10 lat minęło – Tooth and Claw
Dziesięć lat po premierze odcinka Ząb i pazur („Tooth and Claw”) wracamy do niego pamięcią.
Tydzień temu świętowaliśmy rocznicę rozpoczęcia drugiej serii. Świętowaliśmy z pompą, pierwszy odcinek był naprawdę dobry pod wieloma względami i robił wielkie nadzieje na dobry dalszy ciąg serii, ale też wysoko ustawił poprzeczkę. Kolejna historia rozpoczyna się od tradycyjnej pomyłki Doktora – zamiast w 1979 roku ląduje w 1879. Co za różnica. Tradycyjnym już również dziwnym trafem ląduje wprost u stóp znanej postaci – tym razem jest to symbol brytyjskiej monarchii, królowa Wiktoria.
Opowieść. Drugi scenariusz Russella T Daviesa, jest zupełnie inny niż pierwszy, ale również świetny. Osobiście uwielbiam historie oparte na prawdziwych wydarzeniach i postaciach, jak również te odwołujące się do tradycyjnych opowieści ludowych. I właśnie to mamy w tym odcinku. Odwołanie do postaci zmarłego męża królowej Wiktorii, księcia Alberta oraz odwieczne ludowe podanie o człowieku, który podczas pełni zmienia się w wilka. Które okazuje się kolejnym kosmicznym przypadkiem. I to kolejnym kosmicznym przypadkiem, który jest zaprezentowany naprawdę fajnie. Mamy najpierw człowieka z całkiem czarnymi gałkami ocznymi, który przemienia się w dość typowego wilka chodzącego na dwóch nogach. I choć można mieć zastrzeżenia do jakości tego efektu (nawet jeśli był on tworzony 10 lat temu), był to jednak efekt ciekawy, prosty i nieprzekombinowany. A to – szczególnie po różnych szkaradztwach pierwszej serii – się ceni.
Kolejny raz trzeba też pochwalić grę aktorską. Szczególnie, że był to odcinek postaci zupełnie różnych. Poważna, powściągliwa, dumna królowa Wiktoria (w tej roli Pauline Collins). Ciesząca się jak dziecko, mocno nieokrzesana Rose (scena, w której próbuje mówić chłopską gwarą jest genialna). Przerażony, rozdarty, ale ostatecznie dumny i odważny sir Robert (dobra kreacja Dereka Riddela). Przerażający Ojciec Angelo, który w gruncie rzeczy również jest postacią tragiczną, w dużej mierze zmuszoną do usługiwania wilkołakowi (Ian Hanmore). I on – David Tennant. Jego możliwościami i talentem zachwycałem się, zachwycam się i zachwycał się będę. Gdy podczas recenzowania pierwszej serii pisałem o dziecięcej wręcz radości Christophera Ecclestona przy okazji praktycznie każdych problemów, nie miałem w pamięci sympatycznego Szkota (który zgubił swój akcent). Wygląda on jakby miał wyskoczyć ze skóry ze szczęścia. Co? Wilkołak morduje ludzi? RANY, TO WILKOŁAK! Skaczmy ze szczęścia! Niesamowite i niepowtarzalne. Tak jak jego natychmiastowa przemiana w poważnego naukowca i eksperta w okularach, które – o czym czasem się zapomina – także są jego atrybutem.
Pamiętam, że gdy pierwszy raz oglądałem ten odcinek (jakieś 6 lat temu, nie w czasie premiery) i już miałem jakąś wiedzę o dalszych przygodach Władcy Czasu, wstrzymałem oddech. Dlaczego? Bo ogromne wrażenie zrobiło na mnie proste wprowadzenie spin-offu Torchwood, który już znałem. Nie było żadnego kombinowania, żadnych fanfar. Po dobrym, zachęcającym, świetnie zagranym odcinku królowa Wiktoria w ostatniej scenie tworzy instytut, który ma bronić świat przed kosmicznymi zagrożeniami i Doktorem (który został wygnany). Po prostu. I koniec. To nie jest sedno tego odcinka, ale to świetne wprowadzenie do dalszych, zupełnie pobocznych przygód w świecie Who. Osobiście jestem zachwycony.
Generalnie tydzień po tygodniu jestem zachwycony. Podczas oglądania Zęba i pazura nie zerkałem na zegarek ani na pasek czasu. On po prostu zleciał, przyjemnie, interesująco, skacząc od komedii przez thriller po tragedię. Łącząc i przeplatając wątki, nastroje i zupełnie odmienne postacie. Otwierając nową historię, dając pożywkę następnym odcinkom, rozwijając na naszych oczach nowe postaci i dokładając po cichu kolejne ofiary „przejścia” Doktora. To jest odcinek, który lubię, szanuję, którym się zachwycam. Oby jak najwięcej takich.
A jaka jest wasza opinia o nim?
Nie jest to mój ulubiony odcinek, ale kilka rzeczy w nim uwielbiam. Sam początek – och, jak ja bym chciała zobaczyć Dziesiątego na koncercie :D Wszystkie sceny, w których Doktor mówi ze szkockim akcentem – co staje się podwójnie zabawne, gdy się osłuchać z Tennantem mówiącym ze swoim naturalnym akcentem. No i fantastyczna charakterystyka Doktora by królowa Wiktoria – „you who change your voice so easily”. Dziesiąty często przechodzi ze skrajności w skrajność, a ten entuzjazm związany z niebezpieczeństwem (im jest gorzej, tym bardziej to lubię, powie w Midnight) to cecha, która łączy go z Dziewiątym. Beztroska, z jaką Dziesiąty i Rose rzucają się na niebezpieczeństwo słusznie budzi w królowej niepokój i brak zaufania, zresztą to ciekawe, że Dziesiąty ma absolutne zaufanie swoich towarzyszek, ale całe mnóstwo osób dookoła traktuje go z dystansem. Zawsze mi się podoba, gdy ktoś umie Doktora przejrzeć i zauważyć te wszystkie jego niepokojące cechy.