„Gwiezdna bestia” – wrażenia redakcyjne
Odcinek Wild Blue Yonder już niedługo odsłoni przed nami swoje tajemnice, jednak w międzyczasie zapraszamy Was do zapoznania się z naszymi wrażeniami z pierwszego odcinka rocznicowego, Gwiezdna bestia. Serdecznie witamy też gości, w szczególności Agatę z Bałaganu Kontrolowanego i Felicję z Felicjady! Jeśli jeszcze nie oglądaliście odcinka, nadróbcie go szybko – tekst zawiera spoilery!
Krzysztof Danielak: Russell T Davies wrócił z przytupem. Super było zobaczyć Davida Tennanta, Catherine Tate oraz Jacqueline King po tylu latach. To się nazywa podróż w czasie! Czternasty jest bardzo dziesiątkowy, ale ma chwile gdy widać, że to nie jest do końca to samo wcielenie. Trochę dziwna była reakcja Doktora na imię Rose. Dziesiątego zrozumiem, ale Czternasty? Wątpię, że przez tyle lat nie usłyszał tego imienia. Miriam Margolyes świetnie sobie poradziła z rolą Meepa. Szkoda, że twist był mi znany od dawna ze względu na komiks, ale i tak adaptację uważam za bardzo dobrze wykonaną. Ciekawe, kim może być szef (lub szefowa) Meepa? Trzeba pochwalić Małgorzatę Boratyńską, czyli polskiego Meepa – wypowiedzi są w dubbingu znacznie lepsze niż w wersji z napisów. Niestety w moim odczuciu najsłabiej aktorsko wypadła Yasmin Finney, ale jeśli jeszcze się pojawi, to może będzie lepiej.
Z nowych postaci bardzo spodobała mi się Shirley. Mam nadzieję, że jeszcze ją zobaczymy. Wózek uzbrojony w pociski? Jestem na tak! W dodatku reprezentacja została tu fajnie zrobiona. Reakcja Shirley na przeprosiny za schody – tak to powinno wyglądać, osoby korzystające z wózków nie powinny czuć się winne temu, że miejsce, w którym się znajdują nie jest dla nich przystosowane. Nie wiem czy zauważyliście, ale Shirley założyła nogę na nogę, a więc nie jest sparaliżowana. Jest to wyjątkowo ciekawe, bo wielu osobom wydaje się, że jeśli ktoś może chodzić to tak naprawdę nie ma niepełnosprawności, albo jedynie udaje. Jak na dziecko Donny, to Rose była dość bierna, gdy używano jej deadname’u i powiedziałbym, że trochę tak zostało prawie do końca. Bardzo dobrze, że odcinek normalizuje osoby trans przez pokazywanie zwyczajnych sytuacji, które zdarzają się im lub ich bliskim. Meep identyfikujący się jako Meep jedyny w swoim rodzaju – to było świetne. Sądzę też, że wyjaśnienie niebinarności może ułatwić części osób zrozumienie tego pojęcia.
Pozbycie się energii Władcy Czasu ot tak, bo wystarczy chcieć, było strasznie leniwym rozwiązaniem. Zamknięcie wątku wydaje się niewspółmierne do ciężaru emocjonalnego z serii 4. No i budząca sporo dyskusji w fandomie seksistowska sugestia, że męsko wyglądający Doktor nie zrozumiałby czegoś, bo nie jest już kobietą. Mając w pamięci „Doctor, I let you go” Dwunastego nie pasowało mi to. No i jak z taką uwagą mają się czuć transmężczyźni? Dużo bardziej podobałoby mi się, gdyby położono w tej kwestii nacisk na to, że to Władca Czasu nie zrozumiałby podejścia człowieka, albo bardziej konkretnie wskazać na problem Dziesiątego. To właśnie mógłby być pierwszy krok do tego, by ta twarz Doktora stała się gotowa odpuścić.
Krótko mówiąc jest to dobry odcinek, takiego Doktora Who brakowało mi od długiego czasu. Jednak to był tylko i aż dobry odcinek. Bardziej zwyczajny, niż mogło się wydawać, także po skali marketingu. To nie jest dobry punkt startowy dla nowych osób – akcja pędzi tu trochę za szybko, a wyjaśnienia są niepotrzebnie zdublowane. Czuć nawiązania rocznicowe do New Who i klasyków (peruka sędziego będąca nawiązaniem do Czwartego Doktora z The Stones of Blood), a więc jest połączenie nowego ze starym. Nowe wnętrze TARDIS należy do najlepszych wnętrz New Who, choć jest dość pusto i sterylnie. I ta kawusia na koniec. Też nie wierzycie, że Donna wylała kawę całkiem przypadkowo, prawda? Dawno nie czułem się tak podekscytowany na wieść, że możemy wylądować dosłownie wszędzie w czasie i przestrzeni. RTD, nie zawiedź mnie w następnym odcinku.
Łukasz Skórko: Bardzo czekałem na powrót Doktora Who do dawnej formy. Czy stało się to za sprawą tego odcinka? Raczej nie, choć niewątpliwie towarzyszyło mi podczas seansu wiele emocji. Przede wszystkim jestem ogromnym fanem nowego intra – gra w nim absolutnie wszystko, od świetnej aranżacji Golda do naprawdę imponującej strony wizualnej. Czołówka serialu już dawno potrzebowała dynamicznej przemiany! Scenariusz cierpi jednak na typowe dla RTD niedociągnięcia, które najlepiej widoczne są w trzecim akcie. Nie mówię tu wyłącznie o scenie pozbycia się energii Władców Czasu (ona też była problematyczna), ale raczej o niechlujnym pisaniu postaci. Nie potrafię zrozumieć obecności Fudge’a w odcinku – nie wniósł do niego absolutnie nic. Ubolewam też nad tym, jak napisano postać Shirley. Dialogi z nią wydały mi się w dużej mierze sztywne i sztuczne, momentami nawet cringe’owe („There’s a word for you, Doctor. And that word is jammy”). Mam wielką nadzieję, że postać będzie pisana lepiej w przyszłości, bo w Gwiezdnej bestii (poza paroma fajnymi scenami, w tym tą ze schodami) niesamowicie mnie irytowała.
W pierwszej połowie odcinka Meep był postacią absolutnie wybitną, a Miriam Margolyes to casting wyśmienity i aż trudno uwierzyć, że dopiero teraz pojawia się w Doktorze Who (choć już wcześniej użyczyła głosu w Przygodach Sary Jane). W drugiej połowie historii staje się jednak kolejnym generycznym antagonistą – a jako, że twist fabularny z komiksu jest fanom mniej lub bardziej znany, boli dużo bardziej, niż gdyby był oryginalnym villainem. Oczekiwałem tu czegoś znacznie ciekawszego, pewnego odejścia od materiału źródłowego. Jestem ogromnie ciekaw, jak wykorzystywane będzie nowe wnętrze TARDIS (ma bowiem niewątpliwy potencjał urozmaicenia i zdynamizowania ujęć). Jest zdecydowanie lepsze od tego Trzynastej czy pierwszego wnętrza Jedenastego, ale daleko mu do mojego ulubionego z ery Smitha/Capaldiego. Od sterylnego i pustego wnętrza dużo bardziej wolałem mroczniejsze, bardziej zagracone przestrzenie.
Początek odcinka, w którym Czternasty Doktor oraz Donna łamią czwartą ścianę przywiódł mi na myśl otwarcie Avatara: Legendy Aanga i, choć rozumiem potrzebę wyjaśnienia wątków dla nowych widzów, osobiście bym z niego zrezygnował. Szczególnie, że (ku mojemu zaskoczeniu!) odcinek nie jest wcale dobrym miejscem do rozpoczęcia przygody z serialem. Po tej do bólu poprawnej, ale angażującej historii, mam nadzieję, że już w tę sobotę zobaczymy coś dużo dziwniejszego i bardziej odjechanego. Trzymam mocno kciuki, żeby było tylko lepiej!
Kacper Olszewski: Gwiezdna bestia to niewątpliwie jeden z odcinków Doktora Who. Wraca David Tennant, wraca postać Donny, jest UNIT, dziwaczni kosmici siejący zamęt na ulicach Londynu, dużo biegania i Doktor próbujący jak zawsze pokojowo rozwiązać napotkany konflikt. Ale czy to jeden z lepszych odcinków? Jako fan serialu cieszyłem się, że oglądam kolejną historię z tego uniwersum, szczególnie, że zdążyłem już zapomnieć, jak cudowną komediowo aktorką jest Catherine Tate. Jakbym miał jednak ocenić historię na chłodno, w oderwaniu od kredytu zaufania, którym darzę RTD w roli showrunnera, to muszę przyznać, że jest on co najwyżej przeciętny.
Myślę, że odcinkowi przede wszystkim zabrakło charakteru. Uwielbiam zawarte w nim żarty, takie jak nieruchomy Meep udający pluszaka czy scena z bohaterami uważającymi, żeby nie obudzić jednego z mieszkańców podczas ucieczki. Jest śmiesznie i uroczo, ale niestety do czasu. Nie podoba mi się, że Meep tak mocno zmienia się wizualnie w momencie, kiedy odsłania swoją prawdziwą naturę. Dużo ciekawszy byłby widok okrutnej istoty, która jednocześnie nie traci przy tym swojego rozbrajającego uroku – nie chodziło tu czasem o puentę, że nie należy oceniać po wyglądzie? Doktor orientuje się o co chodzi, po czym Meep wyciąga nagle pistolecik z [ocenzurowano przez redakcję Gallifrey.pl] i przejmuje kontrolę nad sytuacją. Nie zabija Doktora i jego towarzyszy, bo… Doktor jest wyjątkowy? Okej, to nie pierwszy raz, kiedy zadziałała ta karta, tylko co dalej? Przewozi ich na miejsce startu rakiety, po czym postanawia, że teraz ich zabije? I nagle Doktor znajduje się w śmiertelnie poważnej sytuacji. Jakbyście się czuli, gdyby w tym momencie Donna faktycznie umarła? Ja byłbym rozczarowany i nie chodzi tu o sympatię do postaci, tylko o to, jak niepoważnym złoczyńcą jest Meep. W odcinku tryskają iskry, płoną samochody, ulice pękają, ale to wszystko pokryje świetny program ubezpieczeniowy UNIT-u, a tak naprawdę nikomu nie dzieje się krzywda. No dobra, żadnemu z ludzi (przepraszam tych dwóch kosmitów za mój antropocentryzm).
Wolałbym, żeby odcinek nie silił się na tak dramatyczne sceny, kiedy nie zrobił odpowiedniej podbudowy. Gdyby w odcinku zginęły jakieś osoby postronne, a plan Meepa był trochę mniej absurdalny, to proszę bardzo. Sukces siły happy endu w Doktor tańczy leżał w tym, że we wcześniejszych odcinkach co rusz obserwowaliśmy tragiczne sceny, kiedy wokół Doktora ginęli ludzie. Powrót Tennanta niewiele wnosi do kontekstu całej sytuacji. To nawet nie była historia postregeneracyjna, ponieważ Doktor od razu zdawał sobie sprawę z tego kim jest oraz kim był. Wyobrażacie sobie, jak ciekawe mogłoby być jego spotkanie z Donną, gdyby sam jej nie pamiętał? Wtedy dopiero mielibyśmy rozmowę o sile przeznaczenia otaczającego Donnę Noble!
Dominik Śnioch: Powiedzieć, że byłem negatywnie nastawiony to mało. Scenarzysta, którego nie lubię i aktorzy których nie lubię… Niemiłe kombo bombo. Pierwsza minuta odcinka, małe intro z Tennantem przypominającym historię Donny też mi nie pasowało, wyglądało bardzo w stylu niekompetencji znanej z serii Chrisa Chibnalla. Na szczęście jednak okazało się, iż byłem w błędzie. Odcinek był fajny, miał trochę problemów, ale był napisany umiejętnie, zgodnie z arkanami sztuki. Od dawna tak nie było. Muszę jednak zaznaczyć, że nikt nie zdoła mnie przekonać, że to jest Czternasty Doktor – nie, w moich oczach to w stu nomen omen dziesięciu procentach Dziesiąty – woła „Allons-y!”, biega w ten sam charakterystyczny sposób, jest równie niekompetentny. Bardzo pozytywnie bije po oczach strona techniczna. Widać, że Disney sypnął pokaźną sumą pieniędzy, bo zarówno czołówka, wygląd kosmitów oraz nowe wnętrze TARDIS po prostu zrywają beret. Pod względem technicznym serial nigdy nie wyglądał nawet w połowie tak dobrze.
Jeśli chodzi o fabułę to, oczywiście, zaskoczenia nie było, trąbiono o tym, że będzie to adaptacja (bardzo prostego zresztą) komiksu tak głośno, że główny zwrot akcji był powszechnie znany. Davies organicznie wpisał w historię z udającym dobrego nikczemnym pluszakiem z kosmosu wątek transpłciowości Rose, córki Donny, i uczynił zeń ważny element rozwiązania konfliktu. Wyjątkowo na minus scena już po pokonaniu Meepa, gdy Donna i Rose pozbywają się z organizmów wiedzy i mocy Władców Czasu. Mizoandria wylała się z ekranu obrzydliwym potokiem, a wszystko pogorszył fakt, że ta scena była totalnie niepotrzebna – można było zwyczajnie powiedzieć, że to rozdzielenie tejże mocy na panią Noble i młodą wystarczyło i nic już im nie grozi. Pewien problem stanowiło też to, że córka Donny prezentowała nieco za mało osobowości, przydałoby się wiedzieć o niej więcej, bo nawet zbytnich reakcji z jej strony nie widzieliśmy.
Na plus za to humor – matka Donny zatrzaskująca Doktorowi drzwi przed nosem czy próbująca go zasłonić, Donna w kilka sekund niszcząca nową konsolę sterowniczą TARDIS czy naśladowanie Czwartego w scenie z improwizowaną rozprawą sądową. Obecny heros miał nawet specjalną perukę, jak onegdaj nasz ikoniczny „szalikowiec”! Podsumowując, odcinek był przyjemny. Bez rewelacji, bo nic nie trafiło mnie strzałą zachwytu między oczyska, ale przyjemny. Jeśli nowa era Daviesa utrzyma taki poziom, będę mniej lub bardziej usatysfakcjonowany. Oby tylko darował sobie mizoandrię…
Tomasz Tarnawski: Wielki powrót! Nie mogłem się doczekać tego odcinka. Zawsze lubiłem Daviesa i uwielbiam Tennanta jako aktora. Zaczynając od samego Doktora – widać, że jest dużo Dziesiątego w Czternastym, ale nie powiedziałbym, że to jego stuprocentowa kopia. Doktor zwraca uwagę jak łatwo mu mówić o uczuciach i faktycznie w jednej lub dwóch innych scenach jest zaskakująco otwarty w porównaniu z Dziesiątym, który był zwykle bardziej posągowy i chyba mniej spontaniczny, zwłaszcza po stracie Rose.
Jako adaptacja komiksu odcinek spisał się poprawnie, a Meep był świetnie zrealizowany i zagrany. Budowanie konstrukcji z czystej energii to w sumie zupełnie logiczne zastosowania dla takiego narzędzia jak kosmiczny śrubokręt i bardzo mi się to podoba. Wolę to niż Jedenastego, który machał śrubokrętem niczym magiczną różdżką.
W kwestii Rose, naprawdę świetne było dla mnie rozwiązanie problemu poprzez „rozejście się metakryzysu” po genach. Niebinarność Rose też była poprowadzona w sposób elegancki przez większość czasu i była sprytnie wykorzystana w fabule. Nie jest to reprezentacja godna Nagrody BAFTA, bo nadal jest to nieco karkołomne deus ex machina, ale znając Daviesa można było się spodziewać czegoś podobnego. Jednak niepojęte jest dla mnie „odpuszczenie” mocy, którego „mężczyźni nie potrafią zrozumieć”. Było to tak dziwne, tak niepodobne do Daviesa i jego wrażliwości. Na dodatek stawia niewygodne pytanie, czy Donna mogła zrobić to samo 15 lat temu? Czy RTD przez lata aż tak stracił wyczucie dobrego smaku?
Mimo wszystko, Doktor powrócił na ekran w wielkim stylu. Na finał patrzę z niesmakiem, ale to w końcu Doktor i nie takie grzechy już mu wybaczaliśmy. Podobny niesmak był po finale serii 3, która zakończyła się nawet bardziej karkołomnym deus ex machina. Albo po odcinku Anioły na Manhattanie, który nieudolnie próbował wydusić z nas łzy, jednocześnie potykając się o kolejne luki fabularno-logiczne. Póki co mamy Daviesa w duchu Ostatniego z Władców Czasu. Cieszę się że wrócił i nadal czekam na Daviesa w duchu Skręć w lewo.
Felicja Jarnicka (Felicjada): Gdy tylko się dowiedziałam, że mój ukochany aktor i Doktor powraca jako czternaste wcielenie wiedziałam, że będę musiała obejrzeć odcinki specjalne. Ponadto David Tennant i Catherine Tate to jeden z moich ulubionych duetów. Muszę przyznać, że odcinek Gwiezdna bestia ogromnie mi się spodobał. Choć miał w sobie sporo przewidywalności, to nie mam mu tego za złe. Ba, to było wręcz potrzebne.
Skoro możemy spoilerować wrażenia, to nie mogę nie wspomnieć o momencie, w którym Donna odzyskuje wspomnienia i przepięknie wydziera się na Doktora. To nie jest tak, że miałam przy tej scenie łzy w oczach. Nie! Ja wyłam. I jeszcze wiele razy później, płakałam jak wariatka. Ich relacja jest przepiękna, to tacy przyjaciele z krwi i kości. Tennant to istny majstersztyk i uwielbiam na niego patrzeć. Jak się porusza, jak gra, jak woła „Allons-y!”, jego pełne zaskoczenia miny – to wszystko doprowadzało mnie do łez i wielkiego banana na twarzy. Catherine również mu nie ustępuje swoją grą aktorską. W dodatku jest wspaniałą mamą. Słowa wsparcia, które kieruje do córki poruszyły mnie do głębi. Po prostu fajnie patrzy się na ich dwoje razem.
Meep to fenomenalny zły charakter. Potrafi zmylić przeciwnika swoją słodką aparycją, wielkimi oczkami, długimi uszami i mięciutkim futerkiem. Za to pod „maską” kryje się prawdziwie złe oblicze. Osobiście przeczuwałam, że tak się stanie i troszkę oczekiwałam podobnego obrotu sprawy. Ale jak dobrze się to oglądało, gdy Doktor zrobił właśnie to, co powinien. Mam nadzieję, że Meep jeszcze powróci przynajmniej w innym odcinku specjalnym, bądź po prostu w kolejnym sezonie z nowym Doktorem.
To, co jest bardzo charakterystyczne dla całego serialu, to różne reprezentacje. W tym odcinku również ich nie zabrakło, choć ja nie przywiązuję do tego specjalnej wagi. Może inaczej, po prostu to przyjmuję takie jak jest, bez oczekiwań, oceniania czy roztrząsania. Czy finał mi się podobał? Był troszkę toporny, jednak osobiście nie mam mu nic do zarzucenia i z niecierpliwością czekam na nowy odcinek. Tylko mam nadzieję, że jeszcze zobaczę Shirley, ponieważ jej postać ogromnie mi się spodobała, a patent z rakietami w wózku był przegenialny!
Agata Jarzębowska (balagankontrolowany.pl): David Tennant, Catherine Tate i Russell T Davies powracają, w stylu może nie wielkim, ale za to przyjemnie satysfakcjonującym. I chociaż miałam duże obawy przed wtrącaniem się Myszki Miki do samego serialu, już po seansie odetchnęłam z ulgą. Dziesiąty i Donna zawsze byli w czołówce moich ulubionych duetów (chociaż tutaj miejsce pierwsze oddają Jedenastemu i Amy), dlatego praktycznie się popłakałam, gdy Donna odzyskała pamięć, choć był to płacz połączony ze śmiechem, bo mało kto tak pięknie wydziera się na Doktora, jak Donna.
I tak jak większość rzeczy w odcinku zagrała: od poprawionych efektów specjalnych zachowujących jednak ducha serialu (Meep był absolutnie cudowny), szerokiej reprezentacji, czy oczywistej chemii ekranowej między aktorami, tak w finale mocno zgrzytało. Binary i nonbinary było sprytnym zabiegiem, jednak już samo zrozumienie przez Donnę, jak pozbyć się mocy, było toporne. Bo o ile nie miała ona prawa wiedzieć, że Czternasty przed chwilą był kobietą, tak widzowie wiedzieli o tym doskonale. I mówienie, że „wiemy coś więcej, bo jesteśmy kobietami, i Doktor nigdy tego nie zrozumie” absolutnie w tej narracji nie pasuje. Nie w tym momencie historii.
Finał był więc nieporadny, a Davies wsadził do niego za dużo rzeczy, którym nie miał czasu nadać sensu. Dzielmy ambicje narracyjne przez liczbę minut w odcinku, panie Davies. Czy był to odcinek idealny? Nie. Ale czy równocześnie był to odcinek, który sprawił, że chcę znowu wsiąknąć w nadchodzące historie i cieszę się, że w końcu będę miała do nich bezproblemowy dostęp? Jak najbardziej. Nie będę też ukrywać, że zwyczajnie lubię, gdy w moim życiu jest więcej seriali z Davidem Tennantem niż mniej.
Łukasz Grzesik: Zacznę od pozytywów. Odcinek wyglądał pięknie. Widać większy budżet dzięki funduszom pozyskanym od Disneya oraz większą staranność w wykonaniu. Czołówka? Naprawdę mi się podobała. David Tennant dalej bardzo dobrze sprawdza się jako Doktor. Początkowe sceny, gdy badał miejsce wypadku statku kosmicznego, zanim poznał rodzinę Donny, były naprawdę przyjemne. Można odnieść wrażenie, że David wszedł w stare, dobrze dopasowane buty, wracając do swej najsłynniejszej roli. Drugim pozytywnym, właściwie trzecim, elementem odcinka była dla mnie nowa Oficer Naukowa UNIT nr 56, Shirley Anne Bingham. Dobrze zagrana rola, dobrze napisane dialogi, niepełnosprawność w niczym nie przeszkodziła. Widać, że to bystra osoba posiadająca odpowiednie kwalifikacje na tym stanowisku. Lekką przesadą może być wyposażenie wózka inwalidzkiego, jaki posiada, lecz nie stanowi to poważnej wady. Dziwne tylko, że Anne musi pchać wózek ręcznie, zamiast mieć napęd elektryczny lub inną technologię kosmiczną. UNIT, jestem pewny, ma odpowiednie możliwości.
Teraz elementy, które mi się nie podobały. Cała druga połowa odcinka, począwszy od twistu z Meepem, nadawałaby się do bardzo poważnych rewizji. Końcowe sceny, szczególnie ta z Rose i Donną, gdy pozbyły się energii Władców Czasu, to wręcz poziom najgorszych scen z „Chibs Who”. Absolutnie żenujący skrypt. Nie było w tej scenie nic oprócz pogardy i poczucia wyższości Rose i Donny względem Doktora. Aktorstwo Yasmin Finney też nie było zbyt wysokich lotów. Praktycznie wszystkie sceny z rodziną Donny, szczególnie w domu, były nieznośnie złe. Nie byłem w stanie ich przeboleć przez więcej niż 15 sekund. Nie wiem dokładnie, co o tym przesądziło, czy dialogi, które nie posiadały tempa, czy aktorstwo, czy może to, że scenariusz nie był tak dobry, jak wcześniej, za pierwszej kadencji RTD jako showrunnera Doktora Who. Nowy śrubokręt soniczny oceniam negatywnie. Za dużo funkcjonalności, część z nich wręcz przesadzona. Rozumiem jeszcze ekran holograficzny, lecz w pełni funkcjonalne tarcze ochronne? Bez przesady, przeskoczyli w tym przysłowiowego rekina.
Całościowo odcinek był dla mnie rozczarowaniem, posiadającym kilka dobrych momentów. Szkoda tylko, że te momenty nie zrównoważyły niezręczności i bólu wywołanego przez inne, znacznie gorsze sceny. Parafrazując opinię poprzedniego showrunnera Doktora Who z 1986 roku: „It could be a lot better, it could be slightly better written, especially the third act”. I taką opinię zostawię. Mam nadzieję tylko, że pozostałe dwie części trylogii sześćdziesięciolecia będą lepsze.
A wy co sądzicie? Może macie w jakimś aspekcie inne zdanie? Zapraszamy do dyskusji o rocznicowych odcinkach na naszym serwerze Discorda oraz na naszej grupie na Facebooku – TARDISawce, gdzie powstają spoilerowe wątki dyskusyjne. Nie może Was zabraknąć w ożywionych rozmowach, które mają tam miejsce właśnie teraz!