10 lat minęło – Planet of the Ood
Czwarta historia z Donną. Trzecia z Donną jako oficjalną towarzyszką. Druga jej podróż w TARDIS poprzez czas i przestrzeń. Pierwsza na inną planetę – planetę Oodów.
Początkowa ekscytacja Donny tym, że wraz z Doktorem może zawitać w dowolne miejsce i dowolny czas, bardzo szybko zmienia się w jedno nieprzyjemne odczucie: zimno. Śnieg, wiatr, a zaraz potem również śmierć nigdy wcześniej niewidzianego stworzenia – nie tego spodziewała się towarzyszka Doktora. I to jest jakby sygnał, że oto dostaniemy odcinek, który nie będzie miły i wesoły, ale gorzki, niewygodny i przepełniony smutkiem.
Doktor i Donna trafiają na planetę Oodów. Tak naprawdę należałoby jednak powiedzieć, że jest to planeta podbita przez ludzi (ludzkość w XLII stuleciu opanowała już trzy galaktyki), a jej rodowici mieszkańcy stanowią produkt eksportowy na cały ludzki świat. Są niewolnikami, prawie rzeczami, które wywozi się całymi kontenerami, które można kupić i obarczyć wszelkimi domowymi pracami, i którym wmawia się, że tego właśnie chcą. W wyniku ingerencji w ich układ nerwowy nie rozumieją konceptu wolności, za to mogą się bez problemu porozumiewać ze swoimi panami nie telepatycznie (ich naturalna forma komunikacji), ale przez schludnie wyglądający komunikator. Rodzą się z mózgami w dłoniach. Z natury są łagodne, potulne i ufne, co zostaje wykorzystane przez chciwego i bezwzględnego człowieka. Udomowione, stłamszone, urzeczowione – wprost idealne jako służba domowa. W jednakowych uniformach wyglądają jak więźniowie, choć przez ludzi traktowani są raczej jak bydło. Gdzieś tam jeszcze brzmi ich telepatyczna pieśń, ale jest to pieśń niewolnicza, zdolna tylko czasem wyjść poza ramy ich podświadomości, przebić się do świadomości i zachęcić ich do powstania przeciwko ludziom. To jednak doprowadza ich do obłędu i śmierci z rąk strażników, a nawet bardziej zmasowana rebelia z góry skazana jest na porażkę.
Doktor ostatecznie ratuje sytuację. Kolejny raz potwierdza się, że TARDIS prowadzi go tam, gdzie jest potrzebny i gdzie może kogoś ocalić. Nie dałby jednak rady, gdyby nie długoletnie działanie Ooda Sigmy, które w pewnym momencie (oczywiście w samą porę) znajduje zaskakujący finał. Tysiące istnień ocaliła nie walka zbrojna, ale cierpliwe działanie z ukrycia. Kropla drąży skałę.
Nad tym „zwrotem akcji” nie będę się długo rozwodzić, bo jest to jedyny fragment tego odcinka, który mi się nie podobał – trochę obrzydliwy, trochę śmieszny, bardzo naciągany. Pokazywał jednak ciekawe, pacyfistyczne rozwiązanie: by pokonać wroga, najlepiej zamienić go w jednego z nas.
Doktor w Planecie Oodów jest po prostu sobą: bardzo dużo biega, żartuje i czaruje, ma w sobie złość i zrozumienie, znajduje wyjście z patowych sytuacji. Na uwagę zasługuje tu jednak przede wszystkim Donna. Znowu pokazuje się nam jako osoba niezwykle wrażliwa, uczuciowa i dobra. Nie była w stanie wytrzymać dźwięków niewolniczej pieśni Oodów, które rozbrzmiały w jej głowie. Było to dla niej zbyt dotkliwe, przykre doświadczenie. Łzy pociekły jej momentalnie, kiedy nagle zrozumiała cierpienie tych istot. Ten moment najlepiej zapamiętałam z całego odcinka: kiedy Donna słucha tego przejmującego śpiewu i mówi Doktorowi, że już nie może. Żeby to od niej zabrał. Że chce do domu.
Bohaterka była rozczarowana swoją pierwszą podróżą na inną planetę, ale chyba przede wszystkim była rozczarowana nikczemną ludzką naturą. Potrafiła jednak przekuć swój smutek w coś pozytywnego. Była smutna i cierpiąca. Była wściekła. Była silna. Walczyła, jak umiała. Pokazała, że od samego początku zasługuje na miano najważniejszej kobiety we wszechświecie, które kiedyś zyska.
Planeta Oodów to moim zdaniem ważny odcinek. Nie dla fabuły, bo ona może poruszać, ale może także śmieszyć. Niektórzy mogą też przejść obok niej obojętnie – ot, zwykła historia, Doktor ratuje cierpiącą rasę na pięknej, zimnej planecie. Ważny jest jednak ze względu na rys charakterologiczny postaci. Pokazuje początki przyjaźni Doktora i Donny. Przedstawia Donnę jako wrażliwą, naprawdę dobrze napisaną bohaterkę (i świetnie, powtarzam: świetnie zagraną!). I pokazuje, że podróże z Doktorem to nie tylko mrożące krew w żyłach przygody, ale i doświadczenia, które na zawsze zmieniają coś w człowieku, każą zweryfikować swoje poglądy na świat i ludzi, i pozostawiają z jakąś nieokreśloną dziurą w duszy. Czasem tak przykre, że trzeba się zastanowić, czy warto w ogóle dalej podróżować. (Swoją drogą, daje to fajny punkt wyjścia dla kolejnego odcinka, w którym Donna nabiera Doktora, że naprawdę chce wracać do domu).
Jest to odcinek ważny także z drugiego powodu. Pojawia się w nim zlepek imion naszych bohaterów: DoktorDonna, co, jak wiemy, stanie się kiedyś jej określeniem – tej zwykłej kobiety z Chiswick, która po przyjęciu świadomości Władcy Czasu przez krótką chwilę jest najważniejsza. To zapowiedź końca, czego zresztą domyślamy się również ze słów Ooda: „Wasza pieśń niedługo się skończy”. Przykre.
Lubię ten odcinek przede wszystkim dlatego, że tak bardzo lubię Donnę. A wy co o nim sądzicie? Znaleźliście jakieś inne smaczki tej historii? Zapraszam do dyskusji!