojnych nieboszczyków (“The Unquiet Dead”) wprowadziła mnie – wówczas zupełnego świeżaczka w tematach okołodoktorowych – w całkiem nowe światy. To tutaj, w lochu w Cardiff, pierwszy raz zetknęłam się z nieliniową koncepcją czasu (do dziś zresztą wolę sformułowanie Dziewiątego Doktora od słynnego “timey-wimey”, przynajmniej od jego polskiej wersji). Tutaj zobaczyłam, jak wszechobecne poczucie winy Doktora (“To wszystko moja wina”) ściera się z jego nie dającym się do niczego porównać narcyzmem (“No dobrze, twoja śmierć to jedno, ale ja, JA, który byłem świadkiem wielkich wydarzeń historycznych, robiłem wielkie rzeczy, znałem wielkich ludzi, mam umrzeć w lochu w tej zapyziałej dziurze?! Proszę mi współczuć natychmiast, tu i teraz, bo to skandal i upokorzenie!”). Nawet jeśli nie dosłownie tak się wyraził, to przecież właśnie to miał na myśli.

I wreszcie tutaj, w tej właśnie scenie, pierwszy raz zwróciłam uwagę na obecność Cardiff w serialu.

Na lochu, rzecz jasna, ta obecność się nie skończyła. Po kilku kolejnych odcinkach stało się jasne, że Cardiff jest – niemalże jak śmierć – stałym towarzyszem Doktora. Wales Millennium Centre w odcinku BoomtownI nie chodzi nawet o to, że Doktor co jakiś czas trafia do Cardiff, bo tu znajduje się szczelina czasoprzestrzenna, czy jak to się owa osobliwość nazywa, a bardziej o to, że serial kręcony jest we współpracy z BBC Wales i że miasto gra w tym serialu nie tylko siebie, ale także całą masę innych miejsc. Pamiętam, że wydało mi się to bardzo logiczne i bardzo sprytne zarazem. W końcu Walia to stosunkowo najsłabiej rozwinięta, niebogata część Wielkiej Brytanii – na pewno zdjęcia są tu tańsze niż np. w Londynie. A przy okazji jaka promocja regionu! Żyjemy w czasach, kiedy do Nowej Zelandii ludzie jeżdżą podziwiać krajobrazy Śródziemia, a do Tunezji zagubić się w piaskach Tatooine i odnaleźć Mos Eisley, więc i Cardiff na pewno nie ominą. Ja się wprawdzie tam nie wybiorę, no bo bez przesady, ale bez wątpienia znajdą się maniacy, którzy zechcą przejść się uliczkami, na których kręcono ich ulubiony serial.

Tak przynajmniej mi się wydawało. Do czasu, kiedy dowiedziałam się, że owszem, sceneria scenerią, zdjęcia zdjęciami – ale w Cardiff znajduje się najprawdziwsze muzeum serialu, Doctor Who Experience. Doctor Who Experience widziane z autobusuNie będzie to więc po prostu “chodzenie uliczkami”, tylko prawdziwe, regularne zwiedzanie. Wprawdzie “normalni turyści” poszliby raczej do pubu lub do muzeum sztuki, a nie oglądać ekspozycję poświęconą fikcyjnej postaci, ale bądźmy szczerzy: lata, kiedy uważałam się za normalną, minęły bezpowrotnie i niemały udział w tej zmianie miało inne muzeum osób i rzeczy całkiem nieprawdziwych pod adresem Baker Street 221b, które odwiedziłam wiele lat temu. Wtedy jeszcze uważałam, że to skandal i że takie ekstrawagancje należy skrzętnie ukrywać przed światem. Ale od tego czasu zmądrzałam i zmądrzałam (i tej wersji będę się trzymać!), dlatego dowiedziawszy się o istnieniu Doctor Who Experience zupełnie bez żenady wpisałam Cardiff na listę miejsc, które koniecznie trzeba odwiedzić. Wcale nie tylko z powodu Doktora – niemniej to był właśnie argument, który przeważył. Nieco później, obejrzawszy wszystkie dostępne wówczas siedem serii New Who przerzuciłam się na Torchwood i okazało się, że tam Cardiff występuje jako główne miejsce akcji (przynajmniej w pierwszym sezonie – z bólem przyznaję, że dalej na razie nie dotarłam). Tak więc znalazłam jeszcze jeden pretekst do odwiedzin.

Wkrótce okazało się, że mam możliwość zrealizować te plany. Wyjazd rodzinny do Wielkiej Brytanii w celach turystycznych nie należy do najtańszych, uznałam więc, że warto się do niego przygotować i zaplanować to i owo, aby uniknąć ewentualnych rozczarowań i aby każde z nas znalazło dla siebie coś, co zapamięta na dłużej. Dlatego prócz atrakcji związanych z Doktorem Who w naszym programie znalazło się National Museum Cardiff (część poświęcona historii naturalnej), zamek w Cardiff i skansen w St. Fagans. Potem, już w sposób całkiem nieplanowany, trafiło tam także kilka sklepików z… nie wiem jak to nazwać, chyba określenie “z nerdowskim badziewiem”* będzie najbliższe prawdy.

Te sklepiki zresztą, w szczególności Forbidden Planet niedaleko zamku i Comic Guru naprzeciwko dworca autobusowego, odwiedzone tylko “na sekundkę” po drodze, okazały się niezłymi zjadaczami czasu. W końcu nie codziennie polski nerd/geek/świr/nie-mam-pojęcia-jak-to-nazwać-po-polsku ma okazję wejść do sklepu od góry do dołu wypełnionego komiksami, książkami, ciuchami, figurkami, pluszakami, kubeczkami i innymi gadżetami z niemal każdego możliwego kultowego (w tych czy innych kręgach) serialu. Oczywiście z Gwiezdnymi Wojnami i Avengers nie ma u nas problemu, ale już konia z rzędem temu, kto mi powie, gdzie w Polsce, poza konwentami rzecz jasna, można przytulić pluszowego Daleka, albo popodziwiać mniejsze i większe modele USS Enterprise. W sklepikach spędziliśmy sporo czasu i tylko z powodu mocno naciągniętego budżetu nie zostawiliśmy tam fortuny. Ostatecznie po negocjacjach skończyło się na komplecie sześciu maleńkich figurek, kompatybilnych od biedy z Lego, tylko mniej kwadratowych, figurek oczywiście z Doktora Who, na które naciągnął mnie mój syn. Miał przy tym bestia szczęście, bo wśród jego sześciu losowych figurek znaleźliśmy dwóch Daleków, jeden agenta Ciszy i aż trzech Doktorów. (Po powrocie wycyganiłam od dziecka figurkę Dziewiątego Doktora, a co!).

Ale wróćmy do tego, o czym naprawdę miał być ten reportaż: o wędrówce po Cardiff śladami Doktora Who. Konsultacja z Wujkiem Googlem przed wyjazdem unaoczniła mi, że jeśli chodzi o atrakcje związane ze uniwersum Doktora, Cardiff oferuje w zasadzie tylko te dwie oczywiste: po pierwsze, Doctor Who Experience; po drugie, różnego rodzaju wycieczki po miejscach, w których kręcono serial i jego spin-offy. O ile wizyta w Doctor Who Experience była oczywista, bo od niej zaczął się cały pomysł odwiedzenia Cardiff, o tyle co do wycieczek śladami Doktora miałam pewne wątpliwości. Czy warto wydawać na to pieniądze? Ostatecznie jednak uznałam, że o wiele za słabo znam serial i mam o wiele za mało czasu, żeby samodzielnie opracować sobie trasę zwiedzania – tymczasem ktoś ma to już przygotowane, wystarczy zapisać się, odżałować pewną ilość funciaków i stawić się na miejscu zbiórki.

Wycieczki organizowane są przez BBC oraz niezależnie przez Brit Movie Tours. Ponieważ BBC organizuje je tylko w niektórych dniach tygodnia, mój wybór padł na ofertę konkurencji. Wycieczkę autokarową z bólem odłożyłam na kiedy indziej – wprawdzie uwzględnione jest w niej Leadworth i inne atrakcje położone poza miastem, ale cena… No niestety, jeszcze nie teraz. Na ten pierwszy raz – tak, teraz już wiem, że nie ostatni – wystarczyć nam musi piesze zwiedzanie centrum miasta.

I tak oto pewnego pięknego lipcowego dnia stajemy we trójkę – mój mąż, moje dziecię i ja – pod monumentalnym gmachem Wales Millennium Centre. Torchwood i truskawkiUpał panuje tego dnia niemożebny, poza tym zakończył się właśnie rok akademicki i na ulicach kłębią się tłumy młodzieży w czarnych togach i biretach, przepasanej kolorowymi szarfami. To naprawdę piękny widok, tyle że ów kłębiący się tłum blokuje wszystko, co choć trochę przypomina wejście do gmachu – a to właśnie tam, w hallu głównym, mamy się spotkać z naszym przewodnikiem. Na domiar złego, kiedy ja rozglądam się rozpaczliwie usiłując zrozumieć, jak się tu wchodzi, mój mąż rozgląda się także – i w pewnym momencie pokazuje mi coś za moimi plecami. Coś, co w mojej wyobraźni było zawsze niebotyczną ścianą spadającej w dół wody – a co okazuje się niezbyt estetyczną, lustrzaną, przykurzoną konstrukcją, na którą ponaklejano gigantyczne truskawki… Robi mi się trochę smutno. Rozumiem, że czasem tu czy tam trzeba zrobić remont, że wtedy fontannę się wyłącza, że osiada na niej pył z budowy, i że wiesza się na niej reklamy… ale te truskawki u wejścia do Torchwood to niemal bluźnierstwo.

Na szczęście Water Tower to nie tylko najgorsze, ale chyba w ogóle jedyne rozczarowanie tego dnia. Po chwili udaje nam się przedrzeć przez tłumy na chodniku i znajdujemy się w równie zatłoczonej hali. Tutaj już jest prościej, lokalizujemy miejsce zbiórki i stojąc nieco z boku, obserwujemy przepływające gromady studentów. Wkrótce w okolicy zbiera się więcej takich obserwatorów. Jeden w czerwonej muszce, jeden w granatowej bluzie z napisem “Police Public Call Box”, jedna platynowa blondynka z odrostami i w czerwonych trampkach… znaczy, dobrze trafiliśmy. Zaraz też pojawia się nasz przewodnik, młody chłopak wyposażony w sprzęt pierwszej potrzeby – soniczny śrubokręt. Zaczyna się wędrówka.

Ma trwać dwie i pół godziny. Żar leje się z nieba przez cały czas, dlatego mimo najszczerszych chęci nie udaje mi się zapamiętać dokładnie ani trasy, ani wszystkich miejsc, które odwiedzamy. Czasem mam wrażenie, że chodzimy w kółko, zawracamy, mijamy miejsca, które już widzieliśmy z innej strony – ale nie mam pewności. Tak naprawdę tylko dzięki zdjęciom jestem dziś w stanie odtworzyć, co wtedy widziałam, a i to nie w całości. I dobrze, bo na opisanie wszystkiego nie starczyłoby miejsca – poza tym na was, gdy dotrzecie do Cardiff, też powinny czekać jakieś niespodzianki**.

Jedno jest pewne – wycieczka po miejscach, w których kręcono zdjęcia, nie przypomina typowej wycieczki, bo radość, którą sprawia ona turyście zależy wprost proporcjonalnie od tego, jak dobrze zna się film lub serial, który tam powstawał. Oglądając film laik wyobraża sobie, że dana scena kręcona jest w jednym miejscu – tymczasem w rzeczywistości każde ujęcie może powstać nie tylko w zupełnie innym czasie, ale też całkiem gdzie indziej. Nierzadko więc zdarza się, że aktor wchodzi w uliczkę w Cardiff, a wychodzi z niej w Londynie. Niektóre miejsca są charakterystyczne i przypominamy je sobie od razu – przy niektórych jednak trzeba dobrze pamiętać kadry z filmu, żeby je skojarzyć.

Nasz przewodnik opowiada bardzo ciekawie – sam jest wielbicielem Doktora Who, Doktor i Rose w Wales Millennium Centre w odcinku New Earthzresztą nie tylko – także Merlina, w którym nawet udało mu się statystować, i swoje opowieści okrasza anegdotami z planu i najprzeróżniejszymi ciekawostkami. Zaczyna jeszcze w hallu głównym Wales Millenium Centre, pokazując ukryty skromnie w rogu sklepik z pamiątkami. Otóż to właśnie tu, w hallu głównym, kręcono sceny rozgrywające się w hallu szpitala w Nowej Ziemi (“New Earth”). Pamiętacie, jak Dziesiąty Doktor rozgląda się po hallu i stwierdza krytycznie, że nie ma sklepiku, a potem pokazuje: “O tu, tu powinien być sklepik!”? Wskazywał wtedy dokładnie w kierunku istniejącego sklepiku z pamiątkami, który na potrzeby zdjęć został oczywiście zasłonięty.

Dowiadujemy się trochę o historii budynku, który jest halą koncertową i kongresową zarazem, i o jego związkach z serialem. Oraz o tym, że napis na froncie jest inny po angielsku, a inny po walijsku. Nie zapamiętuję szczegółów, bo dopiero przyzwyczajam się do akcentu naszego przewodnika. Ale nic to, Wujek Google mi przypomni.***

Prosto z Millenium Centre udajemy się nad Cardiff Bay. Ku pamięci IantoDla mnie było to miejsce pamiętne z Atomowego miasta (“Boom Town”) – w jednym z budynków górujących nad nabrzeżem mieści się restauracja, w której Doktor jadł kolację z Margaret Blaine. Jednak dużo większe wrażenie niż widziana z daleka restauracja (planuję wtedy, że może potem tam zajrzymy, ale nie starcza nam czasu) robi na mnie ściana pamięci Ianto Jonesa. Po pierwsze, dlatego że, będąc wtedy w połowie pierwszego sezonu Torchwood, nie miałam pojęcia, że Ianto zginął, ale także dlatego, że wygląda naprawdę realistycznie, jak miejsce upamiętniające rzeczywistą osobę. Jest nawet tablica pamiątkowa ufundowana przez pracowników nabrzeża! Do fanów IantoCo z tego, że drobnym druczkiem dopisano na niej, iż Ianto jest postacią fikcyjną… Nasz przewodnik twierdzi, że zdarzają się niezorientowani turyści, którzy kładą tam kwiaty, biorąc to za miejsce pamięci kogoś naprawdę tu zamordowanego. W niejakim kontraście do ściany pamięci pozostaje zdjęcie, na którym Gareth David-Lloyd, odtwórca roli Ianto, trzyma w ręku kartkę z napisem “NIE UMARŁEM!!!” Wieść niesie, że aktor zmęczony nieustannym oddawaniem czci przez fanów sam zawiesił tu fotkę, żeby przemówić wariatom do rozumu. Sądząc po zdjęciach i karteczkach z wyznaniami, apelami i słowami rozpaczy, które zakrywają praktycznie całą ścianę – nie bardzo mu się to udało.

Z Cardiff Bay ruszamy w miasto, a przewodnik co chwila przystaje, wskazując nam jakieś nowe miejsce. Ot, ta oszklona klatka schodowa na zewnątrz budynku… to tutaj Donna Noble biegła za Lancem błagając, żeby się z nią ożenił. Jak pamiętamy, ożenek ten o mały włos, a doszedłby do skutku – gdyby oczywiście panna młoda nie znikła w tajemniczy sposób sprzed ołtarza… o tu, w tym kościele. Kościółek jak kościółek. CyberkrzyżowiecPrzyznaję, widziałam już ładniejsze wnętrza. Ale to jest szczególne. Dlaczego? Przyglądamy się murom, usiłując dociec przyczyny ich wyjątkowości. Przewodnik z szelmowską miną prowadzi nas ku zabytkowym stallom. Z daleka niewidoczne, gdy podchodzimy, dostrzegamy rzeźbione drewniane konstrukcje zwieńczone figurkami rycerzy w czerwonych płaszczach. Ale co to? Jeden z nich wygląda jakoś… metalowo. Ekipa filmowa kręcąc tu zdjęcia do odcinka Uciekająca panna młoda (“The Runaway Bride”) uszkodziła jedną z figurek i, żeby nie tłumaczyć się proboszczowi, ktoś podstawił w to miejsce Cybermana. Stoi sobie teraz w czerwonym płaszczu krzyżowca, ukryty przed wzrokiem wiernych, czekając na pielgrzymki takich świrów jak my.

Ruszamy dalej, słuchając ciekawostek. I oto jesteśmy już w centrum, a przed nami dom handlowy James Howell&Co Ltd. Czy aby na pewno? Wcale nie, przecież to Henrik’s! Moje dziecko pyta mnie szeptem, czy te manekiny w oknach zaraz zaczną się ruszać. Uspokajam małolata, ale ziarno zostało zasiane. Do końca wycieczki oboje niespokojnie przyglądamy się manekinom w mijanych witrynach sklepowych. Queens Arcade udaje Londyn w odcinku RoseTa wyobraźnia kiedyś nas zgubi! Jest tu więcej miejsc pamiętających ostatni atak Autonów. Chociażby Queen’s Arcade, jedna z głównych galerii handlowych Cardiff. Rozpoznaję wejście – to tutaj Jackie wybrała się na wieczorne zakupy. Ekipa BBC nie pofatygowała się nawet, żeby zmienić nazwę galerii. W odcinku Rose to także jest Queen’s Arcade, tylko że w Londynie. Bo przepis na Londyn, jak wiadomo, jest prosty: weź budynek w dowolnym miejscu na ziemi, ustaw przed nim symbol londyńskiego metra; jeśli nie masz symbolu metra, użyj czerwonej budki telefonicznej. Szybkie, niedrogie, a jakie skuteczne!

Przechodzimy przez inną galerię handlową – właściwie jest co coś w rodzaju zadaszonej uliczki. Tam przed sklepem z akcesoriami imprezowo-kostiumowymi wita nas pokaźnych rozmiarów Dalek. Nie atakuje, więc wszyscy po kolei robimy sobie z nim zdjęcia, blokując przejście zakupowiczom. Ale jakoś wszyscy są wyrozumiali, nikt na nas nie fuka. Nikt nawet nie proponuje, żeby nas eksterminować. “Cardiff, miasto przyjaznych Daleków”? No dobrze, przesadzam, ale przyznacie, że nadaje się na tytuł odcinka?

Krążąc po uliczkach trafiamy do teatru – ciekawie zlokalizowany, zajmuje narożnik budynku. Z zewnątrz nie wygląda znajomo, ale w środku wszystko staje się jasne: Tu Margaret Blaine teleportowała się uciekając przed Doktoremto na tej sali Dickens podczas występu w Wigilię Bożego Narodzenia ujrzał twarz Marleya… a nie, wróć, to była nieboszczka babcia pana Redpatha, ale i tak na jedno wychodzi. Sala teatralna wydaje się malutka – na ekranie robiła wrażenie dużo większej. Wkrótce po opuszczeniu teatru przechodzimy obok miejsca, które rozpoznaję sama. Pewnie bym go nie zauważyła, ale gdy już przewodnik wskaże nam bramę między budynkami, gęba sama mi się śmieje mimo nieznośnego upału. Oczyma wyobraźni widzę uciekającą Blon Fel Fotch, czy też Margaret Blaine. Za nią Doktor, Rose, Jack i Mickey. Kobieta teleportuje się i znika. Doktor z uśmiechem wyciąga śrubokręt i teleportuje ją z powrotem, tylko że teraz Margaret biegnie w jego kierunku. Ale od czego teleport – Margaret znika ponownie, i tak jak poprzednio Doktor przywołuje ją z powrotem, a jego mina mówi, że w zasadzie to świetna zabawa i że mógłby tak do końca świata.

Docieramy do części miasta, w której usadowiły się budynki rządowe. W jednym z nich, nazwanym dumnie Świątynia Pokoju, znajdujemy salę, która występowała w serialu wielokrotnie. Ja kojarzę ją z odcinka Koniec Świata (“The End of the World”) – to tutaj mieściła się platforma, z której zebrana śmietanka towarzyska obserwować miała śmierć Ziemi. Mój mąż rozpoznaje ją z odcinka Zabijmy Hitlera (“Let’s Kill Hitler”). Nasz przewodnik wymienia jeszcze kilka innych, wśród nich Korek (“Gridlock”). Zupełnie nie kojarzę – muszę zrobić sobie w domu powtórkę.

Jesteśmy już bardzo zmęczeni. Przewodnik pyta, czy wejdziemy z nim jeszcze do Muzeum Narodowego. Muzeum Narodowe w CardiffOczywiście, że tak. W hallu muzeum doznaję niespodziewanego olśnienia. No tak! Planowałam przecież wycieczkę do tego muzeum… tylko planując ją zupełnie nie zarejestrowałam, że to tutaj właśnie stała zamknięta Pandorica, duża Amy spotkała małą Amy, i że to tutaj Doktor i Amy pokazywali Vincentowi jego dzieła. To miła niespodzianka na zakończenie wycieczki.

Nasz młody przewodnik przed pożegnaniem chce wiedzieć, czy się podobało (no jasne!) i czy jesteśmy zmęczeni (nawet nie wie, jak!). Okazuje się, że chodziliśmy w upale przez trzy i pół godziny. O godzinę dłużej, niż było zaplanowane. Mózg mi się rozpuszcza. Jedyne, co wiem, to że muszę natychmiast obejrzeć w domu całego Doktora jeszcze raz, zanim zapomnę wszystko, co zobaczyłam. Zastanawiam się, jakim cudem moje dziecko wytrzymało tyle łażenia. Może dlatego, że rozglądało się za żywymi manekinami? Dziękujemy przewodnikowi i uciekamy do hotelu, do cienia.

Na następny dzień mamy zaplanowaną wizytę w Doctor Who Experience. (Jadąc tam zawadziliśmy ponownie o Wales Millennium Center i Water Tower. Pogoda była lepsza, niebo zasnuły chmury i na tym burym tle festiwalowe truskawki wydały mi się jakieś bardziej strawne).


* “Sklepik z nerdowskim badziewiem” to takie czułe określenie sklepu, w którym jest wszystko, co chcę mieć, choć do niczego mi się to nie przyda, i na co nigdy nie wystarczy mi kasy. Innymi słowy, niebo i piekło w jednym, stłoczone zwykle na bardzo małej powierzchni, gdzie mimo to można odetchnąć pełną piersią i poczuć się jak wśród swoich.
** I będą czekały. Pisząc ten artykuł zajrzałam na stronę Brit Movie Tours i widzę, że program wycieczki po Cardiff został zmieniony. Teraz zaczyna się na zamku.
*** Wujek Google przypomina: napis po walijsku głosi “Prawda kreowana niczym szkło z pieca natchnienia” (bardzo mi się podoba ta wersja tłumaczenia); po angielsku zaś – “W tych kamieniach śpiewają horyzonty” , co w jakiś sposób harmonizuje z Doktorem Who.

PS Wykorzystałam kadry z serialu i zdjęcia z naszych własnych zasobów (mojego męża i moje), stąd widoczne różnice w jakości. Mam nadzieję, że niedoskonałości techniczne zostaną przez Czytelników wybaczone. Szczególnie niezbyt wyraźny, ale jednak jedyny w swoim rodzaju Cyberkrzyżowiec.



"There's no point being grown-up if you can't be childish sometimes." (Fourth Doctor)

Gallifrey.pl  wszystko o serialu Doctor Who

2 thoughts on “Cardiff: śladami Doktora

  1. O Boże, te obrzydliwe truskawki na fontannie… To uczucie, kiedy po raz pierwszy w życiu weszło się do Comic Guru pod dworcem… Aż mnie nostalgia wzięła…

  2. Przede wszystkim: dziękuję za to, że napisaliście ten tekst, znalazłam w nim wiele przydatnych informacji. :)

    A piszę dlatego, bo planuję wybrać się w najbliższym czasie do Cardiff i w związku z tym mam do was kilka pytań (tak, wiem, mogłabym wpisać te same pytania w Google, ale zgodnie z powiedzeniem „koniec języka za przewodnika” wolę popytać was :)

    1. Czy na zwiedzanie Cardiff wystarczy jeden dzień, czy może warto zostać tam dwa dni?
    2. Jeśli lepiej poświęcić Cardiff dwa dni, to czy możecie polecić jakiś hostel?
    3. Czy na wycieczkę z Brit Movie Tours trzeba się wcześniej zapisać, czy też działa to na zasadzie „pojawiasz się w określonym miejscu i czasie, płacisz i zwiedzasz”?
    4. Wiem, że w tym tekście nie piszecie o Doctor Who Experience, ale jeśli możecie, to powiedzcie mi, czy trzeba dopłacać za możliwość fotografowania w tym miejscu? A jeśli tak, to czy warto to zrobić? (może w środku jest tak ciemno, że zdjęcia wychodzą kiepsko albo tempo wycieczki jest tak duże, że tak naprawdę ciężko znaleźć czas na fotografowanie)?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *