„Rewolucja robotów” – wrażenia redakcyjne

Doktor i Pielęgniarka wkraczają do akcji! Zapraszamy Was do zapoznania się z naszymi wrażeniami z pierwszego odcinka nowego sezonu, Rewolucja robotów. Serdecznie witamy też naszych wyjątkowych gości: Bartosza z Torchwood5, Dorotę Kaźmierczak, Radosława z grupy Disney Plus Polska, Jakuba z podcastu O Filmówce Przy Kremówce, Filipa z The Philmer, Kacpra z TARDISawki, Dominika z kanału Ja, Dominek, a także Łukasza, Filipa i Annę. Jeśli jeszcze nie oglądaliście odcinka, nadróbcie go szybko – tekst zawiera spoilery!

Krzysztof Danielak: Nowy sezon, stary Doktor, ale nowa towarzyszka. Odcinek miał przedstawić nam Belindę i robi to wystarczająco dobrze. Widać, że nie będzie Marthą-bis i nie będzie się zupełnie na ślepo rzucać w wir przygody, bo Doktor tak chce. To lubimy. Zrozumiałe zresztą, biorąc pod uwagę wydarzenia z odcinka, jak i zasugerowane traumy z przeszłości. Varada wypadła póki co lepiej niż Millie, choć mam lekkie obawy, że Belinda może być pisana zbyt podobnie do Ruby, jeśli chodzi o sarkazm. Ukryty przekaz w co dziewiątym słowie? Świetny pomysł i dzięki temu Piętnasty dostał pomysłową przemowę. Szkoda tylko, że działało to tylko, gdy było to potrzebne – “Robots! Now listen to the words of your Queen” – dziewiątym słowem jest królowa, a roboty wiedziały, o co chodzi. Odcinek ten wprowadza też w mitologię serialu znacznie lepiej niż Kosmiczne dzieciaki. Show, don’t tell. Ruby tylko słyszała o dwóch sercach Doktora, a Belinda je zobaczyła i usłyszała. Podobały mi się też efekty związane z przekraczaniem wyrwy w czasie i psychodeliczne wszystko wszędzie naraz! Miejscami humor bawił, najbardziej podobała mi się reakcja Belindy na czaso-maso. Wreszcie chciałbym pochwalić też ekipę od dubbingu – w tym odcinku wszystko słychać ewidentnie lepiej niż wcześniej, dobra robota.

Natomiast niestety nie jest to odcinek bez wad. Pomysł na wykorzystanie podobieństwa liter l i I jest czymś, co Doktor Who mógłby zrobić, prawda. I może sam plot twist nie był wielce zaskakujący, to jednak… „planeta inceli”? Mam wrażenie, że to klasyczny przypadek RTD, który ma dobre intencje, ale niekoniecznie potrafi je z wyczuciem zrealizować. Problem toksycznych mężczyzn w związku (albo odczłowieczania przez nadużywanie generatywnego AI) jest jak najbardziej wart poruszenia, ale nie tak. Alan przede wszystkim nie jest incelem. Zgodnie definicją incele to osoby niezdolne do znalezienia romantycznego lub seksualnego partnera pomimo chęci. Alan nie pasuje mi do tej kategorii, bo przecież był w związku z Belindą. Nawet jej się oświadczył (z czerwonymi flagami, ale jednak). To po prostu seksista i osoba z potrzebą kontrolowania drugiej osoby w związku. I do tego stereotypowy gracz, który nie odróżnia gry od rzeczywistości. Super. Nie podobało mi się też, że Doktor śmieszkował z jego śmierci. Mimo, że zauważył podświadome wołanie Alana o pomoc. Nie pasuje to do Doktora. Dziesiąty potrafił błagać Mistrza o regenerację, by żył mimo zniewolenia ludzkości i popełnienia masowych morderstw. To była głębia emocjonalna. Co się stało, Russell? Pisałem w zeszłym roku, że zbyt częste płakanie Doktora osłabia wydźwięk smutnych scen, gdzie płacz Doktora jest zasadny i mógłby podkreślać wagę wydarzenia. I tak właśnie było tu –  przy śmierci Sashy 55 czułem dosłownie pustkę. Owszem, szkoda, że postać zginęła, zanim rozwinęła skrzydła, ale chyba nie takie uczucia to miało wywołać. Może można było też trochę jej relacji z Doktorem pokazać, a nie tylko opowiedzieć. A później miałem wrażenie, że próbuje mi się narzucić, jak mam się czuć, a to niestety oznaka słabego pisania.

Na szczęście zakończenie jest interesujące. Co się stało 24 maja? Dlaczego słyszymy Dzwony Arkadowe? No i jaki (być może) ma w tym wszystkim udział pani Flood? Świetna scena, widać było u Flood nutkę satysfakcji z porwania Belindy. Szkoda jedynie, że tę scenę pokazano w całości jeszcze przed odcinkiem. Niemniej, odcinek byłby solidnym Who, gdyby nie wspomniane wcześniej wady. Ale ponieważ otwarcie jest lepsze niż w sezonie 1, jestem ostrożnym optymistą wobec tego, co będzie dalej.

The Robot Revolution Belinda z robotami i gwiezdnym certfikatem

Łukasz Skórko: O tym, że jak Russell obejrzy sobie jakiś film lub serial, który mu się spodoba, to potem będzie chciał wcisnąć do Doktora Who nie tylko wątki z niego, ale też aktorów, wiedzą już chyba wszyscy (za przykładem nie trzeba się długo rozglądać, bo w rolach gościnnych w tym sezonie zobaczymy kilka osób z obsady Kulawych koni od Apple TV+). Nie spodziewałem się jednak, że popkulturowe podobieństwo tematyczne uderzy mnie po oczach już w pierwszym odcinku sezonu. I nie zrozumcie mnie źle, nie zarzucam RTD inspiracji Dojrzewaniem (odcinek nakręcono na długo przed premierą wspomnianego hitu Netflixa). Jednak fakt, że premierę obu realizacji dzieli stosunkowo niedługi okres, tym bardziej powoduje pewien niesmak odnośnie tego, jak można (jeśli się tylko chce) poprowadzić temat „planety inceli”. Można to zrobić z należytą starannością, zarysowując kompleksowość i wielowymiarowość problemu. Można też być Russellem.

Rozwiązanie tego wątku jest chyba moim głównym zarzutem do Rewolucji robotów. Jednak choć odcinek nie jest pozbawiony wad, oglądało mi się go przednio. Cenię sobie przede wszystkim jego rytm (świetne otwarcie i pani Flood) oraz lekkość i pomysłowość (roboty niesłyszące co dziewiątego słowa? Przecież to fantastyczny pomysł! I chapeau bas, że – poza chyba jedną kwestią – udało się to zachować w dubbingu), a Belinda już po jednym odcinku podoba mi się dużo bardziej niż Ruby (uwielbiam towarzyszy i towarzyszki, którzy mają własne zdanie i nie są zapatrzeni w Doktora jak w obrazek), z ostrożnym optymizmem spoglądam też w stronę storyarcu sezonu, zapowiedzianego w końcówce epizodu. Doktor Ncutiego Gatwy od paru odcinków podoba mi się niezmiernie, dlatego tym bardziej ubolewam nad tym, że internetowy dyskurs wokół jego ery sprowadza się albo do rasistowskich komentarzy (głównie od osób, które serialu nigdy nie widziały), albo opinii na temat ilości wypłakanych łez na odcinek (to już zarzut faktycznych widzów i widzek).

Wspominałem już wcześniej, że nie mam problemu z emocjonalnym Doktorem – ba, jest to wręcz coś świeżego, co może fajnie wyróżnić jedną inkarnację od innej, o ile nie stanie się jedyną cechą definiującą postać. Obawiam się, że mimo moich osobistych sympatii (uważam bowiem, że płacz nad śmiercią Sashy 55 był w tym odcinku nie tylko uzasadnionym narzędziem fabularnym, mającym pokazać Belindzie, z jakimi niebezpieczeństwami wiąże się podróżowanie z Doktorem, ale też zwyczajnie ciekawym przełamaniem konwencji – mnie w każdym razie kupił i zaskoczył), większość widowni przestanie się z Doktorem utożsamiać, co ostatecznie wyjdzie na niekorzyść serialowi. I gdy widzowie faktycznie będą chcieli zapłakać nad jakąś stratą, łez może już nie starczyć. Wolałbym, żeby kilka wcześniejszych – moim zdaniem dużo mniej uzasadnionych – przypadków wycięto po to, żeby scena z Rewolucji robotów mogła lepiej wybrzmieć. Ale to jedynie uwaga na marginesie. Doktor wrócił i to z przytupem, pozostało się teraz modlić do całego Panteonu, żeby kolejne historie nie były gorsze od debiutu sezonu (który, swoją drogą, spełnia funkcję wprowadzeniową dużo lepiej niż zeszłoroczne Kosmiczne dzieciaki). Odkąd pamiętam, jestem ogromnie ciekaw Lux, tak więc haydi ama!

Tomasz „I3altazar” Tarnawski: Russell T Davies ma swoje charakterystyczne odklejki. Potrafi poruszać tematy kontrowersyjne w swoich odcinkach i zwykle wychodzi z tego coś naprawdę mocnego (jak Kropka i Bańka, którą nadal wysoko sobie cenię). Czasami wychodzą z tego głównie kontrowersyjne, mało smaczne żarty, w których jednak da się dopatrzeć jakiejś tam satyry, jak kwestia „odtłuszczania” w Partnerach w zbrodni. A czasami traci zupełnie wyczucie dobrego smaku i całkiem zgrabne pomysły obsypuje taką ilością niesmacznych dowcipów, że tworzy potworka w stylu Miłości i potworów. I tym razem jesteśmy chyba w tym 3. przypadku.

Rewolucja robotów ma swoje momenty: zawiłości czasowe (zupełnie nieoczekiwane), fajną osobowość Belindy, przefajny koncept z Pannabelindachandranami i kilka innych. Równocześnie kręgosłupem fabuły są roboty przedstawione w sposób banalny i mało ambitny. Panuje nad nimi pewien wyrzutek społeczny, o którym wielu by powiedziało, że to świr albo że dupek, ale nie że zasługuje na dezintegrację. Niestety wątek tego wyrzutka jest tu płytki jak kałuża, obrócony w męczący żart. Same roboty są, cóż, robotami. Choć tytuł odcinka to Rewolucja robotów, okazują się one całkowicie pod kontrolą złola, więc odcinek nic ciekawego z tematem robotyki nie robi. Czyli mamy nieciekawe roboty, kontrowersyjnego złola i kiepski humor. Rok temu sezon otworzyły Kosmiczne dzieciaki i potwór ze smarków, co tolerowałem, bo było to nieszkodliwe. Tutaj jednak nie wiadomo za bardzo, co scenarzysta chciał przekazać, bo niby są tu zalążki ciekawej fabuły, ale nic z nich nie wynika. Może prawda jest taka, że scenarzysta nie chciał niczego przekazać, bo to, że nasz złol jest dupkiem, jest tak oczywiste, że nie warto nawet się rozwodzić nad tym w fabule i można równie dobrze zrobić z tego żart. Może. Może gdyby cały odcinek był w duchu absurdalnego humoru to by to zadziałało. Ale w odcinku są też sceny pełne dramaturgii, jak los rebeliantów i napięta relacja Belindy z Doktorem, co komplikuje odbiór całości. Podsumowując – są dobre momenty i są dobre koncepty. Ale twór z nich ulepiony jest niezbyt fajny, bo nie wiadomo czy się śmiać z rozlanej plamy (KMWTW) czy płakać nad losem poległych (których tu nie brakuje).

Belinda w kosmicznym szpitalu The Robot Revolution

Kacper Olszewski (TARDISawka): Doktor wrócił i to w dobrym stylu. Rewolucję robotów uważam za udany odcinek wprowadzający, głównie dzięki temu, że w lot polubiłem nową towarzyszkę. Belinda potrafi odgryźć się kosmicznemu robotowi, bardzo szybko zrozumieć sytuację panującą na obcej planecie, a gdy spotka zranionego żołnierza, to nastawi mu ramię. Do tego przeszła kurs przyśpieszony o tym, że Doktor to niebezpieczny szaleniec i zawierzanie mu życia może się skończyć rychłą śmiercią. Punkt dla rozwoju postaci towarzyszki, ale strata dla Sashy 55 (ten sam numer co Orphan 55, przypadek?), której koniec żywota był tak rychły, że aż niezręczny. Dlaczego Doktor dla jednych towarzyszy gotów jest złamać wszystkie zasady czasu, a nad drugimi uroni jedną łzę po czym wzruszy ramionami: „ups, głupio wyszło”? Instrumentalne potraktowanie wątku Sashy jest zrozumiałe od strony fabularnej, jednak jednocześnie wywołuje poczucie, że światem przedstawionym rządzi hierarchia ważności bohaterów (czego wynikiem jest tzw. plot armor), a nie zwykły przypadek.

Mam wrażenie, że temu odcinkowi ciąży kilka scen/kwestii dialogowych, które były w nim zupełnie niepotrzebne. Osobiście nawet nie doszukiwałbym się wątku incelstwa, ale nagle został on zaadresowany wprost i doprawiony sceną, że chłop się w plemnik zamienił. Często takie bezpośrednie nazwanie czegoś spłyca postać i jej wątek. Gdy wybaczymy te kilka niewyważonych tonalnie momentów, zostaniemy z całkiem spójnym i angażującym odcinkiem. Podobał mi się motyw dyplomu adoptowanej gwiazdy, który staje się międzygwiezdnym prawem własności oraz oczywiście nasz uroczy polski (polish) robocik rodem z WALL·E. U Russella to już chyba zawsze będzie mieszanka przyjemnych i obrzydliwych pomysłów – myślę, że im mniej stara się być dosłowny, tym lepiej dla serialu – my już jako fani i tak wszystko roztrząśniemy. A teraz przeczytaj co dziewiąte słowo mojej recenzji… Nie no żartowałem, nie chciałoby mi się wymyślać czegoś takiego.

Bartosz „Rhydian” Gawron (Torchwood5): Uwielbiam pierwszą erę Russella T Daviesa, ale uważam, że po powrocie do serialu w 2023 roku stracił swój styl, za który tak bardzo go ceniłem. Na szczęście wygląda na to, że może w końcu doczekam się powrotu do tamtej ery serialu w wersji wysokobudżetowej (jak na ten serial).

Rewolucja robotów to klasyczny Davies pod każdym kątem. Pod kątem scenografii mamy tutaj roboty żywcem wyjęte z Przygód Sary Jane, klimatem sci-fi wracamy do czasów takich odcinków jak Koniec świata z serii 1 czy 42 minuty z serii 3. Styl humoru jest żywcem wyjęty z Partnerów w zbrodni z serii 4, podobnie jak towarzyszka jest sklejką Donny z Uciekającej panny młodej i Marthy ze Smith i Jones. Do tego jak dodamy szczyptę moffatowskiego czaso-maso do fabuły, to dostaniemy ten odcinek. Jakimś cudem to wszystko działa i wydaje się świeże. Wszystko jest na swoim miejscu. Belinda jest najciekawszą towarzyszką od czasu Bill, fabuła splatająca cały sezon zapowiada się mieć większe znaczenie dla wszystkich historii niż zazwyczaj, a do tego Ncuti radzi sobie w roli jak nigdy. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że reszta sezonu będzie utrzymana na tym poziomie.

Pietnasty Doktor w szpitalu The Robot Revolution

Łukasz Grzesik: Jak wiadomo dzięki wiedzy biologicznej o ograch, zdobytej dzięki animowanemu filmowi dokumentalnemu pod tytułem Shrek, ogry mają warstwy i cebula ma warstwy. Najnowszy odcinek serialu Doktor Who też ma warstwy, płacze się od nich. Im dalej w głąb główki cebuli odcinka, tym bardziej oczy stają się zaczerwienione i łzawe.

Ale po kolei. Po prologu i niezręcznej randce z przeszłości, poznajemy Belindę Chandrę. Pracuje jako pielęgniarka, ma swoje zwykłe życie i zawód, lecz jej życie zostaje zaburzone i wyrusza na przygodę, gdzieś w kosmosie, na planecie Pannabelindachandra. Nie będę tu streszczać fabuły całego odcinka. Są tu roboty, ludzie, obcy świat, odrobina podróży w czasie – to, czego można oczekiwać od odcinka Doktora Who. Lubię kreatywne wykorzystanie mechanik paradoksów i podróży w czasie, charakter Belindy i wykorzystanie jej zawodu w odcinku, ogólny wygląd i styl.

Lecz są też, niestety, inne warstwy. Dialogi są dla mnie sztuczne i nienaturalne, bez płynności i pazura znanego nawet z wcześniejszych odcinków RTD. Środkowa część odcinka się wlecze, szczególnie w porównaniu z dość dynamicznym początkiem. Po niej mamy natomiast trzeci akt, który, podobnie jak ogry, ma warstwy. Im bardziej się nad tymi minutami odcinka zastanawiam, tym gorzej to wygląda. Jakby to wam, Drodzy Czytelnicy, opisać… To trwająca niecałe dziesięć minut część kryjąca w sobie pokłady cynizmu i niechęci twórcy. Struktura fabularna, nad którą im bardziej się zastanawiasz, tym gorzej wygląda. Jeżeli znasz Doktora Who sprzed 2023 roku, wygląda tym gorzej. Epilog całkiem dobry, daje trochę ciekawości dotyczącej dalszej części sezonu i tego, co tu się dokładnie dzieje.

Chcę lubić odcinek, lecz nie jestem w stanie. Byłby zwykłym otwarciem sezonu, takim, który ani ziębi, ani grzeje. Wprowadzającym potencjalnie ciekawą postać nowej towarzyszki i całkiem intrygującą zagadkę sezonu. Niestety mam po nim obawy o dalszą jego część, oby bezpodstawne.

Dorota Kaźmierczak: The Robot Revolution – czyli sympatyczny Doktor Ncutiego Gatwy powraca i pojawia się też nowa towarzyszka. Niestety wraca też średnio udany odcinek pierwszy, jak w poprzednim sezonie. The Robot Revolution wydaje mi się trochę lepszy niż Space Babies, mimo to nietrudno dostrzec, że potencjał tego epizodu został częściowo zaprzepaszczony, a szkoda.

Zaczynając od pozytywów to przyznam, że początek urzekł mnie swoim humorem – Doktor powodujący zamieszanie w szpitalu, w którym pracuje Belinda. Dużo tu też ciekawych, typowych dla RTD pomysłów: wątek incelstwa, toksyczne związki, roboty niesłyszące co dziewiątego słowa, planeta Missbelindachandra, które w fajny sposób wpasowują się w konwencję serialu i przygód Piętnastego Doktora.

Co do pozostałych aspektów odcinka mam niestety mieszane odczucia. W szczególności mało czasu poświęcono tu bohaterom. Najbardziej cierpi na tym wątek Doktora w szeregach rebeliantów Missbelindychandry, któremu zabrakło kilku scen, przez co chwile dramatyczne ostatecznie nie wybrzmiewają. Plot twist z Alanem, mimo, że według mnie jest bardzo zabawny, to w ostatecznym rozrachunku jego przesłanie jest dosyć powierzchowne. Nowa towarzyszka – Belinda – nie zaskarbiła sobie na razie mojej szczególnej sympatii, ale liczę, że zmieni się to w następnych epizodach.

The Robot Revolution trochę zawiódł, ale też nie spodziewałam się po nim wiele. To, co jednak pokazano w finale, zapowiada bardzo interesujący sezon i nie mogę się doczekać, bo już za tydzień Lux.

The Robot Revolution Generator AI

Radosław Koch (Grupa Disney Plus Polska): Doktor wrócił! Choć cieszę się, że ponownie mogę oglądać popisy Ncutiego Gatwy w roli Doktora, to pierwszy odcinek nowego sezonu mnie nie zachwycił. Dostajemy dość oklepaną historię, w której trafiamy na planetę przejętą przez roboty. Jak to często bywa w Doktorze – otoczka SF jest jedynie przykrywką dla bardzo ludzkiej historii, która porusza ważne i aktualne tematy, ale nie ma w tym nic odświeżającego, co mogłoby pozwolić w pełni zaangażować się w fabułę.

Tak naprawdę chyba najlepszym pomysłem w całym odcinku było to, że roboty nie słyszały co dziewiątego wypowiadanego słowa. Tylko jest to fajny szczegół, który nie powoduje, że główna oś fabuły staje się od razu ciekawsza. Na początku nie przekonała mnie też postać nowej towarzyszki Doktora, czyli Belindy Chandry, ale im dalej, tym dostaje więcej czasu ekranowego i może pokazać, kim naprawdę jest. Szczególnie w końcówce odcinka pokazuje, że ma swoje zdanie i mam nadzieję, że to będzie wyraźnie zaakcentowane w reszcie sezonu.

Sezonu, który, mam nadzieję, będzie lepiej budować główny wątek fabularny niż poprzedni. Biorąc pod uwagę jak ostatnio oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością, to mam spore wątpliwości, czy Russell T Davies podoła temu zadaniu. Na razie po premierowym odcinku jestem zaintrygowany – na chwilę znów pojawiła się pani Flood, a końcówka nieźle buduje napięcie, ale wszystko w pełni będziemy mogli ocenić za 7 tygodni.

Jakub Kraszewski (O Filmówce Przy Kremówce): Plastikowe roboty przylatują plastikową rakietą, porywają bogu ducha winną pielęgniarkę i wywożą ją na planetę, nazwaną na cześć jej imienia, by została ich królową. Dla Doktora to prawdopodobnie typowy wtorek, dla nas – bardzo fajny sposób na rozpoczęcie nowego sezonu.

Rewolucja robotów to dużo lepszy pierwszy odcinek niż zeszłoroczne Kosmiczne dzieciaki. Jest tu wszystko, za co kochamy ten serial: akcja, przygoda, nieco umowny setting i parę błyskotliwych pomysłów (scena z co dziewiątym słowem – bardzo ładna!). W końcu poznajemy też nową towarzyszkę, Belindę, która już po tym jednym odcinku wydaje się potencjalnie ciekawszą postacią niż Ruby – kiedy współpracują, ma z Doktorem bardzo fajną chemię, ale jednocześnie podchodzi do niego z dużym dystansem, jak do, bądź co bądź, nieprzewidywalnego obcego człowieka, a to już daje zapowiedź jakiejś interesującej dynamiki między tą dwójką.

Odcinek oczywiście nie ucieka od humoru, czasem bardziej, czasem mniej trafionego. Bardzo doceniam motyw uczynienia głównym antagonistą złego generatora AI i ostateczne rozwiązanie tego motywu – zabawne, ciut przewrotne i zaskakujące. Okazjonalnie, szczególnie pod koniec odcinka, można lekko przewrócić oczami przez typowe dla współczesnego RTD pisanie na zasadzie: „chcę dobrze, ale nie wiem, jak to sensownie powiedzieć” (choć nie ukrywam, „planeta inceli” rozbawiła mnie chyba bardziej, niż powinna), ale w ogólnym rozrachunku to bardzo fajny start nowej serii, satysfakcjonujący, ale i zostawiający z niedosytem na kolejne historie. Fajnie będzie znowu tydzień w tydzień czekać na nowego Doktora!

Varada Sethu jako Belinda Chandra w szpitalu The Robot Revolution

Filip „ThePinkFin” Mazur: Uwielbiam doszukiwać się powiązań ze starszymi odcinkami. W tym wypadku na myśl nasuwa się momentalnie Smith i Jones. Jest szpital, jest nowa towarzyszka, choć aktorkę już widzieliśmy w jednym z poprzednich odcinków, do którego jest nawet odniesienie, jest porwanie i jest też Nicholas Briggs w roli porywaczy. Wydaje mi się, że na tym kończą się podobieństwa, choć Ato Manowski czuje tu mocną inspirację Cybermenami.

Jestem bardzo zadowolony z tego początku. Rok temu wspomniałem, że Kosmiczne dzieciaki jako start sezonu to zły pomysł, bo pasują bardziej na środek, a w tym wypadku nie dało się inaczej, bowiem Rewolucja robotów pełni taką samą funkcję jak Kościół na Ruby Road, czyli ustanawia relację Doktora z Belindą – nową towarzyszką, ale nie jest odcinkiem specjalnym, więc nie stanowi on tak bardzo zwartego bytu, ponieważ obiecuje nam rozwiązanie „zagadki”, skąd Roboty wzięły przyszłą wersję certyfikatu, i myślę, że nie potrzebujemy tej wiedzy. Pewnie RTD też to wie, ale i tak próbuje kogoś na to złapać. Ważniejsze jest to, jak i kiedy Belinda wróci do siebie. Właściwie to wiemy kiedy – 24 maja 2025 – bo sama nam to powiedziała. Chce zdążyć do pracy. Tylko że tak się akurat składa, że jest to też dzień premiery przedostatniego odcinka, więc pewnie czeka nas 5 odcinków poza teraźniejszą Ziemią, ale Ruby ma wrócić w 4. odcinku. Hmm.. Czy wraz z nią wróci też pani Flood? Wrócić, na pewno wróci. Już wróciła. Pojawiła się na chwilę, zobaczyła Doktora, przestraszyła się i uciekła. Coraz bardziej mnie intryguje. Zastanawia mnie też, czemu Ruby nie zareagowała na Mundy, skoro ona, pani Flood i Belinda mieszkają blisko siebie. Pewnie tego nie wyjaśnią, ale kto wie.

Nie mam powodów do narzekań, to jest bardzo solidny odcinek, choć tutaj skupiłem się na nim głównie jako otwarcie sezonu. No cóż, jest nim. Gdyby to był odcinek świąteczny, to może byłbym bardziej krytyczny. Na pewno za tydzień przy Luxie będę bardziej skupiony na fabule samego odcinka, bo szlak jest już przetarty, a poza tym wydaje mi się, że to będzie najlepszy odcinek sezonu i będę się nim zachwycać tak samo jak Diabelskim akordem.

Anna Sobolewska: Przyznam, że o ile na całą drugą odsłonę ery Ncutiego czekałam z ogromną niecierpliwością – o tyle po samej premierze nie spodziewałam się zbyt wiele, sparzona naprawdę słabym Space Babies. Niemniej jednak sobotni odcinek bardzo miło mnie zaskoczył. Otrzymaliśmy nieco baśniową historię, która nie była może super oryginalna w założeniu (moje pierwsze skojarzenie było z dowcipnym komiksem War and Peas o tym samym pomyśle [patrz poniżej]), ale dała podstawę dla naprawdę udanego według mnie odcinka (swoją drogą ciekawe, że obie towarzyszki Piętnastego mają wprowadzenie bardzo głęboko odsadzone w baśniach, jestem pewna, że nie jest to bez znaczenia). Z pewnością duża w tym zasługa tego jak wspaniale prezentuje się świat przedstawiony planety Missbelindachandra One i jego stylistyka żywcem wyjęta z dzieł retrofuturyzmu. Zachwyca nie tylko kolorystyka tego odcinka, ale też przede wszystkim fantastyczne projekty robotów – od klasycznych już dla New Who „dużych czerwonych robotów”, poprzez przeuroczego robocika Polish-Polish (którego Doktor powinien na koniec zabrać na pokład TARDIS, kto mu odkurza te wszystkie platformy?) czy Generator AI. Była w tym stylistyczna konsekwencja i świeżość.

Fabuła była dla mnie wciągająca, choć jak to zwykle w premierze bywa, jest tylko pretekstem do przedstawienia towarzyszki oraz jej początku relacji z Doktorem. W obu aspektach według mnie udało się to doskonale. Belinda od początku zostaje zarysowana jako dużo bardziej realistyczna, po prostu lepiej i ciekawiej napisana postać niż Ruby (którą naprawdę lubię) i tak też zapowiada się jej relacja z Doktorem. Belinda już na początku przekonuje się, że pokładanie zaufania w Doktorze może mieć fatalne konsekwencje. W przeciwieństwie do Ruby, Belinda nie widzi w Doktorze romantycznego bohatera ale natychmiast rozpoznaje w nim to, co większość odkrywa dopiero po czasie – bezpośrednie źródło zagrożenia. Zapowiada to miłą odmianę w dynamice teamu TARDIS.

Sam Doktor w odcinku jest dobrze napisany, scenariusz pozwala mu wykazać się nie tylko sprytem, ale też wiedzą – moje ulubione sceny to zakodowane przemówienie historyka oraz dyskusja nad rentgenowskim kocem, która pozwala mu zaprezentować swoją wiedzę biologiczno-medyczną i znaleźć nić porozumienia z Belindą, pielęgniarką. Widać, że Ncuti – choć według mnie fantastyczny już w pierwszym sezonie – nabiera większej pewności co do tego, kim jest jego Doktor i jak go odgrywać. A jest on osobą skrywającą ogromne osamotnienie pod swym uśmiechem i mamy tu dalszą eksplorację tego motywu, obecnego już w odcinku świątecznym.

Generalnie uważam ten odcinek za jedną z lepszych premier sezonu od lat i nastawił mnie on bardzo optymistycznie na nadchodzące tygodnie i dalsze przygody Doktora i Pielęgniarki.

Dominik Śnioch (Ja, Dominek): To był niezły odcinek… A raczej byłby, gdyby nie dwie sprawy. Pierwsza to oczywiście szalejąca mizoandria Daviesa. Drugi problem poniekąd wynikał z pierwszego: te roboty to w zasadzie byli Cybermeni. Serio, normalni Cybermeni. Chcieli zamienić Belindę w maszynę im podobną, padło słowo „konwersja”. No tak, ale gdyby użyć blaszaków naszych ulubionych, to cała intryga i wszystkie zgony nie byłyby winą Wstrętnego Białego Mężczyzny™. Bo przecież gość robił wszystko z własnej woli, maszyny dały mu tylko siłę.

No ale dobrze, wypadałoby się skupić na pozytywach: solidne czaso-maso, dużo paradoksów bardzo w stylu Moffata. Ogromnie mi się podobało to zamieszanie w liniach czasowych! Doktorowo przyjemne, a do tego wcale-nie-Cybermeni byli nawet fajnie zaprojektowani. Słyszałem krytykę odnośnie ich zbyt jaskrawej kolorystyki, ale mi się podoba.

Belinda – jeszcze nie wiem, co o niej myśleć. Wydaje się zbyt nadęta, ale z drugiej strony w tym odcinku miała ku temu całkiem solidne powody, zobaczymy jak się zachowa w początkowo luźniejszej sytuacji. No a Doktor jak to w tym wcieleniu – fajny i wesoły, tylko przydałoby mu się więcej sprawczości.

Filip Tokarzewski (The Philmer): Doktor Who powraca z przytupem. Choć The Robot Revolution nie jest pozbawione wad, to jest to znacznie lepszy start sezonu niż rok temu. Poznajemy tutaj Belindę Chandrę, która jak co druga osoba w Whoniwersum przypadkiem znajduje się w centrum jakichś kosmicznych wydarzeń poza jej pojmowaniem. Muszę przyznać, że już teraz uważam ją za ciekawszą postać od Ruby. Jej background jako pielęgniarka zostaje tu ładnie zarysowany i widzimy jej szczerą chęć do niesienia pomocy innym. Doceniam również, że po tym jak Doktor zauważa jej podobieństwo do poznanej w ubiegłym sezonie Mundy Flynn, nie buduje się z tego tajemnicy na cały sezon, a Belinda dowiaduje się o tym wprost od Doktora. A nawet pomimo tego nie ufa mu od razu bezgranicznie.

Bardzo podoba mi się ile w tym odcinku było klasycznego timey-wimey, czasowych zawirowań sprawiających, że Doktor ląduje na planecie Missbelindachandra One pół roku przed Belindą, zaś jej były oraz złoczyńca tygodnia – na dziesięć lat przed nimi. Jest to zawiłe, ale jakże pięknie się spaja na sam koniec. Swoją drogą gag z „AI” i zdrobnieniem „AL” był nawet zabawny. Bardzo doktorowa rzecz. Podobnie jak pomysł z tym, że roboty nie słyszą co dziewiątego słowa. Szkoda, że drugi plan tej historii i postać rebelianta z niechęcią wobec Belindy wypadają dosyć blado, ale w gruncie rzeczy nie jest to tak istotne.

Po zapowiedziach spodziewałem się, że dostanę w tym odcinku jakiś komentarz wobec zagrożeń związanych z generatywnym AI. Zamiast tego skupia się on na toksycznych związkach. Niestety wątek ten nie jest zbyt rozbudowany i przydałoby się w nim więcej niuansów, głębsze zarysowanie antagonisty, bo samo rzucenie słowami „planeta inceli” ani trochę nie zagłębia się w realny problem. Nie uważam jednak samej obecności tego wątku związku za wadę, bo moim zdaniem nadal dobrze łączy się to z kwestią AI. Czy bowiem Alan, ze swoją potrzebą kontroli, nie odzwierciedla poniekąd zagrożeń związanych z inwigilacją za pomocą sztucznej inteligencji? Z kolei jego błędne postrzeganie miłości, nieumiejętność nawiązywania prawdziwych relacji, łączy się z bezdusznością grafik generowanych przez AI – tym brakiem ludzkiego pierwiastka. Szukanie w Chacie-GPT doradcy czy zastępstwa własnego rozsądku, a w obrazkach w stylu Studia Ghibli zastępstwa, cóż… Studia Ghibli… to zatracenie ludzkiego doświadczenia. Oczywiście, nie chcę tutaj generalizować, jednak w ostatnim czasie wydaje mi się, że tego typu narzędzia najbardziej przemawiają do osób, które w jakimś stopniu pewnych ludzkich emocji odczuwać nie potrafią. Stąd też zatracenie ludzkości przez Alana jest dość odpowiednim rozwiązaniem. Szkoda tylko, że to wszystko to są moje dopowiedzenia.


A wy co sądzicie? Zapraszamy do dyskusji o Rewolucji robotów oraz nowym sezonie na grupie na Facebooku – TARDISawce oraz na naszym serwerze Discorda, gdzie powstają spoilerowe wątki dyskusyjne. Nie może Was zabraknąć w ożywionych rozmowach, które mają tam miejsce cały czas!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *