10 lat minęło – The Impossible Planet
Tajemniczość, Oodowie i znaczki na ciele, czyli oglądamy Niemożliwą planetę.
W tym tygodniu rozpoczyna się kolejny dwuczęściowiec – i to od razu wielką tajemnicą. Zresztą ta zagadkowość jest główną osią tego odcinka, mimo że pozornie na to nie wygląda. Matt Jones przedstawił nam w końcu historię w bardzo amerykańskim stylu – wyprawa w kosmos, badanie ciekawych zjawisk, nagle coś idzie nie tak, zaczynają ginąć ludzie (zarówno bohatersko, jak i tragicznie), statek się rozpada i wszystko dąży do katastrofy. Kto inny mógłby tu pomóc, jeśli nie Doktor? Tylko zaraz, gdzie tu tajemniczość? Od razu na początku, Doktor i Rose trafiają na napisy, których nie potrafi przetłumaczyć TARDIS. TARDIS! Muszą być bardzo stare. Zaraz potem bum – tytułowa niemożliwa planeta, która utrzymuje się na orbicie wokół czarnej dziury! Potem seria wstrząsów, przekładana przypadkowymi Oodami mówiącymi jak gdyby nigdy nic “On się obudził”. Kto? Jaki on? Nikt nie wie, Oodowie też nie. Tymczasem jeden z członków załogi zostaje opętany przez nieznaną bestię i zabija swoją koleżankę, wyrzucając ją w przestrzeń kosmiczną (podczas gdy sam chodził po niej bez żadnego problemu i żadnych zabezpieczeń). Wiele umiejętnie budowanego napięcia, bo właściwie nic nie wiemy i cały czas czekamy, nie narzekamy jednak na nudę.
Zwróciłem uwagę jeszcze na kilka istotnych elementów. Po pierwsze, niemal na samym początku odrywa się fragment statku, gdzie znajduje TARDIS, w związku z czym Doktor traci swój wehikuł czasu i “jest uwięziony”. No straszne. Zawsze mnie to niezwykle irytuje, zamiast budować napięcie, czy też powodować złość i smutek (co jest pewnie zamiarem scenarzystów w takich sytuacjach) – wiadomo, że serial się nie skończy, a Doktor w końcu TARDIS w jakiś sposób odzyska. Więc po co się bawić jak dzieci w przedszkolu? Taki przedmiot znikający za plecami, który dla dziecka po prostu znika ze świata. Schowajmy, nikt się nie zorientuje. No przednia zabawa, tyle strachu, tyle niepokoju… NIE. Bezsensowny i irytujący motyw. Ale za to poprawiają to Oodowie. Oodowie, którzy swoimi wtrętami i całą swoją postacią budują z jednej strony miłą atmosferę, ale też pewną tajemniczość i grozę. Znacznie lepiej niż TARDIS, która “przepadła”. Przy okazji poznajemy rasę, która w ciągu kilku następnych serii odegra bardzo istotną rolę.
Pod względem aktorskim wypadło to naprawdę przyzwoicie. I nawet nie chodzi mi wyjątkowo o Davida Tennanta. Największy plus to zdecydowanie Will Thorp, który wcielił rolę Toby’ego Zeda. Zawsze robią na mnie wrażenie aktorzy grający postaci dynamicznie się zmieniające, opętane, bo wymaga to wiele wyczucia, talentu, błyskawicznej przemiany. Od spokojnego technika naukowca, do człowieka opętanego przez bestię, okrutnego, z bezlitosnym spojrzeniem, mordującego swoją koleżankę. To lubię. Zresztą cała załoga jest świetnym przeglądem różnych osobowości, zupełnie różnych, ale ostatecznie oddanych sobie nawzajem. I wszystkim absolutnie należą się gratulacje za poszczególne kreacje. A poza tym David Tennant.
Pierwsza historia dwuodcinkowa w tej serii miała wyraźnie rozłożone akcenty – pierwsza część miała być oczekiwaniem (udanym) na (nieudany) finał opowieści. W Niemożliwej planecie (“The Impossible Planet”) mamy pierwszą część historii, która oczywiście jest też wprowadzeniem i oczekiwaniem na drugą część – Doktor ma wejść do wielkiej dziury bestii, a załogę statku atakują Oodowie. Ale już ta historia była częściowo autonomiczna, miała swoją akcję, swoje wydarzenia, swoje dramaty, była także oddzielną opowieścią. A na drugą część w dziurze i z krwiożerczymi Oodami czekamy jeszcze tydzień.
A jaką wy macie opinię o tym odcinku? Piszcie w komentarzach.
ah, mój ulubiony odcinek 2. sezonu :)
“No co wy, Przecież jest dopiero połowa sezonu Ashildr jakoś odwlecze tego kruka”
Bardziej lubię kolejny odcinek – Bestia! – ale ten też jest niesamowity. Motyw Golda “The Impossible Planet” jest po prostu genialny, czuje się tę planetę gdzieś daleko w kosmosie i ludzi, bezbronnych, ale i stojących w obliczu czegoś nie tylko groźnego, ale i pięknego. Wspaniałe, zresztą cały pomysł na ten odcinek jest świetny. Dlaczego Matt Jones nie napisał nic więcej do Doktora Who?
Ja tam lubię, gdy Doktor traci TARDIS. Wtedy przynajmniej wiadomo, że nie może jej użyć, a tak człowiek spędza pół odcinka zastanawiając się, czemu stoi w kącie. Poza tym bardzo do mnie przemawia to, że wystarczy stracić środek transportu, a nagle cały wszechświat się staje bardziej niebezpieczny i mniej przyjazny, aż chce się wrócić na Ziemię. A Doktor naprawdę nie patrzy, gdzie ląduje, już dawno powinien gdzieś utknąć.