John Simm i jego Mistrz
Wielu chciało, by John Simm, znany odtwórca roli Mistrza, wrócił do Doktora Who. Potem pojawiła się Michelle Gomez i Mistrz zyskał kolejną twarz. Niektórzy zwątpili w powrót Simma, inni zaczęli marzyć o odcinku z więcej niż jedną inkarnacją jego postaci. Pewnego dnia wyszło na jaw, że Mistrz Simma powróci w 10 serii.
Doniesienia o powrocie tej wersji Mistrza odbiły się szerokim echem wśród whovian. Fanów zelektryzował trailer 10 serii, na którego końcu pojawiła się migawka z Johnem Simmem. Kolejne elementy układanki z Mistrzem Simma w tle znajdowały swoje miejsce m.in. na Tumblrze. Ja w końcu zaczęłam naprawdę przeżywać. Mam wrażenie, że na Gdybyśmy czasu mieli więcej („World Enough and Time”) czekałam bardziej niecierpliwie niż na jakikolwiek odcinek serialu od czasu Ucznia magika („The Magician’s Apprentice”) z 2015 roku. Bo i zawsze lubiłam Mistrza Simma. Nie zrozumcie mnie źle, kocham Missy, zwłaszcza tę z 9 serii. Ale Mistrz Simma jest chyba w większym stopniu moim Mistrzem.
Ostatnio – trochę zrządzeniem losu – autorzy Gallifrey.pl trochę o Simma dawniejszych odcinkach pisali. Odsyłam was do tekstów Castigatora (do znalezienia TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ) oraz Ewelinkji (do przeczytania TUTAJ i TUTAJ). Ja ze swojej strony oferuję kilka faktów oraz moje własne spojrzenie na Simma i jego Mistrza wizyty w świecie Doktora Who.
Pierwsze spotkanie z Mistrzem „twarzą w twarz” w New Who następuje w Utopii. Władca Czasu pojawia się także w dwóch kolejnych odcinkach (Odgłos bębnów („The Sound of Drums”) i Ostatni z Władców Czasu („Last of the Time Lords”)). Postać początkowo ma twarz sir Dereka Jacobiego, by pod koniec Utopii zregenerować. Johna Simma możemy więc obejrzeć w trzech finałowych odcinkach serii. Jaki jest na tamtym etapie jego Mistrz? Szalony: to oczywiste. Przypomina także duże, skore do zabawy dziecko… Dziecko niebezpieczne, z tendencją do lubienia nieszczególnie miłych dla innych zabaw. Na domiar złego potrafi być… uroczy i szarmancki! I choć ten Mistrz jest trochę zbyt chaotyczny jak na mój gust, zdecydowanie cieszy mnie oglądanie go na ekranie.
Mistrz powrócił w ostatnich dwóch odcinkach Davida Tennanta. Odmieniony. Bardziej przerażający niż w serii trzeciej oraz intensywniejszy. Budzi chwilami współczucie, ale generalnie chyba trudniej czuć do niego jakikolwiek rodzaj sympatii. Bo ja go jakoś w tych wcześniejszych i późniejszych odcinkach naprawdę lubię. Tak, jak można lubić czarny charakter.
Przed 11 odcinkiem dziesiątej serii miałam oczekiwania. Marzył mi się poważny odcinek z dużym procentem „mojego” Mistrza w Mistrzu. Potem było jak było: rzeczywistość wyglądała inaczej niż fanowskie wizje. Końcówka odcinka przerosła chyba wszelkie moje oczekiwania. A i poprzedzające ją minuty generalnie zrobiły na mnie wrażenie, chociaż innego rodzaju niż ostatnie sceny. I myślę sobie, że przebranie Mistrza za pana Żyletę było strzałem w dziesiątkę. Johnowi Simmowi pozwoliło na rozwinięcie aktorskich skrzydeł, mnie sprezentowało kolejny w życiu piękny szok. Stosunkowo późno pojęłam, kim naprawdę jest Żyleta. Czapki z głów.
Kolejny odcinek, finał 10 serii, pozwala na obserwację interakcji między dwiema inkarnacjami Mistrza oraz ich spojrzenia na Dwunastego Doktora i współpracę z nim. Możemy też przyjrzeć się dokładnie kolejnym zmianom, jakie zaszły w Mistrzu Johna Simma. O jakim zmianach mowa? Mistrz sprawia wrażenie bardziej „stabilnego” niż w erze Russella T Daviesa, szybko rzuca się w oczy jego dystans względem Doktora oraz niechęć do niego. Oczywiście Mistrz Simma zawsze miał z Doktorem problem (można tak to nazwać, nie?) , ale naprawdę sporo się zmieniło. Mistrz pokazuje się w odcinku także jako bardzo zorientowany na siebie Władca Czasu (ha!) i postać gotowa na wiele, czego dowodzi ostateczny rezultat jego kluczowej konfrontacji z Missy. Całokształt prezentuje się interesująco.
Ostatni powrót Johna Simma do Doktora Who był ważnym wydarzeniem dla wielu. Cieszę się, że dostaliśmy kolejne dwa odcinki z tym aktorem. Warto było je obejrzeć i warto było odświeżyć sobie poprzednie historie z jego postacią…
…Też czujecie się fanami zestawu Simm i jego Mistrz?
Ja osobiście dostrzegałem w Saxonie za czasów RTD parodię Mistrza – czy udaną, czy nie, to inna rzecz, ale parodię. Wskazywało na to wiele elementów, przede wszystkim różne drobne zachowania Mistrza z przeszłości przedstawione raz jeszcze, celowo jednak zmienione w absurd. Nie byłem fanem takiego pomysłu na tę postać. Dużo lepiej poradził sobie Moffat. Podobnie, jak postąpił z Dziesiątym Doktorem w odcinku rocznicowym, wziął charakter postaci wymyślony przez RTD i uzupełnił cechami rodem z klasyków. Skutek w mojej opinii więcej, niż znakomity.
John Simm to po prostu mój Mistrz. Pierwszy i dlatego też mój. Był dla mnie osobiście pierwszą twarzą Mistrza, a pierwszych twarzy się nie zapomina. Początkowo chciałam go udusić sznurowadłem, a potem zaczęłam śpiewać wesoło “I can’t decide whether you should live or die” i… tak już mi zostało. Moffat nadał mu niezwykłych rysów – nowej stabilności, a jednocześnie (choć jeszcze do niedawna myślałabym, że to niemożliwe) zachował jego szaleństwo i specyfikę. Ponadto ośmielę się stwierdzić, że John Simm to w ogóle jest świetny aktor, co wybitnie potwierdziła jego kreacja jako Żylety. Ten akcent! Ten bolesny akcent. :D
Po tych odcinkach to mój ulubiony (a przynajmniej jak na razie, dopóki nie obejrzę Mistrza Rogera Delgado i jakichś dwóch innych) Mistrz. Zwłaszcza po tych dwóch ostatnich odcinkach 10. serii. Naprawdę chciałbym, żeby jeszcze wrócił i był właśnie takim Mistrzem jakim był tutaj.
No ja właśnie nie bardzo się cieszę z Mistrza w drugiej części finału. Może to jest kwestia tego, że nastawiłam się na powrót Mistrza Simma, z cechami, za które go uwielbiam i tą chorą relacją z Doktorem, a Moffat go wykorzystał jako nośnik seksizmu i choć rozumiem dlaczego, niezbyt mi się podobało ani to, ani kompletna zmiana charakteru. Razor natomiast <3, nie wierzę, że go nie rozpoznałam!