Wojna Czasu, frytki i złe wilki
…czyli za co kochamy (lub kochać powinniśmy) Russella T Daviesa.
Powód pierwszy – stworzył New Who od podstaw
Wyobraźcie sobie Whoniwersum bez Stevena Moffata. Ciężko?
Wyobraźcie sobie, że David Tennant nigdy nie został Doktorem. Auć.
Wyobraźcie sobie świat bez Dziewiątego Doktora. Smutny, prawda?
A co z New Who bez Russella T Daviesa… Pustka? Dobre skojarzenie.
Bez niego po 1996 roku nie powstałaby już żadna telewizyjna historia o Doktorze – bez niego prawdopodobnie nie istniałaby ta strona. Gdyby nie on – i teraz robi się naprawdę strasznie – większość z nas nigdy nie dowiedziałaby się, kim jest kosmiczny wariat z budką większą w środku.
Dlaczego? Zacznijmy od początku.
W 2003 roku walijski scenarzysta przedstawia BBC piętnastostronicowy skrypt swojego pomysłu na wznowienie popularnego niegdyś serialu. Serial nie jest emitowany od czternastu lat, część praw należy do amerykańskich stacji, które wraz z BBC wyprodukowały w 1996 roku, wykorzystujący serialowe wątki, telewizyjny film. Film nie był wielkim sukcesem, stacja boi się inwestować w tak niepewne przedsięwzięcie. Rozmowy, z przerwami, trwają już pięć lat. Nasz scenarzysta pisze skrypt i od razu oferuje stacji napisanie pilotażowego odcinka. Wszystko to za darmo oczywiście, bo ów pasjonat jest fanem serialu od kiedy w 1966 roku zobaczył regenerację Pierwszego Doktora w Drugiego. Przekonuje stację, że Doktor będzie „ich najlepszym przyjacielem”. Kilka starych wątków i atrybutów, całkiem nowy serial na miarę XXI wieku. BBC wyraża wreszcie zgodę na nakręcenie trzynastu odcinków. Nowym Doktorem zostaje Christopher Eccleston, a jego towarzyszką – Billie Piper. Wszyscy wiemy, co dzieje się potem. Dziesięć lat po emisji pierwszego z owych trzynastu odcinków, Rose, fani na całym świecie świętują wznowienie ich ukochanego serialu.
Owym walijskim scenarzystą był Russell T Davies i myślę, że w tej chwili wszyscy zgodzą się ze mną, że gdyby nie jego upór i miłość do serialu, nie moglibyśmy teraz czekać na dziewiątą serię. Nie wiem jak Was, ale mnie ta myśl przeraża bardziej niż kamienne anioły.
Powód drugi – stworzył Dziewiątego Doktora
Jedna z najważniejszych rad, jakie można dać początkującemu fanowi serialu, brzmi „nigdy nie opuszczaj Dziewiątki!”. Doktor Christophera Ecclestona jest charyzmatyczny, tajemniczy, kosmiczny, wściekły, przerażający, ale i pełen radości życia. Duża w tym zasługa aktora, ale postać ta nie istniałaby bez wspaniałego scenariusza. Russell T Davies dotrzymał obietnicy danej BBC i stworzył bohatera, z którym rzeczywiście chcemy spędzać jak najwięcej czasu, coraz lepiej go poznając. Może to być niebezpieczna przygoda, ale kto z nas oparłby się radosnemu okrzykowi „biegnij!”? To co, gotowi na najlepsze doświadczenie Waszego życia?
Powód trzeci – stworzył Dziesiątego Doktora
O ile numer dziewiąty okazał się być absolutnie fantastyczny, o tyle Dziesiąty Doktor zdobył dla serialu naprawdę szeroką publiczność. Ale kolejne trzy serie to nie tylko genialna gra i magiczne włosy Davida Tennanta. To także opowieść o kosmicie, który bardzo stara się być przyzwoitym człowiekiem. I o tym, jak trudno być samotnym i ostatnim ze swojej rasy. Ale w tej historii jest także nadzieja i radość podróżowania, i odkrywanie nowych światów, i przyjaźń, i miłość. A wszystko to wplecione we wspaniałe humorystyczne dialogi i niesamowite zwroty akcji. Dzięki, Russell!
Powód czwarty – stworzył wspaniałych towarzyszy
Gdybym miała ocenić, co moim zdaniem Russell robi najlepiej ze wszystkich scenarzystów New Who, powiedziałabym – pisze postacie towarzyszy. I to nie tylko tych najważniejszych we wszechświecie, ale tych jednoodcinkowych, tych, których Doktor chętnie zabrałby na dłuższą przejażdżkę i tych, których ciężko nam było polubić. Wszyscy jednak bez wyjątku mieli ciekawie zarysowane charaktery i – oczywiście – wszyscy byli ważni. Ale przechodząc do konkretów. Russell T Davies stworzył Rose Tyler, która z pracującej w sklepie dziewczyny stała się obrończynią Ziemi. Która była odważna i zazdrosna, wrażliwa i odrobinę samolubna, inteligentna, ale bez perspektyw na lepsze życie, dopóki nie spotkała Doktora. Stworzył Marthę Jones, mądrą, ale nie potrafiącą dostrzec pewnych rzeczy, zakochaną, ale niezależną, dbającą o swoją rodzinę i gotową poświęcić życie dla dobra innych. Stworzył Donnę Noble, głośną i niepewną siebie, walczącą o to, co ważne, najlepszą stażystkę z Chiswick, najlepszą przyjaciółkę Doktora i najważniejszą kobietę we wszechświecie, która była pewna, że nic nie znaczy. A także całą plejadę niezapomnianych bohaterów – Jacka Harknessa (we współpracy ze Stevenem Moffatem, pomysłodawcą był jednak Russell), Mickey’ego, Jackie, Lindę, Harriet Jones, Wilfreda czy Adelaide Brooke, że wspomnę tylko kilkoro moich ulubionych. Prawie każda postać z pierwszych czterech sezonów New Who ma swoją historię, rodzinę, swoje plany, lęki… Nic dziwnego, że tak łatwo nam się z nimi utożsamiać. Może to tylko ja, ale często gdy scenariusz zawodził fabularnie, bohaterowie zdecydowanie ratowali sytuację i dlatego nie potrafię wskazać odcinka, którego nie mogłabym znieść.
Czytaj dalej…
1 2
strona wam się sypie nie mogę zczytać całego tekstu prawy margines gdzieś znika
najnowsza opera.
Mogę prosić o screena?
Mytherios: pisaliśmy ci o tym na redakcyjnej grupie. Bartłomiej: tymczasem sprawdź, czy odświeżanie strony nie pomaga (nam w Chrome, tak) i podeślij ten screen, żeby Mytherios wiedział, co powinien poprawić ;)
Screenshot?
Odnośnie ósemki – W „The Writer’s Tale” Davies pisze, że zdecydował się odejść głównie dlatego, że ilość pracy go wykańczała. Jeśli te wszystkie maile są prawdziwe, to naprawdę się nie dziwię – włos jeżył mi się na głowie, gdy czytałam, jak Davies oddawał scenariusze tygodnie po terminie, opisywał złe dni albo jak zaniedbywał bliskich.
To, że nie chciał, jak pisał, „bawić się wiecznie cudzymi zabawkami”, też jest zrozumiałe.
Co bym dodała do listy:
Subtelność w prowadzeniu i wiązaniu wątków. Kto widział wszystkie napisy „Bad Wolf”? Mistrz, zegarek, Saxon genialnie połączyli się w finale trzeciego sezonu, a znikające planety w finale czwartego. Kto się spodziewał rewelacji o Jacku i Twarzy z Boe? Albo ten moment, gdy uświadamiasz sobie, że „The Waters of Mars” ma swój „początek” w „Fires of Pompeii”… Davies nie krzyczał: „uwaga, tajemnica!!!”, tylko prowadził akcję, jakby nigdy nic, a w odpowiednim momencie łączył wydarzenia, wyjaśniał i zaskakiwał.
Dramat w najlepszym wydaniu. Świetne postacie to jedno, ale to, co im się przytrafia, zasługuje na osobny punkt :) Davies wiedział, jak wbić nóż prosto w serce tak, że boli, ale „we enjoy it”. Wymazanie pamięci Donnie to chyba najboleśniejsza rzecz, jaką widziałam w telewizji. Inne przykłady: kto nie płakał podczas regeneracji Dziesiątego Doktora?; „Doomsday” poruszyło wiele osób, które nie przepadają za Rose; dyskomfort, jaki powoduje „Midnight” albo groza widoku „starego” Doktora w namiocie, obok miski dla psa. Oczywiście, trzeba oddać zasługę aktorom, reżyserom i wszystkim związanym z realizacją – ale wszystko zaczyna się od scenariusza.
Ja nie płakałam na regeneracji Dziesiątego, było tak nudno, że krzyczałam „ZGIŃ ŻE WRESZCIE!” Donna… :”c, Rose… :[, Mindnight… D: , Stary Doctor? >:[, Chodzi o to gdy Master władał światem prze rok? Robiłam facepalma w zażenowaniu, zastanawiają się kto wymyślił coś tak durnego i nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. >:?
Tak tylko mówię… :33
Wyjdź.
;)
*wychodzi*