10 lat minęło – Human Nature

Ludzki Doktor, ludzka miłość i mało ludzcy kosmici, czyli oglądamy odcinek Doktora z Doktorem bez Doktora – Natura ludzka („Human Nature”). W odcinku ósmym trzeciej serii powracamy na Ziemię, do roku 1913 roku, do szkoły kadetów. Odcinek powstał w oparciu o książkę Paula Cornella o tym samym tytule, według scenariusza samego autora.

Odcinek rozpoczyna się od Doktora uciekającego przed jakimiś kosmitami. Ci jednak są w stanie podążać za nim w czasie i przestrzeni i nigdy nie przestaną go ścigać. Co robić, co robić. Przecież zaraz go złapią… I nagle John Smith budzi się w łóżku, jest rok 1913, a on jest nauczycielem w szkole kadetów u progu pierwszej wojny światowej. Zupełnie ludzki człowiek, choć z dziwacznymi snami. Snami, w których jest kosmitą podróżującym w czasie i przestrzeni, odwiedzającym dziwne planety, pokonującym różne stwory, szalonym podróżnikiem w niebieskiej budce z piękną kobietą, Rose, która jakiś czas temu odeszła. Brzmi znajomo, prawda? Przez chwilę może się pojawić taki moment zawahania – a może wszystkie przygody Doktora są tak naprawdę snem? Temat snu zresztą powraca co kilka sezonów w różnej formie. I tu już na wstępie przedstawiony jest genialnie, na szczęście Paul Cornell nie daje nam zwariować, ponieważ szybko pojawia się Marta, która wszystkie przygody Doktora doskonale pamięta. Dowiadujemy się też, że Władca Czasu wykorzystał urządzenie zwane Łukiem Kameleona, aby przemienić się w człowieka, bez nadludzkiej wiedzy, bez dwóch serc, aby podążający za nim kosmici nie mogli go wywąchać (w czym byli naprawdę nieźli). No i Marta – z jednej strony została rzucona na naprawdę głęboką wodę, musi patrzeć jak jej Doktor jest kimś zupełnie innym, o znacznie wyższej pozycji, kimś, kto się zakochuje i jest szczęśliwy, a jednocześnie wie, że nie może mu na pozwolić. Z drugiej strony praktycznie dekonspiruje niczego nieświadomego Doktora zarówno przed siostrą Redfern, jak i (co gorsza) przed goniącą go Rodziną. Widać, że nie do końca wie, co właściwie powinna zrobić, kilkukrotnie słucha instrukcje Doktora (inna sprawa, że zostawiając dwudziestotrzypunktowe przemówienie nie ułatwił sprawy). Fabularnie pierwsza część kończy się, gdy rodzina osacza Johna Smitha wiedząc już, że to Doktor. Szkoda, że on sam tego nie wie, a zegarek, w którym ukrył prawdziwego siebie został zabrany.

Odcinek obfituje w naprawdę genialne kreacje aktorskie, ale niestety pozostałych muszę zmartwić, to był teatr jednego aktora. David Tennant wybitnym aktorem jest. Kropka. Miewa występy lepsze, gorsze, miewa też absolutnie wybitne. I tym razem mamy do czynienia z tą ostatnią kategorią. Podejrzewam, że grając Doktora zagranie normalnego człowieka, który ma doktorowe sny, ale jednak istnieje w tym zupełnie normalnym świecie jest sporym wyzwaniem. Przyznam, że dla mnie sporym wyzwaniem było oglądanie Doktora w eleganckich ubraniach z początku dwudziestego wieku. Dziwnie. Ale z tego wyzwania wyszło coś absolutnie genialnego. John Smith jest postacią świetnie napisaną i wyśmienicie zagraną, autentycznie ludzką. W zwyczajnym świecie wciąż bardzo inteligentną i roztaczającą autorytet, życzliwą, ale z drugiej strony mającą też pewne cechy inteligenta z początków dwudziestego wieku. Typowego brytyjskiego dżentelmena. Takiego także, który się zakochuje. Niesamowicie urocza jest sekwencja kolejnych scen, w których John Smith chciałby zaprosić siostrę Redfern na bal, ale zupełnie nie ma pojęcia, jak się do tego zabrać, co zrobić, co powiedzieć, nie ma też odwagi. Jest to zagrane tak niesamowicie dobrze, jak i cała reszta sytuacji. Od zamyślenia, pewnej refleksji, perfekcjonizmu, przez radość, ale też do strachu, wręcz przerażenia i totalnego zdziwienia, gdy osacza go rodzina. Postać doskonale wyważona pomiędzy ludzkim Doktorem a doktorowym Johnem Smithem. Płynie się z tą postacią przez odcinek i nikt nie ma wątpliwości, że to prawdziwy człowiek. W gruncie rzeczy możemy zobaczyć w nim siebie lub kogoś, kim chcielibyśmy być. A póki co z przyjemnością patrzeć, jak David Tennant kwitnie aktorsko. Także przy takich smaczkach (Paul Cornell dobrym scenarzystą jest), że John Smith doskonale wie, gdzie się urodził, mieszkał, kim była jego rodzina i gdzie po świecie wędrował, ale nie ma pojęcia, czy potrafi tańczyć (a potrafi), bo takie wspomnienie nie zostało zaprogramowane. Doktor bez Doktora, ale ogląda się z przyjemnością.

Ach, miłość. Pięknie, prawda? No nie do końca, bo choć historia będzie miała swoją drugą część, to już wiemy, że gorące uczucie, które rozbudziło się w Johnie Smithie nie spowoduje niczego dobrego. Warto jednak zwrócić uwagę na coś innego – Łuk Kameleona przemienił Doktora, ale raczej „starał się” być w tym jak najbardziej ekonomiczny . Te cechy więc, które w Doktorze były względnie ludzkie pozostały. Jest on więc nadal inteligentny, sprawny, potrafił precyzyjnie rzucić, żeby wywołać szereg reakcji i uratować dziecko, wydobyta również została pewna szarmancja Dziesiątego. Ale poza tym John Smith bardzo łatwo się zakochał. I to jest coś, co siedzi gdzieś głęboko w Doktorze zawsze, co pojawia się również co jakiś czas w innych historiach – ma ogromne pragnienie bliskości, może i czułości, jednak każdego dnia musi to ukrywać, bo wie, że on będzie żył, a bliscy odejdą. Że nie może sobie na to pozwolić. Wyzwolony z ograniczeń Władcy Czasu John Smith wpada w miłość głęboką i co najważniejsze odwzajemnioną. I bardzo, bardzo ludzką. Siostra Redfern jest zafascynowana jego wiedzą, obyciem, też innością i doktorową „wyobraźnią”, on zaś jest zafascynowany jej fascynacją (bardzo ludzkie) i zainteresowaniem. Tak zwyczajnie, niemal jakbyśmy oglądali niezłej jakości romans. Z jej (właściwej tamtym czasom) subtelnym, acz wyraźnym kokietowaniem go, z jego zupełną nieśmiałością i nieporadnością, zakończoną wyrwanym niemal jednym tchem zaproszeniem na bal. Przyzwyczajeni, że historie miłosne Doktora są długie, rozciągnięte i/lub niejawne, obejrzenie szybkiej dość miłości Johna Smitha jest bardzo interesujące. Choć w gruncie rzeczy niczego dobrego póki co nie przynosi.

Ludzkie ciało ostatecznie przyjmuje także adwersarz w tym odcinku, czyli tajemnicza rodzina. Matka, ojciec, syn i córka. Czworo łowców podążających za Doktorem przez czas i przestrzeń. Świetnie węszących za każdym, najmniejszym nawet sygnałem kosmicznej energii. W ramach typowego dla DW rozbudzania strachu przez zwykłymi rzeczami opanowali również strachy na wróble, które stały się ich wiernymi żołnierzami. Już wiem, czego się bać w najbliższe wakacje, dzięki DW! Pod warunkiem, że znajdę gdzieś stracha na wróble… Najmocniejszą pozycję wydaje się mieć syn Rodziny, który przyjął ciało Viserysa Targaryena młodego Jeremy’ego Bainesa (choć to akurat niewielka różnica) – trudno jednak stwierdzić, czy nie ze względu tego, że po prostu przejęte ciało miało największą pozycję społeczną. O samej Rodzinie trudno coś stwierdzić, poza tym, że są dość inteligentni i zdeterminowani, żeby odnaleźć Doktora, jak również zupełnie niewiarygodni. Nawet dziwny normalnie Baines był bardziej dziwny niż zazwyczaj, co jest osiągnięciem. Obraz Rodziny jaki nam się wyłania z odcinka? Niuchający, z wyrazem ciągłego wytrzeszczu na twarzy, dość sztywno się poruszający – nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, że jest coś z nimi nie tak. Ale jednak, zdziwienia nie budzi nawet dziewczynka siedząca na balu czerwonym balonem. Mało wrażliwi na bezpieczeństwo ci Brytyjczycy u progu wojny. Jednak mimo tej niewiarygodności jako ludzie są bardzo interesujący jako przeciwnicy, co daje nam nadzieję na świetne dokończenie historii. A za tydzień już prawie wszyscy poza Johnem Smithem będą wiedzieć, że jest on Doktorem.

A jakie są Wasze opinie o tym odcinku? Piszcie w komentarzach.

PATRONITE



Mateusz K. - sympatyczny student geografii, miłośnik literatury przygodowej i takiego też kina. Dziwny człowiek, który uwielbia psychologię i amatorsko się nią zajmuje (obserwuje ludzi). Poza tym bardzo lubi pisać.

Gallifrey.pl  wszystko o serialu Doctor Who

3 thoughts on “10 lat minęło – Human Nature

  1. Moje ulubione odcinki! W sumie to od nich zaczęłam przygodę z serialem, kiedyś zauważyłam parę urywków HN na AXN i nie mogłam się połapać o co w nich chodziło. I tak ten serial nie dawał mi spokoju zanim go nie odnalazłam i nie obejrzałam aż do obecnego sezonu :)

  2. Mój ulubiony odcinek zdecydowanie. Ta gra aktorska Davida była po prostu powalająca, z początku nie byłem przekonany do tej historii, no bo jak to tak serial o Doktorze bez Doktora? Ale wyszło naprawdę genialnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *