Co zmieniłaby zmiana płci? Czyli o świecie, jakiego dziś wam życzymy
Jednym z moich podstawowych przekonań jest to, że dobrym sposobem na zmienienie świata jest zachowywanie się, jakby już się zmienił.
Od pewnego czasu za każdym razem, gdy zaczynam konstruować w głowie nowego bohatera, przeprowadzam na własny użytek prosty test. Otóż zmieniam płeć owej postaci i sprawdzam, co zmieniło to w mojej historii. Czy to dalej jest ten sam bohater? Jak zmieniły się jego relacje z innymi? Czy któreś jego cechy są nagle irytujące lub stereotypowe? Czy któreś sceny mają nagle całkiem inny kontekst? I tak dalej, i tak dalej, aż ustalę, czy jest to postać tak ciekawa, jak mi się na początku wydawało. Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli zmiana płci zmienia zbyt drastycznie wydźwięk historii, to w 90% przypadków nie była to dobrze skonstruowana postać. W pozostałych 10% przychodzi mi wtedy do głowy lepsza historia.
Do czego dążę? Płeć jest tylko jedną z cech literackiego, serialowego czy jakiegokolwiek innego bohatera. Może być cechą istotną. W zależności od świata przedstawionego może mieć większe lub mniejsze znaczenie dla możliwości bohatera, ale jest tylko jedną z cech. Problem zaczyna się, kiedy z jakiegoś powodu uznajemy, że jest to cecha kluczowa. Gdzieś w odmętach internetu natrafiłam ostatnio na kwestię, która świetnie podsumowała moim zdaniem to zjawisko – pisząc kobiecą postać, skup się (w domyśle: nie jak większość scenarzystów) na słowie „postać”, nie „kobieca”. Bohater, który przy okazji jest kobietą, nie kobieta, której warto może dopisać ze trzy cechy oprócz wyglądu. Im częściej pozwalamy, żeby konstruowano postacie kobiece (a czasem i męskie) oparte tylko na stereotypach związanych z płcią, tym trudniej walczyć z takimi stereotypami w prawdziwym świecie. A przecież wiemy z prawdziwego życia, że każdy z nas jest zbiorem cech i uczuć daleko wykraczających poza tak proste podziały.
Doktor Who od czasu wznowienia serialu w 2005 dał nam dziesiątki świetnych postaci kobiecych, dał nam odważne młode dziewczyny, kobiety-naukowców, generałów, dał nam świetne spin-offy z kobiecymi protagonistkami, ale wciąż wszystko to „towarzyszy” Doktorowi. Oczywiście, na tle choćby Hollywood, gdzie jedne Star Warsy wiosny nie czynią i wciąż jedynie 29% najbardziej popularnych filmów 2016 roku uczyniło główną bohaterką kobietę, Doktor Who wyróżnia się zdecydowanie na plus. Jednak moim zdaniem po raz kolejny obsadzając w roli Doktora mężczyznę, tracimy być może najlepszą okazję do udowodnienia, że kobiecych i męskich bohaterów możemy pisać w ten sam sposób. Widzicie, Doktor jest świetnie skonstruowaną postacią. Wspólnym wysiłkiem kilkunastu aktorów i kilkudziesięciu scenarzystów udało się stworzyć bohatera, który może być zabawny lub przerażający, wrażliwy i bezlitosny, może być beztroskim odkrywcą, ale i wypełnionym bólem mordercą, dziadkiem, przyjacielem i kochankiem, dzieckiem w ciele starca i młodzieńcem o starych oczach. Miał już kilkanaście różnych wcieleń, jest kosmitą pochodzącym z rasy, której płeć biologiczna może się zmieniać przy regeneracji i już dawno przestała mieć znaczenie, wielokrotnie łamał różne stereotypy. Jeśli istnieje bohater, którego zmiana płci nie wpłynęłaby w żaden sposób na opowiadaną historię, to byłby to Doktor. I właśnie tego nam według mnie potrzeba – bohaterów tak wspaniałych, że ich płeć przestaje grać rolę. Tego nam wciąż brakuje.
Oczywiście nie mówię, że sama reprezentacja jest kwestią mniej istotną, ostatecznie chyba już trochę głupio wmawiać nam, że zasługujemy jedynie na role towarzyszek. Ale co ważne, choć wiele osób powtarza uparcie i przecież rozsądnie „niech wygra najlepszy” – moim zdaniem to nie wystarczy. Jasne, w idealnym świecie rozważalibyśmy do tej roli kandydatów wszelkich kolorów skóry i płci, ale to nie jest idealny świat (jeśli kiedykolwiek zaczniecie mieć jakieś co do tego złudzenia, polecam przypomnieć sobie wyniki wyborów prezydenckich w USA). Jeśli Chris Chibnall odważy się zaangażować do tej roli aktorkę, musi to być decyzja świadoma, przemyślana i starannie zaplanowana. Mówiąc o castingu do roli Bill, Moffat zauważył, że po wielu latach zapraszania na casting wszystkich odkrył, że choć bardzo by chciał, nie da się w ten sposób zapewnić różnorodności, bo część osób już na starcie ma mniejsze szanse na przebicie się w telewizji. Nie bez powodu zaczęłam ten artykuł od tego cytatu z wywiadu z Patrickiem Nessem. Jeśli chcemy świata, w którym rozważamy do roli Doktora równą liczbę aktorów i aktorek, musimy sobie taki świat najpierw sztucznie stworzyć. Jeśli chcemy dobrze napisanych bohaterek, musimy przestać przykładać tak wielką wagę do płci bohaterów. Ktoś musi być pierwszy – a Doktor Who nieraz udowadniał, że czuje się dobrze w roli pioniera pewnych zmian.
Nie przestanę kochać serialu, jeśli w roli Trzynastego zobaczę kolejnego białego mężczyznę. Nie przestanę ubóstwiać Marthy, Donny, Clary czy Quill, nie przestanę okazjonalnie wyobrażać sobie alternatywnej wersji serii RTD z Doktorem-kobietą (mojej kreatywnej guilty pleasure sprzed jakichś dwóch lat). Wciąż będę pracować nad warsztatem, który pozwoli mi napisać kiedyś powieść z dobrze skonstruowanymi bohaterami i marzyć o świecie, w którym perfekcyjna do tej roli Emily Blunt zostaje następnym Bondem. Być może pewne zmiany potrzebują jednak czasu. Ale wiecie co, naprawdę wierzę w to, że aby zmieniać rzeczywistość wokół nas, musimy zmienić sposób, w jaki o tym świecie opowiadamy. I dlatego życzę dzisiaj nam wszystkim, żeby następny Doktor okazał się kobietą.
Super tekst, dzięki! Chyba pod wieloma względami bardzo podobnie myślę o tych rzeczach. Myślę, że szczególnie w kontekście Doktora warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, która czasem kładzie kobiece postaci; nie tylko „dopisywanie 3 cech oprócz wyglądu”, ale celowe jechanie antystereotypem w rodzaju „silna postać kobieca, udajmy, że nie dodaliśmy wcale w myślach po prostu „męska””, który jest już równie nieznośny i wytarty jak stereotyp. Wtedy nigdy nie napiszemy tak cudownej postaci jak Donna, kobieta, wspaniała kobieta, która potrafiła marzyć o księciu i ślubie, a zarazem (OK, ja jestem w niej kompletnie zakochana i nieobiektywna, więc zanim będzie flejm zaznaczam, że w moich oczach) być najmądrzejszą, najlepszą i najbardziej badassową ze wszystkich towarzyszek.
Nie tylko w Twoich.
Amen.
PS Może ktoś zna i mógłby polecić dłuższy, dobry fanfik z Trzynastą (albo jakąkolwiek -stą?)
Hm. Trzeba by coś napisać takiego :)
Zgodzę się, że każdą postać należy postrzegać w kontekście społecznym i że płeć zazwyczaj jest ważna dla tożsamości bohatera, ale mam wrażenie, że mówimy o trochę dwóch różnych sprawach. Kawałek dalej piszę, że płeć może wpływać na możliwości bohatera, bo przecież właśnie osadzony jest w jakimś świecie, ale – nie powinna go definiować. Nie chodzi mi o to, że powinno się o niej zapomnieć, pisząc bohatera, ale że nie powinna być najważniejszą cechą i jak rozumiem, co do tego się zgadzamy.
Natomiast co do „testu”, który opisałam w pierwszym akapicie myślę, że ważne są dwie kwestie. Po pierwsze być może ma znaczenie fakt, że nie jestem osobiście zainteresowana pisaniem powieści historycznych ani nawet niekoniecznie obyczajowych, za to lubię wymyślać własne światy i samemu ustalać, jak rządzące w nich zasady wpływają na bohaterów i na odwrót – co pozwala mi na większą swobodę w kwestii np. społecznych ról płci. Ale nawet jeśli – piszę dla czytelnika współczesnego, z bardzo konkretnej perspektywy kogoś, kogo narzucone kulturowo role bardzo męczą. I dlatego wydaje mi się, że jest to test uniwersalny, ponieważ zawsze staram się myśleć nie tylko o konstrukcji postaci i fabuły, ale i o tym, jaki przekaz trafia z tej opowieści do czytelnika i jak on odbierze daną postać w danej roli i historii. Są pewne cechy, które przypisujemy trochę z automatu dziewczynom, na przykład, że są dużo bardziej emocjonalne, więc jeśli zmieniam w scenie tylko płeć bohaterki – i nagle bohater wydaje się być dziwnie histeryczny, to mogę zobaczyć, że wpadłam w pułapkę pewnego sposobu pisania kobiet. I na odwrót, jest przykładowo pewne społeczne przyzwolenie na to, żeby mężczyzna stawiał swoje potrzeby w związku ponad potrzeby partnerki, więc jeśli odwrócę płcie tych bohaterów dość szybko odkryję, czy nie piszę związku, z którego jedna strona czerpie o wiele więcej korzyści. Co może być oczywiście moim celem, wykorzystywanie schematów może służyć do napiętnowania pewnych postaw czy zjawisk, może być po prostu częścią konstrukcji nadal oryginalnej postaci czy relacji, ale fajnie, jeśli sam autor zdaje sobie z tego sprawę.
Nie wiem, czy tłumaczę się dość sensownie, jeśli nie zrozumiałam zarzutów, to popraw mnie proszę, ale jak napisałam, nie chodzi mi o to, żeby płeć odrzucić, chodzi mi o to, żeby z pewnych bardzo głęboko zakorzenionych w naszej kulturze schematów się uwolnić.
/K.
A miałam dopisywać pod jednym z artykułów o kandydatach na 13-stego Doktora, że jestem konserwatywna – fakt, jakoś tak najbardziej wolałabym kolejnego białego brytyjskiego mężczyznę ;p
Może dlatego, że przypomniała mi się Missy (aktualnie oglądam sezon 9 New Who), a nie zniosłabym sezonu z Doktorem takim jak ona – nie, że jej nie lubię, ale na dłuższą metę byłaby wg mnie nie do zniesienia :P
Jednak przypomniały mi się towarzyszki Doktora i z nich jako Doktora najbardziej widziałabym moją ulubienicę Clarę. Donna na moment stała się Doktorem, ale nie wiem czy bym ją jako Doktora też dłużej zniosła. Clara, za to, w odcinku „Flatline” miała okazję wcielić się w pewnym sensie w Doktora i mi się to podobało na tyle, że chciałabym, żeby ona była Doktorem :D
Co więcej, na końcu sezonu 9 New Who, Clara z Ashildr wyruszyły w podróż TARDIS i strasznie bym chciała, żeby powstał spin-off z ich przygodami, chyba, że… Clara zostałaby Doktorem !
Na myśl o towarzyszkach Doktora i tym, że niektóre z nich były Doktorem zaczynam się przekonywać do tego, że może dobrze by było, gdyby Doktor zregenerował w kobietę i myślę, że skoro twórcy serialu potrafili stworzyć Doktorowi świetne towarzyszki to czemu nie mieliby stworzyć świetnego Doktora kobiety ? :)