Oglądamy klasyki: Battlefield

Battlefield to, w dużym skrócie, wprowadzenie legend arturiańskich do świata science fiction Doctor Who. Zdania na temat tego odcinka są podzielone – niektórzy dostrzegają ukryty potencjał, inni natomiast uważają, że jest zwyczajnie kiepski, najsłabszy w 26 sezonie klasyków. Sama długo zwlekałam z recenzją tego odcinka, gdyż, próbując go rozłożyć na czynniki pierwsze, miałam wrażenie, że… kiedyś już to robiłam!

Nic dziwnego – mamy tu przedstawione dwa walczące ze sobą obozy, między którymi pojawia się Doctor z Ace; motyw znany m.in. z Remembrance of the Daleks autorstwa tego samego scenarzysty. Oglądając odcinek, miałam nadzieję, że Ben Aaronovitch tym razem postara się jakoś urozmaicić ten schemat, dodając coś nowego. Nie zawiodłam się: oprócz znalezienia sprytnego sposobu na utrudnienie życia coraz bardziej manipulacyjnemu Siódmemu Doktorowi, asem w jego rękawie miało być przywrócenie na ekran kochanej przez widzów postaci brygadiera Lethbridge-Stewarta. Tylko czy to był dobry pomysł? Poniżej postaram się odpowiedzieć między innymi na to pytanie.

Zacznę od fabuły, która z początku przedstawia się dość zawile. Doktor, podróżując z Ace, nagle otrzymuje tajemnicze wezwanie z Ziemi z bliskiej przyszłości, w którym zostaje nazwany Merlinem. Gdy przybywa na miejsce wezwania, zastaje archeologiczne wykopalisko, konwój wojskowy z pociskiem nuklearnym i… dwie grupy rycerzy arturiańskich w zbrojach z mieczami i futurystycznymi pistoletami. Z jednej strony mamy dzielnego rycerza Ancelyna, z drugiej strony samą Morganę i jej syna Mordreda. Okazuje się, że pochodzą z innego wymiaru i przybyli na to samo wezwanie, pochodzące od króla Artura i jego potężnego miecza Excalibura znajdującego się na Ziemi. Wzywa ono do ostatecznej wojny, której celem jest powrót Artura na tron. Ponadto Morgana, jak i reszta rycerzy, zwraca się do Doktora imieniem Merlin i jest niemile zaskoczona jego widokiem, gdyż, przy poprzednim spotkaniu, uwięziła go na wieki. By zdobyć Excalibur i pokonać Artura, nie zawaha się przed niczym. Doktor z pomocą Ace, brygadiera i żołnierzy UNIT-u z konwoju postanawia pomóc Ancelynowi i przeszkodzić Morganie w jej planach.

Ciekawym aspektem tego odcinka jest fakt, że Siódmy Doktor nie bardzo wie, co tu się dzieje (podobnie jak widz). Jest świadom, że te wydarzenia są skutkiem tego, co wydarzy się w jego własnej przyszłości, więc pozostaje mu próbować odgadnąć następne kroki, które jego przyszła wersja mu wytyczyła, podążać za okruszkami, które zostawiła. Nie jest to łatwe, bo jednocześnie musi też dobrze odgrywać nieznaną mu rolę Merlina przed wrogami, których spotyka pierwszy raz w życiu. Wielki mistrz gierek i manipulacji zostaje złapany w gierkę prowadzoną przez samego siebie z przyszłości, co go frustruje. „Mogłem siebie lepiej ostrzec”, jęczy, kiedy czyta list od przyszłego Doktora, w którym dowiaduje się, że Morgana przejęła kontrolę nad głowicą nuklearną. Siódmy lubi mieć kontrolę nad wydarzeniami, a w tym odcinku nierzadko ją traci, co frustruje go do tego stopnia, że w jednej scenie nawet wbiega na pole bitwy i, krzycząc, każe wszystkim przestać walczyć. W końcu ciężko zapanować nad wrogiem takim jak Morgana, który chce usunąć cię z równania, a ty nie bardzo wiesz za co i nie do końca znasz jego możliwości. Poza tym pozostaje pytanie, na które odcinek nie daje jednoznacznej odpowiedzi: czy Doktor jest tylko mylony z Merlinem, czy naprawdę będzie nim w swojej własnej przyszłości? Osobiście myślę: czemu nie? W końcu Doktor potrafi robić magiczne sztuczki, zna się na hipnozie. No i jest Doktorem, więc ma talent do wychodzenia z opresji; czemu więc nie uznać go za czarodzieja?

Gdzie jest Merlin, tam jest i Morgana, jego główna przeciwniczka. W odcinku jest przedstawiona jako bezlitosna czarownica zdolna do poświęcenia wszystkiego, łącznie z synem, by osiągnąć swój cel. Posiada dużą moc, potrafi uzdrawiać ludzi, np. przywracać wzrok, ale też kontrolować ich umysły. Jednocześnie jest bardzo honorowa; dostaje ataku wściekłości, gdy dowiaduje się, że walczyła na cmentarzu bez złożenia odpowiedniego hołdu zmarłym; rezygnuje też z użycia broni jądrowej, uznając ją za niehonorową, gdy Doktor wyjaśnia jej działanie. Wydaje się być nieustraszona, choć wezwany przez nią niszczyciel światów wyczuwa, że Morgana się go boi, inaczej by go wypuściła. Mimo że czasem wydaje mi się przerysowana (choć nie tak bardzo, jak jej syn Mordred), myślę, że jest całkiem nieźle napisaną postacią. Aktorka Jean Marsh pokazuje w niej cały wachlarz emocji; bywa demoniczna, wściekła, smutna, melancholijna, a nawet czasem rozbawiona.

Istnieje wiele wersji legendy o królu Arturze, stąd zastanawiałam się, do której z nich należy ta wersja Morgany. Przypuszczam, że do tej, w której Morgana jest kochanką Artura, który zostawia ją, gdy dowiaduje się, że jest jego przyrodnią siostrą. Nie wiemy jednak, czy występujący tu Mordred jest jego synem.

Jeśli chodzi o losy króla, to Doktor dowiaduje się w liście od swojej przyszłej wersji, że król zginął w ostatniej bitwie i „wszystko inne to propaganda”. Wiadomość o śmierci Artura sprawia, że Morgana postanawia zaniechać swoich planów i ze smutkiem wspomina bliskość, która ich łączyła, stąd domyślam się, że cała jej złość i plany przeciw Arturowi wynikały ze wściekłości porzuconej kobiety.

Gwiazdą tego odcinka jest brygadier Lethbridge-Stewart, który zostaje wezwany przez UNIT, gdy ci rozpoznają w kręcącym się przy konwoju człowieku Doktora i zdają sobie sprawę z nadzwyczajności dziejących się wokół wydarzeń. Na wspomnienie Doktora w trochę już znudzonym emeryturą i sadzeniem azalii brygadierze budzi się prawdziwy człowiek czynu. Zauważa to jego żona Doris, mówiąc: „To nie obowiązek, ty chcesz iść. To wszystko tutaj tak mało dla ciebie znaczy”. Trochę prawdy w tym jest: brygadier jest typem człowieka, który woli umrzeć na polu walki niż w łóżku, woli się poświęcać za innych. Przy konfrontacji z Morganą na cmentarzu widać, że jest człowiekiem honoru jak ona; patrząc na nich widzimy dwóch oficerów przed bitwą, którzy darzą się szacunkiem. Okazuje się być godnym przeciwnikiem dla niej; o ile Doktor nie popiera użycia broni i przemocy, o tyle brygadier nie ma z tym problemu. Tu też leży pewna sprzeczność w charakterze Doktora – jest pacyfistą, który zadaje się z żołnierzami, choć nie popiera ich działań i silnie je krytykuje, ale dzięki nim nie musi brudzić sobie rąk (ale to temat na inną dyskusję).

Wracając do brygadiera, podoba mi się, że nie zrobiono jego powrotu na pół gwizdka. Ma on w tym odcinku sporo do powiedzenia i nie stracił swojej iskry; m.in. ratuje życie Doktorowi i ostatecznie pokonuje Destroyera, wypowiadając przy tym w znanym sobie stylu słowa: „Wynoś się z mojego świata”. Co ciekawe, oryginalnie miała to być scena śmierci brygadiera i grający tę postać Nicholas Courtney dał na to swoją zgodę, jednak twórcy serialu w ostatniej chwili zmienili zdanie. Patrząc z perspektywy czasu, cieszę się z tej decyzji. Mimo że Courtney do swojej śmierci nie zagrał już tej postaci w samym serialu (tylko w spin-offach), śmierć brygadiera w tym odcinku byłaby błędem, bo Battlefield fabularnie i wizualnie wygląda po prostu… tanio. Myślę, że ta postać zasługiwała na coś lepszego i choć ostatecznie brygadier zmarł w szpitalu, scena, w której Jedenasty Doktor się o tym dowiaduje, jest tysiąc razy lepsza i dużo bardziej naładowana emocjonalnie (przy okazji świetnie zagrana – dzięki Matt!) niż to, czego bym się spodziewała po podobnej scenie w Battlefield.

Jeśli chodzi o Ace, w tym odcinku jej pełno. Wynurza się z jeziora z mieczem w dłoni (niczym Pani z Jeziora), sprzecza się z brygadierem, znajduje sobie przyjaciółkę, wysadza wykopalisko w powietrze (za zgodą Doktora oczywiście, ale nie bez satysfakcji) i raz prawie ginie zamknięta w śluzie napełniającej się wodą. W odcinku ma parę chwil, w których jest wystawiona na próbę i udaje się jej ją przejść, np. w scenie z okręgiem, gdy Morgana nią manipuluje. Nie boi się nawrzeszczeć na brygadiera, gdy ogłusza Doktora, by ten nie przeszkodził mu w zabiciu Destroyera. Mimo że Ace w tym odcinku nie przechodzi jakiejś wewnętrznej przemiany ani nie zagłębiamy się w jej historię, nadaje fabule dużo świeżości, tempa i bardzo dobrze zgrywa się z Siódmym.

Omówiłam już zalety odcinka, więc czas na wady. Po pierwsze – fabuła. Oglądałam ten odcinek już wiele razy, ale nadal nie pamiętam wszystkich szczegółów i musiałam sobie przypomnieć, dlaczego właściwie Morgana sprowadziła Destroyera na Ziemię (tak, ten powód istnieje… ale nie usprawiedliwia jego użycia). Niestety, fabuła jest trochę nudna, zagmatwana i szczegóły po prostu nie trzymają się głowy, a decyzje bohaterów są czasem nielogiczne i rozwiązania problemów wyrastają tak trochę znikąd. Bardzo łatwo zapomnieć kto, gdzie i kiedy miał Excalibur i dlaczego nagle ma go Ace. Zdecydowanie najgorsza scena to BARDZO długi i wymuszony śmiech Mordreda przy sprowadzaniu Morgany na Ziemię.

Druga sprawa to efekty wizualne, ale tutaj rozumiem, że nie było za bardzo wyboru – mały budżet i te sprawy. Trzeba pogodzić się z obecnością kiczowatego efektu specjalnego w kształcie zielonego węża latającego po statku kosmicznym i powalającego Doktora z siłą słonia oraz z Excaliburem wyglądającym jak zabawkowy miecz. Wyrzuciłabym co prawda kilka scen walki, bo wyglądają śmiesznie, jak ze szkolnego przedstawienia, no i te fikołki żołnierzy przy wybuchach na polu bitwy wyglądają jak akrobacje rodem z cyrku.

Trzecia sprawa to postaci drugoplanowe, których jest za dużo, przez co nie mamy szansy ich dobrze poznać. Niektóre nadają się do poprawki (jak przerysowany czarny charakter Mordred) albo robią bezsensowny tłum (jak archeolog Warmsly czy właściciel hotelu). Na miejscu scenarzystów wyrzuciłabym parę pobocznych postaci, a w zamian rozwinęłabym postać przyjaciółki Ace, by scena, w której Morgana manipuluje umysłami dziewcząt, zrobiła większe wrażenie (mogłaby być też dłuższa). Co do wątku romansowego między Ancelynem i Bamberą, to może był trochę niepotrzebny, ale w sumie zabawny i mi się podobał; rozumiem, że mieli być kimś w rodzaju Artura i Ginewry, więc pasowali do odcinka o tej tematyce.

Podsumowując, Battlefield to typowy odcinek ery McCoya, według mnie wcale nie najgorszy (za najgorszy uważam Time and the Rani), ale mający potencjał na bycie czymś lepszym, szczególnie w otoczeniu tak dobrych odcinków jak The Greatest Show in the Galaxy czy The Curse of Fenric i z tak dobrą obsadą. Odcinek mimo swoich wad posiada fajny klimat lat 80. i jak zawsze fani Siódmego znajdą tu coś dla siebie. Moim zdaniem jednym z lepszych pomysłów tego odcinka było wrzucenie najbardziej skłonnego do manipulacji Doktora w szpony jego własnej gierki z przyszłości, choć uważam, że założenie, iż Doktor będzie miał jakąś przyszłość w 1989 roku, kiedy BBC już planowało anulować serial, było dość śmiałym posunięciem (ale jak widać słusznym).

Oglądaliście Battlefield? Co sądzicie o tym odcinku?



Przygodę z serialem rozpoczęła na początku studiów. Kocha każdego Doktora za coś innego, ale najczęściej czas spędza z Siódmym, Jedenastym i Dwunastym. Z zawodu jest chemiczką, poza tym jest wielbicielką samolotów, śpiewania, herbaty, żelków i wszystkiego, co brytyjskie. Razem z siostrą tworzy prywatny duet smyczkowy, czasem też zaśpiewa szanty przygrywając sobie na gitarze.

Gallifrey.pl  wszystko o serialu Doctor Who

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *