10 lat minęło – The Satan Pit
Szatan, diabeł, idea – czyli oglądamy odcinek z genialnym pomysłem na wyjaśnienie pierwotnych strachów.
Druga część historii, której akcja toczy się na orbicie czarnej dziury; historii niezwykle tajemniczej, z dziwnymi niewolnikami Oodami, z nieprzetłumaczalnymi dla TARDIS napisami i demonem zabijającym członków załogi oraz z bohaterami prezentującymi pełną gamę osobowości i indywidualności, którzy mogliby śmiało zapełnić kilka odcinków, a tu trafili się w jednym. Jeśli to wszystko połączymy i dodamy oszalałych Oodów, dziwne głosy i podróż wgłąb planety, otrzymujemy znakomity efekt. A jak się udała druga część historii?
Już zaczęła się wyśmienicie, pokazując, że nawet na początku nie odpoczniemy od emocji. Tajemniczy demon (SZATAN!) przemawia przez Oodów, odkrywając przy okazji drugą stronę osobowości, inne motywacje i ukryte prawdy członków załogi. Okazało się, że mają oni swoje tajemnice, tragedie i mrok. To rzuca zupełnie inne światło na ich postaci. Przy tej okazji mamy także pewną nieścisłość – nasza bestia (SZATAN!) mówi, że wszyscy tu zginą, że wszystkich zabije. Ale jednocześnie przepowiada Rose nadchodzącą śmierć w bitwie. No panie diabeł (SZATAN!), proszę się zdecydować. Albo zginie tu, albo w bitwie. Oczywiście można polemizować, że chodziło mu o bitwę Rose z nim, ale… Nie sądzę, nie tak to brzmiało. Scenarzyści chcieli nam puścić spoiler (prawdopodobnie dorwał się do tego sam RTD) o nadchodzącej śmierci Rose, a jednocześnie trochę się przejechali. No trudno. Zresztą nie było za wiele czasu, żeby się nad tym zastanowić. Załoga się przeraziła, ale Doktor był na posterunku i płomienną przemową uspokoił ich i skłonił do racjonalnego myślenia. W nagrodę za to nasz sympatyczny demon (SZATAN!) odciął linę i odebrał Doktorowi szansę powrotu na powierzchnię. I to się chce oglądać.
Dalszej fabuły streszczać nie będę, bo nie o to w tym chodzi (wakacje się zbliżają, oglądać, jeśli nie pamiętacie). Załoga odlatuje, szatan jest sprytny i ucieka z nimi, ale Doktor odkrywa jego plany i powstrzymuje go. A potem odnajduje TARDIS, gdy już przecież myślimy, że wszyscy zginą… Tak, właśnie tak. Ale generalnie to przyjemnie się oglądało ten typowo, ale jednocześnie świetnie napisany odcinek. Tak jak przy poprzednim, tak i tutaj fabularnie nie można (prawie) nic zarzucić – poza wspomnianym poślizgiem ze śmiercią Rose poraziła mnie również końcowa opętania przez diabła (SZATAN!) ciała Toby’ego. Bo o ile w poprzednim odcinku chwaliłem bardzo Willa Thorpe’a za kreację dynamicznie się zmieniającego bohatera, w tym również świetnie wyglądała scena, w której przez chwilę będąc diabłem (SZATAN!) uciszał Oodów, o tyle scena końcowa… Szamotanina w pasach i wrzaski, potem zianie ogniem (padłem ze śmiechu), jeszcze trochę szamotaniny i wtedy Rose jak gdyby nigdy nic odpina jego pas i wyrzuca go w kosmos. Wow. No robi wrażenie. Ale na zdecydowany plus Oodowie – oglądając po latach już wiemy, że powrócą później i można się tylko z tego cieszyć, bo to rasa niezwykle tajemnicza, interesująca, o której wciąż jeszcze niewiele wiemy, a mimo swojej prostoty ma ogromny potencjał.
Doktor Who nie od dziś czerpie pełnymi garściami z tradycji, motywów ludowych, mitycznych, pierwotnych strachów. I praktycznie zawsze kończy się to naprawdę dobrym odcinkiem. Tak było i tym razem, Szatańska pułapka („The Satan Pit”) perfekcyjnie wykorzystuje motyw diabła, szatana, który jest prastarą ideą sączącą się przez cały wszechświat, wszystkie galaktyki, wkradającą się do mózgów różnych istot, żywiącą się strachem przed ostatecznym końcem. Z drugiej strony jest rzeczywistą istotą, potężną i pochodzącą sprzed początków świata, teraz uwięzioną i bezradną, jednak wciąż i wciąż sączącą przez wszechświat swoją ideę, strach przez sobą. Inteligentną i cudowną (ilość doktorowych wykrzyknień „brilliant” przekraczała wszystkie normy). To dobre, kompletne wykorzystanie motywu, z typowym whoviańskim wytłumaczeniem, że prastary demon samą myślą o sobie siejący przestrach w całym wszechświecie. Lubię takie historie, w których przyczyny naszych codziennych strachów są przedstawione w sposób… prawdopodobny? A tak właśnie było w tym odcinku.
Takie historie można oglądać bez końca, szczególnie, jeśli są dwuczęściowe. Te dwa odcinki powinno się pokazywać scenarzystom Doktora Who, którzy chcą pisać dwuczęściowce. Tak właśnie tworzy się historię z niczego, tak się tworzy postaci, tak się pisze. Oby takich scenariuszy było jak najwięcej – szkoda tylko, że już nie autorstwa Matta Jonesa, dla którego była to jedyna przygoda z serialem.
A jak wy oceniacie ten odcinek i historię jako całość? Piszcie w komentarzach.
Ps. A już za tydzień Miłość i potwory („Love & Monsters”)! Będzie się działo!
Nie ma zachwytów nad Tennantem, jestem rozczarowana :(
Doszłam do wniosku, że fabuła jest trochę bez sensu: bestia (SZATAN! ;D) prawie powybijała za pomocą Oodów załogę, ciekawe jak Toby by się wtedy wydostał z planety. A to ujawnienie się w rakiecie też idiotyczne, po to się ukrywał przez cały czas, żeby w krytycznym momencie zazionąć ogniem (co akurat uważam za cudownie kretyńskie)? Ale nieważne, i tak mi się podoba to „I believe in her”, czyli odmowa na uczynienie z Rose ofiary, nawet jeśli to by nie zadziałało, gdyby sprawy poszły po jej myśli i gdyby została na stacji.
Daviesa kocham, ale za fałszywe zapowiedzi, które tak krytykował w swojej książce mam ochotę go zdzielić.