Relacja z konwentu Imladris 2015
Ostatni weekend część Redakcji spędziła na niedużym, ale przesympatycznym krakowskim konwencie Imladris. Zapraszamy do lektury relacji.
Ecthelion: Długo czekałem na Imladris – w końcu ominął mnie sierpniowy Polcon i tym samym od ostatniego konwentu, w którym brałem udział, minęło już dobrych kilka miesięcy. Tym bardziej cieszyła mnie perspektywa bliskiej lokalizacji – nie jak dotąd w szkole w Nowej Hucie, ale dwa kroki od mojego akademika – oraz, jak przypuszczałem, ciepłej, złotej jesieni. Cóż, pomyliłem się trochę co do tego ostatniego. Drugi weekend października zimnym wiatrem obwieszczał: „Winter is coming”. Niezbyt zachęcająca pogoda i krótki piątkowy plan, w którym niewiele było interesujących mnie punktów sprawiły, że zdecydowałem wybrać się na konwent dopiero następnego dnia.
Mimo zaostrzającego się przeziębienia byłem nieugięty. Zaopatrzony w termos z herbatą oraz doktorowy cosplay, wyruszyłem sobotnim przedpołudniem w moim codziennym stroju – który przy pewnej dozie wyobraźni można by uznać za cosplay Sherlocka. Spóźniłem się co prawda na prelekcję o Świecie Dysku, ale na steampunkowe systemy RPG już dotarłem, uważnie słuchając i skrzętnie notując wszelkie ciekawostki.
Lierre: Ecthelion nie był jedyną osobą, po której było widać, że może mieć coś wspólnego z Doktorem Who – cosplayerów wprawdzie wypatrzyłam tylko dwóch (o drugim Ecthelion wspomina poniżej), ale było całkiem sporo doktorowych koszulek, zdarzył się fez, po terenie konwentu buszowało też dwóch Daleków – w tym słynny Wędrujący Dalek, który ostatnio u nas się zatrzymał. Oba wywoływały furorę… Zwhomanizowane były też dziewczyny, które przez pierwszą połowę soboty siedziały w akredytacji, więc wszystkich fanów Doktora, którzy wchodzili na teren konwentu, czekało miłe powitanie. Przez jakiś czas dyżurował z nimi również Wędrujący Dalek. Dostał plakietkę medyka i wprowadzał alternatywne metody terapii przez eksterminację. Podobno skuteczne.
Ecthelion: Konwent odrobinę zaskoczył mnie mnogością prelekcji poświęconych Gwiezdnym wojnom – w końcu już niedługo premiera siódmego epizodu. Jako fan gwiezdnej sagi nie mogę narzekać, jakkolwiek przypuszczam, że niektórzy fani mogli czuć się trochę zepchnięci na margines: z punktów programu związanych z brytyjskimi serialami odbywał się jedynie konkurs doktorowy, z anime tylko historia studia Ghibli. Byłem na trzech gwiezdnowojennych prelekcjach – o gwardzistach Imperatora, Ciemnej Stronie w niedawno relegowanym do „Legends” Expanded Universe (never forget) oraz siódmym epizodzie właśnie i wszystkie były świetnie przygotowane, zaś dyskusja, jaka wywiązała się przy okazji ostatnich dwóch, była znakomita – przezabawna i merytoryczna zarazem. Odrobinę żałowałem, że nie zdecydowałem się wybrać na wprowadzenie do Star Treka (po Abramsowych filmach zdecydowanie by mi się przydało), ale hej, fizyka kwantowa, trzeba sobie czasem posłuchać o prawdziwej nauce :D
Lierre: Podciągnijmy pod punkt doktorowy prelekcję o Lovecrafcie – w końcu uniwersum Cthulhu to część wszechświata Doktora Who, prawda? :D
Ecthelion: Po przerwie obiadowej postanowiłem wykorzystać trochę czasu na przejście się po stoiskach i gamesroomie. Moją uwagę poza Supreme Dalekiem w fezie (jego Reunion z Travelling Dalekiem to jeden z highlightów tego konwentu) przykuł system Heroclix – figurkowa gra, w której ponoć mogą zmierzyć się nie tylko superbohaterowie i superzłoczyńcy uniwersów Marvela i DC, ale też np. Batman i Frodo mogą stanąć w szranki z Khanem i Draculą – cudowne koncepcje, nie uważacie?
Gdy już poprzyglądałem się erpegowym rozgrywkom oraz zaopatrzyłem w kilka gadżetów (upolować pierwszy zeszyt Guardians of the Galaxy – bezcenne), wpadłem na swoją późniejszą inkarnację, Dziesiątego Doktora vel Magneto. Nasz prasowy team OsiemDziesiąt pokręcił się jeszcze trochę przy stoiskach (wygrać dwoma losami koszulkę i przypinkę – takie rzeczy tylko Magneto), by potem udać się na herbatkę (zapomniałem wspomnieć, że straciłem głos) i wrócić na prelekcje. Ani się obejrzeliśmy, a zapadł wieczór i trzeba było dopracować szczegóły doktorowego konkursu. Było mi trochę przykro, że nie będę w stanie go poprowadzić, ale zupełnie o tym zapomniałem, kiedy tylko publiczność zaczęła się zbierać na patio i mogliśmy zaczynać.
Lierre: Na szczęście K., Gingerstorm i Magneto świetnie ogarniały. Mój wkład ograniczał się do dwóch pytań, z których tylko jedno zostało wykorzystane, i bieganiu z aparatem. I częstowania ciastkami. Mogę się tym zajmować na wszystkich konwentach.
Ecthelion: Do udziału zgłosiło się pięć drużyn, w tym dwie mieszane (jedna damsko-męska, druga damsko-dalecka). Gdy się nad tym zastanowić, konkurs mógł być dobrym wskaźnikiem tego, jak bardzo sfeminizowany jest nasz fandom (i bardzo dobrze!) – raptem jeden pan na osiem pań. W pierwszej konkurencji należało uzupełnić jeden z kilku co śmieszniejszych cytatów z ósmej serii w oryginale (nie mogło zabraknąć budyniogłowych i lasagne), co wcale nie było takie łatwe, nawet z pomocą Smoka-tłumacza o nienagannej angielskiej wymowie.
Lierre: Ale i tak uczestnicy świetnie sobie poradzili – ciastek w fezie ubywało błyskawicznie.
Ecthelion: Druga konkurencja polegała na opowiadaniu dwuminutowych doktorowych historii z wykorzystaniem czterech wylosowanych słów. Uczestnicy roztoczyli przed naszymi oczami wyczynowe ucieczki przed Dalekami, tajemnicze zbroje będące Ciszami, planetę-cmentarz, Doktora lądującego na konwencie (i kompletnie się tam nie odnajdującego) oraz tajemnicze artefakty. Mimo presji czasu przyjazna atmosfera sprawiła, że nawet najbardziej nieśmiałe osoby dały się przekonać do spróbowania swoich sił. Opowieści uruchomiły kreatywność – większość uczestników wcielała się w towarzysza relacjonującego kolejną przygodę, ale zdarzały się także zwierzenia samego Doktora. Zasłuchana widownia w krótkim czasie przechodziła od zaskoczenia pomysłami zawodników do salw śmiechu i gromkich braw.
Lierre: Wielkie gratulacje dla wszystkich uczestników, byliście niesamowici! Ja bym chyba stchórzyła. :D Poradziliście sobie cudownie, wszystkie opowieści brzmiały przezabawnie. A niektórzy jeszcze wykazali się niezłymi zdolnościami aktorskimi. Może kiedyś warto byłoby zrobić konkurs w takiej właśnie formie?
Ecthelion: Na finał przygotowaliśmy coś specjalnego – dobrze znana formuła „prawda czy wyzwanie” w naszej wersji była szczególnie trudnym pytaniem bądź zadaniami wymagającymi niemałej pomysłowości. Te ostatnie były szczególnie ciekawe – odtworzenie pojedynku Doktora z Robinem Hoodem, stworzenie na poczekaniu cosplayu Dwunastego Doktora czy powiedzenie czegoś miłego w stylu Missy (przemowa z pięknym, szkockim akcentem sprawiła, że nawet mnie, znającemu jej autorkę od dawna, kapcie spadły, a z twarzy nie schodził banan) z pewnością na długo pozostaną w naszej pamięci. W tej konkurencji otrzymałem też zaszczytną funkcję ciastkopodawcy z fezem większym w środku.
Ostatecznie konkurs wygrała drużyna numer cztery – było to o tyle ciekawe, że jedna z dwóch zawodniczek, jak sama przyznała, widziała zaledwie dwa odcinki ósmej serii – ale też twórcy nie z wiedzy przepytywali uczestników. Konkurs jednak pomógł jej w końcu przekonać się do nadrobienia zaległości. Widzicie, ile może zdziałać dobra zabawa!
Lierre: Obie uczestniczki miały w dodatku zielone włosy. Przypadek? ;>
Ecthelion: Po zakończonym konkursie udaliśmy się nieco mniejszą już grupą do sali z rzutnikiem, gdzie odświeżyliśmy sobie zeszłotygodniowy odcinek przed seansem świeżo wyemitowanej Ciszy przed potopem. Chociaż drugi odcinek zdecydowanie wymagał powtórnego obejrzenia (brak napisów utrudnia pełne rozumienie nawet anglistom), to chyba każdy był pod dużym wrażeniem. Naprawdę polecam grupowe oglądanie Doktora Who – te emocje, wspólny śmiech, zachwyt i ekscytacja są bezcenne.
Lierre: Z Gingerstorm musiałyśmy się niestety zwinąć błyskawicznie w punkcie kulminacyjnym odcinka – odkryłyśmy nagle, że mieszkamy daleko od centrum i musimy tam jeszcze dojechać. ^^ Mamy nadzieję, że nie przeszkodziłyśmy oglądającym w przeżywaniu przemowy Doktora. Żałujemy, że się nie zdążyłyśmy pożegnać, ale mamy nadzieję, że wkrótce będzie okazja znów się spotkać. Padłyśmy, zmęczone i chore, więc konwent dla nas skończył się wcześniej…
Ecthelion: Ostatni dzień był równie krótki, co pierwszy, jednak mimo jeszcze gorszej pogody zdecydowałem się wbić w cosplay (tym razem już nie Ósmy, a Jedenasty Doktor) i wybrać na kilka prelekcji. Miałem co prawda razem z Magneto wybrać się posłuchać o tym, jak zostać mrocznym władcą, a potem o X-Menach, ale nie żałuję, że ostatecznie wylądowałem na prelekcji-panelu o Przebudzeniu Mocy oraz podsumowaniu wszystkich (serio, od 1982 aż do dziś) tolkienowskich elektronicznych erpegów. Smutno było rozwiązać muszkę (którą mało kto widział – whovianie najwidoczniej zaszyli się w domu pod kocykiem z herbatką), odłożyć identyfikator na półkę i wrócić do szarej (dosłownie) rzeczywistości. Ale pociesza mnie myśl o zbliżającym się wielkimi krokami Falkonie, a zaraz potem Serialkonie. Mam nadzieję, że tam również się z Wami zobaczymy!