K.omentarz: Nie ma jednego Doktora

Kiedy ogłoszono, kto zagra Trzynastą Doktor, na naszej stronie pojawiły się felietony kilku autorów i autorek, którzy chcieli się wypowiedzieć na ten jakże istotny dla whovian temat. Nieomal pod każdym pojawił się komentarz narzekający na to, że za wiele o tym piszemy, a w ogóle to próbujemy podstępem narzucić fandomowi naszą wizję i opinię. Ostatnio pod bardzo subiektywnym tekstem zatytułowanym Za co nie lubię Jedenastego Doktora w komentarzach na fanpage’u pojawił się zarzut, że autor śmie wypowiadać się nieprawdziwie w imieniu całego fandomu, który przecież Jedenastego bardzo lubi. Kiedy zaś Blownie wyraziła w felietonie swoją opinię o stroju Trzynastej Doktor, tekstowi zarzucono, że… zawiera tylko opinię autorki.

Zaczynam mieć wrażenie, że dostrzegam za tą serią pewne zjawisko, mówiące nam trochę o tym, do jakich dyskusji przywykliśmy w fandomie albo raczej – z jakimi dyskusjami mamy problem. Otóż dopóki fandomowe felietony i posty przedstawiają argumenty odwołujące się do faktów lub przykładów w serialu i oparte są na głębszym resarchu – jak zresztą większość tekstów na Gallifrey – dopóty jeszcze w miarę wiemy, jak poradzić sobie z dyskusją, odnajdując własne kontrargumenty i kontrprzykłady. Ale w sytuacji, gdy ktoś wyraża po prostu swoją opinię, dzieli się emocjami albo co gorsza entuzjazmem, zaczyna się problem – bo nagle może się okazać, że musimy zaakceptować świat, w którym Russell T Davies i Steven Moffat mogą być równie cenionymi scenarzystami, że znienawidzona przez kogoś Rose stała się dla innych wzorem do naśladowania, a straszliwie dla nas wzruszająca regeneracja Dziesiątego lub Jedenastego dla innych była kiczowatą katorgą. I że być może w tym świecie nigdy nie przekonamy niektórych, że nie wolno omijać Dziewiątego albo filmu z Ósmym.

Z jednej strony nie byłoby oczywiście merytorycznej dyskusji, gdybyśmy nie potrafili odsunąć czasem na bok naszych własnych sympatii i poszukać racjonalnych argumentów. Ale nawet jeśli przyjmiemy, że można w ogóle oceniać dzieła kultury w oderwaniu od emocji, jakie w nas budzą, to Doctor Who na pewno nie jest zwykłym serialem, choćby przez ogrom i różnorodność związanych z nim historii, które każdy będzie poznawał w innej kolejności, tempie i ilości. W tym sensie każdy z nas ogląda serial trochę inny, w całkiem innym momencie własnego życia i w różnym stopniu angażując się w poszczególne opowieści. No i dodatkowo – dyskusja na przykład o tym, czy River Song jest dobrze napisaną bohaterką, nigdy nie przestanie być wartościowa, ale informacja o tym, jakie odczucia mieliśmy, oglądając ją na ekranie, może tę dyskusję tylko ubogacić.

Skąd u mnie ta nagła refleksja? Otóż miałam okazję spędzić zeszły weekend na Warsaw Comic Conie, imprezie ze względu na swój rozmiar trochę dla mnie traumatycznej, ale bardzo wartościowej z jednego powodu – było na niej pełno fanów Doctor Who, których nigdy wcześniej nie spotkałam. Miałam okazję wziąć udział w świetnym panelu o przyszłości serialu, na którym miałam poczucie, że mogę w równym stopniu przywoływać fakty, jak i własne emocje i nie zabije to dyskusji, przyglądałam się radości, jaką w wielu osobach budził Dalek Andrzej czy możliwość zrobienia sobie zdjęcia w TARDIS. Ale przede wszystkim stanęłam z dwiema prelekcjami przed tamtejszą publicznością i uświadomiłam sobie, że nie wiem, do kogo mówię. Jak wiele serii widziały te osoby, czy interesuje je Expanded Universe, czy zaspoileruję im najnowszą serię? Zaczynały od Dziewiątego? A może już od Jedenastego? I przede wszystkim: jak bardzo muszą kochać ten serial, żeby zignorować panel z Andrew Scottem czy wstać w niedzielę przed dziewiątą, żeby posłuchać czyichś przemyśleń o serialu? I to było naprawdę przemiłe uczucie, że ktoś jest nie tylko zainteresowany tym, co mówię, moją percepcją i wspomnieniem z oglądania serialu, ale też jest gotowy zaraz po prelekcji skonfrontować z moimi tezami własne opinie.

Dlatego myślę, że jest to coś wartego przypomnienia: że co fan serialu, to trochę inny Doctor Who. W tej chwili mamy na Gallifrey ponad dwadzieścioro aktywnych publicystów i wciąż z radością witamy w naszym gronie nowych, gotowych podjąć wysiłek przedstawienia swoich opinii w spójnej formie. A choć czasem mogłoby się tak zdawać, nie mówimy jednym głosem i za naszym przywiązaniem do serialu kryją się najróżniejsze historie. I jedyne co zawsze będzie nasze teksty łączyć to, że chcemy przy ich pomocy zapraszać innych fanów do dyskusji. Oczywiście, nie trzeba naszych felietonów czytać, żeby brać udział w fandomowych dyskusjach, ale wydaje mi się, że okopywanie się z góry na swoich wyrobionych na podstawie najbardziej racjonalnych może argumentów jest o wiele bardziej niebezpieczne niż dopuszczenie do głosu emocji i posłuchanie o odczuciach drugiego fana. Ostatecznie najgorsze, co może się zdarzyć, to zmiana zdania na jakiś temat lub uznanie, że różnimy się odbiorem – co w fandomie serialu opowiadającego o zmianie i różnorodności chyba nie powinno być tragedią.

Ale w końcu to tylko moja opinia.



Uzależniona od herbaty, pisania i brytyjskich seriali. Kocha ludzi, teatr, wiedzieć więcej. Nie znosi fasolki, seksizmu i źle napisanych dialogów.

Gallifrey.pl  wszystko o serialu Doctor Who

2 thoughts on “K.omentarz: Nie ma jednego Doktora

  1. Jeśli ktoś wybrał twoją prelekcję zamiast panelu z Andrew Scottem, to wiesz, że robisz coś dobrze :)

    Jest coś na rzeczy. Gdy spotykam nową osobę-fana DW, najczęściej zdarza się jedna z dwóch rzeczy: albo zgramy się ulubionym Doktorem i rozmowa polega na „wyjdź z mojej głowy” ;), albo numerki się nie zgadzają i wtedy rozmawiamy o faktach, plotkach, spekulacjach. Z jednej strony w necie są komentarze w stylu „jestem ja i moja opinia”, z drugiej jak kogoś takiego zapytać: opowiedz mi o tym, co czujesz, może zrozumiem twój punkt widzenia, to nagle pytanie jest zbyt osobiste (zbyt trudne?) i niee, to fakty, a nie emocje. Spotkać kogoś, z kim się stworzy przestrzeń do dzielenia się emocjami, nawet gdy druga strona ich nie podziela, to raj prawie :) Oczywiście mówię o fandomie.

    Dlatego dobrze, że istnieją teksty, w których fani dzielą się emocjami, których są świadomi. Mogę wtedy spróbować zrozumieć, dlaczego komuś się podoba to, co mnie nie i na odwrót. Prawie jak zajrzeć komuś w duszę :) Czy to zmienia moje emocje? Nie, ale poszerza horyzonty. I tego życzę nam wszystkim – fanom.

  2. Emocje to dla mnie punkt wyjścia do tekstów, które są dla mnie najbardziej interesujące: analiz i interpretacji. Wydaje mi się, że takie teksty często zaczynają się od „hm, to mi się podoba/ nie podoba… ale właściwie dlaczego?”. Potem następuje etap szukania odpowiedzi i uzasadnień, ale wszystko zaczyna się od emocji. Dlatego jak najbardziej zgadzam się z postulatem, że powinno być na nie miejsce w rozmowach o serialu. Zdecydowanie nie chciałbym, żeby wszystkie teksty były, nie wiem, czysto faktograficznymi historiami Movellanów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *