Oglądamy klasyki: Paradise Towers
Idea nowoczesnego wieżowca, pełnego udogodnień i luksusowego do przesady, w którym mieszkańcy dzielą się na klasy, pojawiła się już w książce High Rise J.G. Ballarda. W tej dystopijnej powieści wieżowiec zapewniał mieszkańcom wszystko, czego potrzebowali – supermarkety, banki, restauracje, salony fryzjerskie, szkoły itp. Otoczeni wygodami ludzie zupełnie odcięli się od świata zewnętrznego. Wkrótce jednak system ten zaczął się sypać. Niewielkie przerwy w dostawach prądu i drobne spory między mieszkańcami eskalowały do orgii przemocy. W niegdyś pokojowych rezydentach obudziły się pierwotne instynkty. Zaczęła się wojna między piętrami, w której windy stały się polem bitew, a stos ciał ofiar szybko rósł. Zamiast wyjść z budynku czy wezwać władze, mieszkańcy woleli kontemplować swoje nowe popędy i pragnienia, wyzwolone przez stworzony przez nich system oparty na prawach dżungli.
Książka Ballarda stała się inspiracją dla odcinka Paradise Towers z ery Siódmego Doktora. Scenarzyści postanowili jednak zrezygnować z bardzo drastycznych rozwiązań. W zamian za to pobawili się fabułą, dosypali trochę science fiction w stylu doktorowym i stworzyli historię dość absurdalną.
Wszystko zaczęło się, gdy w przeszłości Wielki Architekt Kroagnon zaprojektował wiele wspaniałych budowli, mostów i miast, uważał jednak ludzi za zarazę i zakazał ich wpuszczać do swoich architektonicznych cudów. Za karę ludzie uwięzili jego duszę w podziemiach jednego z jego arcydzieł, czyli Paradise Towers. Jakiś czas później wybuchła wojna i większość mieszkańców zdolnych do walki opuściła wieżowiec, by już nie powrócić. Zostały w nim tylko starsze mieszkanki, zarządzający porządkiem Woźni, młode dziewczyny (tworzące grupki zwane kangami) i chłopak o imieniu Pex, który zdezerterował. Tymczasem wściekły Kroagnon (jakoś trudno mu się dziwić) na własną rękę próbował wydostać się ze swojego więzienia, przeprogramowując roboty czyszczące tak, by zabijały rezydentów i sprowadzały mu ich ciała, w które bezskutecznie próbował wniknąć. Co gorsza, nikt mu nie przeszkadzał w jego przedsięwzięciu, bo mieszkańcy nie byli zbyt bystrzy. Trzymający się durnego kodeksu Woźni zajęci byli głównie bezsensownym polowaniem na kangi za ich bazgroły na ścianach. Grupy kangów walczyły między sobą o dominację, a ich przepychanki przypominały zabawę w harcerstwo. Starsze mieszkanki spędzały czas na plotkach, wcinaniu szczurów i okazjonalnym kanibalizmie (kangi były ich ulubionym daniem). Nawet w tym nie były dobre, bo po prostu czekały w swoich apartamentach jak stare pająki na to, aż ktoś wpadnie do nich z wizytą (i jednocześnie do ich garnka). Wokół zaś snuł się wyśmiewany przez wszystkich dezerter Pex, wyglądający jak parodia jakiegoś bohatera z Cyberpunku, który poza prężeniem mięśni i kłamaniem o swoich czynach nie nadawał się do niczego.
W tym całym bałaganie pojawia się Doktor z Mel. Siódmy oczywiście od razu zadaje właściwe pytania, ale przez głupotę mieszkańców jego działania zostają znacznie spowolnione. Jedna z ucieczek Doktora z kwatery Woźnych jest tak absurdalnym pokazem ich naiwności, że zaczynamy autentycznie się dziwić, jakim cudem roboty czyszczące jeszcze ich nie dopadły. Doktor stawia sobie dość ambitne zadanie, by zjednoczyć wszystkich przeciw wspólnemu wrogowi, Kroagnonowi. Nie jest to łatwe, bo konfrontacja z nim zdaje się być na setnym miejscu na liście „rzeczy do zrobienia” mieszkańców.
To jest jeden z niewielu odcinków, w których Siódmy wykazuje najmniej swojej ciemnej, manipulacyjnej strony. Irytuje go głupota mieszkańców, ale i tak stara się im pomóc. Dzięki swojemu intelektowi udaje mu się wyjść praktycznie z każdej opresji, obraca sytuacje na swoją korzyść. Siódmy w końcu obmyśla plan zasadzki i wystawia siebie jako przynętę dla Kroagnona (co prawda z pewną dozą przechwalania się, ale odwagi nie można mu odmówić). Mimo że jego plan nie wypala tak, jak chciał, Doktor się nie poddaje i do końca walczy. Kroagnon, mimo swojego „geniuszu”, wydaje się nie dorastać do pięt Doktorowi. Już zdecydowanie lepszym wrogiem dla Doktora wydaje się być Szef Woźnych. Scena przesłuchania Doktora przez niego (i vice versa) jest jedną z najlepszych w odcinku.
Mel Bush, będąca towarzyszką Siódmego Doktora w tym odcinku, nie była lubiana przez widzów. Krzykliwa i trochę przerysowana w zachowaniu, znana była głównie z przeraźliwego pisku w sytuacjach zagrożenia i odrobinkę męczącej ekstrawertycznej osobowości. Mocno kontrastowała z późniejszą towarzyszką, bardziej opanowaną i odważną Ace, którą widzowie pokochali. Poza tym, Mel nie przeszła żadnej widocznej przemiany ani nie miała poważniejszych rozterek, przez co jej postać wydawała się trochę płaska. W wielu sytuacjach jej decyzje wydają się być naiwne do kwadratu. Przykład? Gdybym znalazła się w takim miejscu, jak Paradise Towers i dopiero co cudem przeżyła brutalny atak głodnych mieszkanek i widziała, do czego są zdolne maszyny czyszczące, to ostatnim moim pragnieniem byłaby kąpiel w pierwszym napotkanym basenie. Na szczęście scenarzyści byli na tyle łaskawi, że w ostatecznym rozrachunku jej postać nie jest w tym odcinku całkowicie bezużyteczna. To głównie Mel jest powodem, dla którego Pex się poświęca, bo jako jedyna daje mu szansę; nie skreśla go całkowicie tak, jak inni. Jest to cecha, której akurat nie można jej odmówić.
Oglądając ten odcinek, można dostrzec trochę nieścisłości. Jedną z nich jest kwestia wyposażenia Paradise Towers. Miał być pełen cudów, ale w odcinku tego nie widać. Na pewno upłynęło trochę czasu, ale jakoś za mało jest pozostałości po tym domniemanym splendorze. Basen, windy, maszyny czyszczące i mieszkania starszych mieszkanek to chyba jedyne przykłady, choć raczej nie nazwałabym ich luksusowymi. Resztę wnętrza budynku stanowią gołe szare ściany (pomazane graffiti) i surowa podłoga, bardzo niewygodne wejścia do pomieszczeń i meble rodem z więzienia. Może to kangi i Woźni z czasem ogołocili je z przepychu, ale po co i gdzie schowali te dobra? Wiemy też, że kangi różnych kolorów rywalizowały ze sobą, więc spodziewałam się jakichś brutalniejszych walk o jedzenie, terytorium, ale z wyglądu przypominało to bardziej harcerskie podchody. Poza tym dlaczego mieszkańcy nie opuścili budynku? U Ballarda po prostu nie chcieli, więc domyślam się, że tu jest podobna sytuacja, mieszkańcy przyzwyczaili się do takiego życia, może bali się tego, co jest na zewnątrz, choć przy tak kiepskim zaopatrzeniu wieżowca nie wierzę, że nikt nigdy nie wpadł na taki pomysł.
Paradise Towers przedstawia w jakimś stopniu koncepcję z książki Ballarda, ale nie widać tu zbyt wiele gry psychologicznej, upadku zasad moralnych ani tych dzikich popędów, które miały charakteryzować takie zamknięte społeczeństwo. To prawda, że niektóre mieszkanki zmieniły dietę na kanibalizm, a Szef Woźnych na bieżąco dostarcza ciała dla Kroagnona, ale poza tym reszta mieszkańców tworzy całkiem przyzwoicie zorganizowane małe społeczności. Skoro ten odcinek tylko pobieżnie porusza temat upadku moralności i życia według praw dżungli, to jaki jest jego cel? Myślę, że jest nim pokazanie przemiany „od zera do bohatera”, którą przechodzi Pex. Pojawienie się Mel w jego życiu i jej wiara w niego sprawia, że Pex zmienia się i podejmuje się najtrudniejszej misji, przez co zyskuje szacunek mieszkańców. Gdy w krytycznym momencie instynktownie próbuje uciec, na widok Mel zmienia zdanie. Jest to dość intensywna scena, której nie psuje nawet widok Kroagnona rzucającego w tle Doktorem jak workiem z ziemniakami. Gdyby jednak stojący wokół i przyglądający się głupio mieszkańcy ruszyli mu na pomoc, może nie musiałby się poświęcać? Nieważne, w końcu staje się symbolem jedności mieszkańców i końca ich bezsensownych konfliktów (i chyba ich głupoty, choć co do tego pewności nie mam).
Czy warto obejrzeć ten odcinek? To zależy. Era New Who podniosła poprzeczkę bardzo wysoko. Wymagający widz raczej nie wyniesie z tego odcinka nic oprócz poczucia, że robi się z niego idiotę. Jak wiemy, klasyki mają to do siebie, że często są mało zjadliwe i wymagają specyficznego podejścia. Za to wielbiciele Siódmego i lat 80. jak zawsze znajdą tu coś dla siebie, bo odcinek ten ma wiele momentów tak absurdalnych, że aż bawią. Na pewno można do nich zaliczyć każdy wjazd śmiercionośnych robotów czyszczących, które pojawiają się na ekranie z własnym, zaskakująco radosnym tematem muzycznym, który aż krzyczy latami 80. Inne przykłady to 50 twarzy Siódmego (dosłownie), gdy jest duszony przez robota i bardzo karykaturalny sposób mówienia i chodzenia prezentowany przez Kroagnona w nowo pozyskanym ciele. Mnie osobiście zawsze bawi łatwość, z jaką dość krótkie ramię robota wystające ze zsypu załatwiło w ciągu minuty dwie kanibalistyczne mieszkanki (których zniknięcie z ekranu przyniosło w sumie pewną ulgę). Podsumowując – odcinek nie jest wybitny, ale można go obejrzeć, żeby się pośmiać. „Build high for happiness!”.
moim zdaniem, to taki odcinek z bardzo dobrym pomysłem i niestety bardzo słabym wykonaniem, ale mam do niego pewien sentyment.