„Studnia” – wrażenia redakcyjne
Doktor i Belinda przybywają na planetę 6-7-6-7, na której znajduje się kolonia górnicza. Dołączają do ekipy ratunkowej, która odkrywa, że przeżyła tam tylko jedna osoba… Zapraszamy Was do zapoznania się z naszymi wrażeniami z trzeciego odcinka nowego sezonu, Studnia. Serdecznie witamy też naszych wyjątkowych gości: Bartosza z Torchwood5, Dorotę Kaźmierczak, Radosława z grupy Disney Plus Polska, Jakuba i Piotra z podcastu O Filmówce Przy Kremówce, Aleksandrę z Kulturalnej meduzy, Filipa z The Philmer, Kacpra z TARDISawki, Dominika z kanału Ja, Dominek, a także Filipa i Annę. Jeśli jeszcze nie oglądaliście odcinka, nadróbcie go szybko – tekst zawiera spoilery!
Krzysztof Danielak: Nie powiem, przed odcinkiem miałem spore obawy. Wiele wskazywało na kontynuację Północy (choćby godzina widoczna po otwarciu drzwi w animacji ujawniającej tytuł odcinka) i jak widać, sprawdziło się to. Ten epizod można było bardzo łatwo popsuć, na przykład ujawniając wygląd Bytu, który spotkał wcześniej Doktor. Mam wrażenie, że to bardzo kusiło Daviesa, bo było widać pewną grę z widzem. Zobaczymy potwora czy nie? Można dyskutować czy klatka, w której widzimy, że tam faktycznie coś jest, psuje odcinek. Generalnie jestem zwolennikiem niepokazywania potworów, tak jak w Listen, gdzie dużo lepiej by było, gdyby widz się zastanawiał, czy to czysta paranoja i strachy, czy może faktycznie COŚ tam było. Jednak w Studni było to na tyle szybkie, że nie przeszkadzało.
Duże brawa należą się największej gwieździe gościnnej odcinka, czyli Rose Ayling-Ellis. Tak się składa, że dokładnie tydzień wcześniej miała miejsce polska premiera odcinka kryminału BBC Ludwig, gdzie wcieliła się w mniejszą niż w Studni rolę, ale nie mniej kluczową (polecam ten serial swoją drogą, w rzeczonym odcinku wystąpił też Derek Jacobi!). Już tam było widać, że będzie dobrze, bo nie widziałem wcześniej Rose w niczym. A w tym odcinku była fenomenalna i szczerze mówiąc nie obraziłbym się, gdyby dawne przewidywania fanów się sprawdziły i Rose grała towarzyszkę na pełny etat. Aliss to pełnowymiarowa postać, której nie da się sprowadzić do tego, że nie słyszy, aczkolwiek jest to bardzo ważna cecha. Tak się robi różnorodność! W dodatku zupełnie nie widać, że początkowo ta postać wcale nie była napisana jako niesłysząca. Dobra robota.
Zawsze to powtarzam – najlepsze odcinki to takie, które prowokują dyskusje (nie wywołując jednak przy tym kłótni). Tak jak w Bum czy Kropce i Bańce dyskusje budziło przesłanie, tak tutaj rozmowy toczą się w klimatach lore’owych. O tym, co odcinek pokazał. Co zasugerował. I czego nie pokazał wprost. Najbardziej przemawia do mnie teoria, że teraz widzieliśmy, jaki plan miała ta istota, gdyby nie Dziesiąty. Świetna robota i o ile Północ jednak nie została przebita, to dostaliśmy kawał porządnej historii, która trzymałaby się na własnych nogach również gdyby nie była kontynuacją wspomnianego epizodu. Jeden z najlepszych odcinków Ncutiego i tej ery. Mam nadzieję, że Sharma Angel-Walfall jeszcze kiedyś powróci i napisze nam kolejny dobry horror w Whoniwersum. Z odcinka na odcinek robi się coraz lepiej, a najlepsza do tej pory scena z panią Flood intryguje jeszcze bardziej. Czyżby nie była tak jednoznaczną postacią, jak nam się wydawało? Oby równie szczęśliwy okazał się powrót Ruby w tym tygodniu.
Łukasz Skórko: Z moimi ulubionymi odcinkami Doktora Who mam tak, że dopiero po drugim czy trzecim seansie i odpowiednio długim „leżakowaniu” jestem w stanie stwierdzić definitywnie, czy konkretna historia jest rzeczywiście tak wspaniała, jak mi się początkowo wydawało, czy to jedynie recency bias mnie zwodzi.
Uważny czytelnik (bądź czytelniczka) już po powyższym zdaniu wprowadzającym zrozumie zapewne, że podobne odczucia towarzyszą mi właśnie w przypadku Studni. Za to kocham ten serial – kiedy już bowiem myślałem, ba, byłem niemal pewien, że nie dane mi będzie obejrzeć niemal perfekcyjnego odcinka, któremu z czystym sumieniem wystawię „dychę”, wchodzi ona. Studnia. Cała na biało, czy tam mroczno-niebiesko.
I choć nie jest to poziom Midnight (kto ma wiedzieć, ten wie) czy paru innych odcinków, które są w mojej ścisłej doktorowej topce, to wciąż jest to kawał porządnej historii, ze świetnie skonstruowaną dramaturgią. Kilka postaci drugoplanowych zostało mistrzowsko zbudowanych, szczególnie jak na restrykcje czasu ekranowego. Shaya jest absolutnie cudowna, nawet wkurzający początkowo Cassio miał jasne motywacje i dokonał sensownego z jego perspektywy wyboru. Świetne budowanie napięcia, świetne aktorstwo, szczególnie Rose Ayling-Ellis była dla mnie sporym zaskoczeniem. A co do Ncutiego i Varady nie mam już żadnych zastrzeżeń, kupili mnie sobą w stu procentach – Ncuti gra przerażenie absolutnie mistrzowsko, a Varada jest świetna w drobnych subtelnościach (jej ekspresje, szczególnie w reakcji na kwestie innych postaci są boskie!).
Jestem jedynie ciekaw, ile w tym scenariuszu było Sharmy Angel-Walfall, a ile RTD. Whoviańska intuicja mi podpowiada, że za niemal wszystkie udane decyzje fabularne odpowiada tutaj właśnie Sharma, a Russell zadbał jedynie o nawiązania do Północy i ledwo był w stanie się powstrzymać przed zdradzeniem, jak naprawdę wygląda tajemniczy Byt. Ale może nie powinienem aż tak mocno dyskredytować zasług Russella. W końcu to on dał nam Północ, wciąż jeden z najbardziej przerażających i mistrzowsko zrealizowanych epizodów tego serialu. Niemniej, po obejrzeniu Studni moim największym marzeniem stało się obejrzenie kolejnej historii napisanej przez Sharmę Angel-Walfall. Trzymam kciuki, żeby stało się to szybko. Najlepiej jeszcze przed północą.
Tomasz „I3altazar” Tarnawski: Witamy z powrotem na planecie Północ! Oryginalny odcinek Północ należy do moich absolutnie ulubionych przygód Doktora, więc czekałem na jego kontynuację z ekscytacją. No i po ponad 15 latach się doczekałem… tak jakby. Studnia jest odcinkiem na pewno dobrym – świetnie trzyma klimat, jest ładnie ograna, dobrze buduje napięcie. No i ma świetnie rozegraną reprezentację osoby z niepełnosprawnością. Z drugiej jednak strony, kiedy patrzę na niego jak na kontynuację Północy, to coś mi tu nie działa.
Na plus na pewno jest to, że natura, motywacje i tożsamość Bytu nadal są niejasne. Byłoby dużą stratą, gdyby tak świetną fabułę po tylu latach sprowadzić na ziemię i w pełni rozwiązać zagadkę. A jednak, widać wyraźnie, że w tym odcinku Byt ma zupełnie inne modus operandi. I już nie chodzi tu o różnice w sposobie, w jaki doprowadza do paranoi swoje ofiary – nie ma nic złego w tym, że robi to inaczej niż wcześniej. Trochę szkoda, bo motyw maniakalnego powtarzania wypowiedzi byłby ciekawy w przygodzie z udziałem osoby głuchej, no ale do przeżycia. Byt czekał 400 tys. lat, więc nic dziwnego, że nauczył się nowych sztuczek. Ale ja mam inny problem – tutaj Byt samodzielnie i osobiście zabijał swoje ofiary, kiedy zachodziły go od tyłu. To zupełnie co innego niż doprowadzanie ich do szaleństwa by sami skakali sobie do gardeł. Taka zmiana była dziwna i niezbyt ciekawa, bo diametralnie zmienia naturę zagrożenia i wydźwięk odcinka.
Sam Doktor był wyraźnie przerażony ponownym spotkaniem z Bytem, a ich „rozmowa” zapowiadała się na coś odkrywczego i ciekawego… ale finalnie niewiele z niej wynikło, co zostawia kolejny niedosyt. Dlatego odcinek nie działa dla mnie zbyt dobrze jako kontynuacja, poprzednie straszące odcinki RTD2 doceniłem bardziej. Na koniec, cieszę się z otwartego zakończenia tej przygody, które sugeruje, że Byt jednak się wydostał. Może Davies już szykuje nam epizod 3. I może tym razem nie minie połowa pokolenia, nim ów epizod nadejdzie.
Kacper Olszewski (TARDISawka): To wyszło ze studni. To wyszło spod pióra Sharmy Angel-Walfall i Russella T Daviesa. Serial, który jeszcze tydzień temu częstował nas śpiewającym, animowanym ludzikiem i komediowym wyskakiwaniem z telewizora, teraz serwuje kosmiczny horror wysokiej klasy. Ta różnorodność tonalna i gatunkowa w Doktorze Who to chyba jedna z największych zalet serialu – po prostu trudno się przy nim nudzić.
Przejdę do spoilerów, które swoją drogą wcale nie są tak duże, bo nie odbierają odcinkowi klimatu (poza tym wielu fanów już przed emisją odcinka domyśliło się, na jaką planetę trafi Doktor). Władca Czasu po raz kolejny mierzy się z istotą spotkaną w Midnight, który moim zdaniem jest najlepszym odcinkiem napisanym przez Russella – gęstym, eksalującym, psychologicznym i zagadkowym. Taki sukces niełatwo powtórzyć, dlatego kuszące może być zwyczajne powielenie tego samego konceptu. Tak się jednak nie stało – Studnia to odcinek, który stoi na swoich własnych nogach. Napotkana istota ma oryginalny system zabijania oraz przetrwania. Jest przepotężna i zna imię Doktora (ale nie powie, bo nie jest konfidentem). Przybiera też formę, niekoniecznie fizyczną, ale na pewno wizualną… i dalej stanowi dla nas zagadkę. Bardzo podoba mi się, że choć pokazano więcej, nie obdarto tego monstrum z tajemnicy. Efekt szybkiego ruchu, który nie pozwala widzowi, żeby zdążył przyjrzeć się „temu czemuś za plecami” w połączeniu z przeszywającym efektem dźwiękowym, naprawdę wywołał u mnie ciary. I to kilka razy. Podoba mi się, że żołnierze nie zbagatelizowali spostrzeżenia Belindy, jak to często bywa w tego typu scenach.
Podobny motyw pojawił się w odcinku Turn Left, kiedy Donna miała na plecach stwora i czasem ludziom zdawało się, że coś za nią zobaczyli. Z resztą w serialu nie raz pojawia się motyw filtru percepcyjnego i kosmitów chowających się „na skraju naszego pola widzenia”. Potwory, których nie widać. Potwory, przez które inni boją się nas samych. Potwory, których nie można się pozbyć kosztem kogoś innego.
Bartosz „Rhydian” Gawron (Torchwood5): Przed obejrzeniem tego odcinka słyszałem ten jeden duży przeciek, który spoilerował główną tajemnicę, więc nie podchodziłem do niego w 100% na świeżo. Podczas oglądania poszukiwałem poszlak, które mógłby potwierdzić lub zaprzeczyć temu przeciekowi. Była to do pewnego stopnia ciekawa rozrywka, ale na pewno oglądałoby się to lepiej nie wiedząc absolutnie nic na temat fabuły.
Co do samego odcinka, to jest on świetny. Klimat opuszczonej kopalni z wymordowanymi pracownikami to coś, czego nie spodziewałem się w tej disneyowskiej erze serialu. Paranoja rozchodząca się między żołnierzami w połączeniu z troską Belindy o Alice stworzyły bardzo gęstą atmosferę. Myślę natomiast, że odcinkowi przydałoby się dodatkowe 15 minut, by trzeci akt miał więcej miejsca na utrzymanie grozy i niepewności.
Ten sezon wydaje się bardzo dobrą przygodą i uważam, że gdybyśmy dostali te odcinki w sezonie 1, to obecna era serialu miałaby dużo lepszą opinię wśród publiki. Pozostaje mieć nadzieję, że reszta sezonu utrzyma ten bardzo wysoki poziom.
Dorota Kaźmierczak: No i pojawił odcinek, którego bym się kompletnie w katalogu Daviesa w tym sezonie nie spodziewała (tym bardziej zaraz po bardzo dobrym, ale odmiennym stylistycznie Luxie), a wyszła z tego bardzo miła niespodzianka.
Studnia jest tym rodzajem epizodu, z którego czerpie się najwięcej frajdy, nie wiedząc najlepiej nic przed jego obejrzeniem, dlatego też nie chcę pisać praktycznie nic konkretnego o fabule i wolę skupić się na swoich odczuciach. A był to dla mnie naprawdę emocjonujący seans. W ostatnim czasie dosyć mocno brakowało mi udanej historii w DW o podobnym tonie. Od pierwszych minut czuć atmosferę sci-fi porównywalną do klimatu Obcego i narastające napięcie za sprawą licznych horrorowych zabiegów.
Pełno tu też przejmujących momentów za sprawą świetnie napisanych i zagranych postaci (chyba tylko poza Belindą, której do tej pory niestety nie udało mi się zbytnio polubić), co wieńczy bardzo satysfakcjonujące rozwiązanie fabularne, z wisienką na torcie w postaci nawiązania do przeszłych przygód Doktora. Studnia kontynuuje więc dobrą passę Luxa i na pewno pozostanie w mojej pamięci jako jeden z najlepszych odcinków Piętnastego Doktora.
Radosław Koch (Grupa Disney Plus Polska): W końcu dostaliśmy odcinek, który w pełni mogę polecić! Emocjonalna historia, w której wrogiem jest niewidoczna istota. Pomysł wyjęty jakby z sezonów pisanych przez Russella T Daviesa kilkanaście lat temu, co w sumie nie dziwi, biorąc pod uwagę, że jest to jednocześnie kontynuacja odcinka Midnight. Z tym osobiście mam największy problem, bo mam wrażenie, że gdybyśmy dostali tu całkowicie nową historię, to nie byłaby ona gorsza, a może byłaby nawet lepsza, bo poprzez dialogi nie trzeba byłoby przypominać o co chodziło w tamtym odcinku.
Natomiast do całej reszty nie mogę się przyczepić, bo dostaliśmy to, w czym Doktor Who zawsze sprawdzał się najlepiej. Ludzką historię ubraną w szaty SF. Bohaterowie próbują dowiedzieć się, co się stało w kopalni, klimat gęstnieje z każdą minutą, a widz powoli poznaje motywacje bohaterów. Nie brakuje też dobrych zwrotów akcji, które zaskakują do samego końca. Przy okazji bardzo organicznie udaje się wplątać motyw, że nikt nie kojarzy Ziemi, który jest budowany od początku tego sezonu. Mam nadzieję, że jego rozwiązanie będzie satysfakcjonujące.
Jakub Kraszewski (O Filmówce Przy Kremówce): A więc pogłoski się sprawdziły, faktycznie dostaliśmy kontynuację kultowego Midnight. I wyszło to… zaskakująco dobrze. Słysząc plotki o tym sequelu już jakiś czas temu, miałem pewne obawy, czy nie skończy się to po prostu bezpieczną powtórką z rozrywki. Na szczęście tak się nie stało – Studnia sprawdza się jako kontynuacja motywu rozpoczętego 17 lat temu, ale jednocześnie stoi na własnych nogach i broni się jako samodzielna historia. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to w tym drugim przypadku wypada lepiej.
Mamy tu kosmiczny horror z prawdziwego zdarzenia – opuszczona placówka na odległej planecie, załoga, z której przy życiu pozostała tylko jedna osoba, a na deser tajemnicza, kryjąca się za plecami ofiar istota, której nie możemy zobaczyć. Pielęgniarskie doświadczenie Belindy okazuje się bardzo użyteczne i nowa towarzyszka Doktora dostaje parę fajnych momentów dla siebie. Postaci drugoplanowe też wypadają całkiem nieźle, szczególnie Aliss, grana przez Rose Ayling-Ellis. Motyw głuchej dziewczyny jako jedynej ocalałej z ataku potwora, znanego z manipulowania ofiarami przez szeptanie im do ucha, jest tu bardzo sprytnie poprowadzony. Swoją drogą, te hologramowe napisy tłumaczące mowę na tekst w czasie rzeczywistym to świetny pomysł.
Przy kontynuacji takiej historii jak Midnight, cały czas z tyłu głowy powinna się czaić obawa, czy aby tym razem twórcy nie pójdą o krok za daleko, nie zdradzą za dużo na temat potwora, którego największą siłą było właśnie to, że nie wiemy o nim niemalże nic. Osobiście jestem zdania, że pokazywanie zarysu sylwetki istoty (nawet jeśli niewyraźnej i przez ułamek sekundy) to już trochę za dużo. A przynajmniej mi trochę to retroaktywnie zmieni spojrzenie na oryginalną historię z czwartej serii. Żeby jednak być uczciwym, stwór nadal jest przerażający, a napięcie z nim związane nie opuszcza nas w tym odcinku ani na chwilę (to otwarte zakończenie rodem z carpenterowskiego Cosia – wow).
Mały zgrzyt na koniec: trochę zaczyna mnie irytować to, jak Russell powtarza tu swoje własne sztuczki z poprzedniego sezonu – pani Flood wyskakująca w każdym odcinku pełni tu dosłownie tę samą rolę, jaka przypadła Susan Twist w ubiegłorocznych odcinkach, z tą różnicą, że wtedy było to owiane nutką tajemnicy, dało się to zauważyć dopiero po kilku odcinkach. Obecnie wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, że to cameo prędzej czy później nastąpi, a zważywszy na coraz bardziej wiarygodnie wyglądające teorie i pogłoski na temat tej postaci, nie jestem pewny, czy podoba mi się kierunek, w którym to zmierza. Ale cóż, pożyjemy, zobaczymy, tymczasem Studnia to bardzo solidny odcinek i tego się trzymajmy.
Filip „ThePinkFin” Mazur: Gdy w zeszłym tygodniu wspomniałem o tym, że Ellie z WhoCulture mówiła o teorii jakoby Studnia mogłaby być sequelem do Szatańskiej pułapki, nie dodałem, że mówiła też o sequelu do Północy. W to akurat nie mogłem uwierzyć. Chyba nawet nie chciałem, żeby ktokolwiek kontynuował wątek wroga, którego nikt nie widział, czyli właściwie samego strachu. No cóż, Północ powróciła.
Od razu zaznaczę, że jestem tym mile zaskoczony. Przez większość odcinka dostaliśmy przeciwnika, który jest trochę inny, niż można go było zapamiętać. To nie jest odgrzewany kotlet, choć mógłby on być całkiem nową postacią, ale to, że zabija na 12:00 swojego nosiciela, jest bardzo ciekawym zabiegiem, choć trochę naciąganym, bo Aliss się odwracała. Mogę się też przyczepić do tego, że nie przypominam sobie, aby garderoba w TARDIS podsuwała kiedykolwiek ubrania, które wtopią się aż tak bardzo w dress code innych postaci. Miło by było tu zobaczyć ten znany wszystkim pomarańczowy skafander. Mimo to bawiłem się przednio. Takiego odcinka wypełnionego strachem i niepewnością mi brakowało.
Choć tym razem nie rozpisałem się jakoś mocno, musicie uwierzyć, że bardzo wysoko umieszczam ten odcinek. Właściwie to mam wrażenie, że każdy kolejny jest coraz lepszy. Czegoś takiego nie było rok temu. Wtedy ukochałem sobie Diabelski akord (2), a po nim na podium stanęły odcinki Bum (3) i Łotr (6). W nawiasie umieściłem tylko numery odcinków w sezonie, więc widać, że jakoś poprzeczka wtedy utknęła w miejscu. Teraz jest lepiej.
Piotr Nowak (O Filmówce Przy Kremówce): Studnia kontynuuje wątek braku możliwości powrotu do 24 maja 2025 roku. Tym razem Doktor i Belinda lądują na tajemniczej planecie, na której doszło do utraty kontaktu z grupą kolonistów. Studnia stanowi swego rodzaju kontynuację historii ukazanej w kultowym odcinku Midnight. Doktor ponownie stawia czoła tajemniczej istocie wywołującej terror i poczucie paranoi w swoich ofiarach. Mimo to odcinek ten stoi na własnych nogach i można go obejrzeć bez znajomości poprzednich sezonów.
Od strony produkcyjnej Studnia przywodzi na myśl filmy z serii Obcego. Klimat filmów Ridleya Scotta podtrzymuje tu nie tylko charakterystyczny wygląd stacji badawczej i noszonych kombinezonów, ale także poczucie izolacji i narastającej paranoi. Odcinek ten przez cały czas trzyma w napięciu, łącząc w sobie elementy filmu science fiction i horroru psychologicznego. Doceniam także to, że Russell T Davies operuje tu przede wszystkim na poczuciu tajemnicy. Przez cały odcinek ani razu nie widzimy tajemniczej istoty, przez co jest ona jeszcze bardziej przerażająca.
Ncuti Gatawa kolejny raz pokazuje tu swój ogromny talent. Po fenomenalnym odcinku Bum z pierwszego sezonu myślałem, że już niczym mnie nie zaskoczy, tymczasem w tym odcinku dostajemy jedną z moich ulubionych scen, w której Doktor zwraca się bezpośrednio do tajemniczej istoty. Studnia to naprawdę dobry odcinek, który wprowadza znacznie mroczniejszą narrację niż ta w poprzednim sezonie.
Aleksandra Popiel (Kulturalna meduza): Możliwe, że ostatnio siedzę trochę za bardzo w uniwersum Obcego, ale już od pierwszych minut najnowszego odcinka Doktora Who odczuwałam charakterystyczny klimat filmów o Ripley. I szczerze powiedziawszy, nawet bym się nie zdziwiła, gdyby na Doktora wyskoczył ksenomorf.
Tak się oczywiście nie stało, ale problem, przed którym stoją Doktor i Belinda, jest równie trudny do rozwiązania. Nie chcę o nim za wiele pisać, aby nie zaspoilerować wydarzeń i nie zepsuć zabawy tym, którzy jeszcze odcinka nie widzieli. Skupię się zatem na odczuciach.
Studnia to trzymający w napięciu epizod, który zakrawa o horror. Po nieco niepokojącym, kreskówkowym Luxie wpadamy w o wiele cięższą, mroczniejszą narrację. Od pierwszych chwil miałam złe przeczucia, które z każdą kolejną minutą tylko się pogłębiały. Ale czy towarzyszyły mi jeszcze inne emocje? Pojawiło się we mnie zaskoczenie, gdy okazało się, że epizod nawiązuje do pewnych przeszłych wydarzeń z uniwersum Doktora Who. A zakończenie? Och, cóż to było za zakończenie!
Co tu dużo mówić? Studnia zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To drugi z rzędu naprawdę mocny odcinek tego sezonu, który gorąco polecam!
Anna Sobolewska: Jak zapewne większość widzów, którzy znali wcześniejsze plotki, że The Well ma się okazać sequelem do Midnight, miałam pewne obawy. Wszyscy widzieliśmy, co się stało z Płaczącymi Aniołami, kiedy Moffat nie potrafił sobie odmówić kolejnych odcinków z nimi. Zwłaszcza że każdy, kto zna twórczość Daviesa, zdaje sobie sprawę, że na każde Midnight przypada jakieś Love & Monsters, a na 73 Yards Sutekh ciągnięty na smyczy przez wir czasu. Po prostu nigdy nie wiesz na co trafisz. I być może na tym też polega urok RTD. Jednak ten hm, jakościowy eklektyzm, kazał mi czuć pewien niepokój na myśl o pisaniu kontynuacji do prawdopodobnie jednego z najbardziej kultowych odcinków niemal 20 lat po premierze. Przede wszystkim obawiałam się, że sequel zafunduje nam odpowiedzi tam, gdzie powinny pozostać jedynie wątpliwości i pytania oraz że Davies – skuszony budżetem Disneya – nie będzie umiał oprzeć się ukazaniu tajemniczej istoty w całej okazałości. Lub co gorsza – uczynić z niej kolejne bóstwo Panteonu.
Wszystkie obawy okazały się na szczęście bezpodstawne. Otrzymaliśmy trzymający w napięciu, świetnie zrealizowany cosmic horror, który w żaden sposób nie rujnuje odbioru pierwowzoru. Jest coś iście Lovecrafowskiego zarówno w Midnight jak i The Well – umykający wszelkim opisom tajemniczy byt doprowadzający do paranoi oraz wyjścia na światło dzienne wszelkich najgorszych instynktów właściwych człowiekowi. Kto wie, czy tytułowa studnia nie prowadzi prosto do R’lyeh.
Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że wszystko, co najlepsze w tym odcinku zawdzięczamy współautorce scenariusza, debiutującej w Whoniwersum Sharmie Angel-Walfall. Przeczytałam gdzieś informację (nie wiem na ile prawdziwą), że początkowo potwór miał być całkowicie oryginalnym tworem, na dodatek zainspirowany jakimiś konkretnymi wierzeniami, i dopiero interwencja RTD poskutkowała tymi zmianami. Jeśli to prawda, mam bardzo mieszane uczucia co do poziomu zmian, które Russell wprowadza w scenariuszach innych twórców. Nie da się również nie zauważyć, że sama Sharma nie pojawiła się w odcinku Doctor Who: Unleashed. Uważam to za spore i dość przykre niedopatrzenie, zwłaszcza że jest to jeden z nielicznych odcinków w tej erze napisany przez nową krew. I pierwszy, który daje nam to, na co osobiście czekałam od regeneracji Piętnastego: porządne sci-fi na statku/stacji kosmicznej zaatakowanej przez potwora. Na skandalicznie infantylne Space Babies spuszczam w tym momencie litościwie zasłonę milczenia.
Oczywiście z drugiej strony, gdyby nie powiązanie z Midnight, nie otrzymalibyśmy mojej ulubionej sceny, w której Doktor zwraca się bezpośrednio do bytu. Jest to według mnie fantastyczny pokaz umiejętności Ncutiego, i – wbrew opinii wielu – absolutnie nie mam mu za złe łez w tej scenie (zwłaszcza że robi to zarówno realistycznie, jak i wysoce estetycznie).
Dominik Śnioch (Ja, Dominek): Nowy sezon zwyżkuje – trzeci odcinek i poziom wciąż wzrasta, oby tak zostało. Sam epizod naprawdę znakomity, doskonały klimat i Doktor zaczął coś robić. Zaczął i nie skończył wprawdzie, ale to, że zaczął, to już jest postęp. Belinda fajna, ewidentnie już przywykła nieco do szalonych przygód w niebieskiej budce i, co ważne, cały czas stara się robić coś w związku z jej pielęgniarskim fachem – w odróżnieniu od pewnej policjantki, nie robiącej nic policyjnego przez trzy serie…
Chociaż, jak wspomniałem, odcinek uważam za świetny, to nie wejdzie on do mojego ścisłego top, ponieważ stracił w moich oczach na byciu kontynuacją odcinka Północ. Główny, bezimienny wróg tej przygody nie miał bowiem z tym z odcinka z Tennantem nic wspólnego, a było zasugerowane, że to jest to samo stworzenie. Czemu więc ma całkowicie inny wachlarz zdolności? W ogóle mamy, oczywiście, kolejny raz płaczącego Doktora i chociaż bardziej nawet znikąd niż zazwyczaj, to nawet mi to nie przeszkadzało, bo ta jego scena konfrontacji z monstrum była czymś, co po prostu uwielbiam: potwór coś zdradza bohaterowi, a my nie wiemy (jeszcze nie wiemy, mam nadzieję), co dokładnie.
Z postaci epizodycznych to ten żołnierz z odstającymi uszami… Nie mogę powiedzieć, że go polubiłem, ale od początku miałem przeczucie, że będzie go żal. Tak, bunt w jego wykonaniu nieco oklepany (Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi się kłania), ale gość chciał dobrze. A dobrymi chęciami piekło wybrukowane. Mam wrażenie, że śmierć tego jegomościa była jedną z niewielu w tym odcinku, których dałoby się uniknąć. No i na koniec pani Flood: mega fajna scena z nią, ale jej bycie różnymi osobami w różnych miejscach i erach trochę za mocno mi przypomina postać Susan Twist z poprzedniego sezonu.
Filip Tokarzewski (The Philmer): Mówi się, że „sequel zawsze jest gorszy od oryginału”, a w sytuacji, w której mamy do czynienia z kontynuacją tak wybitnego odcinka jak Midnight, rzeczywiście trudno byłoby go przebić. Nie oznacza to jednak, że The Well jest złym odcinkiem, bo może i jakością odstaje od poprzednika, jednak nie wypada najgorzej i kontynuuje solidny poziom obecnego sezonu.
Choć odcinek zaczyna się dość typowo, to szybko jest w stanie wzbudzić większe zainteresowanie oraz pewien niepokój, stopniowo budując do twistu w połowie odcinka. Plotki o tym, że jeden z odcinków w nowym sezonie miałby kontynuować wątki z Midnight dotarły do mnie już jakiś czas temu, jednak kompletnie o nich zapomniałem, przez co podchodziłem do tego odcinka z czystą kartą. Dzięki temu twist ten bardzo mnie zaskoczył i uważam, że jest świetnie napisany. Mam jednak wrażenie, że to, co działało w Midnight najlepiej, czyli strach przed nieznanym oraz niejednoznaczność tego, co mówili ludzie, a co kontrolująca je istota, tutaj zostało zatracone. Cieszę się jednak, że ten Byt nie został w pełni ogołocony z tajemnicy i widzieliśmy zaledwie część jego sylwetki. Nie wiem tylko, co czuć względem zakończenia, które zostawia otwartą furtkę na kontynuację, bo mam wrażenie, że jeśli dowiemy się czegoś więcej o Bycie, to już kompletnie straci swoją unikalność. Z drugiej strony zakończenie to działa świetnie jako po prostu puenta tego odcinka. Zwłaszcza, że jeśli ktoś oglądał go uważnie, absolutnie ma ono fabularny sens.
Jest jednak element, który wprowadza dodatkową, bardziej subtelną warstwę strachu, a mowa tu o postaci Aliss. To świetna reprezentacja osób niesłyszących, która zgrabnie porusza problemy, z którymi te się zmagają, pod płaszczykiem typowej dla Doktora Who grozy. Patrząc na to wszystko z perspektywy Aliss zauważymy, że pozostałe postacie bardzo wybiórczo zwracają się do niej, nieustannie włączając i wyłączając holograficzny transkrypt, gdy rozmawiają między sobą o znajdującej się za nią istocie. Ta niepewność odnośnie własnego losu i lęk, że osoby dookoła porozumiewają się w sposób, którego nie rozumiesz, bo specjalnie nie chcą, żebyś słyszała co o tobie mówią, mogą być najbardziej rzeczywistymi, a zarazem najstraszniejszymi elementami w tym odcinku.
A wy co sądzicie? Zapraszamy do dyskusji o Studni oraz nowym sezonie na grupie na Facebooku – TARDISawce oraz na naszym serwerze Discorda, gdzie powstają spoilerowe wątki dyskusyjne. Nie może Was zabraknąć w ożywionych rozmowach, które mają tam miejsce cały czas!