Doktor i stereotypy: Classic Who
Jakie jest Classic Who, każdy widzi. A może właśnie nie?
Krzywdzących lub po prostu błędnych stereotypów o klasykach krąży mnóstwo. O jakości odcinków, o postaciach towarzyszek i tak dalej, właściwie o wszystkim. Tym razem, kontynuując wątek podjęty przez redakcyjną koleżankę Pegaz i w odpowiedzi na odzew ludu zabiorę się do burzenia kilku stereotypów na temat klasycznych Doktorów.
Pierwszy Doktor: zrzędliwy staruszek?
Taka powszechnie panuje opinia i oglądając kilka pierwszych odcinków, trudno jej się dziwić. Pierwszy potrafi być marudny, zadufany w sobie, szorstki – ogólnie rzecz biorąc, nieprzyjemny w obyciu i zaraz zaczynamy tęsknić za urokiem osobistym Dziesiątego; na domiar złego nie chce nawet ratować świata, a w pierwszym odcinku prawie morduje Bogu ducha winnego jaskiniowca kamieniem… Ale wytrwajmy, bo rozwój postaci, jaki odbywa się w erze Pierwszego Doktora, jest bez porównania i już niedługo Doktor zacznie robić się coraz bardziej doktorowy, a towarzysze coraz bardziej ogarnięci. Obiecuję. Same odcinki też są bardziej różnorodne i ciekawe, niż można by się spodziewać, utknąwszy na The Daleks i Marco Polo na miesiąc (ups). Na dowód:
The Edge of Destruction (co ja mówiłam o postaciach, hę?). The Aztecs, The Time Meddler (na odcinku historycznym da się nie zasnąć, zwłaszcza jeśli znowu skupimy się na dynamice między postaciami). The Romans: Doktor (się) bawi, (się) uczy, a na koniec podpala Rzym i przechodzi od „och nie, co ja zrobiłem” do „oto moje nowe życiowe powołanie” (owacje dla Hartnella za grę aktorską). Planet of Giants, The Celestial Toymaker, The Gunfighters: trzy odcinki oparte na dość oryginalnych pomysłach. The War Machines, zawierające prawdopodobnie pierwszą klasyczną badass-bohaterską scenę Doktora w historii serialu.
(Więcej o innym spojrzeniu na Pierwszego Doktora pisałam tutaj, więc już się hamuję i idę dalej).
Drugi Doktor: taki śmieszny włóczęga?
Ekscentryczny, komiczny, lekkomyślny, trochę głupkowaty, ale uroczy – takiego Drugiego poznajemy zaraz po regeneracji i takim, właściwie, widzimy go przez większość czasu; jego postać ma też jednak drugą stronę. Każdy Doktor ma swoje mroczniejsze momenty, morderstwo tu, złamane serce tam – ale kontrast pomiędzy dwiema radykalnie odmiennymi twarzami Drugiego jest równie niesamowity, co szybkość, z jaką potrafi przemienić się z wesołkowatego lekkoducha w (anty)bohatera bezlitośnie walczącego ze złem zgodnie z zasadą, że cel uświęca środki. (Patrz: The Invasion. The Ice Warriors. Wychowanie sobie małych dobrych Daleków tylko po to, by wypuścić ich na Skaro, żeby w imię wyższego dobra wymordowały jak najwięcej innych Daleków w The Evil of the Daleks). A gdzieś spomiędzy tego wyziera jeszcze trzecia twarz, trochę smutna, trochę nostalgiczna (weźmy rozmowę pomiędzy Doktorem a Victorią o tęsknocie za domem w The Tomb of the Cybermen, na przykład).
A tak przy okazji, tym, którzy twierdzą, że stare odcinki nigdy nie były zbyt efektowne, polecam obejrzeć scenę z wybuchającą TARDIS w The Mind Robber.
Trzeci Doktor: to ten, co to cały czas tylko siedział na Ziemi, prawda?
No nieprawda. Fakt, z powodów, których nie zdradzę, żeby nie spoilerować tym, którzy jeszcze nie wiedzą, Trzeci utknął na jakiś czas na Ziemi. Nie oznacza to jednak, że nie podróżował wtedy dalej niż od jednej zaatakowanej przez kosmitów walijskiej wioski do drugiej. Zdarzało mu się odwiedzać inne planety (The Curse of Peladon), inne wymiary (The Three Doctors), wyskoczyć na chwilę do równoległego wszechświata (Inferno) oraz podróżować w czasie (Day of the Daleks). Zresztą, choć w pewnym momencie TARDIS została wreszcie naprawiona, Doktor wciąż na Ziemię wracał (Planet of the Spiders), bo nie było tam wcale tak nudno. Niektórzy z fanów uważają nawet wczesne historie z Trzecim Doktorem za złotą erę serialu – i oglądając takie odcinki jak The Ambassadors of Death, Terror of the Autons czy The Daemons ciężko nie przyznać im choć odrobiny racji.
Czwarty Doktor: ekscentryczny dobry wujaszek?
Pogada, pożartuje, poklepie po plecach i poczęstuje żelkami – jak tu takiego nie lubić? A że zdarza mu się być złośliwym, nieuprzejmym, aroganckim oraz pozbawionym empatii, a jego uśmiech wygląda przerażająco… No właśnie. Na mojej prywatnej liście Kanonicznych Faktów, Które Fandom Zdaje Się Kolektywnie Ignorować, poczesne miejsce zajmuje fakt, że Czwarty wcale nie jest milusi. Serio. Do chyba wszystkich swoich towarzyszy (może z wyjątkiem drugiego wcielenia Romany i, no nie wiem, K-9) oraz innych napotykanych ludzi odnosi się często bardzo patronizująco czy nawet obraźliwie, a ego ma większe niż oczy, nos i zęby razem wzięte (a to jest coś). Weźmy, na przykład, The Ark in Space, The Face of Evil, The Invasion of Time… Czasem wypada też dość niepokojąco – dajmy na to, kiedy w Revenge of the Cybermen poszczuł faceta Cybermatem albo w tej scenie pod koniec The Armageddon Factor, gdzie władza wynikająca z posiadania klucza czasu wydaje się uderzać mu trochę do głowy i ciężko stwierdzić, na ile się zgrywa, a na ile tak serio za chwilę wybuchnie Złym Śmiechem… Oczywiście to wciąż Doktor, i gdyby zaprosił mnie na pokład TARDIS, to pewnie, że bym nie odmówiła, ale pewnie kłóciłabym się z nim równie dużo, co Sarah Jane.
Piąty Doktor: golden retriever puppy?
Taki kochany, taki uroczy, taki miły… Oczywiście, to prawda, ale jak głosi starożytna mądrość: beware the nice ones. Piąty dzieli brawurę Czwartego, opiekuńczość Trzeciego oraz (choć w mniejszym stopniu) poczucie misji Drugiego, co jest ogólnie rzecz biorąc doskonałym przepisem na bohatera, ale też potencjalnie wybuchową mieszanką. To taki niespotykanie spokojny człowiek, dopóki się nie zdenerwuje, a wtedy, kiedy dasz mu wystarczająco dobry powód, strzeli ci między oczy albo podpali i popatrzy, jak płoniesz. Nie bez obowiązkowego przejściowego moralnego kaca, oczywiście – ale zawsze. Nie ma w tym oczywiście nic specjalnego – każdy Doktor tak ma – ale w tym wcieleniu, w gruncie rzeczy o wiele łagodniejszym i pokojowo nastawionym niż poprzednik i następca, dla niektórych bywa to zaskoczeniem. Sami należycie do nieprzekonanych? Polecam Earthshock, Resurrection of the Daleks oraz Planet of Fire.
Szósty Doktor: ten idiota w kolorowym wdzianku?
Parafrazując Jayne’a z Firefly, jak facet wychodzi na ulicę w takim płaszczu, to wiesz, że nie boi się niczego…
Wzniecanie rewolucji, zabijanie potworów, wysadzanie planet – to wszystko przełknę bez mrugnięcia okiem. Ale przyznam, że Doktor z dowcipem na ustach wpychający ścigającego go strażnika do balii z kwasem, żeby ten się żywcem rozpuścił (Vengeance on Varos), mnie zszokował. Choć tak naprawdę o tym, że Szósty może nie być takim radosnym klaunem, jak mógłby sugerować strój, przekonujemy się już na wstępie (The Twin Dilemma), gdy w poregeneracyjnym szoku coś mu się pomieszało i próbuje gołymi rękami udusić swoją towarzyszkę (nie zmyślam). Później traktuje ją już lepiej, znaczy się, ciągle na nią krzyczy, ale przynajmniej nie morduje… Wciąż jest wyjątkowo głośny, arogancki i brutalny, a przez problemy z produkcją serialu część jego zaplanowanych odcinków poszła do kosza i pod koniec (The Trial of a Time Lord) postać Szóstego właściwie dopiero zaczyna się rozwijać, i dopiero wtedy zaczęłam się powoli do niego przekonywać. Poza Trial trochę bardziej ludzką twarz Szóstego możemy zobaczyć w, hm, może Revelation of the Daleks? A najlepiej sięgnąć od razu do Expanded Universe: książek, na przykład, albo jeszcze lepiej, słuchowisk z Evelyn Smythe, gdzie, jak przyznaje sam Colin Baker, dopiero poznajemy Szóstego tak naprawdę.
Siódmy Doktor: ?
Na pierwszy rzut oka, taki śmieszny mały człowieczek w paskudnym swetrze, robiący magiczne sztuczki, gadatliwy, zabawiający publiczność… Nie mogę jednak powiedzieć, że taki stereotyp panuje w fandomie, bo ktokolwiek obejrzał jego odcinki, zaraz pospieszy was poinformować, że Siódmy był najbardziej mroczną i moralnie wątpliwą inkarnacją Doktora. Czy to zatem jest stereotyp warty zrewidowania? Cóż, nie do końca, bo muszę przyznać, że… to sama prawda. Obejrzyjcie sobie The Curse of Fenric, a na deser może też posłuchajcie serii Big Finish z Ace i Hexem i gwarantuję, że się zgodzicie. Nie dość, że czasem trudny w obyciu poprzez drastyczne wahania nastrojów, to jeszcze wyjątkowo niebezpieczny, i stale coś knuje, i wysługuje się towarzyszami do własnych pokątnych celów. (Battlefield, Remembrance of the Daleks, 26. sezon, praktycznie cała jego seria książek…)
Ale jak dla odmiany chcecie zobaczyć jaśniejszą stronę Siódmego, to polecam moje dwie ukochane, przecudnie kiczowate i zakręcone Dziwne Doktorowe Dystopie™: The Paradise Towers oraz The Happiness Patrol. (Lepiej nie będzie).
Ósmy Doktor: zakochany dandys?
Przede wszystkim wciąż czekam na dzień, w którym spora część fandomu oraz większość oficjalnych mediów dotyczących Doktora (strony internetowe BBC itd.) wreszcie uwzględnią fakt, że Ósmy Doktor nie kończy się na filmie z 1996 roku. Wiem i rozumiem, że BBC stara się odcinać serial od Expanded Universe, ale skoro zrobiliśmy The Night of the Doctor, i to w ten właśnie sposób, to naprawdę… Co mam na myśli? Noc Doktora kocham właściwie za wszystko (po pierwsze, jest tam Ósmy; po drugie, są tam Siostry z Karn…), ale przede wszystkim za to, że uwzględniła, jak długą drogę przeszła postać Ósmego od czasu tamtego filmu – kto widział jedno i drugie, a zwłaszcza jeśli się ponadto co najmniej otarł o EU, ten wie, o czym mówię: to nie był już ten sam Doktor. To był Doktor po przejściach: (Dark Eyes, ktokolwiek?), nieźle przetrzepany przez los, bardziej cyniczny (sarkazm jest cechą wrodzoną Doktora i nie może go zabraknąć w żadnej regeneracji), dramatyczny i autodestruktywny (a jednak wciąż okazjonalnie entuzjastyczny w ten charakterystyczny dla siebie sposób), lepiej ubrany. Do tego wspomina swoich towarzyszy ze słuchowisk, nie miejmy zatem wątpliwości: Moffat wiedział, co robił. Jeśli zatem znacie Ósmego tylko z filmu, to cóż, jeszcze go nie znacie, tyle wam powiem.
P.S. Na koniec chciałam zaadresować jeszcze jeden stereotyp, którego zabrakło mi w oryginalnym tekście: Dziewiąty, „the sassy Doctor”. Jasne, miał cięty język i celne riposty, ale że niby jako jedyny? Obejrzyjcie The Time Meddler, The Tomb of the Cybermen (część pierwszą), The Time Warrior, The Deadly Assassin, The King’s Demons, The Trial of a Time Lord, Remembrance of the Daleks, The Night of the Doctor i proszę, powiedzcie mi to jeszcze raz, prosto w twarz. No, dalej.
Dobroć czysta.
nie weim co napisać wieć wklejam ciekawy mem o polskim doctorze who!! a jednak on naprawde istnieje!!
https://i1.kwejk.pl/k/obrazki/2017/02/38d6236361f3bab65f0b1e3f2a0fa470.jpg
Można się śmiać, ale już dawno doszedłem, że toi-toie to najlepszy kamuflaż w tym kraju. Gdybym zobaczył toi-toi w środku lasu to niespecjalnie bym się zdziwił.
Szczerze mówiąc Doktor niebrzydzący się przemocą to coś co zawsze mnie odpychało od Classic Who. Taka forma jest zdecydowanie nie dla mnie – pozostanę chyba fanem jedynie New Who :P
Tylko, że on się jej brzydzi. Tylko czasami nie ma wyboru.
No sorry, ale Jedenastemu też się zdarzyło zabić z zimną krwią i o sprawie nigdy nie wspominać.
No nie wiem, wydaje mi się wręcz, że w New Who mamy więcej pokazanej bezwględności Doktora.
Gdzie w internecie można za darmo i bez pobierania obejrzeć classic who z lektorem?