Rachel Talalay o #MeToo
Zapraszamy was do lektury tłumaczenia tekstu, którego autorką jest Rachel Talalay, reżyserka niezapomnianych odcinków finałowych epoki Dwunastego Doktora. Opisuje w nim pewien panel na konwencie Gallifrey One (tłumaczenie relacji z niego znajdziecie na naszej zaprzyjaźnionej stronie), odnosi się do słynnej akcji #MeToo i pisze o tym, co znaczy dla niej… bycie dobrą osobą.
Oryginał ukazał się na stronie Den of Geek.
Doctor Who, #MeToo i o tym, dlaczego Gallifrey ma dość czekania
Nie byłam na to przygotowana.
Myślałam, że panel z trzynastoma kobietami (aktorkami, scenarzystkami i pracownicami planów filmowych) to będzie relaksujące doświadczenie. Że w jego trakcie odpocznę po męczących panelach i innych atrakcjach Gallifrey One. Na scenie siedziało ze mną tak wiele genialnych, elokwentnych i fascynujących kobiet. Mogłam odetchnąć i po prostu wsłuchać się w ich historie.
Nie byłam gotowa na to, jak potoczy się ta dyskusja.
Dla tych z was, którzy nie czytali opisu, który ukazał się na stronie Whovian Feminism [polski przekład tutaj] – odsyłam was tam na początek. Moje notatki, które znajdziecie poniżej, stanowią rozwinięcie myśli z panelu, a nie relację z tego, co się wydarzyło.
Jedna z moich córek siedziała na widowni. Zna bardzo dobrze moje prywatne historie. Kiedy przytuliła mnie po panelu, spytałam ją, co o tym myśli. Przede wszystkim była zaskoczona tym, na ile sposobów można dręczyć i dyskryminować kobiety. Molestowanie seksualne, znęcanie się, kontrolowanie wyglądu i wagi, dyskryminacja ze względu na ciążę, molestowanie werbalne i tak dalej. Każda z nas cierpiała na swój sposób i każda ma swoją historię. Różnią się, ale wszystkie do nas przemawiają.
Na scenie uświadomiłam sobie, że płaczę wewnętrznie. Prawie się załamałam, kiedy Wendy Padbury po raz pierwszy w życiu opowiedziała najbardziej niepokojącą historię o okropnym doświadczeniu, które przeżyła w wieku szesnastu lat. Kiedy wspomnienie wypłynęło na wierzch, kiedy wszystkim zabrakło słów z szoku, Wendy podsumowała, że czuje się winna, że nikomu wtedy o tym nie powiedziała. Myślała, że w ten sposób mogłaby może upewnić się, że nie przydarzy się to nikomu innemu – nawet jeśli jest to mało prawdopodobne. Zamiast sobie wybaczyć i znaleźć ulgę w opowiedzeniu wreszcie tej historii, znalazła sposób, aby obrócić ją przeciwko sobie. Zarówno my jak i widownia zareagowaliśmy chóralnym westchnieniem na myśl, że jej reakcją na własne wyznanie jest samobiczowanie, a nie złość czy ból.
Myślę, że #MeToo sprawiło, że zaczęliśmy wszyscy na nowo oceniać własne wybory, których dokonywaliśmy w branży opartej na pieniądzach i próżności z domieszką desperacji, co zaowocowało instytucjonalnym seksizmem, rasizmem, prześladowaniem i molestowaniem (nie tylko seksualnym). Znam wielu mężczyzn, którzy wykorzystali tę chwilę do spytania samych siebie o swoje zachowanie. Przychodzą do nas po wybaczenie tego, że nie rozumieją lub nie rozpoznają, czym jest świadoma zgoda lub różnicy między uwodzeniem a molestowaniem, czyli rzeczy, które nie powinny być w ogóle kwestionowane. Nie powinnyśmy musieć tłumaczyć im, jak nas szanować. Szukamy odpowiedzi na pytanie, jak być porządnymi osobami w strasznie nieporządnych czasach. To głęboko niepokojąca myśl.
Ale i ja, która musiałam walczyć i pokonywać kolejne przeciwności losu, widzę wiele jasnych stron. Tak, wciąż bywam przestraszona i ostrożna i oczekuję negatywnych reakcji. Ale znam też wspaniałych mężczyzn, którzy mówią „Nie rozumiem, jak i dlaczego mężczyźni zachowują się w ten sposób. Nie mam w słowniku słów na wyrażenie tego, jak można traktować w ten sposób kobiety”. Dla tych mężczyzn ruch #MeToo oznacza przede wszystkim zwiększenie świadomości. Takie panele otwierają im oczy i wszyscy przyznają, że nie mieli pojęcia, czego doświadczamy – że każda kobieta na scenie ma własną historię związaną z traktowaniem, na jakie naraziła ją płeć.
Moja złość wróciła ze zdwojoną siłą, gdy słuchałam opowieści Hayley Neubauer, która straciła pracę, kiedy poinformowała producenta serialu, że jest w ciąży. Opowiadała mi to wcześniej i oferowałam jej wtedy pomoc prawną, jako że było to nielegalne. Ale odmówiła mi, wiedząc, że w rezultacie zostanie naznaczona jako osoba, z którą trudno się współpracuje i będzie to samobójstwo dla jej kariery. Byłam wściekła, jak zwykle bywam, kiedy krzywdzi się bliskie mi osoby, ale rozumiałam jej decyzję w pełni.
Bywałam świadkiem tego, że moje przyjaciółki były molestowane i otwarcie mówiłam dręczycielowi, żeby przestał. Wypowiadałam się przeciwko nierówności płac, jeśli nie dotyczyła ona mnie. Żądałam nawet od moich szefów, żeby przestali słownie dręczyć innych ludzi. Ale kiedy takie rzeczy przydarzają się mnie, jestem przerażona – kiedy straciłam pracę, bo byłam w ciąży, kiedy dostałam mniej pieniędzy niż mężczyzna, gdy wykonywaliśmy tę samą pracę, kiedy ktoś dotknął mnie w nieprzyzwoity sposób, kiedy mówiono mi, że to nie praca dla kobiety albo że próbowali pracować z kobietami i „to nie działało”, nie mówiłam nic. Zawsze znajdzie się ktoś na twoje miejsce, jeśli będziesz „sprawiać problemy”.
Noc przed panelem jadłam kolację w towarzystwie części kobiet, z którymi siedziałam potem na scenie. Jak można by się spodziewać, rozmowa zeszła na #MeToo i ogólne uprzedzenia w branży. Trochę mniej boleśnie niż Wendy wyraziłam wtedy moje poczucie winy, że przestałam o siebie walczyć. Miałam w końcu wybór – kiedy powiedziano mi: „Nigdy nie graj kartą „kobieta”, nie wspominaj o swojej płci albo nigdy nie dostaniesz pracy, a przede wszystkim nigdy nie narzekaj, bo twoje skargi zostaną zmienione w słabość lub niezdolność do współpracy, czy cokolwiek innego negatywnego chcieliby o tobie powiedzieć”. Przemyślałam moje opcje i jeśli chodziło o mnie, zawsze się zamykałam. Patrz w dół. Ciężko pracuj.
Wybierałam pracę – doszłam do wniosku, że decyzja o pracy uczyni dla kobiet więcej niż pozbawienie możliwości pracy. Wciąż miałam możliwość reżyserowania i byłam jedną z bardzo niewielu kobiet, które zatrudniano do seriali akcji i fantastycznych, więc pracując, wykonując dobrą robotę, udowadniając, że też się do tego nadajemy, czyniłam nam przysługę. Ale głęboko w środku martwiłam się, że się sprzedałam.
Kiedy mówiłam o tym, jak waham się nad tym wyborem, Rona Munro użyła kojących słów (czego spodziewalibyśmy się po tak genialnej pisarce i scenopisarce): „Czasami musisz najpierw zinfiltrować jakieś środowisko, żeby osiągnąć sukces. A jeśli chodzi o infiltrację, trzeba być gotowym na wszystko”.
Taki sposób patrzenia na to przyniósł mi ulgę. To nie było w jej opinii tchórzostwo. Mam nadzieję, że Wendy Padbury nie będzie się nigdy czuła winna za swoją szesnastoletnią siebie i spojrzy na to jak na szokującą historię, jaką jest ona dla innych – okropnej traumy, przez którą nie powinien przechodzić nikt w żadnym wieku.
Przypomina mi się Uma Thurman. Kiedy oglądałam Kill Billa, miał tyle elementów, które chciałabym, aby miała Odlotowa dziewczyna [„Tank Girl”; film z 1995 roku, jeden z pierwszych wyreżyserowanych przez Rachel Talalay – przyp. red.]. Podczas gdy szklany sufit coraz bardziej się obniżał, sprawiając, że brakowało mi tlenu, Uma była dla mnie inspiracją. W tym roku okazało się, że przez piętnaście lat musiała żyć z sekretem o okropnym wypadku samochodowym i tym, co ją spotkało, żeby bronić ludzi, którzy byli przecież potężniejsi od niej. Łatwo jest być bezmyślnym sędzią i mówić „powinna była komuś powiedzieć”. Ale jako ofiara przemocy jesteś na straconej pozycji, cokolwiek zrobisz.
Ale wystarczy tego udręczania się – z drugiej strony otrzymywałam zawsze ogromne wsparcie od moich głównie męskich szefów i mentorów. Mogłabym nazwać moją autobiografię „Wszystkiego, co umiem, nauczył mnie Koszmar z ulicy Wiązów („Nightmare on Elm Street”)”. New Line Cinama, ze swoją reputacją w kratkę, jest miejscem, które uznaję za moją filmową szkołę. W tej firmie się uczyłam, awansowałam, zachęcano mnie do pracy w branży. I choć nigdy idealne, robione tam filmy były wyrazem ogromnej kreatywności przy bardzo małym budżecie. Nauczenie się pracy przy takich ograniczeniach finansowych okazało się najbardziej przydatną umiejętnością, jaka mogła mi się potem przydać. Rozwiązuj problemy, nie odkładaj projektów. To był krok dalej od świata Rogera Cormana, w którym wielu z nas zaczynało w latach 70.
Wracając do panelu – Deb Stanish, która wykonała wspaniałą pracę jako moderatorka czegoś, co wymknęło się spod kontroli i zaskoczyło każdego z nas, poprosiła mnie o podsumowanie tego tematu w imieniu nas wszystkich. Nie byłam zachwycona tym pomysłem, jako że w przeciwieństwie do wielu innych uczestniczek nie jestem ani mówcą, ani pisarką, ani wykonawczynią.
Przede mną Sarah Dollard i Jenny Colgan udzieliły wyjątkowo pięknych rad – żeby promować nasze silne głosy i wspierać się nawzajem, podkreślały też, że to ważne, abyśmy słuchały i wierzyły sobie nawzajem.
Ponieważ będziemy dalej opowiadać nasze historie i znajdować sposoby, by nas wysłuchano.
Jest dla mnie bardzo ważne, aby podkreślić, że tylko jedna z historii, które padły na scenie, dotyczyła pracy przy Doctor Who. Więc w moim podsumowaniu podkreśliłam, jak pozytywne jest to środowisko. Wspomniałam o tym, ile osób podeszło do mnie na konwencie, aby mi podziękować za moją pracę, zwłaszcza za Dar niebios („Heaven Sent”), który to odcinek pomógł wielu osobom przejść przez ciężki okres, przyniósł im ulgę w żałobie. Podziękowałam za to widowni, ale tym bardziej za to, co oni robią dla mnie. Jeśli nasza praca im pomaga, tym bardziej ich wsparcie i pasja dają nam siłę.
Mówiłam też o tym, jak Doctor Who był dla mnie terapeutycznym projektem – podziękowałam Stevenowi Moffatowi i Peterowi Capaldiemu i jak zawsze naszej ekipie za najwspanialsze środowisko do tworzenia i wysyłania pozytywnego przekazu. Powtórzyłam słowa Stevena o tym, jak wiele pracy jeszcze przed nami (brak różnorodności na scenie był na to wystarczającym dowodem), ale że wszyscy zamierzamy nad tym pracować.
I zakończyłam słowami Dwunastego Doktora:
Śmiej się głośno. Biegnij szybko. Bądź dobry dla innych.
Później było dużo uścisków. I trochę łez. Wróciłam do pokoju dla twórców, aby wziąć moje rzeczy przed pojechaniem na lotnisko. Kiedy weszłam do pomieszczenia, wszyscy zebrani tam mężczyźni, którzy byli na panelu, zaczęli spontanicznie bić brawo. Tego też na pewno nie zapomnę.
Oh, briliant!
Źródło: Den of Geek