10 lat minęło – The Long Game
Mnóstwo informacji, kosmita na suficie i dziura w głowie, czyli oglądamy telewizję przyszłości.
Po spotkaniu z największym wrogiem Doktor rusza dalej. A kolejny odcinek pisze Russell T Davies. Jest to siódmy odcinek (jak ten czas leci), a więc jesteśmy już w połowie pierwszej serii. Chciałoby się zobaczyć odcinek szybki i ciekawy. A jaki jest następny wytwór RTD po pierdzących kosmitach? Zobaczymy – oglądamy The Long Game.
Doktor wraz z Rose i nowym towarzyszem Adamem Mitchellem ląduje na satelicie. Okazuje się, że Satelita 5 jest ogromnym przekaźnikiem telewizyjnym nadającym informacje na cały obszar Czwartego Wielkiego i Bogatego Imperium Ludzkiego. Szczerze mówiąc, taka megalomańska nazwa jest bardzo ludzka, wyjątkowo pasuje. Jako że pojawił się tam Doktor, to musi się przecież dziać coś dziwnego. Doktor dzięki psychicznej wizytówce wkręca się w towarzystwo i dowiaduje się, że wszyscy marzą o awansie na 500 piętro. Oczywiście Doktora to niepokoi – dobra praca z ambitnymi celami, podejrzane.
Życie na satelicie toczy się normalnie. Praca, jedzenie z foodtrucków, znowu praca. I nieco makabryczna wiązka informacji wchodząca do głowy przez dziurę na czole. Generalnie jednak, pomijając dziurę w głowie i ogrom imperium ludzi, obraz ten wydaje się bardzo prosty. Może zbyt prosty. W końcu to rok 200 000, a różnic nie jest wcale tak wiele. Wydaje mi się, że jednak chciałbym większej przemiany ludzkości przez tyle tysięcy lat.
Adam tymczasem oddziela się od Doktora, który zwrócił uwagę tajemniczego bladego człowieka (Simon Pegg jest w tej roli obłędny). Wzywa on Władcę Czasu wraz z Rose na tajemnicze piętro 500, z którego nikt nie wraca. Każdy racjonalnie myślący osobnik by się zastanowił, ale Doktor z entuzjazmem wbiegł do windy (czemu mnie to nie dziwi). W tym czasie Adam zapisuje swoją opowieść o wynalazkach przyszłości na automatycznej sekretarce w domu rodziców, a później robi sobie dziurę w głowie. Nie za bardzo wiem czemu. Ale cóż, Brytyjczycy.
Doktor trafia na 500 piętro, gdzie poznaje bladego Simona Pegga – Edytora oraz jego Pana, wielkiego ośmiornicopodobnego potwora (przypomina też trochę Latającego Potwora Spaghetti) przyczepionego, chyba jakimś mocnym klejem, do sufitu. Ten przeciwnik był może średnio oryginalny, ale miał jedną ważną zaletę – nie wydawał żadnych dziwnych dźwięków (jednak potrafisz, Russellu). Poza tym ustawił bardzo dobrze cały odcinek – wiedzieliśmy, że istnieje, ale nie mieliśmy pojęcia, czym jest. W związku z tym czekaliśmy na niego. A oczekiwanie bardzo dobrze robi fabule. Dzięki temu odcinek był dość energiczny i naprawdę ciekawy. Zdecydowanie najlepszy spośród wszystkich, które napisał RTD w tej serii.
Ostatecznie wszystko dobrze się kończy, Doktor pokonuje swojego przeciwnika i daje Satelicie 5 świetne możliwości rozwoju. Władcy Czasu pozostaje do zrobienia tylko jedno. Musi ukarać Adama za złamanie podstawowych zasad. Wracają do jego domu i tak kończy się jednoodcinkowa przygoda Adama Mitchella jako towarzysza Doktora. Osobiście wolałbym, żeby zostawił go gdzieś w kosmosie – byłoby znacznie zabawniej. Albo chociaż mogli pokazać, jak przy rodzicach otwiera mu się dziura w czole. Taki niewykorzystany potencjał. Tymczasem w tym odcinku nikt nie zauważył kolejnego pojawienia się Złego Wilka, tym razem w postaci BadWolfTV. Mimo że nachalnie zestawiono tę telewizję z wizerunkiem Twarzy z Boe. Niemniej zbudowano już bardzo tajemniczą otoczkę. Intrygujący wątek i dobry odcinek – aż chce się oglądać dalej. Brawo, Russellu!
Mi za to odcinek kompletnie się nie podobał z dwóch powodów. Po pierwsze, cała intryga zmanipulowanych informacji w telewizji hamujących rozwój ludzi. Zmanipulowane przez kogo? Przez… wielkiego bezkształtnego kosmitę na suficie. Subtelne. W ogóle satyra w wykonaniu RTD to temat na dłuższy komentarz. Po drugie, wątek Adama. W poprzednim odcinku, Rose stwierdziła, że chce żeby Adam również z nimi podróżował (bo tak!). Ponieważ trafił na pokład TARDIS z rozpędu i nie był nikim specjalnym (ot zwykły człowiek z nieprzeciętnym umysłem), kiedy ukazała mu się możliwość zobaczenia przyszłości Ziemi od razu z niej skorzystał. Skutkiem ubocznym było właśnie, sprawienie sobie takiej oto dziury w czole, przez którą nie tylko przelał sobie mnóstwo informacji z przyszłości, ale główny czarny charakter odcinka mógł dowiedzieć się kim jest Doktor i co tu robi, co postawiło naszych bohaterów w nieciekawej sytuacji. Dlatego, pod koniec, Doktor był przez to tak wściekły, że odesłał Adama do domu i skazał go na chodzenie z odsłoniętym mózgiem do końca życia. Bez przesady, Adam zrobił błąd, ale jest tylko człowiekiem, a Doktor zabierając go na pokład TARDIS, powinien wziąć to pod uwagę. Kompletnie kłóci się to z obecną „polityką” brania towarzyszy. Każdy jest kimś specjalnym, ważnym, czymś się wyróżnia, ma specjalne cechy, a Adam? On trafił na TARDIS, bo tak chciała Rose. Co zatem robi ta jędza, kiedy okazuje się że Adam ich zawiódł? Znęca się nad nim, razem z Doktorem. Całe szczęście, że wątek Adama został rozwiązany o wiele lepiej w komiksie „Prisoners of Time”.
Dokładnie, całkowicie się zgadzam. To było okrutne, nawet jak na Doktora i bardzo się cieszę, że multidoktorowa historia „Prisoners of Time” porusza ten wątek jako bardzo ważny.
Okazuje się w tym komiksie, że jego matka zmarła, przez co Adam jest wściekły ponieważ technologia przyszłości, o której informacje usunął Doktor, mogła ją uratować. Z tego powodu, Adam zdobył manipulator wiru i porwał różnych towarzyszy Doktora. Razem z Mistrzem chcieli zabić Doktora, ale Adam nie wiedział że Mistrz planował użyć energii 11 TARDIS w jednym miejscu do zniszczenia wszechświata. Adam, nie chcąc zagłady wszechświata, walczył z Mistrzem i zniszczył generator „energii czasowej” przez co zmarł. „Adam Mitchell, A Companion True.”