Fandom (nie)poprawny politycznie, czyli whovianie radykalni

Dyskusja wrze i może powinnam się trzymać od niej z daleka, ale taka już jestem, że wypowiedzieć się muszę. Bez ogródek.

Oczekiwanie na nowego Doktora to czas, w którym nieodmiennie wychodzą na jaw wszystkie nasze preferencje, uprzedzenia i marzenia. Kłótnie są oczywiście na porządku dziennym, ale co te nieszczęsne 3-4 lata uderzają ze zdwojoną siłą.  Co bardziej wojowniczo nastawieni whovianie przestają na chwilę obrzucać się błotem w stylu iście przedszkolnym (psze pani, bo on powiedział, że nie lubi Moffata…) z powodu starych spraw i zwracają swoją uwagę ku przyszłości. Nic jeszcze o kolejnej serii nie wiedząc, już nienawidzą na zapas. Scenarzysty, bo kiedyś powiedział coś problematycznego. Doktora, bo nie taki jak trzeba, bo kimkolwiek będzie, nie będzie moją ulubioną aktorką albo Davidem Tennantem. Siebie nawzajem, z przyzwyczajenia.

Doktor też była kobietą!

Prym wiedzie oczywiście dyskusja o tym, czy Doktor będzie (i czy powinien być) kobietą; zasłyszane przeze mnie głosy wahają się od bardzo ważnych i rozsądnych rozważań nad równouprawnieniem płci po argumenty w rodzaju „nie bo nie”. Postaram się zaadresować kilka najczęściej poruszanych kwestii.

Wiele osób (nie tylko kobiet) twierdzi, że czas najwyższy na zmianę płci i choćby panowie walili na casting drzwiami i oknami, zatrudnić trzeba kobietę, żeby pokazać wszystkim, że można i świat się nie zawali. Takie podejście niestety często odbija się czkawką – „siłowe” rozwiązanie przeciwników nie przekonuje i daje im tylko kolejny dowód na „wybryki szalonych feministek”. Z drugiej strony jestem świadoma, że czasami rewolucji nie da się przeprowadzić pokojowo, a niektórym pewne rzeczy trzeba łopatą do głowy ładować. Wyjścia są trzy, żadne perfekcyjne: szukać do roli mężczyzny, zadowalając połowę fandomu i zniechęcając resztę; szukać do roli kobiety, zadowalając połowę fandomu i zniechęcając resztę; szukać kogokolwiek, kto się nada i nie przejmować się tym, że fani i tak będą podejrzewać osobę przeprowadzającą casting o faworyzowanie którejś ze stron. Powiedziałabym, że jest jeszcze opcja czwarta, zatrudnić osobę niebinarną płciowo, ale ho-ho, to by się dopiero działo…

(Osobiście, w imię sprawiedliwości, jestem zwolenniczką uczciwej opcji trzeciej lub, ze sporą dozą przewrotności, opcji czwartej).

Niektórzy z męskiej części widowni obawiają się, że z Doktorem-kobietą nie będą mogli się identyfikować. Bez urazy, ale to bzdura. Jak kobiety i dziewczyny dały radę identyfikować się z Doktorem-mężczyzną, to wy też sobie poradzicie. Zresztą, czy od identyfikowania się nie są towarzysze? W sensie, jak już potrafisz się identyfikować ze sto razy od ciebie starszym kosmitą podróżującym w czasie i przestrzeni, to powinieneś też przełknąć różnicę płci… Poza tym podstawą do identyfikowania się z postacią może być mnóstwo cech, z charakterem na czele, i to, że nie jest się z postacią identycznym w każdym aspekcie (płci, wieku, pochodzenia, itd.) nie powinno przeszkadzać. Z drugiej strony tym, którzy używają tego argumentu po drugiej stronie barykady, śpieszę wytrącić broń z ręki: pozytywna reprezentacja mniejszości jest ważna. Nie chodzi tu o wtykanie postaciom pewnych cech na siłę, żeby zadowolić publikę, nie chodzi tu o to, żeby, jak ktoś raz dość brutalnie skomentował, „najlepiej od razu zrobić grubą czarnoskórą kobietę na wózku, to się nikt nie czepi”. Chodzi o to, że czasem miło pomyśleć, „wow, ktoś taki jak ja może być kochanym przez ludzi bohaterem” – uczucie, niestety, wciąż trochę rzadziej dostępne dla kogoś niebędącego chłopcem z Zachodu. Chodzi o gest.

Mimo wszystko jednak siła przyzwyczajenia jest ogromna i dla wielu stała się głównym argumentem. Że już przywykliśmy do Doktora-mężczyzny. Że dziwnie by na plakatach wyglądała obok poprzedników. Czy faktycznie nie powinniśmy głównego bohatera zmieniać aż tak drastycznie? Co by było, gdyby?

Pomijając skecz The Curse of Fatal Death oraz kiepsko przyjęte słuchowisko Exile, to zaczęło się od Neila Gaimana i wzmianki o Korsarzu, który zregenerował w kobietę; jedni to podchwycili, inni zignorowali. Ale potem Moffat wprowadził kogoś, kogo zignorować się nie dało – Missy. Decyzja kontrowersyjna, ale w końcu jakoś się z nią fandom pogodził; dlaczego, możemy tylko spekulować – czy dlatego, że nawet popularny czarny charakter nie jest aż tak bliski sercom fanów, żeby wzięli to do siebie? A może dlatego, że wszelkie romantyczne podteksty między Mistrzem a Doktorem stały się bardziej, um, hetero? Tak czy inaczej, po czymś takim regeneracja Generała to już był pikuś. No właśnie, czyżby w ten sposób nam czegoś nie udowodniono? Że jak już raz tę granicę przekroczymy, to w sumie staje się to normalne i o co było tyle krzyku?

To może jednak kobieta? Temat krąży w fandomie od dawna, ale odnoszę wrażenie, że to właśnie teraz dotarliśmy do punktu zwrotnego, i już się nie da tego problemu zamieść pod dywan. Być może faktycznie czas, by Doktor Who stanął u boku dwóch pozostałych gigantów science fiction, Star Wars (z ich Rey i Jyn) oraz Star Treka (z kobietą jako wiodącą postacią wychodzącego w tym roku nowego serialu, Discovery). Niech tylko będzie lepiej napisaną bohaterką niż Jyn Erso. Niech tylko, błagam, nie robią tego na siłę, tylko z przekonaniem i pomysłem. Ewentualnie, zawsze można też zachowawczo pozostać przy Doktorze-mężczyźnie, ale za to się porządnie przyłożyć do tworzenia postaci towarzyszki – na to też najwyższa pora… Obiecuję, świat się nie skończy. Nawet sam Doktor Who też się pewnie nie skończy.

Aktorka, która miałaby zagrać Doktora, stanęłaby oczywiście przed nie lada wyzwaniem, porównywalnym tylko z tym, przed którym stanął Patrick Troughton, który też musiał uratować serial przed gwałtowną śmiercią z powodu radykalnej zmiany (i spisał się znakomicie, a wzmiankowana radykalna zmiana stała się, na przekór ówczesnym malkontentom i niedowiarkom, kluczem do przetrwania i sukcesu Doktora). Musiałaby być perfekcyjna, nie dając nikomu podstaw do twierdzenia, że ta zmiana była pomyłką. Czy istnieją aktorki, które by to udźwignęły? Wierzę, że tak i życzę, by dano im szansę.

(Zatrudnijcie Maggie Smith. Oj, ale tu napotykamy kolejny problem…)

Pięćdziesiątka to za dużo, żeby grać 2000-letniego kosmitę?

Wydawałoby się, że biały mężczyzna nie będzie kontrowersyjnym wyborem – a jednak. Kiedy ogłoszono, że Dwunastym Doktorem zostanie Peter Capaldi, też się podniosła wrzawa: jak to, taki stary? Przecież ma być młody i piękny, nieprawdaż? Przecież nie chodzi w Doktorze o to, żeby był inteligentny, zabawny, ekscentryczny, bohaterski, co tam jeszcze, tylko żeby ładnie wyglądał na plakatach w sypialniach nastolatek. Jak to o takim brzydkim mam fantazjować, pytały fanki. Kto z takim brzydkim kupi zabawki, pytało ostatnio BBC, spadek w sprzedaży Doktorowych gadżetów zwalając na zmarszczki Capaldiego zamiast na przykład na lecącą na łeb, na szyję jakość odcinków.

Kiedy po Ecclestonie przyszedł Tennant, a po nim Smith, żartowałam (choć były to żarty podszyte obawą), że jak się ta tendencja utrzyma, to następny Doktor będzie dzieckiem. Wtedy wydawało mi się to absolutnie nie do pomyślenia. Wtedy wiele rzeczy wydawało mi się absolutnie nie do pomyślenia, wliczając w to na przykład Doktora-kobietę albo bycie fanką Szóstego. Od tamtego czasu przeszłam długą drogę, dochodząc do punktu, w którym większość decyzji dotyczących Doktora przyjmuję spokojnym „wszystko mi jedno, w sumie czemu nie”. Nowy scenarzysta coś popsuł? Ech, nie takie rzeczy przetrwaliśmy. Kto będzie następnym Doktorem? Wszystko mi jedno, byleby umiał grać, a jak nie będzie umiał, to trudno, po nim przyjdzie następny. Kobieta? Czemu nie. Piętnastolatek, doprowadzający bycie niedocenianym przez przeciwników (ku ich zgubie) do poziomu sztuki? Po tym artykule pomysł podoba mi się coraz bardziej. Czemu nie. Czemu nie.

Cały problem zaczyna powoli przypominać analogiczny problem z towarzyszkami, i tym, że znowu kolejna młoda Brytyjka, i pewnie, że kolejna młoda Brytyjka może być ciekawą i oryginalną postacią, ale gdyby tak zamiast wpuścić tylko taki delikatny powiew świeżego powietrza, otworzyć to okno na oścież?

A może w jakiś inny sposób?

Kwestie poruszane, zaskakująco, rzadziej

Po pierwsze, pochodzenie potencjalnego odtwórcy roli Doktora. Domaganie się przez niektórych Brytyjczyka wydaje się trochę absurdalne samo w sobie, bo, jak ktoś w jednej z dyskusji na Gallifrey.pl słusznie zauważył, Doktor to i tak nie Brytyjczyk, tylko kosmita, więc co za różnica; z drugiej strony, rozumiem i w sumie popieram argument, że Doktor Who jest instytucją i częścią brytyjskiej kultury. Ale tym, którzy na postawioną kwestię koloru skóry przyszłego Doktora odpowiadają, że przecież musi być Brytyjczyk, pragnę tylko przypomnieć, że „Brytyjczyk”, nawet urodzony w Zjednoczonym Królestwie w rodzinie mieszkającej tam od pokoleń wcale nie oznacza „biały”. Może, ale nie musi. Tak tylko przypominam.

(Serio, odkąd jeden z moich znajomych zaproponował Siddiga El Fadila, pomysł ten, z początku przyjęty przeze mnie sceptycznie, wciąż natrętnie do mnie powraca).

Kilka dni temu koleżanka wysłała mi link do artykułu zatytułowanego – o zgrozo – Doktor Who gotowy na pierwszą otwarcie homoseksualną inkarnację Doktora. Zgroza zamieniła się na szczęście  w ulgę, gdy artykuł przeczytałam i okazało się, że autor miał na myśli „typuje się, że otwarcie homoseksualny aktor Ben Whishaw ma duże szanse zagrać Trzynastego”, a nie „chcą zrobić homoseksualnego Doktora”. Odetchnęłam.

Ale, zapytają być może niektórzy z was, czemu nie?

Mam takie przekonanie, którego będę się niezachwianie trzymać. Zawsze wyobrażałam sobie Doktora jako osobę aseksualną – ku mojej uciesze zostało to wprost, dosłownie potwierdzone w powieściach z Ósmym Doktorem (co, biorąc pod uwagę jego opinię, było lekkim zaskoczeniem). Serial oczywiście nie musi się z tym zgadzać; niemniej jednak, z powodów wnikających na tyle głęboko w biologię oraz kulturę Władców Czasu, że musiałabym o tym napisać osobny artykuł, bardzo mi to pasuje. I uprzedzając oponentów: po pierwsze tak, wiem, że Doktor miał wnuczkę; ale nawet jeśli przyjmiemy, że nie była adoptowana albo sztucznie wyhodowana (looms), to można być aseksualnym odbywszy kiedyś raz w życiu stosunek płciowy. Naprawdę. Po drugie, wiem, że Doktor miał kilka romansów, ale w końcu – kto by pomyślał? – można kochać platonicznie. Oczywiście podniosły się głosy, że zmiana płci Doktora sprawia, że jego poprzednie romanse nabiorą „niesmacznego” kontekstu. Cóż ja mogę na to powiedzieć? (Cóż by na to powiedziały osoby transseksualne, oto jest pytanie. Pewnie byłyby… zniesmaczone). Jakoś nigdy nie zauważyłam, żeby Władcy Czasu zwracali jakąś szczególną uwagę na  kwestię płciowości. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że (przynajmniej na polu interakcji społecznych) nie ma to dla nich najmniejszego znaczenia – co ma sens dla gatunku, kiedy twoja żona może nagle zostać twoim mężem, bo się pechowo poślizgnęła na schodach… A jeśli ich to nie rusza, to nas też nie powinno.

A co z chyba największą bolączką walczących o reprezentację – niepełnosprawnością? Zanim ktokolwiek mi powie, że „tak się nie da”, bo przecież bycie Doktorem wymaga wręcz ponadprzeciętnej sprawności fizycznej – mówimy o science fiction, kochani. Wysilmy wyobraźnię. Futurystyczno-kosmiczna medycyna ma swoje możliwości, ale też swoje ograniczenia. Co by było, gdyby Doktor miał od czasu do czasu halucynacje? (Czyżby inny sposób postawienia bohatera w niebezpieczeństwie niż przystawienie mu pistoletu do głowy? Niebywałe). Co by było, gdyby tak zobaczyć postać noszącą przepaskę na oku, która nie jest piratem ani czarnym charakterem? I tak dalej, i tak dalej.

(Robot arm. Robot arms are cool).

Coś nowego? W tym serialu? Broń Boże!

Jest jedna rzecz, której w Whoniwersum nigdy nie pojmę i nie są to zawiłości fabuły odcinków Moffata. Są to fani, którzy reagują strachem, smutkiem lub złością (lub kombinacją powyższych) na jakiekolwiek zmiany w serialu, który nieustannie żongluje tematami, gatunkami i scenarzystami i co parę lat wymienia głównych bohaterów. Pomyślałby kto, że jak ktoś to ogląda, to mu się coś takiego podoba albo przynajmniej się przyzwyczaił, a tu co? Znowu jęczą, że nowy Doktor/producent/wątek przewodni nie jest taki sam jak poprzedni. A co, naprawdę oglądalibyście 54 lata Jedenastego w stylu piątej serii czy cokolwiek jest dla was tym niedoścignionym ideałem?

Rzecz w tym, że jeśli serial ma trwać, to trzeba zacząć rozglądać się za nowymi pomysłami. Jak dotychczas, każda nowa inkarnacja zdołała wnieść do postaci Doktora coś nowego; nie tylko nową twarz i strój, nie tylko charakterystyczne kwestie czy manieryzmy, ale też coś więcej. Mieliśmy młodego Doktora w ciele staruszka i starego Doktora w ciele młokosa. Mieliśmy Doktorów niebezpiecznie ocierających się o bycie czarnymi charakterami i Doktorów mniej lub bardzie słusznie uznających się za wzorzec moralności. Doktorów wesołych i smutnych, poważnych i wygłupiających się, kochliwych i antypatycznych, zgorzkniałych i idealistycznych, spokojnych i wybuchowych, Doktorów-bojowników i Doktorów-pacyfistów. Ale co jeszcze można zmienić, żeby się nie powtarzać, żeby nie było nudno? Jakimi nowymi cechami można wypełnić dany nam zestaw kolejnych regeneracji? Wprowadzając bardziej drastyczną zmianę – płci, koloru skóry, sprawności fizycznej, wieku (bardziej ekstremalnie niż dotychczas) – faktycznie ryzykujemy sporo. Ryzykujemy, że scenarzyści nie poradzą sobie z takim zaburzeniem wygodnego status quo, że coś zepsują i że fani od serialu się odwrócą. Ale jeśli tego rodzaju zmiany nie wprowadzimy, ryzykujemy coś gorszego, bo stojącego w sprzeczności z fundamentalnymi zasadami rządzącymi Doktorem Who – ryzykujemy stagnację, powolną śmierć uniwersum, które niegdyś było wciąż nowe, ekscytujące, świeże, a teraz już tylko zaczyna powielać stare schematy, niezdolne wyrwać się z ograniczeń własnej tradycji. A tego byśmy chyba nie chcieli, prawda? Czy to nie brzmi jeszcze gorzej niż choćby jeden „kontrowersyjny” Doktor?



Sporo ostatnio pisaliśmy o zmianach, kontrowersjach i fandomie, korzystając więc z okazji, podsumowujemy, na wypadek, gdyby komuś było mało: dyskusja o Dwunastym Doktorze i przyszłości serialu, Zanmato o fandomowych konserwatystach i archiwalny tekst Lierre o whoviańskim marudzeniu. A także kilka tekstów o typowanych kandydatach do roli Trzynastego lub Trzynastej: Mytherios o tym, dlaczego nie doczekamy się kobiety w tej roli, podsumowanie bukmacherskich typów i tekst Krzyśka Bieleckiego. A także małe ćwiczenie myślowe.



Zagorzały fan klasyków oraz Expanded Universe. Serce oddał Trzeciemu, a duszę przez Ósmego zaprzedał Big Finish. Wbrew obiegowej opinii, ma jeszcze życie poza Doktorem. W przyszłości chce zostać Kuzynem w Faction Paradox.

Gallifrey.pl  wszystko o serialu Doctor Who

19 thoughts on “Fandom (nie)poprawny politycznie, czyli whovianie radykalni

  1. Czytałam już tak wiele artykułów z różnych stron, różne opinie, że dziś muszę ciebie zacytować: „Wszystko mi jedno.”

    Najważniejsze jest, by nie stało się z serialem to samo jak pod koniec lat 80-tych.

    1. Dokładnie. Ja mimo wszystko preferowałbym męskiego Doktora, ale jeśli zrobiliby dobrze Doktora-kobietę, to mi to nie przeszkadza.

  2. Pierwsza uwaga: Doktor podczas oddawania sił regeneracyjnych Davrosowi powiedział mu, że będzie go to w przyszłości kosztować kończynę.

    Druga uwaga (która powinna być pierwsza): Do roli angażuje się najpierw aktora, a dopiero potem kobietę lub mężczyznę. Szukanie kobiety do roli Doktora, bo „nigdy nie było płci żeńskiej, a faceci w tej roli są już nudni” jest głupie.

    Trzecia uwaga: Chciałbym, aby Doktor nie zwracał dużej uwagi na to, że zmienił płeć. Jakiś tekst w stylu „kiedyś to musiało nadejść” albo scena, w której Doktor napotyka lustro, dziwi się i potem mówi „ano tak, to ja” byłyby całkiem w porządku.

    Czwarta uwaga: Nie podoba mi się regeneracja Generała. Białoskóry łysy mężczyzna zmienia się w czarnoskórą i prawie łysą kobietę. Rozumiem, że miało to nam pokazać możliwości sił regeneracyjnych („Regeneracja to loteria”, jak powiedział Dziesiąty), ale było to zbyt… inne, nagłe. Według mnie, to każda kolejna inkarnacja Doktora powinna mieć choć leciutkie podobieństwa do poprzedniej.

    Piąta uwaga: Mam teorię, według której pierwsze ciało Władcy Czasu jest pewnym wskaźnikiem dalszych regeneracji. Generał, jak przyznał, na 11 ciał tylko raz była mężczyzną. Mistrz także mimo wielu regeneracji (TheTardisArchive mówi o 20) dopiero teraz jest kobietą. Poza tym częste zmiany płci mogłyby być dla Gallifrey’anina męczące, tak mi się wydaje.

    1. Jeszcze jest taka rzecz, że Doktor nie umie panować nad regeneracją, a inni Władcy generalnie tak. Na sto procent umieją to Romana i mentor Doktora K’Anpo Rimpoche, Generał najpewniej też, wspomina o tych swoich regeneracyjnych zmianach płci jako o czymś z wyboru. Mistrz raczej też umie – regeneracja Yana -> Saxon.

      Natomiast kolejne wcielenia Doktora często ani odrobinę poprzednich „ja” nie przypominają, w zasadzie od regeneracji 4-5 aż do nowych serii.

      Co do reakcji samego Doktora, gdyby zregenerował w kobitkę pewnie nie dałoby się uniknąć jakiegoś komentarza od niego samego, czy Bill, jeśli owa nie odejdzie przed przemianą, ale nie martwiłbym się o to – tego, że Mistrz jest teraz kobietą Doktor w żaden sposób nie skomentował, jego reakcja mogłaby byc identyczna, gdyby to było nowe, męskie wcielenie.

      1. Jakieś tezy dlaczego Doktor jest taki cienki w regeneracjach? Bo nie przykładał się w Akademii?

        1. Powiedziałbym, że tak, właśnie dlatego – wszak Romana była prymuską a jej kontrola przemiany pozwalała na najdziksze swawole ;D

  3. Mnie też najbardziej wkurzają ludzie tak potwornie zamknięci na wszystko. Doktor wcześniej nie był zakochany! Kiedyś nie było nowej historii co odcinek! Muzyka orkiestrowa, kto to widział? Rozumiem, że w świecie, w którym seriale dostają dziesiąty i dalej sezon, chociaż już od piątego są słabe zamknięcie ery Doktora po trzech sezonach i wprowadzenie nowych porządków boli. Gdy te nowe porządki są nie tylko niezgodne z preferencjami, ale mają słabsze wykonanie, boli jeszcze bardziej. Ale kurczę, tezy, że ten serial przetrwał tyle, bo ciągle się zmieniał, nie da się chyba zakwestionować. Patrzmy krytycznie, wytykajmy błędy i komentujmy zmiany, wyrażajmy preferencje i tęsknijmy za „naszym” Doktorem, ale bądźmy otwarci na nowe pomysły. Nie do końca zaakceptowany aktor i tak odejdzie, dziura scenariuszowa zostanie przykryta nowymi wydarzeniami albo wyjaśniona przez następnego scenarzystę, stylistyka zmieni się w kolejnym sezonie. Cieszmy się, że ktoś tego Doktora chce jeszcze pisać, że ktoś chce go filmować, ubierać, montować i grać, że wszyscy ci ludzie mają o nim wciąż coś nowego do powiedzenia. Jak chcesz piąty sezon, to go sobie włącz, a nie marudź, że świat poszedł dalej.

  4. Krążył taki mem ostatnio. „Dlaczego Doktora nie może zagrać ktoś inny niż biały mężczyzna? Bo nikt inny nie chciałby podróżować w przeszłość”. Chyba właśnie dlatego ta zmiana jest potrzebna. Tylko żeby to zrobić mądrze…

  5. Wreszcie jakiś wyczerpujący, trzeźwo napisany i obiektywny artykuł o tym co się w fandomie dzieje. Zgadzam się Twoją opcją #3 – twórcy nie powinni się nastawiać na konkretną płeć, tylko na szukanie Doktora. Sam Moffat przyznał dawno temu (kiedy jeszcze potrafił się sensownie wypowiedzieć na delikatny temat) że jeśli kiedyś Doktor będzie kobietą to powinno się to odbyć tylko i wyłącznie w taki sposób.

    Co się tyczy małego popytu na zabawki – zgadzam się z tym co napisał jakiś czas temu Mytherios. Te obecne zabawki są najzwyczajniej paskudne. I jeszcze ta jego przeklęta marynarka…
    -Robimy figurkę Dwunastego, ale macie to zrobić tak żeby było widać czerwoną podszewkę w jego marynarce
    -Ale wiesz, szefie, jak to będzie głupio i nienaturalnie wyglądać?
    -Gówno mnie to obchodzi, to jedyna charakterystyczna cecha, trzeba to wyeksponować
    -No, dobra, a w sprawie jego twarzy…
    -W cholerę z twarzą, zajmij się lepiej tą podszewką!
    Tak to chyba wyglądało. Figurki, ludziki LEGO, plakaty, koszulki, wszędzie poły marynarki nienaturalnie odgarnięte po to tylko żeby było widać czerwoną podszewkę, to przekracza granice absurdu.

    (PS: trafna uwaga z tymi schodami :D Ale skoro już poruszyłaś temat dziecięcej inkarnacji – a jeśli Twoja żona staje się nagle nastolatką? Albo w ogóle, nastolatkiem, pakiet all inclusive; zresztą, ta wersja z nastolatką pewnie niejednemu by się spodobała)

        1. już chciałam powiedzieć „idź obejrzyj”, ale przecież scenarzyści tak naprawdę nigdy niczego nie wyjaśnili… jak przez mgłę pamiętam, że Moffat w jakimś wywiadzie powiedział: „no co, Master Ainleya też umierał w każdym odcinku a potem wracał bez wyjaśnienia, więc tak ma być, nie?” (bo po co naprawiać błędy poprzedników…) generalnie z tego co rozumiem, było tak: Władcy Czasu go wskrzesili podczas Wojny, żona go zastrzeliła, prywatna sekta go wskrzesiła, zniknął razem z Gallifrey, coś tam się stało i wrócił zregenerowany jako Missy.

            1. Pomijając rzeczy z expanded universe, to chociażby Jack Harkness też się całował z Doktorem w finale 1. sezonu? Więc, co się dzieje z tym serialem? Nic nowego.

            2. Czyli to ci nie przeszkadzało? To ja już nic nie rozumiem.
              Poza tym, jeszcze odnośnie poprzedniego komentarza, w finale 8. sezonu to nie „chłop” się z Doktorem całował. Missy była wtedy kobietą. To, że w poprzednim wcieleniu była mężczyzną, tego nie zmienia. Master to mężczyzna. Missy to kobieta. Tak to działa.

            3. To wyobraź sobie że Obama zmienia płeć i całuje się z Trampem. To też by było zwyczajne?

  6. Ja zawsze myślałem że władca czasu jak jest np. kobietą to przez wszystkie wcielenia będzie kobietą i na odwrót(regeneracja nie zmienia płci). Z Mistrzem było już tak źle scenariuszowo (moim zdaniem) że już na tej postaci nikomu nie zależało więc postawili na eksperyment mię to nie przeszkadzało, ale jednak moim zdaniem powinno być tak że mężczyzna to mężczyzna a kobieta to kobieta i bez zabawy w eksperymenty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *