Nie lubię słowa „reżyser” – wywiad z Rachel Talalay
Rachel Talalay znana jest po obu stronach Atlantyku: w ostatnich latach reżyserowała odcinki seriali takich jak Sherlock, Flash, Supergirl i Legends of Tomorrow. Whovianie znają ją jednak głównie jako reżyserkę finałów serii z Peterem Capaldim, a także tegorocznego odcinka świątecznego i sceny regeneracji Dwunastego Doktora. W wywiadzie, którego udzieliła portalowi Den of Geek!, opowiedziała o pracy z Peterem Capaldim i Stevenem Moffatem oraz o filmach, które chciałaby kiedyś wyreżyserować – gdyby studio zaufało kobiecie.
Co takiego jest w Doctor Who, że tyle razy wracałaś do reżyserowania go?
Spytaj jakiegokolwiek dzieciaka z muszką, fezem, mopem i marynarką lub celującego w ciebie sonicznym śrubokrętem, gotowego zdobywać wszechświat. Doctor uzależnia. Przez ostatnie pięćdziesiąt cztery lata i na pięć milionów lat dłużej.
Powiesz nam, jakie są różnice między reżyserowaniem odcinka Doctor Who a reżyserowaniem Flasha lub Supergirl? Wydaje się, że w tym pierwszym dostajesz więcej artystycznej wolności.
Bardzo lubię i doceniam seriale stacji CW (te, przy których pracowałam to Supergirl, Legends of Tomorrow i Flash), ale w przeciwieństwie do Doctor Who nie są minifilmami. Cały proces produkcyjny jest inny, nad odcinkiem dla CW pracuję jakieś dwadzieścia dni. Przy Doctor Who jestem zaangażowana przez kilka miesięcy, aż do emisji w telewizji.
Doctor Who tworzy nowe światy w każdym z odcinków. Może być komedią lub horrorem, dziać się w przeszłości lub przyszłości. Seriale CW szukają wspólnego tonu dla wszystkich odcinków. Doctor Who opiera się na różnorodności. Jako reżyserka jestem tym bardzo podekscytowana. Starałam się nadać każdemu odcinkowi inny styl, dopasowany do scenariusza. Na przykład Dar niebios („Heaven Sent”) był inspirowany filmem Obywatel Kane i niemieckim ekspresjonizmem.
W Harrym Potterze „to różdżka wybiera czarodzieja”, w Doctor Who „słowa i światy wybierają styl”.
Skoro już przy tym jesteśmy, reżyserowałaś jedne z najważniejszych odcinków ery Capaldiego. Nie tylko porywające wizualnie, ale też wpływające na całą mitologię Doctor Who – na przykład z dyskiem konfesyjnym lub genezą Cybermenów. Jak to jest, mieć tak znaczący wkład w historię ponad pięćdziesięcioletniego serialu, którego sama jesteś fanką? Jak, masz nadzieję, fani będą pamiętać twój wkład w kończącą się erę?
To epickie uczucie. Tworzę Doctor Who – od tych słów mam dreszcze.
Nie mogę zgadywać, jak zostanę zapamiętana, chcę po prostu odwalić świetną robotę i stworzyć inspirujące odcinki.
Michelle Gomez wspomniała na Comic Conie, że zaczęłyście pracę przy serialu w tym samym momencie. Jak to było, móc podążać za relacją Doktora z Missy, którą pomogłaś uformować aż do Upadku Doktora („The Doctor Falls”)?
Nawiązałyśmy z Michelle Gomez silną więź w trakcie ósmej serii, więc było cudownie wrócić do pracy z nią i wykończyć razem Missy (jeśli faktycznie jest to jej koniec, z tym serialem nigdy nic nie wiadomo). Uwielbiałam pracować z dwójką Mistrzów, widziałam ich jako nieprzewidywalne lustrzane odbicia przez całą dziesiątą serię. Czerpałam przyjemność z ich skomplikowania, poczucia humoru, a nawet okrucieństwa.
Gomez jest genialna, zawsze ma własne, specyficzne podejście do pracy. Mamy swój specjalny znak. Gdy podnosi jedną rękę, oznacza to: „Pozwól mi spróbować jeszcze raz, już wiem, czego trzeba”. A potem odgrywa dokładnie wszystko, co właśnie miałam jej doradzić. Ale jeśli poproszę, żeby zagrała coś inaczej, to też to zrobi i to perfekcyjnie. Jestem nią zachwycona.
Ona i Peter uwielbiają eksperymentować i nawzajem rzucać sobie wyzwania. Każda wersja sceny jest niesamowita i całkiem inna. Dodaję do tego trochę wskazówek, ale oni odwalają większość roboty. Z takimi wspaniałymi aktorami najlepsze, co można zrobić, to dać im przestrzeń, aby oni dali z siebie sto procent i pozwolić iskrom zapłonąć.
Jak to było, współtworzyć ostatnie sceny Petera Capaldiego? Peter wspominał, że poprosił cię o powrót na ten odcinek. Nie planowałaś reżyserowania go od samego początku?
To brzmi jak banalna decyzja, ale tak nie było. Teraz muszę się podzielić czymś osobistym… Nie byłam pewna, czy chcę to zrobić, ze względu na moją rodzinę. Mam dzieci, a zajęcie się tym odcinkiem oznaczało kolejne trzy miesiące matkowania im przez Skype’a. Czasami łączę się z nimi na planie, żeby mogły przywitać się z osobami, które znają, obejrzeć nowe lokacje, czuć się zaangażowane w coś, co dzieje się tysiące kilometrów od nich. A one opowiadały mi o szkole i pokazywały swoją klasę czy gabinet lekarza. Współczesne technologie ratują w takiej sytuacji życie, ale to nie to samo, co przytulenie kogoś.
Zebraliśmy naszą radę rodzinną. Czytałam na głos maile od Stevena Moffata i Petera Capaldiego, które wysłali mi, wiedząc, że chcę się z tego wykręcić – były bardzo schlebiające, przekonujące i przezabawne. Duża ich część dotyczyła tego, jak bardzo ważny jest dla nich obu ten odcinek. Ostatecznie sprawiły, że jednak była to banalna decyzja.
Co takiego jest według ciebie w Dwunastym Doktorze, że porusza tak wielu widzów?
Najlepsze aktorstwo połączone z doświadczeniem komika i gwiazdy rocka. Całkowite poświęcenie roli. Nigdy nie jest nudny, nigdy przewidywalny, zawsze wspaniały. Nie można oderwać od niego wzroku. Nieważne, jak genialni są wszyscy dookoła, on wciąż będzie w centrum. Jego bezkonkurencyjne mowy, sławiące dobroć w wielu odmianach. I przenoszenie tego przesłania do prawdziwego życia. Tak wiele aktów dobroci poza planem. Jego umiejętność rozbawiania i doprowadzania do łez. Można się zakrztusić płaczem, oglądając go.
On jest Doktorem. Na zawsze.
Jak to było reżyserować scenę, w której pojawia się Jodie Whittaker jako pierwsza kobieta w roli Doktor?
Moje ogólne, bezspoilerowe spostrzeżenia: zawsze, gdy Doktor regeneruje, pojawiają się pytania: Czy polubię tego nowego/tę nową? Jak wypadnie w porównaniu do poprzednika? Trzeba o tym pamiętać. Choć przecież taka jest natura Doctor Who, zmiana to jednak niepewność. Dzieci często martwią się zmianami.
Ale jestem i byłam tak bardzo podekscytowana. Jodie jest nową Doktor. Ekscytujące. Nowy rozdział w historii. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak jej postać i serial ewoluują w jedenastej serii.
Ten odcinek świąteczny to nie tylko pożegnanie Capaldiego, ale i koniec ery Moffata jako producenta wykonawczego. Możesz powiedzieć, co podziwiałaś – jako fanka i współpracowniczka – w jego pracy nad Doctor Who?
Steven jest geniuszem. Często się to słyszy, ale musisz to poczuć na sobie. Byłam nim tak zachwycona, ledwie śmiałam się odezwać przy pierwszych trzech odcinkach, nad którymi razem pracowaliśmy.
Jak wiele pięknych cytatów z jak wielu genialnych odcinków mogę przywołać! Kocham przemowę o tym, że strach jest twoją supermocą. Przemowę z Inwazji Zygonów („The Zygon Invasion”). Nigdy nie ufaj uściskom, to tylko sposób na ukrycie twarzy. W łzach jest nadzieja. Sądziłem, że będą tam gwiazdy. Nie umieszczaj papieża w mojej sypialni! Pospiesz się albo rzucę w ciebie butem. Co to za wyraz twarzy? Myślisz? Przestań, jesteś mężczyzną, to wygląda dziwnie. I tak dalej, i tak dalej. Brzmię lepiej, cytując go.
Pisarstwo Stevena jest ludzkie i skupione na ludziach, pełne zrozumienia dla świata i dobroci, połączone z niespodziewanymi zwrotami akcji i szaloną kreatywnością (ogromny statek kosmiczny uciekający z czarnej dziury jako wymówka dla czasu biegnącego z różną prędkością?! Ja to kupuję!).
Steven nie podzieli się scenariuszem, dopóki nie jest wycieńczony, zlany potem i nie walnął kilka razy ze złością w komputer. Wyobrażam sobie tego człowieka perorującego pod nosem, wykrzykującego własne linijki, mnącego kartkę za kartką i rzucającego nimi w figurę Płaczącego Anioła, głowa ukryta w dłoniach, znikający drink za drinkiem (okej, zatrzymaj się z tym ciągiem skojarzeń, Talalay), śmiejącego się maniakalnie, gdy wciska przycisk „wyślij”, a potem pomstującego na kolejne pomysły.
Mam trochę zbyt wybujałą wyobraźnię. Ale on uczynił mnie lepszym reżyserem. Dziękuję ci, Stevenie.
Pearl Mackie zachwycała się twoimi umiejętnościami interpersonalnymi. Myślisz, że umiejętności słuchania i współpracy są rzadko posiadane przez reżyserów? Czemu doceniasz te wartości w swojej pracy?
Widzisz, dlatego nie lubię nawet słowa „reżyser”, bo to sugeruje, że mówię aktorowi co i jak ma grać, a to wydaje mi się antykreatywne i nieprzyjazne dla nich. Jestem raczej głównym dowódcą kreatywnym, próbującym wesprzeć ich wysiłki. Każdy aktor jest inny. Nie mam jednego stylu, do którego aktor ma się dopasować. Czuję, że to moja praca, zobaczenie, czego mu potrzeba i pokazanie mu kierunku. Myślę, że Pearl zaskoczyła moja inkluzywność. Uwielbiam przestrzeń na dialog, którą tworzy.
Przez takie podejście do reżyserowania, przez pytanie, zapraszam aktora do przyjrzenia się roli i zastanowienia się, czy jest może inny kolor lub tekstura, lub pomysł, którego chcą użyć. Mogę być bardzo stanowcza jeśli potrzebuję, ale przy takim kalibrze aktorów, jakich ma Doctor Who, chodzi bardziej o malowanie delikatnymi pociągnięciami.
Jest wiele dyskusji o różnorodności przed kamerą, ale mniej o różnorodności po jej drugiej stronie. Jak myślisz, dlaczego? Czy widzisz, żeby coś się zmieniało pod tym względem w twoim środowisku?
To szeroki temat na całkiem inną rozmowę. Dużo się o tym mówi za kulisami, ale nie widać żadnej poprawy. Hollywood jest strasznie zakorzenione w kulturze białych mężczyzn. Dyskusja nie pociąga za sobą działania. Zazwyczaj pojawiają się tylko jakieś pojedyncze inicjatywy, programy treningowe i wdrożeniowe, które odwracają uwagę od prawdziwego problemu z brakiem zatrudnienia dla pewnych grup.
Grupą, która ma naprawdę ciężko, jest żeńska część ekipy filmowej. Podaj mi imię kobiecej kompozytorki. Ja nie umiem. Umiem nazwać kilka operatorek zdjęć, ale tylko dlatego, że ich szukałam. Dźwiękowiec na planie? Zwykle jedziemy oglądać nową lokację i jestem jedyną kobietą w autobusie. A to ma znaczenie. Różnorodność głosów ma znaczenie, każdy powinien być usłyszany. Chodzi o równe możliwości.
Pozostając w tym temacie, Matt Lucas powiedział na Comic Conie, że powinnaś była reżyserować Gwiezdne Wojny, czym byłaś zresztą zainteresowana. Jakie jeszcze filmy chciałabyś współtworzyć, gdyby dano ci szansę?
Matt wie, że chcę zrobić porządny film akcji. Uwielbiam nowego Mad Maxa („Mad Max: Fury Road”) i Przebudzenie mocy („Star Wars: The Force Awakens”). Chcę robić to, co robiłam w Doctor Who – ale na 70-milimetrowej taśmie i z efektami specjalnymi i najlepszą jakością dźwięku. Ludzie myślą, że powinno mi być łatwiej, bo w Doctor Who robiłam tak wiele z tak niewielkim budżetem. Ale nic nie jest proste. Wciąż muszę się postarać, żeby w ogóle zostać zaproszona na spotkanie w sprawie współpracy przy takim filmie. Wspinam się przez każdy szczebel tej drabiny i na koniec uderzam w szklany sufit.
Czy są jeszcze jakieś projekty, które chciałabyś móc wypróbować, a nie miałaś wcześniej szansy?
Każdą wspaniałą, dobrze napisaną historię, która wymaga oprawy wizualnej.
Matt Lucas wspominał też, że jesteście spokrewnieni! Jak to odkryliście?
Matt pracował ze mną w 2006 roku nad O czym szumią wierzby („Wind in the Willows”), ale nie wiedzieliśmy, że jesteśmy krewnymi, dopóki niedługo potem moja ciocia nie wspomniała, że prabratanek jej kuzyna grał tam pana Ropucha. Mój umysł eksplodował. Wbrew przeciwnościom losu, utrzymaliśmy kontakt do dzisiaj i prawdziwą przyjemnością było pracować z nim znowu nad Doctor Who. Wciąż jesteśmy blisko. Jest cudowną osobą. A także przezabawną.
Zgadzacie się z Rachel Talalay w ocenie Capaldiego i Moffata? Wiedzieliście, że jest spokrewniona z Mattem Lucasem? I czy obejrzelibyście Gwiezdne Wojny w jej reżyserii..? Bo my z ogromną chęcią!
Źródło: Den of Geek