Mark Gatiss o Robin Hoodzie w odcinku „Robot z Sherwood”
Od emisji odcinka Robot z Sherwood („Robot of Sherwood”) minęło już 12 dni. Przedstawiamy krótki wywiad na jego temat, którego udzielił Mark Gatiss – zapraszamy!
Każdy szanujący się fan serialowych produkcji BBC wie, kim jest Mark Gatiss i długo można by debatować, w której z pełnionych ról sprawdza się najlepiej. Widzieliśmy go w Grze o tron, gdzie wystąpił w roli Tycho Nestorisa z Żelaznego Banku w Braavos (potwierdzono, iż ponownie pojawi się w tej roli w kolejnym sezonie), a nawet bardziej znaną postacią, w którą wcielił się Mark, jest Mycroft Holmes – przebiegły brat Sherlocka, ze współczesnej ekranizacji prozy Arthura Conana Doyle’a współtworzonej przez Gatissa ze Stevenem Moffatem. Ross Ruediger zaprosił go na krótką rozmowę dotyczącą Doctora Who, a dokładniej odcinka o wdzięcznym tytule Robot z Sherwood („Robot of Sherwood”), którego scenarzystą był właśnie Mark.
* * *
Oglądając Robota z Sherwood wspaniale się bawiłem – uśmiałem się i to niejednokrotnie!
Cieszę się!
Mimo że uwielbiam Doctora Who, to nie mogę rzec, że często zdarza mi się uśmiechać praktycznie przez cały czas trwania odcinka.
Cały zamysł podczas pisania tego odcinka sprowadzał się do komedii, naprawdę. Zawsze lubiłem filmy z Errolem Flynnem. Uwielbiam także Robin Hooda, ale jeśli chodzi o adaptacje to najbardziej podoba mi się właśnie ta z udziałem Flynna. Według mnie sednem Robina Hooda jest fakt, że jest legendą. Nigdy nie miałem cierpliwości do mroczniejszych wersji z łotrami, wydaje mi się, że mijają się z celem! Zatem, Robin i Doctor Who? Nie mogłem się powstrzymać.
Doctor Who wykazuje tendencję do komediowych dialogów, ale cały odcinek skonstruowany w ten sposób i jednocześnie nadal okraszony dramatyzmem to coś nowego.
To z pewnością najlżejszy odcinek całego bieżącego sezonu. Nie myślałem o nim jako o komedii, po prostu Robin Hood zawsze wydawał mi się zabawny. Jednocześnie uważam, że to, co do mnie przemawia w Doctorze Who i generalnie w dramatach, to umiejętność odwracania kota ogonem. Wydaje mi się, że w pewnych momentach w tym odcinku patos jest naprawdę poruszający, co jest zasługą tego, że widz tak dobrze się bawi podczas oglądania i przez to nieco zapomina o jego prawdziwym znaczeniu. To jest właśnie to, co lubię w innych dramatach – w pewnym momencie przyłapujemy się na takim oderwaniu od rzeczywistości.
Szczególnie nowsze serie DW mają w tradycji wracanie do przeszłości i spotykanie postaci historycznych. Robin Hood różni się od nich tym, że nie istniał naprawdę. Dlaczego więc tym razem zdecydowaliście się na taki krok?
Zasadniczo to Russell T Davies wpadł na to, żeby motywem przewodnim wznowionego Doctora Who byli historyczni celebryci. W klasycznych odcinkach tu i ówdzie napotykaliśmy takich, na przykład Napoleona czy Marco Polo, ale właśnie w nowszych seriach ich rola jest największa, jakby „wpleciona w DNA” serialu. Ale tak jak mówisz, Robin Hood nie istniał naprawdę, więc dla tego odcinka wybraliśmy taką formę, a nie inną, mimo że Robin jest postacią fikcyjną. To był pomysł napędzający fabułę tego odcinka; przecież Clara chce go spotkać. Doktor twierdzi, że taka osoba nie istnieje. Zatem kiedy lądują w dwunastowiecznym Nottingham, to praktycznie jakby znaleźli się w filmie z Errolem Flynnem, co jest dość dziwne, biorąc pod uwagę zdanie przybysza z Gallifrey. I nagle w tych warunkach mamy Doktora, bardziej niedostępnego i opryskliwego, który jest zdeterminowany, by udowodnić Clarze, że to on ma rację co do Robina Hooda. Na dobitkę dostajemy śmiejącego się nieprzerwanie faceta w rajtuzach, który jest, jak się okazuje, wspaniałym łucznikiem i szermierzem.
Czy jesteś fanem Robina z Sherwood („Robin of Sherwood”), serialu z lat osiemdziesiątych?
Zawsze wydawało mi się, że Robin Hood to świetny materiał na film, ale nie na serial, ponieważ zwyczajnie nie wystarcza fabularnie. Wydarzenia są dość przewidywalne; Wesoła Kompania zwykle daje się schwytać, dostają się do zamku. Ktoś porywa Marion, oni ją ratują. To znaczy – można próbować robić taki serial, oczywiście, ale sądzę, że ta historia wystarcza na jeden film. Serialowa wersja Richarda Carpentera bardzo sprytnie wprowadza wątki magiczne, chodzi mi o Herne Myśliwego i takie tam. Można powiedzieć, że doprawił Robina Hooda szczyptą Merlina i okrasił druidami i całą masą angielskiego folkloru, co osobiście uważam za prawdziwy majstersztyk. Taki zabieg dał mu wiele możliwości – ten serial już nie był tylko o tym, jaki to szeryf jest zły; pojawili się czarodzieje i przedziwne, nie do końca wytłumaczalne zjawiska wprost przesiąknięte magią. A najdziwniejsze jest to, że gdy Michael Praed [odtwórca roli Robina Hooda – przyp. red.] odszedł z obsady, to całkiem skutecznie „zregenerował się” jako Jason Connery!
Odważę się zapytać: Praed czy Connery?
Oczywiście, że Michael Praed!
Wracając do Robota z Sherwood… czy ktokolwiek napomknął, jak bardzo postać szeryfa Bena Millera przypomina Mistrza Anthony’ego Ainleya?
Natknąłem się na kilka recenzji z podobnymi stwierdzeniami, ale to naprawdę nie było zaplanowane. Szczerze mówiąc, wzorowałem tę postać na Peterze Cushingu z jednego ze starych filmów wytwórni Hammer. To przez tę brodę, prawda?
Co odróżnia pisanie dla Petera Capaldiego od pisania dla Ecclestona, Tennanta i Smitha?
Zawsze zaczynam w tym samym punkcie: Doktor to Doktor. Nigdy nie napisałem scenariusza, w którym nie wiedziałem, jaki ma być Doktor. Po prostu zaczynam myśleć o głosie aktora, jego sposobie wysławiania się, o jego manieryzmach i ogólnym nastawieniu, sposobie bycia. Najważniejszym czynnikiem, który wpływa na pisanie dla Petera, jest to, że jest oczywiście o wiele starszy od Matta. Wiedziałem, że chce być bardziej sceptycznym i niedostępnym Doktorem, jednocześnie pozostając też „rozrywkowym”. Natychmiast pomyślałem o wczesnych latach Toma Bakera. Jednym z moich najintensywniejszych wspomnień związanych z Doctorem Who był ten dreszczyk emocji, gdy pojawił się Tom Baker – był zupełną nowością, tym bardziej, że „moim” Doktorem był Jon Pertwee i byłem zdruzgotany, gdy odszedł. Jest taki moment w „The Seeds of Doom”, gdzie dyskutują o amputacji czyjejś ręki z powodu zostania żywicielem Krynoida. Tom siedzi tam niczym Clint Eastwood, w kapeluszu nasuniętym na twarz, i głosem, od którego ciarki przeszły mi po plecach, mówi: „Nie krępujcie się”. Pomyślałem, że „przecież Doktor taki nie jest” i nagle okazało się, że tak, właśnie taki jest. Tak jak w odcinku z Robinem Hoodem, Doktor znienacka stał się zrzędliwy, kiedy Matt prawdopodobnie zaprosiłby Robina na drinka! Sama zmiana nastawienia Doktora znacząco odświeża cały serial.
A co nasi czytelnicy sądzą o takim podejściu do Doktora? Czy chcielibyście widywać więcej odcinków osadzonych w typowych konwencjach gatunkowych? Zapraszamy do komentowania!
Źródło: Vulture.com