10 lat minęło – School Reunion
Po dziesięciu latach od premiery recenzujemy Zjazd absolwentów („School Reunion”).
Można by zacząć kolejną recenzję z cyklu coraz bardziej oklepanym już frazesem, że oczekiwania wielkie, bo poprzednie odcinki były cudowne. Można. Ups, właśnie to zrobiłem. Ale dla mnie jest to odcinek bardzo ważny z innych przyczyn. Moja przygoda z Whoniwersum zaczęła się od oglądania Przygód Sary Jane – spin-offu, który zachwycił mnie totalnie i rozbudził apetyt na znacznie więcej. Z jego powodu zacząłem oglądać Doktora Who i nie ma co ukrywać, z ogromną niecierpliwością wyczekiwałem odcinka Zjazd absolwentów, w którym ponownie miała pojawić się Sarah Jane. Zresztą ta świadomość pomogła mi wytrzymać mocno nierówną, momentami tragiczną serię pierwszą. Czy warto było czekać na powrót Sary Jane Smith do serialu?
Oczywiście, że warto. Ogólnie powrót Elisabeth Sladen do roli towarzyszki (warto zaznaczyć, że jednej z najbardziej lubianych towarzyszek w historii), to szalenie istotny moment od czasu odnowienia Doktora Who. Ten moment wyraźnie uwidocznił ciągłość historii – mieliśmy bardzo długą przerwę, pojawiła się ogromna luka fabularna związana z Wojną Czasu, serial po 2005 roku przybrał nieco inny kształt niż było to w czasach klasycznych. I właśnie powrót Sary Jane utworzył bufor łączący obie części, klasyczną i współczesną. Wszystkim pokazał, że mimo wielu zmian i długiej przerwy, to ciągle ten sam serial, ten sam Doktor, ta sama opowieść. Swoją drogą, przy okazji Russell T Davies (tym razem niebędąc bezpośrednio scenarzystą odcinka), błyskawicznie, w ciągu dwóch tygodni, utworzył sobie podwaliny pod dwa spin-offy – najpierw do Torchwood, później do skierowanych do młodzieży Przygód Sary Jane. Istny majstersztyk, który jednak pokazał bardzo ważną rzecz – Doktor wraca w glorii chwały, przygody Władcy Czasu zaczynają odzyskiwać swoją pozycję w rodzinie BBC.
Zastanawiam się nad fenomenem aktorstwa w tej serii. Trzeci odcinek i wciąż nie mam się do czego przyczepić (nawet Mickey nie był bardzo irytujący). Czy jest to kwestia ogromnego wpływu Davida Tennanta, czy może po prostu RTD lepiej wczuł się w postać Rose i styl Billie Piper i zwyczajnie zaczął jej pisać lepszy tekst, w którym ona sama lepiej się czuje. Raczej pozostanie to tajemnicą. Natomiast nie jest żadną tajemnicą, że odcinek jest kolejnym fenomenalnym pokazem umiejętności aktorskich. Ile można się zachwycać Davidem Tennantem? Chyba bez końca. Ale o nim później. Elisabeth Sladen. Żywa legenda serialu, choć jednocześnie aktorka, która nie osiągnęła spektakularnego sukcesu zawodowego poza nim. Ale to się tu nie liczy. Doskonale widać, że mimo upływu lat nadal świetnie czuła i rozumiała swoją postać. Po prostu była Sarą Jane Smith – inteligentną, zadziorną, pewną siebie, z poczuciem humoru, werwą i głębokim sentymentem do Doktora. Przy czym jeśli ktoś miał okazję obejrzenia jakiegoś odcinka klasycznego z nią w roli towarzyszki (polecam!), to można też zauważyć, że współczesna kreacja jest pełna refleksji, zadumy, głębokiego, skrywanego smutku i ogromnej dojrzałości, których nie było trzydzieści lat wcześniej. Genialną szansą do popisu była jednak relacja Sary Jane z Rose – na początek rywalizacja, zdumienie i oburzenie, wzajemne (celne) docinki, które szybko przemieniły się w pełną zgodę, oddane i wspólne nabijanie się Doktora. David Tennant (mimo że wciąż świetny) pozostał w cieniu tej relacji, choć nie w cieniu odcinka. Jednak dla tych dowcipnych i niepowtarzalnych scen było warto.
Po obejrzeniu Zjazdu absolwentów zwróciłem uwagę na pewien element – nieco w tle pozostała teoretycznie główna historia i główny przeciwnik. Powiecie zaraz, że jak to, przecież była fabuła, nieco straszna, nieco dowcipna. Byli świetnie pomyślani Krillitanie, ludzie-nietoperze, którzy przybyli na ziemię i mają do zrealizowania swój złowrogi straszny plan i dla ostatecznego eksterminowania zlikwidowania których, Doktor jest zmuszony ostatecznie pozwolić na poświęcenie się K-9. Niby tak. To zresztą kolejny naprawdę solidny przeciwnik, dobrze napisany, inteligentny, z jasnym, dość prostym planem. Ale w moim odczuciu to wszystko znikło wobec powrotu Sary Jane, jej relacji z Rose i podejścia ich obu do Doktora. Nie ma jednak wątpliwości, że był to odcinek naprawdę dobry, kolejny raz łączący elementy komediowe z dramatycznymi. Taki odcinek, jakie bardzo chce się oglądać. I które oglądać naprawdę warto.
A jakie wy macie zdanie o tym odcinku? Może też trafiliście na Doktora poprzez Sarę Jane? Piszcie w komentarzach.
Jakie klasyczne historie z Sarą polecacie? W czasie długiego oczekiwania na nowy sezon mam w planie zaznajomić się trochę z Classic Who, obejrzałem już City of Death, ale inne odcinki które próbowałem jakoś mnie zniechęcają :P
„Invasion of the Dinosaurs” i „The Time Warrior” – wprawdzie w tym pierwszym panna Smith okropnie wychodzi na idiotkę (jedna i ta sama postać robi ją w konia chyba ze cztery razy) ale sama opowieść jest przednia. Natomiast drugi tytuł to jej debiut w serialu. Jej oraz Sontaran :)
„Genesis of the Daleks” – po prawdzie Sarah-Jane nie odgrywa tu jakiejś szczególnie dużej roli, ale jest to jeden z ważniejszych odcinków w historii serialu i duchowy poprzednik „The Magician’s Apprentice/The Witch’s Familiar”.
Od siebie polecę pierwszą historię SJ – „Time Warrior” :) Można bardzo przyjemnie zapoznać się z postacią, zobaczyć wszystko to, za co się ją uwielbia. I przy okazji zobaczyć początki dobrze znanego dziś przeciwnika :) I Trzeciego Doktora <3
Mam nadzieje że będzie 10 lat minęło do Przygód Sary Jane i Torchwood
Ciekawy pomysł, zobaczymy, jak starczy mi czasu, choć jestem optymistycznie nastawiony, przynajmniej do SJA :) Torchwood to nie mój zakres zainteresowań zdecydowanie.
Zgadzam się w stu procentach. Mój ulubiony odcinek z drugiej serii. ;D
Elisabeth Sladen była fenomenalna w tym odcinku; Billie Piper miała problem z powrotem do roli Rose w czwartym sezonie – a dla niej minęły jakieś dwa lata, a dla Rose trzy(?), podczas gdy Elisabeth po trzydziestu latach(!) zagrała dokładnie tę samą Sarę Jane, tylko starszą i bogatszą o doświadczenia. Gdyby tak każdy aktor tak potrafił. (Jestem ciekawa, jak wyjdzie Davidowi Tennantowi powrót w słuchowiskach.)
Gdybyśmy tylko dostali więcej scen z Doktorem udającym nauczyciela. Niemożliwe, że przepracował w tej szkole całe dwa dni i nic nie wybuchło ;)