Jaki jest Steven Moffat, nie każdy widzi tak samo

Jaki jest Steven Moffat, nie każdy widzi tak samo – czyli analiza największego trolla BBC.

Steven Moffat. Moffat. Wypowiedzenie tego nazwiska w odpowiednim gronie wywoła najprawdopodobniej kłótnię, która może spowodować zerwanie wieloletnich przyjaźni, potłuczone naczynia i zniszczone komputery. Oczywiste było, że kiedy skończyła się era Russella T Daviesa i kiedy zmieniono praktycznie wszystko, łącznie z paniami sprzątającymi i firmą cateringową, czekał nas nie tylko nowy Doktor o twarzy Matta Smitha, ale także zupełnie inna filozofia serialu. Część widzów kocha obecnego głównego scenarzystę (istnieje również podgrupa, która kocha go nienawidzić, z jednej strony planująca jego morderstwo, a z drugiej budująca ołtarzyki w szafkach), inni nienawidzą i uważają, że źle wpływa na serial, zbyt „naciąga” fabułę oraz źle konstruuje postacie, pozbawiając je charakteru.

Steven Moffat urodził się 18 listopada 1961 roku, jest Szkotem (co słychać) i zanim wsiadł do pociągu z Markiem Gatissem i stwierdził, że Sherlock Holmes zasługuje na podróż w czasie do XXI wieku, pisał sitcomy. Pierwszym był Press Gang emitowany przez ITV w latach 1989-1993, za który otrzymał nagrodę BAFTA. Następnym projektem był Joking Apart – również sitcom, oparty na jego doświadczeniach po rozstaniu z pierwszą żoną. Swoją historię o pracy w szkole wykorzystał z kolei w Chalk. W latach 2000-2004 pracował nad serialem Coupling opowiadającym o kilku parach, między innymi o Stevenie i Sue (Sue Vertue to jego obecna żona, producentka Sherlocka). W 2007 roku stworzył Jekylla – luźną adaptacje powieści „Doktor Jekyll i pan Hyde”, a w 2010 wsiadł do rzeczonego pociągu i razem z Gatissem wyprodukował Sherlocka. Tyle Wikipedii o karierze Stevena Moffata. Teraz kilka słów o tym, w jaki sposób znalazł się na planie Doktora Who.

Jak połowa obsady i twórców Moffat był, jest i raczej nie zapowiada się, żeby przestał być fanem Doktora. w 1999 roku napisał parodię Doktor Who i klątwa nieuchronnej śmierci („Doctor Who and the Curse of Fatal Death”), która na ekranach pojawiła się jako część CoSteven Moffat, kadr z "The Five(ish) Doctors"mic Relief’s Red Nose Day (Comic Relief to organizacja charytatywna,  która ma na celu niesienie pomocy w Wielkiej Brytanii i Afryce, a Red Nose Day to finał akcji odbywający się w marcu, BBC tworzy wtedy specjalny blok programów, w którym za darmo biorą udział największe gwiazdy stacji). Grał w niej między innymi Rowan Atkinson i Hugh Grant. Wcześniej Moffat napisał jeszcze kilka krótkich opowiadań o Doktorze. Kiedy głównym scenarzystą był Russell T Davies, Moffat napisał kilka odcinków uznawanych przez wielu za najlepsze. Trzy lata z rzędu nominowany był do nagrody Hugo, a odcinki Mrugnięcie („Blink”) Dziewczyna w kominku („The Girl in the Fireplace”) otrzymały nominacje do nagrody Nebula. Mrugnięcie ponadto zostało nagrodzone BAFTA Craft Award oraz BAFTA Cymru AwardTen odcinek uznano w 2007 roku za najlepszy w serii zdaniem czytelników „Doctor Who Magazine”. Całkiem duże pasmo sukcesów, tak ze strony branży, jak i fanów – w takim razie co poszło źle? W 2008 roku BBC ogłosiło, że to Steven Moffat przejmuje stery TARDIS i staje się głównym scenarzystą. Nie mówię, że to jest to, co poszło źle… Jeszcze nie.

Jak pisze Moffat? Słowem kluczowym określającym jego styl byłyby wszelkiego rodzaju zwroty akcjiMomenty, w których z dumnym wyrazem twarzy siedzimy przed ekranem komputera czy telewizora z przekonaniem, że teraz absolutnie nic nas nie zaskoczy. A jednak kilka minut później łapiemy się za głowę i nerwowo przemierzamy cały dom, zadając ciąg pytań, na które nigdy nie uzyskamy odpowiedzi. Lubię być zaskakiwana podczas oglądania serialu czy filmu. Lubię te chwile, w których niczego już nie jestem pewna i nie mam pojęcia, co będzie dalej. Jednak myślę, że Moffat czasem przesadza z ich ilością. Widz nie czuje się już zaskoczony i cały odcinek ogląda z podejściem „i tak coś się stanie, nie ciesz się za bardzo”. Lepiej czasem trochę zejść z tonu i zrobić coś raz a porządnie, jak Davies zrobił z Twarzą Boe. Gdybym wcześniej nie ujrzała tego na tumblr i nie została poinformowana, prawdopodobnie miałabym taką samą minę jak Martha i Doktor. Moffat jest także znany z okrutnych cliffhangerów, których niestety często nie chce, a może nie potrafi skończyć i logicznie wyjaśnić. Do teraz nie mogę zrozumieć, dlaczego doprowadził Clarę do skoku w linię czasu Doktora, całej tej dramatycznej sytuacji, którą oglądałam z zapartym tchem i z niecierpliwością czekałam na jej wyjaśnienie w rocznicowym odcinku, żeby potem… nie zrobić z tym nic. Absolutnie pominąć. Zapomnieć. Tak, wiem – Moffat lubi wyciągać wątki sprzed dwóch sezonów i machać nimi przed oczami widza, ale jednak wolałabym nie rozwlekać tego na kilka serii. To prowadzi mnie do określenia kolejnego punktu na liście „czym Steven Moffat lubi męczyć widza” – foreshadowing, co po polsku można określić jako „zapowiadanie” czy „zwiastowanie”. Praktycznie rzecz ujmując jest to malutki szczegół, który jakiś czas później wraca ze zdwojoną siłą i sprawia, że zadajemy sobie pytanie „jak mogłem być tak ślepy?!”. U Moffata nie istnieje takie coś jak przypadek. Fani Doktora Who i Sherlocka nauczyli się już, że rzadko kiedy jakiś element w odcinku pojawia się przypadkowo, w wyniku zabiegania czy niedopatrzenia. Co może skutkować tym, że fani jeszcze przed premierą odcinka wiedzą mniej więcej, jak będzie on wyglądał lub też tworzą zabawne, nieprawdopodobne teorie, które – choć czasami całkowicie wyssane z palca –  zaskakują argumentacją i szczegółowością.  Jak podsumować pisanie Moffata? Wibbly-wobbly, timey-wimey. 

Istnieje też inna kwestia dotycząca tego, jak pisze Steven Moffat. Wielu widzów twierdzi, że źle traktuje postacie kobiece, nie tworząc silnych, niezależnych osobowości, ale bohaterki podporządkowane mężczyznom. Według testu Bechdel, który sprawdza, ile dwie bohaterki rozmawiają pomiędzy sobą na tematy inne niż mężczyźni (chodzi o  grafikę, a o samym teście można poczytać w angielskiej Wikipedii), Russell T Davies zdaje ten test w 89%, zapewne dzięki postaci Donny, która uzyskuje wynik 100%. Steven Moffat zdaje go tylko w 57% (test przeprowadzono jeszcze przed pojawieniem się postaci Clary na stałe). Oczywiście takie porównanie nie jest jednoznacznym wyznacznikiem, czy twórca jest seksistowski czy nie, wielu krytyków uważa zaś, że jest on zbyt prosty, aby zmierzyć zaangażowanie postaci kobiecych w filmach. W tej kwestii pozostaję neutralna. Nie miałam jeszcze szansy powtórzyć maratonu „New Who”, a kiedy ogląda się serial po raz pierwszy i z każdym odcinkiem zakochuje coraz bardziej, ciężko patrzeć na takie sprawy. Pozostawiam wam pole do popisu i twórczej kłótni.

David Tennant o Stevenie Moffacie
David Tennant o Stevenie Moffacie: „Wyobrażam sobie, że Steven siedzi w domu i zastanawia się: okej, co mogłoby przestraszyć dzieciaki?”

Nie mam jednoznacznej opinii na temat Stevena Moffata. Moją pierwszą stycznością z nim był Sherlock, do którego nie mam absolutnie żadnych zarzutów (może oprócz ostatniej sceny z udziałem Irene Adler). Moffat to zdecydowanie scenarzysta nieobawiający się ryzyka (patrz: 50 rocznica Doktora Who), gotowy postawić wszystko na jedną kartę i wystawić się na gniew fanów. Ale gdzie kończy się niezależność, a zaczyna zbywanie i absolutny brak szacunku do fana? Owszem, podążając za słowami Matta Smitha – never apply logic to Who („nigdy nie szukaj logiki w Doktorze Who”), ale z drugiej strony nie chcę serialu, który jest zlepkiem poszarpanych wątków; chcę historię z początkiem, środkiem i zakończeniem, nawet przeżyję, jeśli nie będą one w tej kolejności. Jego odcinki w erze RTD były niezaprzeczalnie lepsze. Każdy z nich jest napisany wybitnie w jego stylu, będąc jednak wciąż spójną historią. Uważam, że Moffat nadal powinien budować Whoniwersum, ale nie na stanowisku głównego scenarzysty, przez które czuje chyba zbyt dużo swobody. Jestem świadoma, że Steven Moffat jest fanem (co swoją drogą BBC usilnie pokazywało w materiałach okołorocznicowych) i jak każdy fan tworzy swoje własne teorie, wymyśla historie, które chciałby wcielić w życie. Tylko że niektórzy potrafią spojrzeć na nie i powiedzieć „to jest świetne, ale zupełnie bez sensu”. I niestety niektórzy tworzą je tylko w zaciszu domowym, żeby ludzie internetu mieli co czytać, inni zaś piszą coś, co potem staje się kanonem. Czasem świetnym, a czasem przyjętym z głębokim westchnieniem i cichym mamrotaniem „to nie tak miało być”. Cóż, fanom Moffata pozostaje ze spokojem czekać jeszcze trochę ponad miesiąc na premierę nowej serii, jego antyfanom – także czekać, ale już z mniejszym spokojem.

36 thoughts on “Jaki jest Steven Moffat, nie każdy widzi tak samo

  1. Bardzo dobrze wyważony artykuł. Chętnie rozwinęłabym tylko wątek postaci pozbawionych charakteru, bo to przeszkadza mi chyba najbardziej. W którymś momencie trudno się emocjonować losami ludzi, którzy przeżyli absolutnie wszystko, n równoległych linii czasu, n+5 śmierci, utratę dziecka, rozwodzą się i „zwodzą” w ciągu pół godziny odcinka, etc. etc. – i nic z tego właściwie nie wynika.
    Tyle, że ja nigdy nie będę antyfanką Moffata, ponieważ bardzo kocham odcinek jubileuszowy i on, wraz z przystawkami (Night of the Doctor!!) rekompensuje mi wszystko, wstecz i pewnie wprzód :) (No trudno, to o Clarze dowiemy się kiedy indziej :P)

  2. „epizod Mrugnięcie”- i w tym momencie odechciało mi się czytać ten artykuł. Błagam was ludzie! Są jakieś granice! Chyba nie znajdzie się osoba, która znałaby odcinek „Mrugnięcie”, a nie miała pojęcia, czym jest Blink, zwłaszcza, że w openingu każdego odcinka jest angielski tytuł. Do tego momentu artykuł mi się podobał, ale muszę ochłonąć zanim dokończę go czytać.

    1. Od bardzo dawna stosujemy podwójny zapis tytułów (tytuł polski, tytuł oryginalny) i tak zostanie, bo jesteśmy polską stroną, piszemy po polsku i wiemy, że są wśród naszych czytelników osoby, które oglądają serial tylko po polsku. Jeśli drażni cię twój ojczysty język – jest mi bardzo przykro, ale naszych zwyczajów nie zmienimy. :)

        1. Serial nie jest emitowany pod takimi tytułami. (Obecnie, kiedyś może był).
          Od miesięcy tak piszemy, czemu teraz zaczęło przeszkadzać? Może lepiej byłoby napisać coś miłego autorce, która właśnie zadebiutowała?

          1. Według mnie to również głupota i mnie także to przeszkadzało :)
            To brzmi źle i razi jak „czas-maso…”
            No ale nie ma co o to robić kłótni. Chociaż według mnie łatwiej komuś wpisać w google Blink i znaleźć o czym był odcinek niż „Mrugniecie”. Tak samo po czołówce chyba bardziej się kojarzy angielskie tytuły.
            Zależy od gustu, a każdy może wyrazić swoje zdanie :)

            Wracając do tematu Moffat strasznie wiele rzeczy pokręcił, chciałbym dowiedzieć się jak Clara i Doctor wyszli z wiru czasowego, skąd Clara dostała jego numer… mam nadzieję, że temat ten będzie jeszcze poruszony :)
            Nie potrafię ocenić, który z nich był lepszy. I nawet według mnie nie opłaca się o to kłócić i robić wojen (które już są), każdemu pasuje coś innego – ale przecież chodzi o to abyśmy mieli przyjemność i rozrywkę. A chyba obu Panów nam tego dostarcza ;)

        2. Czy znalazłeś na tej stronie chociaż jeden artykuł ze zwrotem „Doctor Who”? Wszędzie pojawia się „Doktor Who”. Uważam, że tłumaczenie odcinków ma jak najbardziej sens. W końcu część odcinków była puszczana w Polsce i miała polskie tytuły, więc o co ten raban?

      1. Rozumiem, że jesteście polską stroną, ale te tłumaczenia tytułów są naprawdę kompletnie bez sensu, prawdopodobieństwo, że ktoś zna tylko polski jest znikome; prawdopodobieństwo, że zupełnie bliżej nikomu nieznany przekład bardzo znanego tytułu będzie drażnić – ogromne. To jak zrobić z hobbitów niziołki trochę – no owszem, można, ale po co, jak doceni garstka, a co najmniej dziwić, jak nie razić będzie wielu.

        1. Nie wszyscy znają angielski. Nie możemy zakładać, że wszyscy znają angielski. Aroganckie byłoby założenie, że wszyscy znają angielski. Są wśród nas whomaniści którzy mają 12, 13, 14 lat – mają prawo nie znać angielskiego albo nie znać go na tyle, by rozumieć tytuły odcinków. Piszemy dla wszystkich i dlatego wprowadziliśmy kompromis w postaci podwójnego zapisu. To nie była spontaniczna decyzja, tylko efekt dyskusji.

          1. Jeśli już gdzieś, to w starszym pokoleniu może nie wszyscy znają angielski. Whomaniści, którzy mają 12, 13, 14 lat przypuszczalnie w znacznej części już od przedszkola uczą się tego języka, a w szkole obowiązkowo, i kilka tytułów ich nie obrazi arogancją… Jeśli już, na pewno odwróciłabym proporcje – przy pierwszym użyciu przekład w nawiasach, ale normalnie można się odwoływać do angielskich tytułów (tak jak w wypadku bardzo wielu nietłumaczonych rzeczy, do których Autorka się odwołuje i problemu nie ma).

            1. Anglofilia, anglofilia wszędzie. Prawdopodobnie większość z czytelników, a na pewno cała redakcja totalnie kocha język angielski. Ale nie zmienia to faktu, że wymaganie znajomości języka nie należy do naszych praw, żyjemy i publikujemy w kraju, który jako urzędowy język ma wpisany w konstytucji język polski, a znam conajmniej kilka osób, które czytają tę stronę, oglądają Doktora Who i NIE ZNAJĄ angielskiego, wobec czego tłumaczenie nazw odcinków może pomóc w skojarzeniu, o który odcinek chodzi. Oglądanie Doktora Who nie oznacza znajomości angielskiego, niestety (lub stety). Naprawdę wyliczyliśmy w tej kwestii wszystkie za i przeciw, wobec czego zgodnie, całą redakcją będziemy teraz obstawiać przy swoim. Decyzja zbiorowa.

            2. Można NIE ZNAĆ angielskiego na poziomie wystarczającym do oglądania serialu bez napisów, nie wiem, którym trzeba być rocznikiem w Polsce, albo co trzeba zrobić, żeby nie otrzymać obowiązkowej, powszechnej edukacji w zakresie tego języka, umożliwiającej rozpoznawanie (przy pomocy przekładu w nawiasie na przykład) oryginalnego, powszechnie i wszędzie z wyjątkiem Gallifrey.pl używanego tytułu odcinka lubianego serialu… Zbiorowa nie znaczy dobra.

            3. Serio? Wystarczy być moją mamą z rocznika 66, uczaca się rosyjskiego zamiast angielskiego i żyjąca całą swoją mlodosc w prl…tak, moja mama ogląda doktora i nieznajomość angielskiego jej w tym nie przeszkadza, ale tytułów odcinków nie rozumie.

            4. oto co trzeba zrobić, by nie uzyskać „obowiązkowej, powszechnej edukacji”. A jest magistrem ekonomii, kto by pomyślal. Chyba jednak arogancja w tej kwestii pozostaje arogancja.

            5. SAMA napisałam WYŻEJ, że jeśli nieznajomość angielskiego, to w starszych rocznikach, a nie wśród 12-15 latków, dla których ponoć te tłumaczenia są. Ciekawe, czy Twojej mamie, albo komukolwiek, przeszkadzałyby oryginalne tytuły (i czy w ogóle kiedykolwiek była na gallifrey.pl), zawsze w takiej sytuacji odzywają się dzielni obrońcy uciśnionych przez wstrętnych arogantów niewierzących w to, że kilka angielskich słówek może komuś zaszkodzić. No cóż, ja taką obronę, i przekonanie, że to, że samemu się rozumie tytuły, to coś zupełnie wyjątkowego i dla mas niedostępnego uważam za arogancję… Samych uciśnionych w realu jakoś nie ma.

            6. A może po prostu ty takich ludzi nie znasz. Naprawdę warto by przestać oceniać wszystko tylko po własnym dośwaidczeniu. Sama znam ludzi około 17-16 letnich, który nie znają angielskiego. (Moja mama zagląda na tą stronę -wiesz?) A nawet jeśli tłumaczenia są dla osób w wieku 25-100 lat, które uczyły się w szkole innych jezyków, to co? Nie możemy dla nich tłumaczyć? Parafrazując ciebie, mamie tararity, albo komukolwiek, nieprzeszkadzałyby oryginalne tytuły. A może przeszkadzałyby choćby z tego samego powdu dla którego tobie przeszkadzają polskie?

            7. Polskie przeszkadzają kiedy są używane jako główne, ponieważ brzmią śmiesznie i dezorientujaco. Jeżeli komuś przeszkadzają oryginalne tytuły ulubionego serialu, to co by robił na stronie dla ludzi, którzy chcą o nim wiedzieć więcej? I ponownie, twierdzenie, że ludzie wokół nie poradzą sobie z paroma słowami po angielsku z ewentualną pomocą w nawiasie, to jest właśnie arogancja i traktowanie innych jak idiotów. Ilu lat edukacji w.zakresie angielskiego trzeba, żeby podołać odwolaniom do oryginalnych tytułów wg Ciebie?

            8. Jesteśmy w Polsce. Polska ma swoje oficjalne nazwy odcinków. Językiem oficjalnym jest tu polski. Byłby problem, gdyby autorka wzięła sobie te tłumaczenia z tyłka, ale wzięła je z oficjalnych danych BBC więc problemu nie ma. To kwestia osoby (i tego gdzie oglądała serial), które tytuły są dla niej bardziej znaczące i rozpoznawalne. A jak ktoś nie kojarzy tytułów po polsku to ma w nawiasie brytyjskie. I po pierwsze arogancja nie równa się traktowaniu jak idiotów (odsyłam do słownika). Nikt tu nikogo nie traktuje jak idiotów. Strona wybrała taką a nie inną strategię, bo wyobraź sobie są ludzie, którzy nie są anglofilami i którzy wolą tytuły przetłumaczone. Są ludzie, którzy nie wstydzą się języka polskiego na każdym kroku i z jakiegoś dziwnego powodu nie uważają, że polski zapis jest gorszy od angielskiego. Nie jesteś jedną z nich – twój problem.Mówienie „przeczytałam tytuł <> i odechciało mi się czytać cały artykuł” to dziecinada. Tyle ode mnie. Nie będę się dłużej kłócić. To nie ma sensu.

            9. To nie ja napisałam, że cokolwiek mi się odechciało, sama z przyjemnością przeczytałam cały, dobry i interesujący artykuł, przełknęłam irytujące przekłady, chociaż też mnie uderzyły, i napisałam merytorycznie o czym innym – zareagowałam dopiero na pierwszy komentarz Lierre, bo nie przyjmuję Waszych argumentów i uznałam za stosowne poprzeć kogoś, kto może zbyt stanowczo, ale zwrócił uwagę na problem, który też widzę. No tak, uważam, że tytuły oryginalne w powszechnie rozumianym języku, używane w fanowskich dyskusjach od lat, są lepsze od zawsze trochę koślawych tłumaczeń, i że nie ma w tym nic złego, żeby wręcz promować poznawanie oryginalnych tytułów, a nawet może, o zgrozo, poznawanie angielskiego przy okazji oglądania mocno zanurzonego w tym języku i w tej kulturze serialu (angielski nie szkodzi w życiu jakoś bardzo). I serio, dlaczego mnie informujesz, że arogancja nie równa się traktowaniu jak idiotów i „odsyłasz do słownika”… no poważnie, odsyłam do mojego komentarza, co tam było napisane naprawdę, i co ma piernik do wiatraka tak poza tym…

            10. Moim zdaniem nie ma o co się kłócić. Jedni wolą oryginalny tytuł, a inni oficjalne tłumaczenia. Może polskie wersje są dla niektórych zabawne, ale to chyba nie jest powód by zżerać się z redakcją o to jakie stosować tytuły. Myślę, że wszyscy rozumieją, że ,,blink” to ,,mrugnięcie” i głupia jest kłótnia, które pisać pierwsze, a które w nawiasie. Uważam, że nie ma żadnej różnicy, ale jeśli denerwuje Cię wersja polska, to zawsze możesz czytać angielskie artykuły, gdzie wszystkie nazwy są oryginalne.

            11. Okej, podaj argument, a druga osoba go odrzuci. Bo jest dla niej niewygodny. W tym miejscu sens tej dyskusji się kończy.

            12. To się zdarza, że podajesz argument, a druga osoba go odrzuca :( Niestety nie jest tak, że jak tararira coś pisze, to trzeba uznać, że pisze a) prawdę, b) coś, co rzeczywiście jest argumentem na rzecz jej tezy, c) w jedynie słuszny sposób nazywa pewne zjawiska arogancją lub nie.
              Zgadzamy się co do tego, że dyskusja w tym miejscu nie ma już sensu :D

            13. Mam znajomą z rocznika 73 uczyła się tyko francuskiego i hiszpańskiego. W prywatnej szkole, tak na marginesie i ogląda Doctora Who. Znam co najmniej pięć osób z 89 co uczyły sie jedynie rosyjskiego i niemieckiego. Mój kuzyn w wieku 15 lat uczy się teraz chińskiego, włoskiego i francuskiego. WNIOSEK – nie masz racji. Nigdzie nie ma napisane, że w polskiej szkole jest przymus uczenia dzieci angielskiego, albo że matury nie można zdawać z innego języka. 80% mojej klasy zdawało niemiecki na maturze i parę osób hiszpański.

            14. Zwłaszcza kuzyn, który uczy się chińskiego, włoskiego i francuskiego na pewno po prostu nie poradziłby sobie z „Blink”, rodzice, którzy tak dbają o edukację językową i posyłają na tyle kursów albo do tak dobrych szkół zawsze zaniedbują angielski, tak, że ludzi potem kilka słów w tym języku przerasta :D

            15. No, żeby poradzić sobie z paroma słówkami w obcym języku trzeba mieć co najmniej maturę… Jak ci ludzie z maturami z niemieckiego i hiszpańskiego widzą teraz angielskie tytuły piosenek na przykład, to płaczą i proszą o przekład zapewne, i kompletnie nie wiedzą, o co chodzi…

            16. Zakładanie, że wszyscy od dziecka uczą się angielskiego tak jak ty i że ma być tak jak ty byś zrobiła jest własnie aroganckie. Ja jestem z młodego pokolenia i angielskiego nigdy nie uczyłam się w szkole. Są inne języki – hiszpański, chiński, włoski, francuski. Jeśli wiesz lepiej jak ma być, to zgłoś się do redakcji i podejmuj takie decyzje, albo zakładaj własną stronę i rób jak chcesz (gwarantuję, że na pewno zgłosi się ktoś, kto i ciebie się czepi). Naprawdę denerwujące jest takie zachowanie, szczególnie, że taki styl pisania tytułów jest na tym portalu już od bardzo dawna. Wywlekanie czegoś co już się przyjęło i nikomu nie przeszkadzało po pół roku jest ZBĘDNE. Na dodatek ten tekst jest pierwszym tekstem nowej autorki, a ten artykuł prowokuje do dyskusji znacznie ciekawszych niż kłótnia o angielski. (Na marginesie – ja bym przetłumaczyła też cytaty po prawej stronie na Polski, ale nie zmuszam).

  3. Ja rozumiem. Ja naprawdę wszystko rozumiem. Można lubić/nie lubić Moffata. I jak to czyni wielu fanów – można ten temat bardzo mocno przeżywać. A jak człowiek pisze pod wpływem emocji to pisze szybko, nieskładnie i rzadko sprawdza co napisał. Ja to naprawdę rozumiem. Ale mimo wszystko, bez przesady – gramatyka nie musi być naszym najgorszym wrogiem. Jeśli piszesz artykuł, publikujesz go i chcesz być traktowana poważnie – pogódź się z nią. Zerwanie, potłuczenie i zniszczenie. Reszty błędów gramatycznych i stylistycznych nie wymienię, bo jak się uspokoisz to pewnie sama je znajdziesz. Takie byki naprawdę odbierają przyjemność z czytania…

  4. Szkoda tylko, że tak naprawdę Moffat w „Czasie Doktora” (specjalnie użyłem tłumaczenia) wcale nie wyjaśnił wszystkich wątków. Do tej pory czekam na rozwiązanie wątku z Zygonami z odcinka „Dzień Doktora”, ale pewnie tego się nie doczekam. Ten wątek oraz pojawienie się zapomnianego wcielenia Doktora uważam za największe błędy Moffata. Ale i tak RTD strzelił sobie w stopę odcinkiem „Miłość i potwory” oraz spierdzieleniem postaci Mistrza (zwłaszcza w odcinku „Koniec czasu”) i Moffat będzie musiał się mocno natrudzić, żeby to przebić w kategorii najgorszych wątków Doktora Who.

    1. RTD ma na koncie sporo wpadek, fakt. :) O tym może też kiedyś napiszemy. Oby nie hybryd, bo RTD dostałby zawału od kierowanej w jego kierunku negatywnej energii. :D A źle mu nie życzymy. Ciągle czekamy na powrót Torchwood. (My, Lierre…)
      Ale z Zygonami się nie zgadzam. Widzimy, że Osgood – „lokalny Doktor” – i Zygon ją udający rozumieją powagę sytuacji i wiedzą, że muszą się dogadać. Kate Stewart i jej Zygon siedzą przy stole i pertraktują. Wiemy, że są w stanie sobie poradzić bez Doktora, bo na tym polega rola Doktora – pokazuje ludziom ich możliwości. Nie musi ich do końca prowadzić za rękę. UNIT sobie da radę. Nie musi być to powiedziane wprost. (Well, wiemy, że Londyn przetrwał, więc musieli się dogadać. :D)
      Zapomniane wcielenie też można wyjaśnić, może trochę pokrętnie, ale… da się. ;) No i John Hurt był fenomenalny, ale to na marginesie.

      1. Zapomniane wcielenie jest jak najbardziej wyjaśnione, chodzi mi o to, że jest całkowicie zbędne. Zgadzam się, że John Hurt zagrał świetnie, chociaż uważam, że jego postać nie została dobrze napisana (ale o tym już kiedyś rozmawialiśmy i nie mam zamiaru tego alej ciągnąć). Co do Zygonów, wolałby jednak poznać ustalenia jakie zapadły podczas tej dyskusji (może to było w odcinku, a ja to przegapiłem). Ja rozumiem, że widz nie musi mieć wszystkiego podanego na tacy, ale dla mnie to jest urwanie wątku. O wiele lepiej mi się to podobało w odcinku „Zimna krew” (chyba tak należy tłumaczyć „Cold Blood”), gdzie widzimy próbę osiągnięcia kompromisu. Nie wyobrażam sobie jakby Moffat miał zakończyć ten wątek w momencie zasiadania do rozmów. A jeżeli chodzi o debiutującą autorkę, to ten artykuł oceniam pozytywnie i z chęcią przeczytam następne.

        1. True. Nie obraziłabym się za McGanna zamiast Hurta. Choć może Moffat nie chciał się wpychać w słuchowiska, które są wpisane w serialowy kanon, ale jednak trudno się do nich bezpośrednio odnosić… A Eccleston nie chciał, kompromis w sumie nie najgorszy. Ale rozumiem, że się może nie podobać. :) Rozumiem też, że mogą się nie podobać Zygoni, choć mi tego dopowiedzenia nie brakuje. A kto wie, może jeszcze się dowiemy – w ósmej serii ma być i Kate, i Osgood, więc aż się prosi o wrzucenie tegoż wyjaśnienia do ich odcinka w ramach budowania ciągłości 11-12. Ja lubię to Moffatowe przeciąganie. :) A przecież to wcale nie taki długi czas, ledwo parę odcinków, jeśli do takiego nawiązania rzeczywiście dojdzie (a moim zdaniem – musi).
          (Dzięki. <3 )

  5. Gratuluje świetnego artykułu! Przedstawione wady tórczości Moffata były, moim zdaniem, jak najbardziej słuszne. Mimo to nie odejmuje to uroku jego trzem sezonom ,,panowania” nad serialem. Uwielbiam odcinek ,,blink”, chociaż rzeczywiście urwanie wątku z ,,the name of the doctor” było zawodem. Każdy artysta ma swoje atuty i słabości i każdy postrzega jego dzieła inaczej. Ja postrzegam twórczość Moffata na plus. :)

  6. Mój subiektywny komentarz (zaznaczając, że uwielbiam Moffata):
    Ogólnie zawsze ludzie chcą mieć wszytsko podane na tacy… Ja bardzo się, cieszę, że Steven nie odbiera mi przyjemności „dopowiadania” :) Takie wątki jak wyjście Clary z linii czasu, czy umowy ludzko-zygońskie mogą mieć dwa dna. Albo w następnej serii , albo jeszcze następnej xD dowiemy się coś ciekawego, albo… to wątki mniej ważne : Clara i Doctor po prostu wrócili, Zygoni i ludzie – dogadali się :) To jest trochę inna sytuacja, jak z tym czego Doctor boi się najbardziej (drzwi 11, odc Kompleks Boga) , to było wyraźnie zaznaczone, mogliśmy być pewni, że Steven tego nie pominie! To samo ze szczeliną :) Ogólnie ten motyw uważam za MISTRZOSTWO ŚWIATA :DTo jest dopracowane w każdym calu arcydzieło, które zaskakuje :) Może jestem trochę dziwny, ale nie widzę wad w pisaniu Moffata :) Jego styl i pomysły pokochałem tak bardzo, że jak sam coś piszę, zastanawiam się, jak potencjalnego czytelnika zaskoczyłby w tym momencie Moffat :) Bardzo szanuję RTD za to, że był „ojcem” New Who. Jednak mam do niego właśnie wiele uwag, których nie będę już pisał, bo artykół dotyczy SM :)

  7. Że co? „Coupling” czyli serial, który uwielbiałem, gdy w Polsce istniał tylko BBC Prime to dzieło Moffata? O nie…

  8. Dobry artykuł.

    Oczywiste było, że kiedy skończyła się era Russella T Daviesa i kiedy zmieniono praktycznie wszystko, łącznie z paniami sprzątającymi i firmą cateringową,
    No, to chyba nie było do końca tak. Został chociażby Murray Go(l)d.

    To, co uwielbiam u Moffata, to:

    1) jego wyobraźnia i precyzja w stykaniu ze sobą płaszczyzn-elementów odcinków, która była najsilniejsza za czasów RTD: horror i II wojna światowa, XVII Francja i statek kosmiczny, Biblioteka w przyszłości i mała dziewczynka. Jakoś gdy przejął stery, nie udało mu się napisać takiego pojedynczego odcinka, który byłby pomysłowy ze względu na zestawienie światów – a udało się Chibnalowi z dinozaurami w statku kosmicznym czy Gatissowi z Robinem Hoodem i… statkiem kosmicznym.

    2) jego zdolność do wykorzystywania potencjału, jaki tkwi w podróżach w czasie. Patrz „Blink”, koniec sezonu piątego, pomysł na wątek River Song oraz parodię z Atkinsonem (wielokrotne przekupianie architekta). Niestety rozciąganie wątków na parę sezonów jest bardzo niebezpieczne i akurat wątek River doczekał się dziur logicznych, nad czym ubolewam, bo pomysł i początek był świetny.

    3) baśniowość, jaką wprowadził do DW. Uwielbiam realizm Daviesa, ale niektóre historie ery Moffata są cudownie baśniowe albo mityczne (np. „Little Town Called Mercy”) i niosą zupełnie nową jakość.

    4) to, że nie boi się zmian (i np. przywrócił Gallifrey – mam zastrzeżenia do wykonania, ale sam fakt oceniam na plus).

    Temu trzeba przeciwstawić 1) niekończenie lub zbędne rozciąganie wątków, 2) zabijanie i przywracanie postaci do życia zbyt dużą liczbę razy, żeby dało się tym emocjonalnie przejąć, 3) brak subtelności we wprowadzaniu tajemnic („patrz! pęknięcie w ścianie! dziwne, nie?” w każdym odcinku), 4) „ciężki” miejscami humor (Clara obrywa gazetą), 5) problemy z kobiecymi postaciami (wiadomo, kto). Ciężko wydać ostateczną opinię „zły/dobry”.

    Co ciekawe, Moffat nie ma żadnych z powyższych problemów, jeśli chodzi o „Sherlocka”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *