Ed Bazalgette: Miałem mnóstwo frajdy przy kręceniu odcinka świątecznego
Ed Bazalgette w wywiadzie ujawnia sekrety i wyzwania reżyserowania Doktora Who.
Jak to się stało, że zostałeś reżyserem telewizyjnym i czy był to twój długofalowy cel?
Ed Bazalgette: Zaczynałem w montażu. Jako montażysta-asystent mogłem obserwować kilku genialnych reżyserów w pokoju montażowym. Było to świetne, pouczające doświadczenie. A kiedy zdobyłem wykształcenie jako montażysta, zauważyłem, że kiedy analizowałem to, co robili moi reżyserowie, zastanawiałem się, jak ja bym to nakręcił, moje opinie stawały się coraz bardziej klarowne. Mogłem pozostać montażystą z własnymi opiniami, ale w tym momencie wiedziałem, że muszę zostać reżyserem.
Wyreżyserowałeś dwa świetnie wyglądające odcinki Doktora Who w 2015 roku (The Girl Who Died i The Woman Who Live). Podchodząc do tak długo emitowanej serii i pracując z tak dużym zespołem, jak odciskałeś swój własny znak na produkcji?
EB: Doktor Who ma wielki wpływ, jest globalnym fenomenem. A i tak częścią jego siły jest to, że każdy odcinek traktowany jest jak samodzielny film – ma się poczucie tworzenia czegoś osobnego. Więc każdy reżyser dostaje szansę zostawić własny znak na serialu.
Mieliśmy mnóstwo frajdy przy tworzeniu tych odcinków, i pomimo że była to historia jednej postaci, nie mogły się bardziej różnić. Najpierw musieliśmy stworzyć świat wikingów, zaprojektować rasę Mir i wprowadzić Maisie Williams. Dwa i pół tygodnia później kręciliśmy kawałek o XVII wieku będący wariacją na temat gatunku sukni i szpady, mroczną refleksją nad nieśmiertelnością zwieńczoną kosmicznym atakiem w czasie wieszania w Tyburn, zaaranżowany jako hołd dla filmów Gainsborough Studios…
Każdy reżyser jest sprowadzany z powodu swoich wcześniejszych dokonań i zachęcany do wykorzystywania swoich mocnych stron – ja miałem jasne poczucie tego, co chcę zrobić z każdym ze scenariuszy i byłem bardzo mocno wspierany przez niesamowity zespół, który stworzyli w Cardiff. „Niesamowity zespół” – może to brzmieć nieco pusto, lecz oni naprawdę są niezwykli. Od ludzi, którzy zapewniają transport i pracują w biurze do producentów, jesteś otoczony ludźmi posiadającymi głębię wiedzy i pasji do Doktora Who – to niemal zawstydzające – i wszyscy są tam, by pomóc ci zrealizować twoją wizję. Z takimi przyjaciółmi odciskanie własnego znaku na produkcji jest zdecydowanie łatwiejsze.
Jakie były twoje pierwsze wrażenia, kiedy dostałeś od Stevena Moffata scenariusz The Return of Doctor Mysterio?
EB: „Nie mogę tego zepsuć, to jest świetne” i „OK, jak zamierzamy to zrobić?”.
Scenariusz od pierwszego zarysu ledwo się zmienił – był silny, zniewalający i zabawny. I poczucie zagrożenia było prawdziwe.
Ale trzeba pamiętać o logistyce – superbohater, który lata… nad Nowym Jorkiem… będziemy potrzebować ulic Nowego Jorku… mieszkań Nowego Jorku… I jeszcze drobniejsze szczegóły: Hayley Nabauer, nasza kostiumolog, zwróciła uwagę, że średni czas zaprojektowania nowego kostiumu superbohatera to minimum pół roku. A wtedy mieliśmy mniej niż miesiąc. Wtedy przechodzisz do poważniejszych dyskusji – peleryna czy bez peleryny – było to jak w tej scenie z Iniemamocnych! Zdecydowaliśmy, że peleryna zostaje. A teraz maleńki szczegół: jaki powinien być ciężar materiału do optymalnego przedstawienia peleryny w locie? Biegacz zgłosił się na ochotnika, by przetestować w locie różne ciężary – stworzyliśmy w studiu własny tunel powietrzny. Dwie godziny później zdecydowaliśmy się na wagę materiału peleryny. Jeden niewielki krok, lecz, jak to mówią, diabeł tkwi w szczegółach.
Czy jako dziecko byłeś fanem superbohaterów i które klasyczne filmy – jeśli w ogóle – studiowałeś w poszukiwaniu inspiracji?
EB: Pamiętam wyjście do kina na Supermana Christophera Reeve’a. To też była emisja świąteczna. Było dużo szumu wokół tego filmu i nie zawiódł. Cofając się nawet bardziej – czas na guilty pleasure – Batman Adama Westa wywarł na mnie duże wrażenie. Bezczelny, campowy, zabawny i też mroczny, i prawdopodobnie posiadający drugi najlepszy muzyczny motyw wszech czasów. Oglądanie filmów Sama Raimiego o Spider-Manie z moimi synami, kiedy byli mali – to była kluczowa inspiracja do Doctora Mysterio, zwłaszcza relacja pomiędzy Tobey’em Maguirem w roli Petera Parkera i Kirsten Dunst w roli Mary Jane. Chciałem, by odcinek przywoływał te wspomnienia. A Steven jasno określił, że chce powrócić do stylu superbohaterskiego pełnego dowcipu i humoru, kiedy pomysłowość była w scenariuszu i kamerze, i filmy nie polegały tylko na generowanych komputerowo efektach. Byłem też zafascynowany małymi codziennymi detalami w tych filmach: mieszkaniami, ulicami, tłami. Bez względu na to, jak fantastyczny był film, odnalezienie prawdziwego świata jest istotne. A skoro mowa o Spider-Manie, w odcinku ukryte jest kilka odwołań: rozglądajcie się za konkretną pizzerią.
Jakie było największe wyzwanie przy tworzeniu świątecznego odcinka?
EB: Było ich tyle – pierwsze pojawienie się Doktora prawdopodobnie pożarło najwięcej czasu w dyskusjach, ale dzięki scenariuszowi Stevena byliśmy pewni, jak chcemy to nakręcić. Była to pierwsza scena, którą rozrysowałem. Kiedy już mieliśmy wizualizację, nastąpiły godziny, kiedy ja, Peter Bennett (producent) i Fletcher Rodle (drugi reżyser) mozolnie przechodziliśmy przez każde ujęcie, rozkładając je i rozpracowując metodologię dla każdego ujęcia. Z reguły skomplikowane sekwencje wyłaniają się z początkowego planu – lecz w tym przypadku skończona sekwencja jest bardzo zbliżona do oryginalnych storyboardów.
Od samego początku wiedzieliśmy, że chcemy, by okolica wokół mieszkania Lucy sprawiała wrażenie prawdziwego Nowego Jorku: prawdziwych ulic, metra, wielkich żółtych taksówek, wszystkiego. Wiedzieliśmy jednocześnie, że nie mamy czasu ani pieniędzy, by kręcić w Nowym Jorku. To niesamowite, ale tuż pod Sofią jest studio, w którym było dokładnie to, czego szukaliśmy. Byliśmy tam tylko momencik, ale niemal można było uwierzyć, że znaleźliśmy się w Nowym Jorku.
Finalne ujęcie przed napisami końcowymi zawsze miało być wielkim wyzwaniem, ale ponownie użyłem bardzo starej sztuczki – rodzaj efektu, którego używano co tydzień w Batmanie [tzw. horizontal climbing – polegające na kręceniu sceny wspinaczki na płaskiej powierzchni przy odwróconej perspektywie kamery].
Jak osiągnięto ujęcia lotu, zwłaszcza kiedy Doktor śmiga z ośmioletnim Grantem?
EB: Nakręciliśmy kilka scen lotu, zawieszając aktorów na linkach, co jest tradycyjnym sposobem, ale większość latania usiłowaliśmy osiągnąć znacznie łatwiej. Mieliśmy przyrząd, który nazywaliśmy huśtawką, który jest, no cóż, w gruncie rzeczy huśtawką. Ujęcie lotu Doktora i młodego Granta było czystą prostotą. Mieliśmy dwie platformy, jak małe deski do prasowania – Logan (Grant) leżał na brzuchu, a Doktor na jego plecach. Oni się nie ruszali, a my okrążaliśmy ich z kamerą. Skandalicznie proste!
Jak się czułeś, kiedy zobaczyłeś ukończoną wersję, z muzyką i efektami na dużym ekranie w Brytyjskim Instytucie Filmowym?
EB: Któż nie lubi widzieć swoich prac na dużym ekranie? Było bardzo emocjonująco! Jesteś zaangażowany w coś miesiącami, zanurzony w szczegółach, to całkowicie pochłania. I nagle pojawia się to przed widownią. Siedziałem z tyłu, ponieważ chciałem zobaczyć, jak widzowie będą reagować. Oglądałem ich równie intensywnie jak odcinek. Wyglądało to świetnie, widownia była cudowna, było tak dobrze widzieć, że żarty trafiają. I jest tyle szczegółów, których doświadczasz z większą wyrazistością w kinie i to nie tylko wizualnie. Świetnie było usłyszeć moc i wszelkie niuanse w konstrukcji dźwięku – to coś, co może łatwo umknąć w telewizji.
Reżyserowałeś pierwsze odcinki seriali Endeavour, Poldark oraz spin-offu Doktora Who – Class. Jakie szczególne wyzwania lub swobody ma reżyser, gdy dostaje zupełnie nowy projekt?
EB: Podczas reżyserowania otwierających odcinków musisz ustanowić wygląd oraz ton nowego serialu. Tak jak wszystko w telewizji, to proces wymagający współpracy, ale pozwala ci na bardziej kreatywne podejście. Oczywiście proces wygląda inaczej za każdym razem i kluczowe dla mnie jest znalezienie mojego własnego punktu wejścia do historii. Kiedy go znajdę, wszystko zaczyna się układać.
Wchodząc do serialu na samym początku, masz okazję spędzić więcej czasu ze scenarzystą. Debbie Horsfield przy Poldarku, Patrick Ness przy Class, Russel Lewis przy Endeavour, Chris Lang przy A Mother’s Son – pracowałem z paroma świetnymi scenarzystami i byli oni naprawdę skorzy do współpracy. I pomimo miliona projektów, które musiał ogarnąć, Steven Moffat zawsze był dostępny, by pracować nad scenariuszem odcinka świątecznego. Ten czas, jaki spędziliśmy razem i te rozmowy wniosły większą głębię i szczegóły: były nieocenione.
Masz również decydujący głos przy castingu, to jedna z najlepszych części procesu. Jesteś na samym początku przygotowań, milion decyzji musi zostać podjętych – masz tyle na głowie. Ale słyszeć, jak scenariusz zaczyna żyć, jak każdy aktor przynosi swoją własną interpretację, przesłuchiwać każdą kwestię, nigdy nie przestaje mnie to inspirować. Jest to jak świecenie na cudowny diament – nieustająco widzisz scenariusz z nowej perspektywy, w nowym świetle. Czujesz to prawdziwe uczucie narastania pędu. To porywające.
Jakim projektem zajmiesz się jako następnym i jeśli mógłbyś znów wpaść do Doktora Who, co chciałbyś wyreżyserować?
EB: Przerwą! Pracowaliśmy nad efektami specjalnymi do odcinka specjalnego tuż przed wyświetleniem go w Instytucie i był to gorączkowy rok, więc następnym projektem będzie kilka tygodni wolnego! Później czeka na mnie świetna historia z okresu zimnej wojny, którą zajmę się z przyjemnością i kilka innych projektów, nad którymi się zastanawiam.
Bardzo chciałbym zrobić więcej Doktora Who. To, co chciałbym nakręcić, a nie zostało jeszcze zrobione, jest naprawdę mroczne i straszne. Przed moim pierwszym odcinkiem rozmawiałem z moim synem o jego wspomnieniach o Doktorze Who. Jego najżywszym wspomnieniem był odcinek Puste dziecko („The Empty Child”) – gdy zobaczył go po raz pierwszy, wystraszył go na śmierć. Obejrzeliśmy go jeszcze raz razem i byliśmy przerażeni po raz drugi. To oraz następny odcinek, Doktor tańczy („The Doctor Dances”), to były niesamowite scenariusze ze wszystkimi elementami, które uwielbiam – niedawna przeszłość, pięknie zrealizowany świat osadzony w rzeczywistości, mocno emocjonująca historia z mrocznym sercem. Jeśli coś tak dobrego jeszcze raz powstanie, przybiegnę do Cardiff, by to nakręcić…
Źródło: RadioTimes
Hah, warto czasem przypomnieć że Doctor Who ma też reżyserów :P