Krew, łzy i Dalekowie, czyli top 10 audio przygód Doktora
Zastanawiacie się, od czego zacząć przygodę ze słuchowiskami? Poniższy, wysoce subiektywny przewodnik może stanowić punkt zaczepienia.
Poproszono mnie o recenzję ulubionego doktorowego słuchowiska; zadanie równie absurdalne, co próba wybrania ulubionego odcinka telewizyjnego. Bo jak tu z setek historii wszelkich gatunków i rozmiarów, rozgrywających się wszerz i w poprzek czasu i przestrzeni, wybrać jedną? Niemożliwe, i tyle. Dlatego mam nadzieję, że redakcja wybaczy mi małe oszustwo: dziesięć krótkich recenzji w cenie jednej. Zapraszam na absolutnie subiektywny przegląd dziesięciu najlepszych audio produkcji z Doktorem (i nie tylko).
1. Scherzo (Ósmy Doktor & Charley Pollard)
Jak to ktoś kiedyś trafnie skomentował: spokojnie, z twoimi głośnikami jest wszystko w porządku; ale z Robertem Shearmanem już niekoniecznie.
Jedna z najbardziej kultowych, oryginalnych i niepokojących historii w uniwersum Doktora Who, która straumatyzowała rzesze fanów. Bardzo dziwna i bardzo makabryczna opowieść o miłości; o głębokim uczuciu, poświęceniu, kanibalizmie i ohydnych eksperymentach. Na naszej liście pozycja absolutnie obowiązkowa.
Uprzedzałam, że będzie krew i łzy; a teraz czas na Daleków…
2. Lucie Miller/To the Death (Ósmy Doktor & Lucie Miller)
Sequel jednego z moich ulubionych odcinków z Pierwszym Doktorem, słynnego The Dalek Invasion of Earth z 1964 roku. Na gruzach zrujnowanej przez okupację Daleków Ziemi toczy się polityczna wojna domowa. Ruch skupiony wokół dorosłej już Susan Foreman-Campbell głosi otwarcie się na galaktyczną społeczność; co więcej, twierdzą, że już udało im się nawiązać kontakt z pewną niezwykle przyjazną rasą kosmitów gotową bezinteresownie pomóc ludzkości. Jednak weterani niedawnej wojny, razem z równie wojowniczym nowym pokoleniem wychowanym na opowieściach o inwazji – ludźmi takimi jak syn Susan, Alex – nieprędko zaufają obcym. Tymczasem Dalekowie powracają, by dokończyć, co zaczęli 30 lat temu. Ale tym razem Doktor pojawia się o wiele za późno…
Zazwyczaj jestem przeciwna wszelkim przeróbkom i kontynuacjom starych historii; tak z zasady, bo przecież nigdy nie dorównują oryginałowi… Cóż, nie w tym przypadku. Nicholasowi Briggsowi udało się stworzyć remake, który dopełnił oryginał, a nawet go przerósł; trzymający w napięciu, mroczny i poruszający. Znajomość klasyków przydatna, ale niekonieczna.
3. The Natural History of Fear (Ósmy Doktor & Charley Pollard)
Czyli jak wyglądałby Rok 1984, gdyby George Orwell zdecydował się osadzić akcję swojej najsłynniejszej powieści na obcej planecie. W Mieście Światła, pod czujnym okiem Wielkiego Brata, splatają się losy trzech osób – rządowego dygnitarza oraz kobiety i mężczyzny z klasy robotników, przekonanych, że posiadają coś zakazanego – imiona: Doktor, Charley, C’rizz. Imiona tajemniczych przybyszów z zewnątrz – w miejscu, gdzie nawet myśl o jakimkolwiek „zewnątrz” jest herezją. Próbują dociec prawdy, chociaż przecież nie wolno im zadawać pytań; chcąc nie chcąc odmienią świat, w którym użycie słowa „zmiana” jest przestępstwem.
Przejmująca i przerażająca opowieść, z plot twistem stulecia na dokładkę.
4. Jubilee (Szósty Doktor & Evelyn Smythe)
Historia, która w barbarzyńsko okrojonej wersji stała się odcinkiem Dalek; Robert Shearman powraca, by zniszczyć nas w wielkim stylu.
Doktor i Evelyn ponownie lądują w londyńskiej Tower, tym razem w niedalekiej przyszłości. Zastają ludzkość przechodzącą najgorsze oczekiwania, ostatniego żywego Daleka, pomnik Doktora, zaburzenia w czasie… i zostają uwikłani w polityczny konflikt na szczytach władzy. Ziemianie wygrali wojnę z najeźdźcami z kosmosu, ale za jaką cenę? Kto tak naprawdę jest wrogiem – samotny Dalek uwięziony w lochach starej twierdzy czy wynaturzone przez wojnę społeczeństwo na górze?
Choć Dalek wciąż jest według mnie jednym z najlepszych odcinków z Dziewiątym Doktorem, to muszę przyznać, że wypada słabo w porównaniu z „oryginałem” – mocną, prowokującą, wielowarstwową historią osiągającą punkt kulminacyjny w zaskakującym finale z miażdżącą przemową Doktora przeciwko ciemnej stronie ludzkiej natury, psującą zaręczyny pewnej panny z… Dalekiem. Posłuchać trzeba koniecznie; tym bardziej, że można i bez znajomości całej serii.
5. Neverland/Zagreus (Ósmy Doktor & Charley Pollard)
Pięćdziesiąta produkcja Big Finish, wypadająca zarazem w 40-lecie Doktora Who, to nie byle jaka okazja. I tak dostaliśmy odcinek specjalny pod każdym względem: pokaźnych rozmiarów (dwie części o łącznej długości około 6,5 godziny), o jeszcze bardziej pokaźnej obsadzie oraz pełnej rozmachu i zawiłości logicznych fabule zabierającej nas w szaloną podróż do innego wszechświata, wnętrza TARDIS, pustkowi Gallifrey, Krainy Czarów… Tradycyjnie dla odcinków rocznicowych, akcja mocno nawiązuje do historii Władców Czasu, znów spotykamy Rassilona, wychodzą na jaw brudne sekrety CIA, a wszechświat staje na krawędzi zagłady. Tymczasem Doktor zostaje opętany przez pradawną bestię spoza czasu, odgrywa kota Schroedingera i ratuje świat w ostatniej chwili – słowem, dzień jak co dzień.
6. The Traitor (Dark Eyes 2)
Ach, seria Dark Eyes. 16 godzin czystego, nierozcieńczonego zła. 16 historii zebranych w cztery antologie, całość w typowy dla produkcji Big Finish sposób balansująca na granicy horroru i wyciskacza łez, z garścią zaskakujących zwrotów akcji na dodatek. Wszystko zaczyna się, gdy Ósmy Doktor, wciąż dochodzący do siebie po zakończeniu przygód z Lucie Miller, dostaje od Władców Czasu, jak by się zdawało, proste zadanie: uratować życie Molly O’Sullivan, pielęgniarki z frontu I wojny światowej. Przyjdzie mu się jednak zmierzyć z całą galerią wrogów: od irlandzkich opryszków i szalonej burdelmamy z Montmartre’u, poprzez niebezpieczną tajną organizację, po dwie frakcje Daleków, Mistrza, Sontaran oraz tajemniczą Eminencję, istotę z końca czasu zamieniającą ludzi w zombie; a gdzieś pomiędzy tym plącze się Narvin i jego Celestial Intervention Agency. A ty narzekasz, że masz ciężki dzień…
Najchętniej wstawiłabym tutaj wszystkie 16 odcinków, kocham je równo, ale niech już będzie, zdecydowałam się na jeden. Z tych najbardziej dramatycznych, tak żeby było reprezentatywnie. Jeśli lubisz, kiedy twoje ukochane postaci żyją długo i szczęśliwie, lepiej nie podchodź do tej serii za blisko.
7. Doctor Who and the Pirates, or The Lass that Lost a Sailor (Szósty Doktor & Evelyn Smythe)
Usiądźcie wygodnie, najlepiej na starej skrzyni i z butelką rumu w ręku, i posłuchajcie opowieści doktor Evelyn Smythe, a raczej Złowrogiej Evelyn, Królowej Piratów. Opowieści, przy której Robert Louis Stevenson oraz Gilbert i Sullivan w grobach się przewracają. Doktor pojedynkuje się i pije z korsarzami na wyścigi, śpiewając piosenki z Piratów z Penzance. Szalony kapitan z co najmniej jedną (sporna kwestia) drewnianą nogą toczy bitwy morskie o zakopany skarb. Zaś Evelyn po raz kolejny przekonuje się, że niesamowite przygody podróżników w czasie i przestrzeni nie zawsze kończą się wesoło…
Na wpół komiczna, na wpół smutna oraz całkowicie nieprawdopodobna historia, którą po prostu trzeba poznać.
8. The Age of Revolution (Jago & Litefoot)
Jak dobrze posłuchać nareszcie jakiejś produkcji Big Finish, przy której nie chce się płakać… Miła odmiana po wszystkim zaprezentowanym powyżej. Jago & Litefoot to komediowo-kryminalno-fantastyczno-szpiegowsko-romantyczna seria o przygodach dwóch wiktoriańskich dżentelmenów, których poznaliśmy w odcinku The Talons of Weng-Chiang. Po spotkaniu z Doktorem jakby dotknęła ich klątwa niesamowitych przygód – tajemnicze morderstwa, paskudni kosmici i paranormalne zjawiska pojawiają się jak grzyby po deszczu. A jeśli po drodze trzeba zaręczyć się z potworem, przykleić sztuczne wąsy i przeprowadzić się na Baker Street 221B albo wsiąść do pociągu pełnego zombie – cóż, po kilku kuflach w Czerwonej Tawernie Henry Gordon Jago i George Litefoot nie cofną się przed niczym.
Na potrzeby mojej „listy przebojów” wybrałam początek 5 sezonu. W poprzednich odcinkach panowie ponownie spotykają Doktora; ten obiecuje im krótką wycieczkę w TARDIS i powrót do domu, ale wiadomo, jak to bywa. Wiek XIX czy XX, co za różnica? Ważne, że chociaż planeta ta sama! A jednak, dobrze nam znana rzeczywistość okazuje się dla naszych bohaterów równie niezwykła i niebezpieczna, co wenusjańska dżungla…
9. Sympathy for the Devil (Doctor Who: Unbound)
Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby…
Co by było, gdyby Trzeci utknął na Ziemi dopiero w 1997 roku? A UNIT, pozbawiony swojego „doradcy”, musiał sam radzić sobie z kolejnymi inwazjami na naszą pechową planetę, a Doktora jak nie było, tak nie ma? Nawet Mistrz tęskni za swoim ulubionym wrogiem i obmyśla plan, który ma ostatecznie zwrócić jego uwagę…
Tym razem twórcy serii Unbound, czyli w praktyce bardzo porządnie zrobionych i licencjonowanych przez BBC AU-fanfików z Doktora Who, zaserwowali rarytas dla fanów Trzeciego Doktora. A ja się do nich absolutnie zaliczam, w dodatku właśnie od tego odcinka zaczęłam swoją przygodę ze słuchowiskami, więc po prostu nie mogłam o nim nie wspomnieć. Ale Sympathy for the Devil znalazło się w tym zestawieniu nie tylko ze względu na moje osobiste sentymenty; to kawał dobrze napisanej historii ze świetną obsadą – Davidem Warnerem jako alternatywnym Trzecim Doktorem, Markiem Gatissem jako Mistrzem, Davidem Tennantem jako temperamentnym oficerem UNIT-u oraz oczywiście Nicholasem Courtneyem w roli brygadiera. Warto.
10. The Panda Invasion (Iris Wildthyme)
Doktor? Dajcie spokój! Ten stary bufon zmyślił połowę swoich zasług, a drugie pół ukradł ciotce Iris, nieustraszonej poszukiwaczce przygód, naprawiającej to, co złe i psującej to, co dobre wzdłuż i wszerz całego multiwersum. Uzbrojona w cięty język i soniczny korkociąg, miłośniczka muzyki z lat 60., sukienek w panterkę oraz dżinu z tonikiem, podróżuje mniejszym w środku dwupiętrowym autobusem ze swoim wiernym kompanem od kieliszka i walki z potworami, Pandą (którego pod żadnym pozorem nie nazywajcie „pluszowym misiem”!).
San Francisco, Sylwester 1999 roku. Przystojnemu doktorowi George’owi Strangewaysowi (w tej roli Sean Carlsen, znany bardziej jako koordynator Narvin z Gallifrey) trafia się niezwykła pacjentka. Wprawdzie zamiast dwóch serc ma dwie wątroby, ale kiedy nad mostem Golden Gate otwiera się wyrwa w czasoprzestrzeni, a etatowy wybawca Ziemi biega po kostnicy w samym prześcieradle, nie ma co wybrzydzać… Bardzo pouczająca historia o tym, dlaczego nie należy wylewać alkoholu do Wiru Czasu.
To the Death – płakałem. Ja, człowiek bez serca, o zakamieniałej duszy, najgorszy nikczemnik po tej stronie Internetu – płakałem jak bóbr. Ale jak? Tamsin? Alex??? O nie, błagam, tylko nie… LUCIE??? I ten zdruzgotany Doctor pod sam koniec, i gorzkie pożegnanie, i Monk biorący w końcu odrobinę odpowiedzialności za swoje czyny…
Jeśli komuś się wydaje, że finały sezonów telewizyjnej wersji DW są epickie i emocjonujące, to nie zna życia. Briggs pozamiatał i zdewastował mnie wewnętrznie tak, że przez długie tygodnie nie byłem w stanie się z tym pogodzić i odmawiałem słuchania Dark Eyes. Bo to już nie to samo. Nie po tym, co się tam wydarzyło.
Goddamn, Nicholas!!!
nic dodać, nic ująć.
Przepraszam, że tak spytam… ALE GDZIE JEST „THE KINGMAKER”? :|
er… wysoko na liście do posłuchania?
Może to kwestia tego, że słuchałem za dnia na głośnikach laptopa, ale Scherzo nie wydało mi się szczególnie upiorne – na pewno nie tak, jak Chimes of Midnight (brrr). To taka urocza w gruncie rzeczy i mądra opowieść o związku: para się spotyka, zamieszkuje razem, rodzi im się dziecko, które pochłania coraz więcej czasu, energii, uwagi, a potem, gdy dorasta, wyrzucają je z domu i muszą na nowo nauczyć się funkcjonować razem, ale jako osobne byty.
Możliwe – ja słuchałam Scherzo w ciemnym autobusie, straszliwie zmęczona, i tylko co jakiś czas z półsnu wyrywały mnie te dziwne dźwięki. Brrrr. Ale muszę przesłuchać jeszcze raz, bo zgubiłam plot twist i końcówkę.
A to zupełnie się nie dziwię i w sumie sam trochę żałuję, że nie zostawiłem sobie Scherzo na podobną okazję – ciekawość mnie pożarła ^_^.
No i w pełni popieram słuchanie jeszcze raz :). Może zrobimy kiedyś grupowe słuchanie? :D (choć nie wiem tak naprawdę do końca, czy to szczególnie dobry pomysł)
W bardzo podobnych okolicznościach poznawałem Scherzo – cóż, w gruncie rzeczy większość doktorowych słuchowisk przesłuchuję w autobusie nocą, często przysypiając ze zmęczenia (pomimo tego, że fabuła ciekawa jest prawie zawsze).
W sumie komentuję dosyć późno, ale się trochę dziwię, bo ostatnimi czasy naprawdę sporo słuchowisk pochłaniam i bardzo się nimi zachwycam.
Scherzo – w pełni się zgadzam. Powiem jednak jeszcze, że dla mnie dodatkowym źródłem niepokoju było to jak zachowywał się Doktor. A raczej, że tak zachowywał się właśnie Ósmy Doktor, było to zaprzeczeniem wszystkiego co myślałem do tej pory o tej inkarnacji – i wiem, że w jakiś sposób miało to swoje uzasadnienie, ale może tym bardziej.
Ogólnie uwielbiam Eighth Doctor Adventures i jego duchowego i fabularnego spadkobiercę Dark Eyes (Doom Coalition jeszcze nie przesłuchałem).
Jeśli chodzi o The Natural History of Fear to uwielbiam w ogóle tzw. Divergent Arc i czasy gdy Doktor podróżował z Charlie i C’rizz, choć wiem, że z jakiegoś powodu w anglojęzycznym fandomie jest często krytykowany. Nie tylko to słuchowisko było bowiem takimi mocnymi political science fiction ze swoimi społecznościami rządzącymi się dziwnymi prawami, bardzo mi się to podobało.
Z serii Unbound zauważyłem, że wielu uwielbia właśnie Sympathy for the Devil na spółkę z kontynuacją (The Masters of War), to dla mnie równie dobre było Auld Mortality i jego kontynuacja A Storm of Angels. O ile założenia tych słuchowisk („co by było gdyby Doktor nie opuścił Gallifrey?”) sprawiały, że z początku myślałem, że nie może z tego wyjść żadna interesująca przygoda, tak teraz jestem kompletnie zakochany w tych słuchowiskach. Właśnie, paradoksalnie, wszechobecny zew przygody mnie tutaj tak zauroczył. Oraz relacja z Susan. Tak jak Sympathy for the Devil jest dla fanów Trzeciego, tak Auld Mortality dla fanów Pierwszego.
Bardzo dobre jest jeszcze Full Fathom Five z moralnie niejednoznacznym Doktorem i najbardziej niepokojącym zakończeniem jakie utkwiło mi w pamięci.
Full Fathom Five było mocne, zgodzę się. Jak powiedziałam, wybrałam Sympathy przez ten sentyment do Trzeciego, mojego pierwszego słuchowiska, oraz Rolling Stonesów, ale ogólnie uwielbiam całą serię Unbound – Auld Mortality, które wspomniałeś, He Jests At Scars (Valeyard i Mel dostają jakąś osobowość, wow, dzięki), i Deadline szczególnie mi się podobały.