Podróż aktorki w czasie i przestrzeni – wywiad z Jenną Coleman
Przed świętami, zaraz po tym, jak skończyła pracę na planie Victorii, Jenna Coleman udzieliła telefonicznego wywiadu The Interview Magazine – opowiedziała o pożegnaniu z rolą Clary i swoich najnowszych projektach.
Jako Clara Oswald Jenna Coleman wcieliła się w wiele postaci: ciekawską podróżniczkę, nauczycielkę, niezwykłą towarzyszkę pewnego kosmity, kosmiczną detektyw, młodą zakochaną kobietę i obrończynię wszechświata. Cudowna absurdalność świata Doktora Who jest ugruntowana wiarygodnością jego aktorów. Przez trzy serie, pięćdziesiątą rocznicę serialu i dwie inkarnacje Doktora było oczywiste, że Coleman to rozumie. Balansując poważne i komiczne aspekty, kwestionując działania Doktora, by innym razem podążać za nim bez żadnych obiekcji, była dla widza oknem do wciągającej, nieprzewidywalnej historii. Ostatni odcinek z nią obejrzeliśmy tuż przed świętami, jednak odejście Jenny zaczęto planować już rok przed zakończeniem zdjęć do dziewiątej serii w sierpniu ubiegłego roku.
Sama aktorka tak podsumowała swoją postać:
Zdecydowanie było czuć, że jej czas dobiegł końca. W pewien sposób stało się to opowiedzianą historią. Musisz przestać żyć przeszłością i iść naprzód. To było dla mnie bardzo naturalne zakończenie. Jest sensowne, także w kontekście fabuły. Byłam skłonna zostać, żeby móc opowiedzieć dobrą historię.
Teraz, po czterech latach międzygalaktycznych podróży w czasie, jej powrót do bardziej przyziemnych ról tym bardziej przyciąga uwagę. Nadchodzące projekty Jenny to Me Before You, wyczekiwana adaptacja powieści Jojo Moyes w reżyserii Thei Sharrock (w obsadzie zobaczymy również Emilię Clarke znaną z Gry o tron oraz Sama Claflina znanego z Igrzysk śmierci) i serial Victoria produkcji ITV, w którym wcieli się w rolę królowej Wiktorii. Coleman wydaje się stworzona do tego, by zagrać brytyjską królową, ponieważ rola ta zawiera w sobie napięcie pomiędzy odrealnionym a banalnym, tak charakterystyczne dla Doktora Who.
Jenna tak podsumowała tę rolę:
Płynne przejścia od dziewczyny do królowej to naprawdę interesujące doświadczenie. W przypadku Wiktorii jest pewna więź pomiędzy normalną, osiemnastoletnią dziewczyną kierującą się impulsami a byciem królową, mocnym poczuciem obowiązku i wiary. Zna swoje obowiązki i zdarza się jej być królową, ale równocześnie jest osiemnastolatką, która lubi bale i tańce.
Czy mocno przeżyłaś emisję swoich ostatnich odcinków Doktora Who?
To naprawdę dziwne. Zajrzałam do domu Petera [Capaldiego] ze Stevenem [Moffatem], Brianem [Minchinem], naszym producentem i Markiem Gatissem. Wszyscy razem obejrzeliśmy mój ostatni odcinek. To po prostu świetna zabawa, a najlepszą rzeczą w Doktorze Who jest to, że historie są tak epickie i zakrojone na szeroką skalę, zagadkowe i romantyczne. Zawsze odnoszę wrażenie, że mimo iż jest to science fiction, to jest to również baśń. Bardzo miło było obejrzeć to razem, ale pożegnanie było przygotowywane od bardzo dawna. To było dość dziwne, ale też porywające – widzieć to zrealizowane na ekranie i nie mieć już tych relacji związanych z pracą, które były częścią mojego życia przez ostatnie cztery lata. To była szalona, dziwna i wspaniała część mojego życia, ale w pewnym sensie czuję się, jakby otworzył się przede mną nowy rozdział – to świetne uczucie.
Czego będzie ci najbardziej brakować z roli Clary?
Głównie Petera. [śmiech] To takie rzadkie, trafić na serial, który praktycznie jest show dwóch aktorów – nasza dwójka, cały dzień, codziennie. Ale każdy dzień jest też inny. Co dwa tygodnie zmieniasz odcinki, masz inną obsadę, odwiedzasz inną planetę. Robisz dziwne wyczyny do góry nogami, grasz na tle green screenu, a potem nagle kręcisz bardzo intymną, emocjonalną scenę. Jako aktor możesz udać się wszędzie. W tym serialu nie ma tak naprawdę ograniczeń gatunkowych, tak bardzo jest zmienny i dynamiczny. To właśnie tego opowiadania historii będzie mi najbardziej brakować. Tak samo Petera, ponieważ spędziliśmy razem większość ostatnich dwóch i pół roku. Ale serial będzie szedł do przodu, tak jak zawsze, i stanie się czymś innym – właśnie to czyni go tak wyjątkowym.
Jak myślisz, jak serial zmienił cię jako aktorkę?
Nie znam jeszcze odpowiedzi na to pytanie. Szczerze powiedziawszy uważam, że to ludzie, z którymi współpracujemy, najbardziej nas zmieniają. Myślę, że współpraca z Peterem sprawiła, że… przestałam się bać pomyłek, próbowania jak największej liczby wersji do późniejszej edycji. Badania wszystkiego, co się da, rzucania pomysłami i sprawdzania, gdzie mnie poniosą.
Jaka była twoja pierwsza rola?
Zagrałam coś, gdy miałam 10 lat. W zasadzie to był profesjonalny musical. Musiałam wyjść i zaśpiewać sama sobie „Sto lat”, co było trudne. Musiałam zwolnić się z lekcji, żeby dotrzeć na przedstawienie. Grali to tamtego lata chyba przez osiem tygodni. To była moja pierwsza rola i wydaje mi się, że to właśnie wtedy sobie uświadomiłam, że to uwielbiam i to właśnie chcę robić. Później poszłam na studia i zagrałam w całej masie sztuk. Gdy miałam 19 lat, dostałam moją pierwszą rolę telewizyjną w serialu Emmerdale, gdzie grałam zbuntowaną siostrzenicę wikarego. Tak się to wszystko zaczęło.
Czułaś się dobrze w szkole, czy może chciałaś wyjść do ludzi i zacząć pracować?
Uwielbiałam szkołę, naprawdę. Właśnie wróciłam do Londynu po długiej przerwie i na całe szczęście udało mi się spotkać z mnóstwem znajomych ze szkoły, którzy tu mieszkają. Przez parę lat praktycznie żyliśmy razem, ale teraz zajmujemy się zupełnie różnymi rzeczami. Jestem za nich naprawdę wdzięczna, każda chwila z nimi spędzona była czymś wspaniałym. Nie wydaje mi się, żebym była bardzo pilną uczennicą, ale uwielbiałam moje studia. Mieliśmy w szkole naprawdę świetną spółkę teatralną, co roku wyjeżdżaliśmy na Fringe Festival, wystawialiśmy sztuki i podróżowaliśmy po kraju z małymi trupami aktorskimi, które sami założyliśmy.
Przeniosłaś się do Londynu, kiedy grałaś w Emmerdale?
Przeprowadziłam się do Londynu, kiedy skończyłam pierwszą pracę. Przez kilka lat mieszkałam w Leeds, a potem przeniosłam się z powrotem do Londynu – miałam wtedy jakieś 22 lata i próbowałam dostać się do szkoły teatralnej. Znów poszłam na przesłuchania na studia, a skończyłam z kolejną rolą. Szłam tak od jednej roli do kolejnej z pominięciem szkoły teatralnej.
Chciałabyś jeszcze spróbować ze szkołą teatralną?
Bardzo bym chciała. Czuję, że to coś, co mnie ominęło. Bardzo chciałabym znowu zagrać w jakiejś sztuce. Ciągle tylko przechodzę od serialu do serialu, od projektu do projektu, a chciałabym wrócić na próbę teatralną. Czuję, że jest pewien proces eksploracji w kolejnych fazach różnych ról, ale nie zmienia to faktu, że brakuje mi szkoły. Gdy miałam jakieś 24 lata zdałam sobie sprawę, że jeśli będę to kontynuować przez następne trzy lata, to ominą mnie role, na których mi zależało, bo będę już na nie za stara. Świat wydawał się stać przede mną otworem – trochę żałuję, że z tego nie skorzystałam, ale wydaje mi się, że w mojej karierze miałam co jakiś czas takie okazje.
Co sądzisz o książce Jojo Moyes Me Before You?
Była niesamowicie wzruszająca. To piękna książka. Niedawno dostałam do przeczytania drugą część, After You. To jeden z tych filmów, gdzie wszystko kręci się wokół chemii między dwójką głównych bohaterów. To romantyczna historia, ale osadzona w realiach, które nie pozwalają tej relacji się rozwinąć. Nie ujmuje to jednak niczego z uroku tej historii. Mamy dwoje ludzi, którzy powinni być razem, ale znajdują się w niewyobrażalnie trudnych okolicznościach. Dzięki temu jest to bardzo ciekawa, ale ostatecznie tragiczna historia, której zakończenie jest jednak pełne nadziei. To bardzo nietypowe połączenie.
Katrina Clark, twoja postać w Me Before You, jest pod pewnymi względami bardzo niezależna, ale równocześnie bardzo polega na Louisie i swojej rodzinie. Jak odbierałaś tę postać?
Prawdę mówiąc, dużo myślałam o mojej cioci. Jest bardzo pewną siebie osobą, ale jest w tym w pewien sposób irytująca. [śmiech] Jest typem człowieka, który zawsze powie ci prawdę, nawet kiedy nie chcesz jej znać. Jest głosem rozsądku, często wtedy, gdy nie jesteś gotów go wysłuchać. Jest niewzruszona jak skała – uparta, zna swoją wartość i ma bardzo silny charakter. Myślę, że jako siostry [Katrina i Louisa] stanowią ciekawą parę, bo są zupełnymi przeciwieństwami. Są bardzo różne, to trochę taka relacja oparta na miłości i nienawiści. Gdyby nie były siostrami, prawdopodobnie nigdy by się nie zaprzyjaźniły, ale jest między nimi głębokie poczucie lojalności. Mają tę wyjątkową siostrzaną chemię, ale są jak ogień i woda.
Czy czujesz się inaczej nie tylko występując w nowej roli, ale także grając historyczną postać, królową Wiktorię?
Tak, to zupełnie nowe doświadczenie. Nie grałam do tej pory nikogo realnego. Grałam fikcyjne postaci jak Lydia Wickham [w Death Comes to Pemberley], ale nigdy kogoś, kto naprawdę żył w przeszłości, więc to całkiem odmienne uczucie. Byłam w pałacu Kensington i stałam w pokoju, w którym się urodziła, byłam w pomieszczeniu, w którym przeprowadzała pierwsze spotkanie swojego komitetu doradczego. Można przeczytać w jej pamiętniku, jak się czuła w dniu koronacji, w dniu ślubu, nawet o kłótniach z matką i bardziej domowych sprawach. Dostępne materiały są fascynujące, miała tak niesamowite relacje z ludźmi i tak wyjątkowe życie. Została królową w wieku 18 lat i nie było to aż tak dawno temu. To naprawdę niezwykła historia.
Czy uważasz, że w pewnym momencie podczas robienia tego researchu trzeba się oddzielić od zdobytej wiedzy i po prostu wejść w postać?
Zdecydowanie. O to właśnie chodzi w przygotowaniach – są bardzo przyjemne i możesz na nie poświęcić tyle czasu, ale ostatecznie musisz spojrzeć na scenariusz i pojawić się na planie. To wszystko gdzieś w tobie tkwi, ale musisz o tym zapomnieć i zagrać scenę, bo to opowiadanie historii. Jest mnóstwo wydarzeń historycznych, które oddajemy bardzo wiernie, ale uważam, że to musi być twoja własna wersja. Dużo oglądałam, chociażby Emily Blunt w Młodej Wiktorii i Judi Dench w Jej Wysokość pani Brown. Można wyciągnąć pewne istotne założenia z lektur, ale ostatecznie myślę, że trzeba być wiernym scenariuszowi, który dostajesz. To naprawdę wspaniałe, mieć całą tę obudowę researchu, ale zdecydowanie trzeba ją zostawić za sobą i po prostu grać.
Jaka była najciekawsza rzecz, jakiej dowiedziałaś się o królowej Wiktorii?
W swoich pamiętnikach często pisze wielkimi literami. To całkiem interesujące i znaczące. Jeśli coś sprawiło jej dużą przyjemność albo chciała coś podkreślić, pisała to wielkimi literami. To pokazuje, jak bardzo była impulsywna i bezpośrednia. Jest bardzo otwarta w swoich zapiskach. Pamiętniki, które obecnie czytamy, zostały ocenzurowane przez jej córkę, ale pisze w nich o swojej nocy poślubnej z Albertem, o tym, jak obudziła się o czwartej nad ranem w dniu koronacji, jak słyszała tłumy na zewnątrz i co ludzie mówili. To niesamowite, jak jest szczera i sama sobie przeczy: jest niesamowicie zmysłowa, romantyczna i bardzo młodzieńcza pod wieloma względami, ale jest też zupełnie praktyczna, dość uparta i mądra. Jest taką specyficzną mieszanką tych wszystkich cech. Miała obsesję na punkcie teatru, baletu i melodramatu w operze. Szkicowała. Najbardziej interesującą rzeczą, jaką widziałam, były jej akwarele. Była artystką – w jej szkicowniku można zobaczyć, jakie tematy ją interesowały, np. scena z opery, którą widziała albo napotkana grupa Cyganów z rodziną. Jej rysunki to chyba najbardziej wymowna rzecz, jaką po sobie pozostawiła. Przedstawia też siebie w kilku autoportretach. Oglądanie jej szkiców daje ci prawdopodobnie najlepszy wgląd w jej temperament, jej umysłowość, to, co ją zajmowało, to, co widziała. To właśnie jej szkice najwięcej mi o niej powiedziały.
To niesamowite, że potrafisz tak dobrze zrozumieć jej życie wewnętrzne.
Wiem, to naprawdę niesamowite. Tak wielu ludzi postrzega Wiktorię jako damę w czarnej sukni, owdowiałą w wieku 42 lat i wyglądającą dość srogo. Kiedy myślisz o Wiktorii, masz przed oczami sześćdziesięciokilkuletnią kobietę. Mało kto zna historię osiemnastoletniej dziewczyny: pełnej entuzjazmu, namiętnie kochającej życie i sztukę.
Źródło: Interview Magazine